Mędrcem pięknie być

Nie bądź przesadnie sprawiedliwy – pisze Kohelet. Zaskoczenie. Jak to? Dopiero potem przychodzi refleksja. No tak. Przecież skrupulatna sprawiedliwość to cecha bliska psychopatom.

To był mój pierwszy zagraniczny wyjazd. Rok 1988. Najpierw był wystany w wielodniowej kolejce paszport. Potem, na Łysej Polanie,  drobiazgowe sprawdzanie naszych plecaków. A co tam macie? Nic do oclenia? A pokażcie! A co to za moneta? A ile jest warta? Znaleziony w portfelu jednego z kolegów, zostawiony po jakiejś egzotycznej wyprawie na pamiątkę pieniążek, stał się przedmiotem dociekliwych pytań celników. Choć przekraczaliśmy granicę z bratnim krajem, czuliśmy się niemal jak przestępcy. Podobne wrażenia towarzyszyły nam przy powrocie. Kupione w sklepie narciarskie buty kolega schował przed czujnym okiem celników… na własne nogi. Ale poczucie dziwaczności świata, w którym żyjemy towarzyszyło nam podczas całego pobytu w Słowackich Tatrach. Zamiast pieniędzy, mieliśmy vouchery. Całkiem sporo. Można je było wymienić za drobną prowizją u kelnerów na prawdziwe czechosłowackie korony i kupić, co się chciało. Najśmieszniej było w jakimś barze w Starym Smokowcu. „No nie rozdrabniajcie się. Takie duże chłopy i nie zjedzą nawet po połówce kurczaka?” Na próżno próbowaliśmy przekonać stojącego za barem, że w naszych żołądkach więcej się nie zmieści. Uparł się, że mniej nie sprzeda, więc musieliśmy się opchać jak bąki. Gdzie absurd? Byliśmy paręnaście kilometrów od Polski, w której w tym czasie trudno było wykupić nawet przydziałowe dwa kilogramy mięsa miesięcznie.

Kilka lat później, gdy dobrodziejstwo strefy Schengen jeszcze nas nie objęło, znów polazłem na Słowację. Przyzwyczajony, że granica jest świętością nadłożyłem z godzinę drogi, by do Polski wrócić, jak nakazywał uświęcony obyczaj, przez przejście graniczne. Pół dnia szedłem wzdłuż granicy, zazwyczaj po jej polskiej stronie  i pewnie nikt by nie zauważył, że wracam ze Słowacji. Ale granica to granica. Zaskoczyło mnie tylko, że na przejściu jakiś młodzieniec na rowerze dziwił się oburzeniu pogranicznika, że skoro wraca do Polski, powinien też mieć pieczątkę z przejścia, przez które na Słowację wyjechał. Zdumiewające, ale za przestępstwo przejechania przez zieloną granicę nikt go nie aresztował. Parę lat wcześniej na pewno tak by się nie skończyło.  A co zjadłem w barze po polskiej stronie, nawet już nie pamiętam. Ot, normalność.  

Może w innych okolicznościach dziejowych przeszłość mogłaby być lepsza niż teraźniejszość. W tych konkretnych „stare, dobre czasy”  były lepsze tylko w tym sensie, że byłem nieco młodszy, po głowie błąkało się więcej zwariowanych pomysłów i kości  jeszcze tak nie bolały. Poza tym te dawne czasy były paskudne. Taka jest prawda. Gdy człowiek ją przyjmuje, a nie żyje złudzeniami, może mądrzej spojrzeć na to, co jest.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg