Kazania Pasyjne

ks. Adam Sekściński

publikacja 22.02.2012 11:30

Klasyczna forma Studium Paschalnego, zakorzeniona w tradycji i praktyce Kościoła. Motywem wiodącym – podobnie jak w Medytacjach Wielkopostnych – będzie „Siedem Ostatnich Słów Jezusa na Krzyżu”.

Kazania Pasyjne Mirosław Rzepka/Agencja GN Chrystus w koronie cierniowej

Miłość wpisała się w Krzyż. Życie osiągnęło swoje apogeum na Golgocie. Każda sekunda tamtej Drogi Krzyżowej, uobecnia się w wydarzeniach Wielkiego Postu, który klamrą Krzyża na zawsze połączył ziemię z niebem, to, co doczesne z tym, co wieczne, śmiertelne człowieczeństwo z nieśmiertelnością Boga. Zanurz się w każde słowo umierającego Zbawiciela, by odkryć w nich Paschalne Orędzie, dające nadzieję na przyszłe spotkanie z Panem twarzą w twarz w Domu Ojca.



Kaznodzieja: ks. Adam Sekściński, Redakcja Serwisu: biblia.wiara.pl

„W KRZYŻU MIŁOŚCI NAUKA”



Wstęp

1. Ojcze, przebacz im!

2. Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju

3. Oto Matka twoja

4. Boże mój, czemuś mnie opuścił?

5. Pragnę

6. Wykonało się!

7. Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mego

WSTĘP

"Winniście poznać Chrystusa do głębi, aby stać się w świecie Jego żarliwymi świadkami. Aby jednak poznać Chrystusa - musicie wsłuchiwać się uważnie w każde Jego słowo." - tak mówił kiedyś Jan Paweł II. Jeśli trzeba nam wsłuchiwać się w każde słowo Jezusa - to chyba najbardziej dotyczy to Jego słów ostatnich, jakby testamentalnych.

Rzeczą niespodziewaną, jakiej nikt już chyba nie oczekiwał, były słowa, które zabrzmiały z krzyża. Stanowiły one, jak mówią niektórzy, ostatnie kazanie Zbawiciela. Audytorium miał liczne i bardzo zróżnicowane, ambona także była niespotykana - lecz czy mogły być wiarygodne słowa Nauczyciela, którego działalność uznano za przegraną, który w tak beznadziejny sposób kończył swoje nauczanie? Co miał jeszcze do powiedzenia? Co mógł obiecać swoim zwolennikom i w jaki sposób mógł jeszcze przekonać swoich nieprzyjaciół? A jednak te słowa poruszyły niebem i ziemią, zapadając na wieki w pamięć ludzką. Wypowiadane przez człowieka potwornie zmaltretowanego, konającego, zawieszonego na krzyżu w takiej pozycji, że nawet zaczerpnięcie tchu było męczarnią.

Ktoś, komu dane było być przy śmierci bliskiej osoby wie, że ludzie konający, nieraz resztkami sił, w ostatniej niemal chwili, chcą jeszcze przekazać to, co dla nich było najważniejsze - istotę i treść swojego życia. Dla spadkobierców zaś są to słowa święte.
Tak więc i my, chrześcijanie, uważający się za spadkobierców Chrystusa, zechciejmy z uwagą i skupieniem wsłuchiwać się podczas tegorocznych kazań pasyjnych w testament wypowiadany do nas przez 2 tys, lat ze wzgórza Golgoty.

Kazanie 1 - "Ojcze, przebacz im..."

"Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią" - pierwsza wypowiedź, pierwsze słowo umierającego Zbawiciela. Było ich wszystkich siedem - ale właśnie przebaczenie uznał Jezus za najważniejsze, najpotrzebniejsze; widocznie ono było najpilniejszą potrzebą Jego serca. Chrystus nie tylko prosi o darowanie winowajcom, ale ich usprawiedliwia: nie wiedzą, co czynią. Pomyślmy, kogo dotyczy ta prośba i usprawiedliwienie? Przede wszystkim tych, dla których w czasie swej publicznej działalności miał Nauczyciel tylko słowo "biada wam" - faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Teraz, kiedy okazali się jeszcze gorsi - słyszą słowa usprawiedliwiające. Tego nikt by się nie spodziewał. Jezus przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że robił wszystko, co tylko mógł, aby oni wiedzieli co czynią. A jednak powiada: nie wiedzą.

Dokonuje się wypełnienie słów Izajasza: "Przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy... Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze; a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich... Za grzechy ludu został zbity na śmierć...chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy... i oręduje za przestępcami"

Ojcze, przebacz im... - ileż miłości Boga do człowieka zawartej jest w tych słowach. I cóż otrzymał w zamian? Jak mówi Ewangelia - drwinę i szyderstwo. Moi drodzy, łatwo jest nam dzisiaj się oburzać, osądzać i potępiać. Ale pomyślmy czy też my niekiedy nie postępujemy podobnie?

Bóg, Ojciec Miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą,
przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna
i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów
niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła.
I ja odpuszczam tobie grzechy.

Ileż to razy słyszeliśmy w swoim życiu te słowa? Ile razy Bóg przebaczał nam nasze niewierności? I cóż otrzymuje w zamian? Tak często jedynie grzechy recytowane jak lista zakupów, parę słów wypowiadanych bardziej ustami niż sercem: żałuję, postanawiam się poprawić, O mój Jezu miłosierdzia. Czy takie schematyczne spowiedzi, obojętność na Mszach św, odklepywane modlitwy, grzechy popełniane świadomie i dobrowolnie - nie są również szyderstwem i drwiną dla przebaczającego Chrystusa?

"To nie gwoździe Cię przebiły lecz mój grzech,
to nie ludzie Cię skrzywdzili lecz mój grzech.
Choć tak dawno to się stało - widziałeś mnie."

Takie są słowa jednej z pieśni i taka jest prawda. Jezus bowiem cierpiał z myślą o każdym naszym grzechu, za każdy z nich się ofiarował. Tak więc jakikolwiek grzech jest zlekceważeniem Jego cierpienia i ofiary. Dlatego właśnie Św. Augustyn stwierdza iż "wystarczy raz zgrzeszyć, aby na wieki płakać" Pocieszamy się niekiedy, że przecież nie kradniemy, nie zabijamy, nie cudzołożymy - jak inni. Usprawiedliwiamy się, że nasze grzechy są tylko takie lekkie, powszednie. Tymczasem św. Teresa z Avila mówiła, że nie rozumie słowa "grzech lekki". W istocie bowiem nie ma nic małego dla wielkiej miłości. Przecież Chrystus dźwigał krzyż i umarł na nim także za nasze tak zwane lekkie grzechy i dlatego, jeżeli jesteśmy przeświadczeni o naszej wielkiej miłości do Chrystusa, również grzechy powszednie powinny być dla nas poważną sprawą.  Gdyż tak naprawdę nie ma zbyt wielkiej różnicy między bolesnym uderzeniem Chrystusa przez grzech śmiertelny, a tylko lekkim policzkiem wymierzonym Mu przez rzekomego przyjaciela.

"Każdy mój odruch próżności, brak skupienia podczas modlitwy czy odmawiania różańca; każde słowo, każde błyskotliwe zdanie wypowiedziane tylko po to, aby wykazać się swoją wiedzą, wszystkie moje rojenia, wszystkie domki z kart, wszystko co powiedziałem, kiedy należało zachować milczenie, i każde odrzucone dobre natchnienie - wszystko to zostanie osądzone. Mój Boże! Jakie to przerażające! Co za nawał grzechów!"

Można by się spodziewać, że powiedział tak surowy, nie znający życia pustelnik. Tymczasem są to słowa łagodnego i wyrozumiałego "papieża dobroci" - Jana XXIII.

Trzeba nam wreszcie pojąć, jak mówi jeden ze współczesnych pisarzy, że "Jezus wciąż, tu i teraz, upada powalony naszymi drobnymi zdradami, miałkimi podłościami, kombinacjami, świntuszeniem, tchórzostwem i niedbalstwem." Pojąć nie po to aby pogrążyć się w rozpaczy - jak Judasz. Lecz aby tak jak św. Piotr zapłakać, a potem zaufać - już nie sobie lecz Bożej miłości i miłosierdziu, które większe są niż jakikolwiek grzech. I kiedy z prawdziwym żalem i skruchą, świadomi własnej małości, staniemy pod krzyżem Zbawiciela usłyszymy te słowa które niosą nadzieję, a dotyczące każdego z nas: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią." Wówczas, jak mówi Pismo: "choćby grzechy nasze były jak szkarłat - jak śnieg wybieleją. Choćby były czerwone jak purpura - staną się jak wełna.

Kazanie 2 - "Dziś jeszcze..."

"To co powiem, będzie cię bolało. Będzie cię dziwiło. I oby cię nie gorszyło. Słuchaj uważnie. Boli mnie to, co muszę stwierdzić: mam wielu chrześcijan i wielu kapłanów, którzy gorszyliby się, gdybym ich zabierał do wszystkich miejsc, do których ja chodzę. Ponieważ zdziecinnieli. Pomniejszyli moją Ewangelię i swoje serca. Sporządzili łatwą, niekłopotliwą listę wizyt, problemów i grzechów, taką której nikt nie będzie krytykował. Listę wygodną i bez zgrzytów. Grzechy łatwe do przebaczenia; ścieżki bez błota, na których nikt się nie ubrudzi; wizyty przyzwoite, bez żadnego ryzyka. A do tego nie trzeba, abyście się nazywali chrześcijanami, ani byli kapłanami. Przychodzicie do grzesznika tylko wtedy, gdy jesteście całkowicie pewni, że nawet w najdrobniejszym stopniu nie narażacie na szwank waszej dobrej sławy. Więc pozostają w przydrożnym rowie ci grzesznicy którymi się brzydzicie, te problemy, te ścieżki, które kompromitują. Lecz ja umierając za was nie ważyłem ryzyka, ani nie obliczałem kompromisów. Ja postawiłem na kartę wszystko i straciłem honor i dobrą sławę i cześć. Nazwali mnie demonem i sprzymierzeńcem Belzebuba, przyjacielem grzeszników i prostytutek; skazali mnie przed trybunałem sądowym i dokonali hańbiącej kaźni... Tak dokonało się wasze Odkupienie. Ale wy, mający je szerzyć z ryzykiem i miłością, ograniczacie je: tylko grzechy łatwe i grzesznicy którzy nie kompromitują. Łatwa skrucha. Łatwe przebaczenie. Łatwe apostolstwo. A tymczasem trzeba walczyć o te dusze połamane, okaleczone, skomplikowane i trudne; dusze anormalne, zbuntowane. O nie trzeba walczyć ryzykując utratę czci, honoru i twarzy - bo społeczeństwo źle osądza i potępia nieubłaganie tego chrześcijanina, tego kapłana, który odważy się zadawać z grzesznikiem napiętnowanym, wyklętym, zapowietrzonym... A ja? Odwiedziłem ludzi żyjących w konkubinacie od dwudziestu lat, którzy od tego czasu nie przekroczyli progu kościoła. Odwiedziłem cudzołożnika, który jawnie żyje z zamężną kobietą. Nie chcieli ochrzcić trojga wspólnych dzieci. Odwiedziłem mieszkanie zboczeńca, który przyjmuje w nim swoich przyjaciół i który przed kilkoma dniami był bliski samobójstwa. Byłem w mieszkaniu kobiety, która już od lat utrzymuje się z prowadzenia domu schadzek z nieletnimi. Odwiedziłem bluźniercę, pijaka i łotra. Odwiedziłem dom człowieka czterdziestoletniego, żonatego, który brutalnie zgwałcił dziesięcioletnią dziewczynkę... Nie protestuj! Czy nie wydaje ci się, że jest on dostatecznie nieszczęśliwy, abym ja mu przyniósł litość i miłosierdzie? Pomyśl o grzeszniku najbardziej odrażającym, najbardziej zdegenerowanym, najbardziej winnym, podlegającym największej karze według wszelkich praw - ja z nim jestem. Grzeszników łatwych odwiedzacie wy. Nie ma problemu. Dusze połamane, czarne owce należą do mnie. One najbardziej potrzebują mojej miłości." Takie słowa wypowiada Chrystus w książce "Mój Chrystus połamany".

Ktoś może powiedzieć, że to pójście na łatwiznę - zamiast napisać kazanie, przytoczyłem fragment książki. Możliwe. Ale właśnie to co przed chwilą przeczytaliśmy chciałem dzisiaj sobie i wam uświadomić. Tak bardzo bym chciał by te słowa dotarły wreszcie do mnie i do każdego z nas. Albowiem z jednej strony zmuszają mnie one do zastanowienia się, czy aby ja także nie jestem takim kapłanem, takim chrześcijaninem, który pomniejszył swoje serce i Chrystusową Ewangelię. Czy przypadkiem w przydrożnym rowie mojego życia nie pozostają grzesznicy, którymi się brzydzę, a moimi ścieżkami nie są tylko te proste, wygodne, bez błota? I prowadząc w swoim mniemaniu pobożne i przykładne życie, oburzam się, że Chrystus jakiemuś tam łotrowi i bezbożnikowi może powiedzieć w ostatniej chwili jego życia: "Dziś jeszcze ze Mną będziesz w raju." Jednakże z drugiej strony, i to jest dla mnie czymś najważniejszym, najcenniejszym, słowa te uświadamiają mi jak wielka jest miłość Boga do ludzi, do każdego człowieka. Przypominają, że jest Ktoś kto mnie kocha miłością bezgraniczną, mimo wszystko, a w Jego oczach jestem jedyny, niepowtarzalny, niezbędny. W Jego oczach jestem piękny - bo jestem Jego dzieckiem. I choćbym był przeraźliwie sam, choćbym odszedł nie wiem jak daleko popełniając najgorsze zbrodnie - On będzie mnie szukał, cierpliwie, wytrwale, do końca. Jak zagubioną owcę - nawet gdyby miał zostawić 99 innych. Nie wzgardzi mną jak ludzie, nie odrzuci i nie potępi - będzie płakał wraz ze mną nad moją słabością, nad moim grzechem. A jeśli będzie to konieczne - pozwoli się ukrzyżować obok mnie, aby tylko móc mi powiedzieć te najpiękniejsze słowa, jakie tu na ziemi może usłyszeć człowiek: "Dziś jeszcze będziesz ze Mną w raju."

Kazanie 3 - "Oto Matka twoja"

Marzyły o tym rzesze kobiet, od zarania dziejów, od czasu gdy pierwszy człowiek, poznawszy ciężar grzechu usłyszał obietnicę o potomstwie niewiasty, które pokona szatana. Przez wieki, w narodzie wybranym, wśród Bożych obietnic i zachęt do oczekiwania - czynnego, czujnego i cierpliwego, w zaciszu swego serca pytały z drżeniem: A może to właśnie ja?. Aż wreszcie nadeszła ta chwila gdy zakochany Bóg stanął u drzwi młodej, prostej dziewczyny z Nazaretu i zapraszając ją na wielkie drogi nieba i ziemi rzekł do Niej:

"Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus.
 Będzie On wielki, i będzie nazwany Synem Najwyższego,
 a Pan Bóg da mu tron Jego praojca Dawida."

A potem Słowo stało się Ciałem... I wydawać by się mogło, że od teraz już wszystko będzie proste: tak - tak, nie - nie. Palmy pod stopami i wieńce na skroniach. Czyż bowiem nie była godną najwyższej czci ta, która stała się Matką Boga, wybrana spośród setek tysięcy? Powinna żyć wśród uwielbienia i szacunku. Otoczona zastępami służących czekających na każde jej skinienie i gotowych spełnić wszystko co tylko sobie zażyczy. Tymczasem jak było dalej doskonale wiemy: Długa droga do Betlejem, zatrzaśnięte drzwi i niechęć ludzka. Zimna grota w skale i kamienny żłób. Nienawiść Heroda, strach, ucieczka do Egiptu. A potem zwyczajne życie prostych ludzi w Nazarecie. Bez podziwu, fanfar czy chórów anielskich. I jeszcze te słowa starca Symeona, dźwięczące w duszy, jak złowrogie echo, przez 33 lata: "A Twoją duszę miecz przeniknie..., miecz przeniknie... przeniknie" 

"Obok krzyża... stała Matka." Trzymała się z dala od Syna w chwilach Jego tryumfu. Gdy chciano obrać Go królem, gdy wkraczał do Jerozolimy witany okrzykami "Hosanna" - nic nie słyszymy o Maryi. Dopiero teraz, w godzinie opuszczenia i ostatecznego poniżenia występuje jawnie, otwarcie i odważnie - u stóp krzyża. Nie może już nic dla Niego uczynić. Spogląda bezsilnie na Jego krwawiące rany, na Jego przedśmiertne skurcze i dreszcze, na spieczone i siniejące usta, gasnące oczy, z których powoli uchodzi życie. Wokół cisza w której dokonuje się zbawienie. Tylko czasami ciężki oddech dolatuje z góry i słychać jak sączą się ze stóp strumyczki krwi. Nie skarży się ani też nie pociesza swego Syna. Choć jak wielki jest jej ból może zrozumieć tylko matka patrząca na śmierć swego dziecka. Są jednak cierpienia, wobec których pozostaje tylko milczenie i łzy.

"Obok krzyża... stała Matka." Tę scenę utrwaliło na płótnie wielu sławnych mistrzów. O wiele bardziej jednak trzeba aby zatrzymała się ona w naszej świadomości i stawała przed oczami kiedy stykamy się z cierpieniem, niepowodzeniem, kiedy przekreślone zostają nasze życiowe plany i marzenia. Jakże często bowiem właśnie wtedy mamy ochotę pytać Boga, a nawet stawiać Mu zarzuty: Jak to? Przecież nic takiego złego nie zrobiłem abyś Mnie karał. Staram się jak mogę przestrzegać przykazań, odmawiam modlitwy, chodzę do kościoła i sumiennie wypełniam swoje obowiązki. Dlaczego więc nie układa mi się tak jak choćby tym, którzy z Tobą nie chcą mieć nic wspólnego? Gdzie Twoja sprawiedliwość, gdzie miłosierdzie? Łatwo jest wierzyć, kiedy wszystko idzie po naszej myśli lecz tak naprawdę jaka jest nasza wiara, okazuje się dopiero w świetle krzyża. Czy umiemy właśnie wtedy uwierzyć Bogu - że nie zapomniał, nie opuścił? Czy potrafimy zaufać Mu naprawdę, do końca, choć tak często trudno Go zrozumieć gdyż "drogi Jego nie są naszymi drogami, ani Jego myśli myślami naszymi"?

Obyśmy potrafili zawsze, nawet w najtrudniejszych chwilach naszego życie, odpowiadać Bogu jak ta, która pod krzyżem stała się Matką Kościoła i Matką każdego z nas:
"Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa".

Kazanie 4 - „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”

"Żyje gdzieś na świecie taki ptak, który śpiewa tylko raz. Od chwili wyklucia się, przez całe swoje życie przemierzając bezkresny błękit nieba szuka ciernistego krzewu. A gdy go już znajdzie siada na gałęzi naprzeciw największego kolca, napręża swoją pierś i po chwili leciutkiego wahania, rzuca się do przodu. A wtedy, z kolcem wbitym w serce, rozpoczyna swoją pieśń. Pieśń pełną bólu i cierpienia, pieśń okupioną życiem upływającym powoli w spadających kroplach krwi. I chociaż oczy zachodzą mu mgłą, a ściśnięte gardło słabnie coraz bardziej, śpiewa przepięknie, tak że cały świat zastyga w bezruchu i nawet Bóg, zasłuchany przerywa w niebie swoje codzienne zajęcia."

Cierpienie. Nieużyteczne, bezsensowne, odrażające. Rok po roku, tydzień po tygodniu, dzień po dniu wbijają się w ciebie kolce korony cierniowej twojego życia.
- dzisiejszy ból głowy
- umęczenie całego ciała upadającego ze zmęczenia
- ostre bóle żrące ci ciało i nie dające spoczynku
- kalectwo
- cierpienie moralne
- umęczona wrażliwość, niezdarne wysiłki
- upokarzający upadek
- wyśmianie, kpina, niespełniona miłość -

Jakże często pytamy: czy to wszystko ma jakiś sens, ukryty cel, czy może jest przypadkowe tak jak w piosence "Bluźniercze plotki"?:

Szesnastolatka, na którą czekało całe życie
Znudzona nim, przecięła sobie żyły
Dzięki Bogu nie osiągnęła celu
Łykając łzy jej matka ponownie czyta ostatni list
W jej wyobraźni płonie szesnaście świec
Jak zwykle winę bierze na siebie
Klęka i modli się
Nie chcę rozpuszczać bluźnierczych plotek
Uważam jednak, że Bóg ma niezdrowe poczucie humoru
I kiedy umrę z pewnością będzie się śmiał

Osiemnastolatka kochała wszystko
W Jezusie znalazła nowe życie
Potrącona przez samochód skończyła
Na urządzeniu podtrzymującym życie
Tego letniego dnia gdy odeszła
Na niebie śpiewały ptaki
A potem spadł deszcz i jeszcze jedna łza
Spłynęła z oka jej matki
Nie chcę rozpuszczać bluźnierczych plotek
Uważam jednak, że Bóg ma niezdrowe poczucie humoru
I kiedy umrę z pewnością będzie się śmiał

Możesz oburzać się na te słowa, uważać za nieprawdziwe, bluźniercze nawet. I będziesz miał rację. Lecz łatwo takie sądy wypowiadać teraz. Co jednak dzieje się gdy w twoim życiu pojawia się wielkie cierpienie, gdy dokonuje się wielka tragedia - chociażby właśnie taka jak jedna z tych opisanych w piosence. Czy przypadkiem również i z twoich ust nie pada wówczas owo rozpaczliwe pytanie: "Boże, gdzie Ty jesteś? Dlaczego mnie opuściłeś?"
Gdzie zatem możesz znaleźć źródło nadziei, że to wszystko czego doświadczasz nie jest przypadkowe, nie jest kaprysem losu i bezsensownym miotaniem się między zaistnieniem i unicestwieniem?
Chrześcijaństwo nie daje nam łatwych i prostych odpowiedzi na te pytania. Nie wkłada w nasze ręce czarodziejskiej różdżki pozwalającej zmieniać warunki, w których toczy się nasze życie. Sytuacja nas, chrześcijan, jest taka sama jak wszystkich innych ludzi. Każdy z nas ma swoją cząstkę cierpień, łez, smutków, i świadomość, że sam nie może osiągnąć wieczności. Ale mamy również coś wspaniałego: NADZIEJĘ. Nadzieję, że zgromadzimy się razem w pokoju, kiedy ucichną walki i zmagania, na zawsze wyzwoleni z wszelkiego smutku. Łzy zostaną osuszone, nie będzie już więcej śmierci i znikną podziały między nami. Spełnianie tej nadziei już się rozpoczęło, a opiera się ona na rzeczywistości już obecnej, na zwycięstwie już osiągniętym, innymi słowy: na Chrystusie. Chrystus już dla nas zwyciężył. Dobra, którymi pragnie nas obdarzyć, zostały już uzyskane choć jeszcze ich oczekujemy. Dzięki Niemu cierpienie nabrało wartości rzeczywistej i trwałej, jakkolwiek bolesnej - tak jak krzyż na którym konał. Umierając, wkraczając w samo serce śmierci, przenikając do jej istoty - nadał jej wartość odkupieńczą. Cierpienie stało się monetą, którą Wcielony Syn Boży zapłacił za nasze odkupienie i nasze zbawienie. Za wyzwolenie z niewoli szatana i grzechu. Za otwarcie bram niebios i przywrócenie nam wszystkim synostwa Bożego. Za to, że każdy czyn ludzki i każde doświadczenie, każde wesele i każda łza, mogą być modlitwą i mieć wartość wieczną. Za to, że również twoje cierpienie, włączone w Jego, ma także sens.

I kiedy wreszcie to zrozumiesz twoje życie stanie się pieśnią.
Pieśnią pełną cierpienia i bólu, okupioną życiem powoli upływającym w spadających kroplach krwi. I chociaż oczy będą zachodzić ci mgłą, a ściśnięte gardło będ

zie słabnąć coraz bardziej, zaśpiewasz przepięknie, tak że cały świat zastygnie w bezruchu i nawet Bóg, zasłuchany przerwie w niebie swoje codzienne zajęcia...

Kazanie 5 - "Pragnę"

W ciągu kilkunastu bolesnych godzin Męki Pańskiej tylko jeden raz słyszymy z ust Jezusa skargę na dolegliwość fizyczną. Jest to tzw. ”piąte słowo” wypowiedziane na krzyżu, słowo "Pragnę". Skarga ta wyrażała ona przede wszystkim pragnienie człowieka, który po bezsennej nocy, spalony słońcem, krańcowo wyczerpany, udręczony pod ciężarem krzyża, upływu krwi i śmiertelnej gorączki - nie miał nic w ustach od wczorajszej ostatniej wieczerzy. Pragnienie odczuwane na krzyżu należało do najcięższych udręk. Historycy, autorzy klasyczni oraz naoczni świadkowie z owych czasów, opowiadają, że ukrzyżowani skazańcy już po krótkiej chwili uskarżali się żałośnie na okropne pragnienie; wszystkie inne katusze zdawały się być dla nich niewiele znaczące; zdawało się im wprost, że się palą. Rodzi się jednak pytanie - dlaczego Jezus, który dotychczas nie poskarżył się ani jednym słowem na doznane tortury - w tym ostatnim momencie żali się na pragnienie? Wyjaśnia to św. Jan Ewangelista słowami: "Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby wypełniło się Pismo, rzekł: >>Pragnę<<." Otóż właśnie słowa mesjańskiego psalmu 22 brzmią następująco:
"Moje gardło suche jak skorupa, język mój przywiera do podniebienia.."
Także w Psalmie 69 czytamy:
"Gdy byłem spragniony, poili mnie octem.."
Wszyscy ewangeliści notują fakt, że ktoś napełnił gąbkę octem, zatknął na trzcinę i podał ukrzyżowanemu i podał ukrzyżowanemu do ust, Jezus zaś przyjął tę posługę i skosztował octu. Napojem tym był prawdopodobnie ocet winny, rozcieńczony wodą. Mieli zwykle ten napój przy sobie żołnierze rzymscy, odbywający służbę w południowych i wschodnich prowincjach. Był to zwykły napój orzeźwiający wśród ludzi Wschodu. Tak więc podanie octu nie było chęcią dokuczenia, lecz wyrazem litości. Spełnił tę przysługę najprawdopodobniej jeden z żołnierzy, gdyż tylko oni mieli swobodny dostęp do krzyża. I jest to już ostatni dobroczynny gest, który stawia nieznanego żołnierza obok miłosiernej Weroniki. Czy jednak udręka fizyczna była dla Jezusa była największa? Może być przecież inne pragnienie. Pragnienie duchowe - pragnienie odkupienia i zbawienia dusz ludzkich. Jedna dusza jest w oczach Boga więcej warta niż miliony światów. Dla zbawienia jednej duszy Syn Boży gotów był zstąpić na świat i podjąć śmierć odkupieńczą. Temu pragnieniu Pan Jezus niejednokrotnie dawał wyraz w ciągu swej wędrówki przez Palestynę. Wołał przecież: "Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął!" Przyszedł rzucić ogień miłości i prawdy; ogień który miał ogarnąć ludzkie serca, oczyszczać je i spalać w służbie prawdy, dobra i sprawiedliwości. Ten zbawczy ogień, który zapala i oczyszcza serca miał zapłonąć właśnie na krzyżu. A gdy to się już stało - doszło do głosu owo na wskroś ludzkie pragnienie, aby Jego ofiara nie poszła na marne. Dodatkową zaś udręką musiała być świadomość, że wielu odkupionych nie skorzysta z tej ofiary.
"Pragnę" - powiedział Jezus i po krótkiej chwili umarł - z pragnieniem nie zaspokojonym w pełni. Czy na tym jednak koniec? Czy pozostało nam jedynie przychodzenie co roku na Gorzkie Żale i Drogi Krzyżowe, rozpamiętywanie ze wzruszeniem tamtych wydarzeń i słów, które wówczas zostały wypowiedziane? Tyle razy już słyszeliśmy, że męka i śmierć Chrystusa trwają nieustannie od 2 tys. lat. Ten dramat rozgrywa się każdego dnia wokół nas, na naszych oczach. Tak więc i dzisiaj Chrystus woła: pragnę! Wśród naszych kłótni, wyzwisk i nienawiści, obojętności i zapomnienia, nieuczciwości i zgorszenia.

To wołanie Chrystusa: "Pragnę" rozlega się w tylu ludziach żyjących obok nas - skrzywdzonych, nieszczęśliwych, zagubionych. W sercach rodziców, którzy po latach starań, trosk i wyrzeczeń zamiast szacunku i miłości dostają swój pokój, jedzenie i ubranie - jakby to było wszystko, czego im potrzeba. We współmałżonku, mijanym obojętnie i traktowanym jak przedmiot. W dziecku które, jak pisze pewien piętnastolatek:

   pragnie rodziców, a dostaje zabawkę
   pragnie rozmowy, a dostaje telewizor
   zamiast wolności. otrzymuje samochód
   a zamiast miłości - obojętność
   pragnie sensu życia, a dostaje karierę
   pragnie szczęścia, a dostaje pieniądze

Tak wiele z tych pragnień możemy zaspokoić. Zamiast więc siedzieć i rozczulać się nad Męką Chrystusa - otwórzmy oczy i zróbmy wszystko, co w naszej mocy, by była ona jak najmniejsza. I niech początkiem tej drogi, tego otwarcia się na potrzeby, na pragnienia ludzi żyjących wokół nas, będzie modlitwa-litania - napisana przed laty przez Juliana Tuwima:

   Modlę się, Boże, żarliwie,
   Modlę się, Boże, serdecznie:
   Za krzywdę upokorzonych,
   Za drżenie oczekujących,
   Za wieczny niepowrót zmarłych,
   Za konających bezsilność,
   Za smutek niezrozumianych,
   Za beznadziejnie proszących,
   Za obrażonych, wyśmianych,
   Za głupich, złych i maluczkich,
   Za tych, co biegną zdyszani
   Do najbliższego doktora,
   Za tych, co z miasta wracają
   Z bijącym sercem do domu,
   Za potrąconych grubiańsko,
   Za wygwizdanych w teatrze,
   Za nudnych, brzydkich, niezdarnych,
   Za słabych, bitych, gnębionych,
   Za tych, co usnąć nie mogą,
   Za tych, co śmierci się boją,
   Za czekających w aptekach
   I za spóźnionych na pociąg,
   Za wszystkich mieszkańców świata,
   Za ich kłopoty, frasunki,
   Troski, przykrości, zmartwienia,
   Za niepokoje i bóle,
   Tęsknoty, niepowodzenia,
   Za każde drgnienie najmniejsze,
   Co nie jest szczęściem, radością,
   Która niech ludziom tym wiecznie
   Przyświeca jeno życzliwie
   Modlę się Boże serdecznie,
   Modlę się, Boże, żarliwie!

Amen.

Kazanie 6 - "Wykonało się."

    Niewiele słów wypowiedział Jezus z wysokości krzyża. Podobnie zresztą w całym życiu wielkiego Nauczyciela nie było ich zbyt dużo. Niemal wszystkie znamy z niedzielnych czytań. W porównaniu z Chrystusem znacznie więcej słów wypowiedzieli Mahomet czy Zaratustra. Jednakże Jezus bardziej oddziaływuje swoją obecnością niż wymową. Gdziekolwiek się znajdziemy, w każdym punkcie i momencie naszego życia - obecny jest wśród nas Ukrzyżowany - a Jego krzyż przemawia do nas silniej niż wszelkie słowa, nawet te, które On sam wypowiedział.
    Jako przedostatnie wyrzekł Jezus słowo: "Wykonało się." Spełniły się zapowiedzi mesjańskie, wszystkie proroctwa związane z osobą mającego nadejść Mesjasza, zawarte w Starym Testamencie. A można ich tam znaleźć aż 456. Słowo "Wykonało się" niektórzy bibliści nazywają "wielkim słowem", gdyż jest to jakby urzędowe stwierdzenie Zbawiciela, iż cel Jego misji został wreszcie osiągnięty, że wykonało się całe podjęte przez Niego dzieło odkupienia. Najdoskonalsza z wszystkich ofiar - ofiara krzyżowa - została złożona. Chrystus wykonał swe posłannictwo: nauczył ludzi prawdy, dał przykład życia, złożył z siebie ofiarę całopalną. Teraz może już odejść, jak utrudzony pracownik, który doskonale wypełnił podjęte przez siebie zadanie. Gasnące spojrzenie Zbawiciela ogarnia nieprzebrane rzesze ludzkie, których odkupienie dokonuje się w tym momencie - śmierć jest już tylko o krok.
    W naszym życiu też kiedyś, wcześniej czy później, przyjdzie taki moment gdy nie pozostanie nam już nic oprócz ostatniego westchnienia. Chcielibyśmy wówczas powtórzyć za Chrystusem owo: "wykonało się". Ale śmierć jest tylko ostatnim ogniwem w łańcuchu naszego życia, zakończeniem drogi, która powinna być naznaczona ciągłym, wiernym i wytrwałym wykonywaniem tego do czego zostaliśmy powołani. Nie chodzi tu wyłącznie o sprawy wielkie i wzniosłe lecz przede wszystkim o wierność w rzeczach drobnych i pozornie nieistotnych.
Dlatego ze smutkiem trzeba stwierdzić, że dzisiaj coraz bardziej liczy się to co zewnętrzne, spektakularne, efektowne. Człowiek wartościowy, według współczesnego świata to ktoś, kto osiągnął sukces, mający sławę i pieniądze, z odpowiednią pozycją i wykształceniem. To człowiek powszechnie szanowany: za szczytne cnoty, czyny, uczynki miłosierne: szanowany za to wszystko co tak pięknie błyszczy na zewnątrz, a w rzeczywistości bardzo często robione jest na pokaz i kryje w sobie pustkę, egoizm i zapatrzenie w siebie.
A ty zwyczajny, szary człowieku, bez sławy i pieniędzy, bez tytułów i zaszczytów, kimże ty jesteś? Kim jesteś ty, co rano zrywasz się do pracy, bierzesz nadgodziny by utrzymać rodzinę, pierzesz, sprzątasz, gotujesz. Codziennie dokładnie i sumiennie wykonujesz swoje obowiązki, czasem bez wielkiego talentu, bez wielkich zdolności, bez polotu i fantazji, ale najlepiej jak tylko potrafisz. Nikt cię za to nie oklaskuje i nikt nie podziwia. Często nie słyszysz nawet słowa dziękuję. Cóż możesz znaczyć w oczach wielkich tego świata? Może i nic, ale czy naprawdę warto się o to starać? Bo przecież to co wielkie w oczach świata, małym jest dla Boga. I odwrotnie - czasem łza uroniona ukradkiem więcej dla Boga znaczy niż tysiące narzekań na swój ciężki los, a odcisk na dłoni więcej niż wspaniałe dzieła dokonywane bez żadnego wysiłku. I wiem, że niektórzy będą się z ciebie śmiali i wytykając palcami powiedzą żeś głupi, niepoważny, naiwny, żeś przegrał swoje życie. Nie przejmuj się nimi. Dla nich najważniejsze jest to co widzialne i myślą że sens ma tylko to co można zważyć, zmierzyć i policzyć. Biedni są tacy ludzie. Biedni - bo nie wiedzą, że to miłość nadaje wartość naszemu życiu, naszej pracy - nie widoczne efekty, sukcesy czy pieniądze. Dla Boga bowiem każde dobro, które czynisz z miłością jest jak ziarno gorczycy, z pozoru drobne, niepozorne, najmniejsze ze wszystkich, ale w końcu rozrasta do olbrzymich rozmiarów. Jest nasieniem wrzuconym w ziemię i czy śpisz, czy czuwasz, we dnie i w nocy, ono rośnie i kiełkuje, sam nie wiesz jak, aż wreszcie wyda plon. I nie martw się, że tak niewielu to dostrzega, bo przecież Jezusa nie ma tam, gdzie zapalają się światła sceny i wybuchają oklaski. W godzinach ukrzyżowania dopełnił dzieła niesłychanie doniosłego - lecz czy ktoś z obecnych tam wówczas ludzi zdawał sobie sprawę z tego, czego jest świadkiem? Podobnie i nasza wielkość ukryta jest w mrowiu powszednich spraw. A jak mówi poeta:

    Szczytne cnoty, dla których gwarny świat nas chwali,
    Czyny, których przykładem przyszłość ma się ćwiczyć,
    I nasz honor kamienny i wola ze stali
    Na Sądzie Ostatecznym nie będą się liczyć.

    Odpadną z nas, pokryte przez tłumu oklaski,
    Uczynki miłosierne, co nam sławę szerzą,
    I tylko pozostaną te mroki i blaski,
    O których nikt z nas nie wie, czy od nas zależą.

    Wtedy wyda głąb nasza, nareszcie odkryta,
    Grzech, który cię przeraża, cnotę co się wstydzi.
    Gdy wokół szumi życie, nikt o nie nie pyta.
    Tylko miłość w nie patrzy, tylko Bóg je widzi.  

Chodzi więc o to, żeby te powszednie sprawy wypełniać z przejęciem, zaangażowaniem, miłością, żeby dostrzegać w nich boski charakter i widzieć w nich szansę własnego wywyższenia w oczach Boga.
To prawda, że jest to trudne, że może przekraczać nasze ludzkie siły, lecz nie jest to ponad siły Chrystusa, który użycza nam swej pomocnej dłoni w sakramentach św., abyśmy i my, gdy przyjdzie czas, mogli ze spokojnym sumieniem wypowiedzieć słowa: "wykonało się".

Kazanie 7 - "Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mego"

Na szczycie wzgórza stoją pionowe pale wkopane tam na stałe dla dokonywania wyroków. Poprzeczną belkę skazaniec przynosi na własnych barkach. Żołnierze obalają go na wznak w ten sposób, że ma ją pod rozłożonymi ramionami. Zgodnie z zasadami krzyżowania wbijają gwoździe długości co najmniej 20 cm i średnicy 2 cm. w kościec nadgarstka. Znajduje się tam osiem małych kostek oraz gęsta tkanka łączna, a więc wbity gwóźdź może utrzymać znaczny ciężar. Wbijanie gwoździa w tkanki powoduje poważne uszkodzenie nerwu pośrodkowego, który jest nerwem czuciowym i nerwem ruchu; sprawia więc to ból nie do zniesienia. Po przybiciu rąk oprawcy podnoszą Jezusa za pomocą liny w górę, aby połączyć belkę poprzeczną z pionową. Potem przygważdżają stopy ignorując strugi krwi i konwulsyjne drgawki torturowanego człowieka. Ukrzyżowany zwisa na ramionach, ból paraliżuje Jego mięśnie, a płuca nie są w stanie usunąć powietrza. Aby się nie udusić zwalnia napięcie ramion, wspiera się na przebitych stopach, unosi się na nich o jakieś 25 do 30 cm. i wtedy może odetchnąć. Ale znowu ból mięśni i kości wspartych na gwoździu jest tak straszliwy, że trzeba zwolnić mięśnie nóg i ponownie zawisnąć na rękach - i znowu przeżywać męczarnie duszenia. Ta zmiana następuje co kilka minut - przez trzy godziny.

Aż wreszcie nadchodzi koniec.
Twarz Jezusa nabiera barwy czerwonej, niemal fioletowej.
Pot wytryska wszystkimi porami i spływa strumieniami mieszając się z krwią.
Całe ciało okrywa się śmiertelną bladością.
Rysy twarzy kurczą się i zaostrzają.
Wzrok nieruchomieje, a ciałem wstrząsa dreszcz.
Głowa pochyla się na piersi.
Ostatnie westchnienie:
"Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego"
i kielich cierpienia wychylony został do ostatniej kropli.

Zostanie jeszcze tylko modlitwa eucharystyczna, komunia, nudne ogłoszenia, błogosławieństwo i koniec Mszy św. podczas której to wszystko się dzieje. Potem wreszcie możesz pójść do domu, by z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zjeść dobry obiad i mile spędzić niedzielne popołudnie.