Pogoń za wiatrem

Bp Jan Szlaga: Reportażu stamtąd nie będzie

ksiegarnia.bernardinum.com.pl/ |

publikacja 13.12.2012 07:00

Czas... Kiedy o nim myślę, czuję zawrót głowy. Te miliardy lat świetlnych „do tyłu”; bezpostaciowy jeszcze Wszechświat, potem planetoidy i galaktyki, potem Słońce i Ziemia, pierwsze kręgowce, praczłowiek o zrośniętych palcach, obróbka kamienia, ogień, wynalazek łuku, świeża w tej perspektywie historia Atlantydy... I naprzeciw tego wszystkiego prostota biblijnej opowieści, zaczynającej się od słów: Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię (...)

Pogoń za wiatrem

Księga Rodzaju objaśnia nam „po porządku” zawiłą sprawę początku świata, człowieka i czasu. Pytania jednak – człowiek ma to do siebie, że wciąż je zadaje – pozostają. Zacznijmy od tego, jak można odnieść tygodniowy rygor twórczej pracy Boga do wieczności i czym w ujęciu starotestamentalnym jest wieczność?

Księga Rodzaju odnotowuje dwa opowiadania o stworzeniu świata i człowieka. Pierwsze, jeśli weźmiemy pod uwagę kolejność zapisu, pochodzi z tradycji kapłańskiej i jest młodsze, bliższe naszym czasom. To właśnie opowiadanie mówi o „rygorze” siedmiu dni stwarzania. Drugie, znacznie starsze, wywodzące się z tradycji jahwistycznej, nie próbuje tworzyć żadnych ram czasowych dla dzieła Boskiego stworzenia. Zatem owe siedem dni nie jest tradycją ani wyłączną, ani powszechną.

Choć zdecydowanie bardziej popularną.

Tak, ponieważ łatwiej jest nam przyjąć taki obraz pracy Bożej, który jest osadzony w czasie. A poza tym zapis, o którym mówimy, stanowi wyraźny program posługiwania się czasem. Bóg stwarza w ciągu tygodnia i człowiek ma tydzień na pracę i odpoczynek; jednostka działania Bożego staje się jednostką działania człowieka. Natomiast na pewno nie można mówić o tożsamości czasu ludzkiego i boskiego. Przestrzenią Boga jest wieczność, której nie da się ogarnąć i uchwycić.

Pogoń za wiatrem   Wydawnictwo Bernardinum bp Jan Bernard Szlaga: Reportażu stamtąd nie będzie Antyczas?

O czasie mówimy wtedy, kiedy możemy go obliczyć. Klasyczna arystotelesowska definicja mówi o czasie, że jest on miarą ruchu pomiędzy „przedtem” i „potem”. Jeżeli nie ma „przedtem” i „potem”, a tylko jedno jest – myślimy o wieczności. Bóg, będący „Tym, który Jest”, ma więc swoją przestrzeń osobną, poza i ponad czasem w naszym ludzkim rozumieniu.

Czy Stary Testament operuje terminem wieczność?

Nie, ten termin jeszcze nie występuje, autorzy biblijni mówią o trwaniu przez wieki wieków. Ludzka wyobraźnia, jak pani zauważyła, dość bezradnie porusza się po tych przestrzeniach, pomagano więc sobie mnożąc wielkość przez kolejną wielkość, przez jej pluralizm.

Dopiero później, kiedy myśl judaistyczna spotka się z hellenistyczną, pojawią się w kulturze greckiej terminy: nieskończoność, wieczność, trwanie.

Powiedzmy przy okazji, jak kultury „ościenne” – egipska, babilońska, grecka, sytuowały swoich bogów wobec czasu?

Bóg czasu u Greków, Chronos jest synem Uranosa działającego w przestrzeni niebieskiej i Gei, bogini ziemi. I tu pojawia się myśl do pewnego stopnia zbieżna z myślą biblijną. Mianowicie czas ma w sobie element boski i ziemski, jest wypadkową tych dwóch sfer. Będąc właściwością człowieka, zarazem daje szansę przeżycia zdarzeń boskich. Bóg staje się obecny poprzez swoje dzieła, które funkcjonują w czasie i łącząc się z ludzkimi działaniami, tworzą historię.

W punkcie wyjścia wszystkich religii jest element wspólny: zaświadczają one o boskim pochodzeniu świata. Natomiast rozwinięcie tej idei jest już różne. I tu wrócę do pani pytania o bóstwa kultur ościennych. Otóż w przeciwieństwie do Boga Biblii, są one poddane prawom czasu i podobnie jak człowiek, gnane są czasem. Rodzą się, umierają, przepadają w jego wirze...

Czy nie jest tak, proszę księdza biskupa, że historia biblijnego człowieka i liczenie czasu zaczynają się z chwilą złamania tabu w ogrodzie rajskim? Grzech pierwszych rodziców odnosi się między innymi do pozyskanej seksualności. Wraz z nią uruchomiony został pochód ludzkich pokoleń, uruchomiony został zegar dziejów. Jakkolwiek patrzeć, współsprawcą zdarzenia jest szatan...

Coś z tej myśli o diaboliczności czasu ma prawo funkcjonować w naszych umysłach. Osobiście odniósłbym ten aspekt do faktu, że czas nas ogranicza, a to co ograniczone nie może być Boskie. Co nie znaczy, że jest od razu szatańskie... Poza tym nie jest tak, by w Edenie, przed wygnaniem Adama i Ewy, czas nie istniał. Bóg przecież przechadzał się „w południe”, upływa jakiś interwał czasu od zakazu Bożego do jego złamania...

Jak by to było z człowiekiem, gdyby pozostał w Edenie?

Tego nie wiemy. Można jedynie spekulować. Być może byłaby to jakaś forma przebóstwienia człowieka...? Tak naprawdę możemy mówić jedynie o stanie pierwotnej szczęśliwości przeżywanym przez pierwszych rodziców w Raju.

Motyw faustowski w kulturze europejskiej: człowiek podpisuje pakt z diabłem w nadziei na przedłużenie czasu swojego życia...

W tej tradycji, którą pani przywołuje, czas odniesiony jest do wymiaru biologicznego człowieka i rozumiany jako destrukcja. Przemijanie w „Fauście” kończy się katastrofą. Natomiast w tradycji biblijnej, oprócz czasu płynącego, który ma swój kres, człowiek dysponuje czasem Boskim, darem danym nam dla naszego dojrzewania. Jest więc Chronos, ale jest też Kairos. Kairos to czas pojmowany jako szansa, bardzo osobisty, własny, stanowiący w dopowiedzeniu Nowego Testamentu przestrzeń rozwoju, dojrzewania, wzrastania.

Czy Biblia odnotowuje jakieś próby przedłużania życia?

Nie. Trwanie życia jest pewnym realistycznym kanonem, który człowiek musi uznać. Czas przemija i kończy się dla mnie świat, i z tą barierą nie ma co dyskutować. W Kazaniu na Górze tak mówił o tym Chrystus: ...Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? (...).

Człowiek biblijny, respektujący prawa czasu i przemijania, pewnie też niespecjalnie nad nimi filozofuje?

Biblia traktuje życie i jego prawa jako pewną oczywistość, nad którą owszem można reflektować, o tyle jednak, o ile przysłuży się to myśli religijnej. Stąd brak tam systemowych uogólnień, koncepcji filozoficznych w znaczeniu dzisiejszym. Dominuje nurt realistyczny, to znaczy takie podejście do życia, które wsłuchuje się w jego prawa w sposób akceptujący, bowiem tym właśnie „realistycznym językiem” przemawia Bóg.

Księże biskupie, a gdyby zapytać któregoś z tamtych ludzi sprzed dwóch, czterech czy sześciu tysięcy lat, o sens życia...?

To pewnie usłyszelibyśmy bardzo konstruktywną odpowiedź.

No dobrze, ale gdzieś około trzech wieków przed Chrystusem znalazł się w Jeruzalem człowiek, który wprost obsesyjnie negował wartości życia, do znudzenia powtarzając swoje vanitas vanitatum, marność nad marnościami. Frustraci wszystkich czasów, wszelkie pesymistyczne filozofie mają swojego protoplastę w osobie Koheleta, który podobnie jak Faust Goethego, żyje na tym świecie i marudzi. Nic go nie cieszy, nie znajduje ani jednej takiej chwili, która mogłaby trwać. Wszystko jest ...marnością i pogonią za wiatrem (...).

Tak, Biblia ma swój akcent pesymistyczny. W Księdze Koheleta jest wyraźna polemika z kultem życia i wielki egzystencjalny smutek. Ale jest też pokazane wyjście z niego. Proszę zwrócić uwagę na epilog, którego często się nie doczytuje...

To nie są słowa samego Koheleta.

Tak, dopisał je uczeń, ale nauki mędrców, proszę pani, w większości spisane są przez uczniów...

Swojego czasu nadawane były w radiu audycje poświęcone Biblii, podczas których postawiono Koheletowi zarzut wręcz bezbożności. Jest to, jak powiadano, jedyna księga, w której poza epilogiem bodaj nie pojawia się imię Boże. Niemniej, Księga Koheleta, czytana jako całość, stawiając generalne pytanie o sens życia, daje na nie konstruktywną odpowiedź i nie pozostawia nas wyłącznie z ową vanitas. Tylko w oparciu o Boga życie ludzkie ma sens i warte jest przeżywania.

Proszę zwrócić uwagę, jak rozwiązują ten dylemat nowożytne filozofie. Powstała swojego czasu w środowisku pelplińskim praca naukowa ks. Franciszka Sawickiego, której tytuł mówi sam za siebie: „Kohelet - Hartmann - Schopenhauer”. Autor poddał analizie trzy typy pesymizmu. U Hartmanna i Schopenhauera mamy do czynienia z kręgiem zamkniętym, beznadziejnością, z której wyzwolić się można tylko w jeden sposób, mianowicie skończyć z sobą. Biblia natomiast daje odmienną receptę...

Jeśli przyjmiemy, że w naszej rozmowie ma miejsce pewne stopniowanie wrażeń, to przyszedł czas na pytanie o biblijnych samobójców.

Biblia nie jest wolna od skazy samobójstwa, przypomnijmy chociażby to najbardziej spektakularne – samobójstwo Judasza. Chęć odejścia z tego świata przed czasem na skutek niepowodzeń swoich ziemskich misji zgłasza Bogu prorok Eliasz. Są to jednak przypadki incydentalne.

Natomiast w naszych czasach życie trafiło na przecenę, są nawet instrukcje jak je skutecznie, w miarę komfortowo i niedrogo skrócić...

Jaka postawa wobec upływającego czasu jest zdaniem księdza biskupa najkorzystniejsza dla współczesnego człowieka?

Właściwe zagospodarowanie czasu polega na operowaniu naszymi talentami, wykorzystaniu ich w działaniu. Można żyć krótko, a wiele zdziałać. W przypowieści z pierwszego wieku ery chrześcijańskiej pojawia się przemówienie, podsumowujące działania i czyny młodo zmarłego rabina: „Żył na miarę pełnego wieku człowieka”. Podobnie słowami Biblii mówi się o życiu św. Stanisława Kostki: „Żył lat niewiele, ale czasu przeżył dużo”.

Wszyscy się dziś śpieszymy. Ciekawe, czy Biblia odnotowuje pośpiech, na przykład Chrystusa?

Owszem. U św. Łukasza mamy ciekawą koncepcję drogi Chrystusa na Paschę do Jerozolimy: „Jezus jest w drodze i się śpieszy”. Ewangelie piszą o Maryi, że poszła do Elżbiety „z pośpiechem”...

A współcześnie środowisko, w jakim żyje człowiek, opowiada się za jego szybkim działaniem. Dysponujemy środkami techniki, na które złożyła się praca wielu wieków i ten prezent myśli ludzkiej staje się dla nas zobowiązaniem. Należy jednak zachowywać równowagę pomiędzy czasem, który nagli, a naszymi możliwościami i kontekstem spraw. Osobiście nigdy nie widziałem pośpiechu u Jana Pawła II. W każdym jego geście było skupienie i coś bardzo dostojnego. Czuło się, że rozmawiając z poszczególnym człowiekiem czy z grupą ludzi, jest wyłącznie dla nich i nic innego w danej chwili nie rozpraszało jego uwagi.

Został nam do omówienia, niestety już w pewnym pośpiechu, ostatni z zaplanowanych na dziś problemów: stanowisko nauki w interesującej nas kwestii czasu, a więc i początku dziejów. Musi się w tym momencie pojawić nazwisko Einsteina...

Teoria względności jest całkowicie nowym zapisem świata i sytuacji człowieka, ale przecież niczego nie ujmuje ona teologii. Sam Einstein był człowiekiem religijnym.

Specyficznie religijnym...

Pewnie nie można tego odnieść ani do judaizmu, ani do chrześcijaństwa. Einstein wyznawał jakiś rodzaj panteizmu, według którego Bóg jest obecny we wszystkim, co istnieje, ale nie jest to Bóg osobowy, ustanawiający prawa moralne. Ten wielki uczony, jeden z najgenialniejszych umysłów nowożytnych, wcale nie miał zamiaru burzyć swoją teorią religii czy religijności.

Nauka potrafi dziś cofnąć się do czasu, w którym rodził się Wszechświat, jeszcze przed powstaniem Słońca i Ziemi, a więc do tej chwili, o której Biblia powiada: ... Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię (...).

Teologia w przeciwieństwie do nauki, wcale nie ma takich ambicji, ażeby wypatrzeć i zdefiniować ów pierwszy moment, w którym zaczął się świat. „Początek” z Księgi Rodzaju należy rozumieć trochę inaczej. Mianowicie w tekście łacińskim w tym miejscu Biblii pojawia się słowo: in principio (w zasadzie), a nie słowa: in initio creavit (na początku stworzył). Łacina niezwykle trafnie odczytała intencję zapisu biblijnego: principium w miejsce initium, „zasada” w miejsce „początku”. Należy zatem ów tekst, w jego najgłębszych znaczeniowo pokładach, odczytywać mniej więcej tak: zasadą wszystkiego jest to, że Bóg stworzył niebo i ziemię.

No tak, to coś zmienia. I pewnie uspokaja.

Nie upierajmy się zbyt mocno przy ściganiu początku. Oczywiście, to jest bardzo kuszące zobaczyć, jak też ten świat się zaczął. Ba, a gdyby jeszcze podejrzeć, jak też Pan Jezus zaczął te chleby dzielić... Zasada jest podana – podzielił się dlatego, że się ulitował, podzielił się w ten sposób, bo inni nie mogli...

A teoria ewolucji, księże biskupie?

Znów trzeba by się zastanowić, co nazwiemy początkiem człowieka. Czy ten moment, w którym powstają pierwsze kręgowce, a z nich kolejno ryby, płazy, aż do najdoskonalszego z tego biologicznego rzędu – ssaka? Czy też jest to człowiek, który powstaje także drogą ewolucji?... Również i w tym wypadku chodzi o szukanie principium – zasady tłumaczącej człowieka i jego rozwój. Moim zdaniem ewolucja, która nie wyklucza działania Bożego w człowieku, jest bardziej na ludzką miarę, aniżeli uproszczone teorie płynące z odkrycia darwinowskiego...

Żyjemy obecnie w świecie bardzo różnorodnym i żadna z poszczególnych dyscyplin naukowych, również teologia, która ma przecież swój materialny i formalny przedmiot badań, nie jest w stanie „w pojedynkę” wyjaśnić sytuacji człowieka. Dlatego potrzebne są spotkania i dialog, wymiana doświadczeń, naświetlanie zjawisk czy zdarzeń z różnych punktów widzenia.

Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że czas, o którym tak długo rozprawialiśmy, okaże się łaskawy i pozwoli mi jeszcze zdążyć na ostatni pociąg z Pelplina...