Śmiertelny strach

David Pawson

publikacja 16.04.2014 05:45

Główną przeszkodą utrudniającą apostołom wypełnienie misji jest strach przed człowiekiem.

Śmiertelny strach Roman Koszowski / Foto Gość Stojąc przed oprawcami Jezus nie okazał cienia strachu. Przeżył jednak chwile ogromnego lęku (krew sączyła się przez pory skóry na Jego czole), kiedy uświadamiał sobie, że zostanie oddzielony od Boga i „zstąpi do Otchłani”.

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle (Mt 10,28).

A mówię wam, przyjaciołom moim: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic już więcej uczynić nie mogą. Pokażę wam, kogo się macie obawiać: bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie! (Łk 12,4-5).

Przesłanie jest wyraziste – mówi ono o losie gorszym od śmierci fizycznej. Stąd strach przed nim powinien być większy niż obawa przed śmiercią. Strach przed taką alternatywą powinien wręcz zapobiegać nawet tchórzostwu w obliczu wroga.

Pozostaje jednak wciąż pytanie: Na czym rzeczywiście polega tragedia takiego losu? Komu może on grozić? D l a c z e g o to ostrzeżenie jest konieczne? Kiedy zostało ono przekazane?

Jak zawsze wskazówka znajduje się w kontekście. Jezus wyrzekł podobne słowa dwukrotnie: pierwszy raz, kiedy wysłał Dwunastu z misją głoszenia Dobrej Nowiny; drugi raz, kiedy z podobnej misji wróciło Jego siedemdziesięciu. W obu sytuacjach uczciwie mówił do nich o narastającej wrogości i czyhającym na nich niebezpieczeństwie.

Nienawiść, której ludzie tak łatwo się poddają, sprawia, że uczniowie Jezusa są skazywani przez władze religijne na chłosty; władze cywilne zaczynają ich prześladować, a nawet ich własne rodziny potrafią ich zdradzać. Stają się wykorzystywanymi ofiarami i organizuje się na nich różnego typu zamachy.

To wszystko niekoniecznie mogło wydarzyć się od razu, ale Jezus wyraźnie zarysowuje perspektywę długoterminową, a nie krótkodystansową. Dlatego nakazuje im najpierw iść do Żydów (Mt 10,6), a dopiero później do nie-Żydów, czyli pogan (Mt 10,18). Jego polecenie odnosi się więc do wszystkich misji podejmowanych w Jego imieniu, także w obecnym wieku.

Główną przeszkodą utrudniającą apostołom wypełnienie misji jest strach przed człowiekiem. Muszą być odporni na prześladowania. Jezus trzykrotnie mówi im, żeby się nie lękali (Mt 10,26.28.31). W jaki sposób mają przezwyciężyć ten strach? Muszą pamiętać, że pewnego dnia cała wrogość skierowana przeciwko nim, choćby skrywana, zostanie ujawniona i ukarana (Mt 10,26) oraz że ich niebieski Ojciec zatroszczy się o nich i ich ustrzeże (Mt 10,29-30). Muszą też pamiętać, że wyrzeczenie się Jezusa przed ludźmi oznacza także wyrzeczenie się Go przed Bogiem (Mt 10,32-33).

Pamiętajmy, że najlepszym remedium na małe obawy jest większy od nich strach! Każda kochająca matka przezwycięży fobię, jaką ma przed wodą, gdy jej dziecko tonie, albo swoją klaustrofobię, gdyby jej dziecko zostało uwięzione w ciasnym lochu. Prorok doskonale rozumiał ten psychologiczny mechanizm: jakby człowiek uciekał przed lwem, a trafił na niedźwiedzia; jakby skrył się do domu i oparł się ręką o ścianę, a ukąsił go wąż (Am 5,19). Możliwość skutecznego przezwyciężenia jednego strachu innym rzeczywiście wprawia w zdumienie. Lekiem na małostkową bojaźliwość jest prawdziwy strach!

Mówi się, że instynkt przetrwania jest najsilniej motywującym nas motorem działania, że życie jest naszym najcenniejszym skarbem, a śmierć – największym naszym zagrożeniem. Śmiertelność czyni nas podatnymi na obawy związane z działaniem tego, kto (bądź co) jest w stanie nas zabić. Jezus przyszedł, aby wyzwolić nas z tej niefortunnej ułomności (por. Hbr 2,15).

Czynił to zarówno poprzez swoje nauczanie, jak i przez własne świadectwo. Na ich podstawie zyskujemy nowe spojrzenie na życie zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym. Śmierć nie jest ani kresem indywidualnego istnienia, ani czymś najgorszym, co może się zdarzyć. Tylko ten, którego światopogląd ogranicza się do tego życia, może uważać inaczej.

Zabójca zdoła zabić tylko ciało, nie uczyni uszczerbku na duszy (gr. psyche) danej osoby. Jaźń istnieje dalej jako świadomy byt. Jezus stwierdza tutaj dalsze trwanie bezcielesnego ducha. Ludzie nie dysponują władzą unicestwiania swoich bliźnich, mogą jedynie zakończyć istnienie ich części fizycznej. Dlatego też istnieje coś gorszego od śmierci, która zabija tylko część osoby, i to nawet nie tę najważniejszą. Cała osoba – ciało i dusza – może zostać zniszczona przez kogoś, kto ma moc to uczynić.

Kto posiada tę moc? Część komentatorów przyjmuje, że chodzi tutaj o diabła. Jednym z jego imion jest „niszczyciel”. Piekło uchodzi za jego królestwo, w którym ma on swobodę pobłażania swej żądzy niszczenia względem tych, którzy zostali wydani w jego ręce. Istnieją jednak istotne powody kwestionowania takiej interpretacji:

1. Gdyby tak to zinterpretować, byłby to jedyny fragment Nowego Testamentu, w którym znajdowałaby się zachęta do bojaźni wobec diabła, zamiast wobec Pana.

2. Królestwo diabła jest z tego świata, w świecie przyszłym nie ma on władzy.

3. W tym nakazie nie ma żadnej wzmianki o szatanie, a najbliższy jego kontekst odnosi się do Ojca.

4. Diabeł nie ma władzy, żeby „wtrącić do piekła” (jak to ujmuje wersja Łukaszowa), ponieważ on sam jest tym, który zostanie wrzucony do owego piekła (por. Ap 20,10).

Podłożem prawdziwej, głębokiej bojaźni jest raczej uświadomienie sobie świętości i chwały Wszechmocnego Boga, a nie mizernej siły demonów. To Bóg ma moc zniszczyć człowieka, którego stworzył (Rdz 6,7). On także jest „pochłaniającym ogniem” (Hbr 12,29). Dlaczego zatem Jezus mówi o nim „Ten”, nie zaś „Ojciec”? Według mnie, zrobił to, aby nie łączyć owego ciepłego i emocjonalnie bliskiego określenia (Abba), z tym, co niektórzy teologowie nazywają „dziwnym dziełem Boga”.

Jest jednak jeszcze jeden, bardziej wyrafinowany powód, dla którego Jezus mógł się posłużyć tym zaimkiem. Chrystus twierdzi w innych miejscach, że to On sam będzie sądził narody i wysyłał „przeklętych” do piekła (Mt 25,41; por. 1 Kor 5,10). Z kolejnych wersetów wynika, że On wraz z Ojcem, stanowiąc Jedno, będą sądzić (Dz 17,31; Ap 6,16 nn). Zatem owe odniesienie, poprzez użycie zaimka, mogło być wielce zamierzone.

Co to znaczy „zatracić ciało i duszę”? Na pierwszy rzut oka to pytanie może wydawać się zbyteczne. W języku angielskim to słowo jest synonimem słowa „zabijać” i oznacza eksterminację oraz unicestwienie. Wielu czytelników intuicyjnie zakłada, że istnieje różnica pomiędzy śmiercią, która kończy istnienie pewnej części osoby (a dokładnie mówiąc fizycznego ciała), a końcowym zniszczeniem (anihilacją), któremu – według wspomnianych teorii – cały człowiek ulegnie w piekle.

Z uwagi na to, że użyte w tej wypowiedzi greckie słowo ma bardzo szeroki zakres znaczeniowy od ,,położyć kres istnieniu”, przez ,,nieodwracalnie zniszczyć”, aż po ,,zmarnować”, w żadnym wypadku nie jest ono podstawą do przesądzającego wniosku, iż piekło jest kresem istnienia człowieka. Zmiana słowa „zabijać” (ciało) na „zatracić” (ciało i duszę) może być czymś więcej niż figurą literacką i wskazywać zarówno na ilościowe, jak i jakościowe zagrożenie. Ta zmiana jeszcze bardziej dostrzegalna jest w wersji Łukaszowej, gdzie słowo „zabijać” zostało zastąpione określeniem „wtrącić”, które powoduje, iż sugerowanie „kresu istnienia” przestaje mieć sens.

Tylko w oparciu o wersety, które właśnie rozważamy, nie można rozstrzygnąć dylematu, czy w piekle dokona się spopielenie, czy też ludzie będą na stałe uwięzieni (...). Tutaj wystarczy jednak stwierdzić, że ciągłość istnienia w stanie ruiny jest znacznie bardziej przerażająca niż śmierć ciała, stąd hipoteza o ostatecznej eksterminacji wydaje się być bardzo wątpliwa.

Warto dostrzec, że Jezus mówi o zatraceniu ciała w piekle po śmierci tegoż ciała. Nie mówi tutaj o procesie rozkładu ciała, który ma miejsce w grobie, a nie w piekle, nie wpływając w żaden sposób na duszę. Jezus wyraźnie wskazuje, że to zmartwychwstałe ciało może zostać „wtrącone” do piekła. To wyraźnie pokazuje, że w piekle nie nastąpi całkowita anihilacja człowieka, jak to spekulują niektórzy. Dlaczego bowiem Bóg miałby się trudzić odziewaniem nieprawych w nowe ciała tylko po to, by zaraz potem je całkowicie unicestwić? Jego akt „ponownego stworzenia” staje się bardziej zrozumiały, jeśli celem zmartwychwstałego ciała jest wieczne istnienie (w jakiejś rzeczywistości), a nie całkowite zniszczenie.

Przy tej okazji Jezus nie opisuje ani nie określa istoty piekła. Może to znaczyć, że Jego słuchacze wiedzieli, o czym mówi, i nie potrzebowali szerszego wyjaśnienia. Komu zatem grozi ten wiekuisty horror? Niewielu kaznodziejów zauważa czy podkreśla – jeśli już cytują ten werset w swoich kazaniach czy homiliach – do kogo skierowane jest to ostrzeżenie. Niektórzy byliby tym zdziwieni, inni przeżyliby szok.

Jezus nie zwraca się do jawnych grzeszników ani nawet nie wypowiada tych słów do tłumów, tylko DO SWOICH UCZNIÓW (w Ewangelii Łukasza zwraca się do nich „moi przyjaciele”). Uczniowie nie mają tego ostrzeżenia przekazać innym, ale raczej wziąć je sobie do serca! Treść tej wypowiedzi wyraźnie odpowiada na potrzeby apostołów, a nie tych, do których zostali posłani, mimo poprzedzającego wersetu (Mt 10,27 nakazuje, by mówili publicznie to, co usłyszeli w prywatnej rozmowie z Jezusem).

Jezus chce im zapewnić emocjonalną równowagę, a nie wywrzeć wpływ na innych. Zachowanie przez nich postawy bojaźni wobec Boga skutecznie zneutralizuje strach przed jakimkolwiek człowiekiem. Zauważmy, że bojaźń/strach w obu wypadkach ma odniesienie osobowe. Nie jest to obawa przed czymś (śmiercią czy piekłem), ale strach przed „tymi”, którzy mogą zabić ciało, lub bojaźń przed „Tym”, który może zatracić ciało i duszę. Należy wybrać, co ma większy kaliber: czy strach przed potencjalnym mordercą ciała lub bojaźń przed Tym, który ma moc zatracenia całej osobowości. Kto ulegnie temu pierwszemu, zostanie potraktowany jak tchórz i wrzucony do „jeziora gorejącego ogniem” (Ap 21,8).

Musimy teraz zastanowić się nad poważnymi konsekwencjami tego, o czym już wcześniej powiedzieliśmy: Jezus ostrzegał swoich uczniów przed grożącym im niebezpieczeństwem wtrącenia do piekła. To nie jest odosobnione stwierdzenie. (...) Jezus kierował większość ostrzeżeń do tych samych uczniów. Nie można zlekceważyć tego wyzwania, jednak nawet ci, którzy przed nim stają i się z nim intelektualnie zmagają, często mają tendencję do dwutorowego jego wyjaśniania (być może dlatego, że nie mieści się to w uprawianej przez nich teologii).

Z jednej strony mówi się, że ostrzeżenia Jezusa mają charakter egzystencjalny (na dobrą sprawę ich znaczenie przestaje być realne w dłuższym okresie). Innymi słowy, Jezus chciał trochę „postraszyć” uczniów, by utrzymać ich na prostej i wąskiej drodze, choć oczywiście wcale nie groziło im, że zostaną wrzuceni do piekła (taki rodzaj odwróconej sytuacji „kija i marchewki”). Czy jednak ktoś, kto twierdził, że mówi prawdę i jest Prawdą, uciekałby się do takiego choćby drobnego oszustwa? Czy obawa przed realnym zagrożeniem mogła zostać pokonana strachem przed niebezpieczeństwem czysto hipotetycznym? Taka sugestia jest wręcz niestosowna, jeśli w ogóle nie absurdalna.

Z drugiej strony mówi się, że ostrzeżenia są „przejściowe”, ponieważ Jezus skierował je przed swoją śmiercią, zmartwychwstaniem, wniebowstąpieniem i zesłaniem Ducha Uświęcenia, czyli zanim apostołowie stali się w pełni chrześcijanami. Jednak oni już przyjęli Jezusa, już uwierzyli w to, kim On jest i „narodzili się z Boga” (jeśli opis z J 1,12-13 można komuś przypisać, to na pewno właśnie im).

Już zauważyliśmy, że dziesiąty rozdział Ewangelii Mateusza dotyczy późniejszej i znacznie szerszej misji Kościoła wśród pogan. Ponadto większość ostrzeżeń Jezusa dotyczących piekła wiąże się z Jego drugim, a nie z pierwszym przyjściem na ziemię. Ostrzeżenie to trzeba więc traktować w taki sposób, w jaki zostało sformułowane, a więc piekło było realnym zagrożeniem dla uczniów i przyjaciół Jezusa. Istotnym elementem bojaźni Pańskiej, która stanowi początek mądrości (Prz 9,10), jest świadomość tego ryzyka. W obliczu wrogości ze strony człowieka i osobistego niebezpieczeństwa ta świadomość jest także ogromnie pomocna.

Jezus wyrażał tę prawdę i sam stanowił jej najlepszy przykład. Stojąc przed oprawcami, nie okazał cienia strachu. Przeżył jednak chwile ogromnego lęku (krew sączyła się Śmiertelny strach   przez pory skóry na Jego czole), kiedy uświadamiał sobie, że zostanie oddzielony od Boga i „zstąpi do Otchłani” – w Jego wypadku – po zabiciu ciała, a nie przed nim. Przecierpiał to wszystko nie za swoje grzechy, ale za grzechy innych ludzi.

***

Powyższy tekst jest fragmentem książki "Piekło - mit czy rzeczywistość?". Autor: David Pawson. Wydawnictwo: Vocatio.