Szkoła przetrwania pani Anny - list do redakcji

Eugeniusz Śpiewak

publikacja 01.11.2014 01:45

W siedemdziesiątym którymś roku, na zimowisku w Warszawie, pani Anna zadała nam „retoryczne” pytanie, czy chcielibyśmy pójść do Teatru Polskiego na przedstawienie czy do kina.

Szkoła przetrwania pani Anny - list do redakcji Marek Urlik Anna Szanecka i „Portet dziewczynki w czerwonej sukience” w Muzeum Narodowym w Kielcach – rok 1972.

Co bóło w tasi pani Anny? - przeczytaj ten list po śląsku

Wszyscy odpowiedzieli, że oczywiście idziemy do teatru, gdyż do kina możemy się wybrać w Siemianowicach. Tylko jeden chłopak wyskoczył jak Filip z konopi z poglądem, iż lepiej pójść do kina. Natychmiast wszyscy spojrzeli na niego tak, że się poczuł jak ktoś, kto wjechał w ulicę jednokierunkową pod prąd.

Około trzydzieści lat później pani Anna powiedziała mi, że ten kolega został kierowcą wielkich ciężarówek, i to nie bylejakim kierowcą, a  najlepszym - znającym języki obce, umiejącym sobie zawsze poradzić, takim, na którym można polegać.

Śp. Anna Szanecka zawsze chwaliła swoich wychowanków, wszystkich bez wyjątku. W 2014 r. 12 listopada przypada piąta rocznica jej śmierci. 

Sądzę, że wobec Audytorium Wszystkich Świętych jesteśmy przez panią Annę nadal niezmiennie chwaleni...       

Mieć czy być?

Zapytany, kto przez swoje życie na Śląsku najpiękniej pokazał, czy ważniejsze dla  człowieka jest „mieć czy być?”, wskazałbym bez wahania naszą instruktorkę zespołu turystycznego w Młodzieżowym Domu Kultury im. dr. Henryka Jordana w Siemianowicach Śląskich, wybitną wychowawczynię młodzieży, nauczycielkę łaciny i języka  francuskiego w siemianowickich szkołach średnich – śp. Annę Szanecką. I nie czyniłbym tego li tylko po znajomości, choć istotnie chodzi tu o znajomość co najmniej czterdziestosześcioletnią.

Szkoła przetrwania pani Anny - list do redakcji   Marek Urlik Turyści z „Jordanu” w Muzeum Zofii Kossak-Szatkowskiej w Górkach Wielkich - rok 1972 Zasługi pani Anny zostały docenione przez całe Siemianowice Śląskie, które w 1992 r. nadały jej tytuł Honorowej Obywatelki tego miasta. Publikacje na jej temat, początkowo w zasadzie jedynie siemianowickie, zyskują z czasem coraz szerszy zasięg. Moim zdaniem postać pani Szaneckiej winna stać się powszechnie znana nie tylko w Siemianowicach, lecz wszędzie, zaś najbardziej na jej ukochanym Górnym Śląsku.

Dzięki internetowi możliwe jest natychmiastowe zaczerpnięcie informacji o pani Annie, gdyż trochę tych materiałów już się zebrało. Chciałbym tu przede wszystkim opisać, jak pani Szanecka potrafiła zawładnąć wyobraźnią młodych ludzi z przemysłowych Siemianowic po to, by zagadnienia znane z literatury uczynić czymś znajomym oraz by zinterpretować historię  jako coś ludzkiego i własnego. W jej opowiadaniach najciekawsze były zdarzenia zaczerpnięte z życia jej niezwykle interesującej rodziny, która zajmowała wysoką pozycję wśród najznakomitszych postaci kultury polskiej i śląskiej.

Pastwiska

W 1963 r. rodzice wysłali mnie po raz pierwszy na trzytygodniowe kolonie letnie do Pastwisk koło Cieszyna. Wprawdzie był tam ze mną także mój o cztery lata starszy brat, ale pierwszy raz to pierwszy raz i dziecko bywa w takich sytuacjach nieco wystraszone.  Wychowawczynią mojej grupy była właśnie pani Anna Szanecka, która na spacerze po miejscowych łączkach i górkach zdradziła się, iż dopiero co przeczytała opasłą książkę o Napoleonie. Od tej chwili sytuacja pani Anny nie była łatwa, gdyż przez trzy tygodnie przy każdej okazji prosiłem ją, aby mi jeszcze poopowiadała o tym Napoleonie.      

Poddasze

W następnym roku po tych koloniach letnich moja rodzina przeprowadziła się w Siemianowicach z dzielnicy Sadzawki, gdzie się kiedyś urodził Wojciech Korfanty, na Aleję Sportowców, obok lodziarni Achima Szczypy.  

Pani Szanecka zamieszkiwała przy pobliskiej ulicy Parkowej. Niejednokrotnie spotykaliśmy się wówczas na ulicy. Trzeba było wtedy zatrzymać się na dłużej i porozmawiać o wszystkim. Kiedyś zaprosiła mnie do swojego domu na herbatę z cukrem i cytryną oraz pokazała mi swoją bibliotekę, abym sobie wybrał coś do czytania. Pierwsze  grubsze książki, które przeczytałem, były wypożyczone od pani Anny. Jej mieszkanie stanowiło właściwie część strychu do suszenia prania.

Dr Wacław Olszewicz

Być może zdarzyło się to nieco później, ale pewnego razu, gdy dobiegałem po schodach tego domu całkiem na górę, żeby porozmawiać i znaleźć coś ciekawego w książkach pani Anny, spostrzegłem, że tym razem nic z tego. Pani Szanecka także szła w tym momencie do siebie do domu, lecz nie sama. Właśnie postawiła jakąś walizkę i otwierała drzwi swojego mieszkania. Przy niej stał sędziwy mężczyzna w płaszczu, w okularach z grubymi soczewkami. Był to jej ojciec, który w tym dniu przyjechał w odwiedziny ze Lwowa, gdzie mieszkał od drugiej wojny światowej. Nazywał się dr Wacław Olszewicz. Był z wykształcenia prawnikiem i ekonomistą oraz należał do najwybitniejszych członków przedwojennej elity intelektualnej i gospodarczej województwa śląskiego. Był teoretykiem ekonomicznym i organizatorem eksportu śląskiego węgla przez Gdynię. Przed wojną był także wiceprezesem Towarzystwa Przyjaciół Nauk na Śląsku, jednym z założycieli i wykładowcą Wyższego Studium Nauk Społeczno-Gospodarczych w Katowicach, czyli poprzednika Akademii Ekonomicznej i dzisiejszego Uniwersytetu  Ekonomicznego.

Szkoła przetrwania pani Anny - list do redakcji   Marek Urlik Zwiedzanie pałacu wilanowskiego na zimowisku warszawskim 1972-1973 Później też dowiedziałem się, że przed wojną pani Anna mieszkała z rodzicami w reprezentacyjnym mieszkaniu w Siemianowicach z bogatą rodzinną biblioteką liczącą 40 tysięcy książek. Gdy mi to ktoś powiedział, zrozumiałem, co pani Szanecka miała na myśli, gdy nam wpajała, że jedynie wiedza stanowi coś, czego człowiekowi nie można odebrać ani  ukraść, dlatego człowiek winien się jak najwięcej nauczyć, najlepiej w młodym wieku.

Zespół turystyczny

W 1965 r. pani Szanecka założyła zespół turystyczny w siemianowickim Ogrodzie Jordanowskim, którego nazwę z czasem zmieniono na Młodzieżowy Dom Kultury im. dr. Henryka Jordana. Miała do tego najwyższe kwalifikacje, gdyż była przewodnikiem PTTK po województwie katowickim. Mogę się tu pochwalić, iż byłem jednym z najpewniejszych uczestników zajęć „kółka turystycznego”.  Bez napisania obszernej książki nie jest możliwe zrelacjonowanie przygód i zdobytych doświadczeń z wycieczek i rajdów tej roześmianej gromadki dzieci i młodzieży w różnym wieku. Mogę w  każdym razie opowiedzieć, że nasze główne hasło na rajdach, wycieczkach i obozach brzmialo: „ruszaj się, bo zardzewiejesz”, dlatego nie było nam zimno nawet w najpaskudniejszą pogodę. Motywem powracającym był też nakaz pani Anny, aby na wycieczki i rajdy ubierać się na cebulkę, to znaczy mieć więcej warstw jedna na drugiej,  by w zależności od temperatury było co zdejmować albo zakładać. W organizacji imprez i na samych wycieczkach wiele pomagała najlepsza koleżanka pani Szaneckiej - śp. pani Małgorzata Skwara – której podejście w wielu sprawach bardzo różniło się od poglądów pani Anny, ale dzięki temu obie panie się świetnie uzupełniały. 

Wycieczki bywały bliskie i dalekie. Interesujące było np. zwiedzenie introligatorni, niemal wszystkich zakładów przemysłowych w Siemianowicach, huty „Kościuszko” w Chorzowie, drukarni w Bytomiu, ośrodka obliczeniowego COIG w Katowicach, Góry Dorotki w Zagłębiu, Góry Św. Anny, Jasnej Góry  itd., itd.  Zwiedziliśmy również były niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau, zamek w Pszczynie, Kraków, Opole, Wrocław, Kielce, Szczecin, Koszalin, Kołobrzeg, Gdańsk. Byliśmy w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach, przy czym instrumenty organowe pokazywał nam sam Julian Gembalski, wówczas młody muzyk, który już zdążył mieć na swym koncie wygranie konkursu improwizacji organowej, zaś aktualnie jest słynnym profesorem Akademii Muzycznej w Katowicach. Przez omówienie wszystkich naszych  wycieczek, rajdów, obozów wędrownych, konkursów, spotkań z pisarzami, aktorami, naukowcami i artystami można by wzbogacić program nauczania chyba jakichś dziesięciu przedmiotów szkolnych.

W moim życiu dorosłego człowieka trudno było znaleźć jakiś rodzaj fabryki, świątyni religijnej, muzeum lub skansenu,  którego nie znałbym już z wycieczek z panią Szanecką. Na zajęcia zespołu pani Anny uczęszczałem ponad osiem lat.  Począwszy od  roku 1970 rokrocznie wyjeżdżaliśmy w lecie na obozy wędrowne i namiotowe, jeden raz w górach, a następnie trzykrotnie nad morzem i na pojezierzach. Zimą zawsze wyjeżdżaliśmy do  Warszawy. Tuż po świętach następował wyjazd i zwiedzanie stolicy trwało dłużej, do końca ferii, które urządzano wtedy nie w lutym, lecz po Bożym Narodzeniu.

Esperanto

Niektóre komentarze pani Anny można by spuentować jej ulubionym stwierdzeniem „świat jest mały”. Gdy zauważyła na obozie namiotowym pod  Miastkiem w mych rękach podręcznik do esperanta, ucieszyła się i zaraz mi opowiedziała, że jej ojciec był pacjentem Zamenhofa, jednak nie tego, który był twórcą języka esperanto, lecz jego syna Adama, będącego także okulistą, jak jego ojciec. Wykonał on już przed wojną na Wacławie Olszewiczu nowatorską operację przyklejenia siatkówki za pomocą elektryczności i w ten sposób ocalił mu wzrok. Z powodu słabych oczu ojciec pani Anny był zmuszony używać grubych okularów, jak widziałem sam, stojąc przy wejściu do jej mieszkania. Chyba nie muszę nadmieniać, iż po przybliżeniu familii Zamenhofów w taki sposób esperanto stało się dla mnie jeszcze ciekawsze.  

Dziewczynka w czerwonej sukience

Matką pani Anny była Józefa Olszewicz pochodząca z rodziny bogatego adwokata warszawskiego Adama Oderfelda. W końcu dziewiętnastego wieku było stać tego prawnika, posiadającego jeszcze jakieś trafione inwestycje, na zamawianie portretów członków jego rodziny u najlepszych polskich malarzy. Dzięki temu matka pani Szaneckiej została sportretowana jako „dziewczynka w czerwonej sukience” przez wielkiego artystę Józefa Pankiewicza. Poprzednio obraz ten należał do pani Szaneckiej, jednak gdy była w trudnej sytuacji materialnej po wojnie, musiała go sprzedać. Mogliśmy go podziwiać w Muzeum Narodowym w Kielcach, które zwiedzał nasz  zespół turystyczny.

Drugi obraz Pankiewicza przedstawiający tę samą „dziewczynkę”, ale w nieco innym ujęciu widzieliśmy w Muzeum Narodowym w Krakowie. Gdy byliśmy tam, sala, w której wisiał ten obraz była niedostępna z jakichś  powodów technicznych. Ale nasza instruktorka powiedziała komu trzeba, że chodzi tu o jej mamę i natychmiast mogliśmy zobaczyć ten „portet Józi Oderfeldówny”.

Jeszcze jeden portet małej Józi malował także Władysław Podkowiński jako „dziewczynkę w białej bluzce”, tyle że dziewczynka nie miała cierpliwości, aby tyle razy służyć jako model malarzowi, obcięła sobie swoją blond grzywkę i malarz bardzo się zdenerwował. Oświadczył, że będzie kontynuował malowanie dopiero, gdy te włosy odrosną. Niestety niewiele później Podkowiński zmarł w wieku zaledwie 29 lat i obraz pozostał niedokończony na zawsze. Podobno obecnie można go także obejrzeć w muzeum w Kielcach.    

Warszawa

Pani Anna Szanecka urodziła się 7 marca 1920 r. w Warszawie. Jako dziecko mieszkała jeszcze także jakiś czas w Zakopanem i dopiero później przyjechała na Śląsk.

Nie może zatem nikogo dziwić, że w związku z koligacjami rodzinnymi Warszawę także znała świetnie.

Gdy zwiedzaliśmy Pałac pod Blachą,  w którymś niegdyś znajdowała się biblioteka królewska, jedyna część Zamku Królewskiego w Warszawie, która nie została zburzona przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej, pani Anna oprowadzała nas z dziełem naukowym swego ojca Wacława Olszewicza „Bibljoteka króla Stanisława Augusta” - monografią powstałą jeszcze przed wojną.   

Odwiedziliśmy również grób matki pani Szaneckiej, czyli Józefy Olszewiczowej z domu Oderfeld na warszawskim cmentarzu ewangelickim, tym samym, na którym spoczywa Stefan Żeromski.

Przy różnych obiektach zwiedzanych przez zespół turystyczy jego członkowie wygłaszali przydzielone im i samodzielnie przygotowane krótkie referaty. Przypominam sobie, że np. przy pomniku Francesco Nullo mówiłem o tym generale, który przybył z Włoch do Polski z pomocą powstaniu styczniowemu i padł śmiertelnie rażony kulą w bitwie z Rosjanami. 

Krzysztof Kamil Baczyński

Obok pałacu Blanka w Warszawie, w którym 4 sierpnia 1944 r. w powstaniu warszawskim zginął Krzysztof Kamil Baczyński, pani Szanecka  opowiadała nam, że był on jej kolegą ze szczęśliwych czasów przedwojennych. Olszewiczowie i Baczyńscy byli ze sobą blisko zaprzyjaźnieni i pani Anna była razem z Krzysztofem na wakacjach w Szwajcarii oraz niejednokrotnie na nartach w Zakopanem. Pani Anna wspominała, że Krzysztof był bardzo grzecznym, całkiem normalnym młodzieńcem. Podobno chętnie organizował wieczorki poetyckie. W czasie powstania chciał bardzo bić się oko w oko z wrogiem i zapłacił cenę swojego życia za Polskę.     

Młodsze pokolenia turystów z „Jordanu”

W 1974 r. wyjechałem na studia do Krakowa i moja styczność z zespołem turystycznym w siemianowickim „Jordanie” miała bardziej sporadyczny charakter, przeważnie w rocznice  istnienia zespołu turystycznego. Największą uroczystością były w  2005 r. obchody czterdziestej rocznicy. Zapewne Młodzieżowy Dom Kultury w Siemianowicach dysponuje dokładnymi danymi na temat liczby uczestniczących w niej osób. Widać było jednak wyraźnie, że wszystkie sale tego obiektu są całkowicie zapełnione. 

Na temat młodszych koleżanek i kolegów pani Szanecka mówiła mi, że są oni inni niż młodzież z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ale jednocześnie widoczne było, iż nie miała najmniejszego problemu z dotarciem do każdego nowego pokolenia, a późniejsi wychowankowie byli nią tak samo zafascynowani, jak my wtedy.    

 Kawalerka, telefon i odsuwana emerytura

W poźniejszych latach osiemdziesiątych pani Szanecka doczekała się nowego mieszkania na pierwszym piętrze domu przy ul. Kruczej w Siemianowicach. Być może mieszkanie było mniejsze, jednak jej dzieci już były usamodzielnione. Bardzo też cieszyła się, gdy kilka lat później podłączono u niej telefon. Niebawem zatelefonowała także do mnie z nowiną, że teraz możemy komunikować się za pośrednictwem telefonu i umówić się na większą rozmowę w jej kawalerce. Na każde takie odwiedziny u niej rezerwowałem sobie w zasadzie całe popołudnie, do samego wieczoru. Były niekończące się herbatki z  cytryną i cukrem, herbatniki, suche ciasteczka i cukierki, wspominanie dawnych lat, przeglądanie książek i zdjęć. Z powodu swojego żywego temperamentu i żywotności pani Anna po przejściu na i tak znacznie opóźnioną emeryturę jeszcze jakiś czas pracowała dopóki mogła, chociaż na pół etatu.

Tytułem Honorowej Obywatelki Siemianowic Śląskich w 1992 r. pani Szanecka została wyróżniona za to, że była wybitną nauczycielką i wychowawczynią młodzieży, wniosła wielki wkład w kulturę miasta, m.in. zainicjowała budowę pomnika Wojciecha Korfantego w Siemianowicach i nazwanie jednej z siemianowickich ulic jego imieniem.  

Listy z Siemianowic do Katowic

Niezbyt długo przed końcem socjalizmu przeprowadziłem się wraz z moją rodziną z Siemianowic do Katowic. Pani Szanecka dbała o to, abym nie utracił kontaktu z życiem kulturalnym Siemianowic. Otrzymywałem od niej oprócz listów lub wypisanych pocztówek corocznie m.in. „Siemianowickie Roczniki Muzealne” albo „Kalendarz Siemianowicki”. Stale w tych wydawnictwach coś publikowała, dlatego miała swoje egzemplarze autorskie, którymi chętnie się dzieliła.

Bł. Emil Szramek

Otrzymałem także od pani Anny kseropkopię jej artykułu z 25 sierpnia 1996 r.  w „Gościu Niedzielnym” (nr 34)  pt. „Pasje turystyczne ks. dr. Emila Szramka”. Bł. Emil Szramek pełnił m.in. funkcję prezesa Towarzystwa Przyjaciół Nauk na Śląsku, tego samego, w którym wiceprezesem był ojciec pani Szaneckiej – dr Wacław Olszewicz. Nasza instruktorka turystyki z „Jordanu” opowiadała tu barwnie o wycieczce pieszej w Gorcach, w której wzięła udział w 1937 r. ze swym ojcem, z 27-letnim kuzynem orientalistą oraz ks. dr. Emilem Szramkiem, który był wtedy również proboszczem kościoła mariackiego w Katowicach. Pani Anna pisze, że ksiądz prałat „był uroczym, przemiłym kompanem, chętnie żartował i dowcipkował, a ojciec i kuzyn dzielnie mu sekundowali”. Następnie jest opis niespodziewanego skąpania się ks. Szramka w głębokiej wodzie u podnóża wodospadu, leczenia proboszcza herbartą malinową, suszenia jego ubrania nad piecem i prasowania. Ks. dr Emil Szramek znosił takie niedogodności wędrówek z radością godną prawdziwego turysty górskiego. 

Co jest w torbie?

Gdy przeczytałem wesoły opis „pasji turystycznych” bł. Emila Szramka, od razu przypomniałem sobie, że na naszych „jordanowskich”  imprezach śmiechu, żartów i popisów śmiesznych gadek zarówno śląskich, jak i „czysto po polsku” nigdy nie brakowało. Pani Szanecka, choć mawiała sama o sobie żartobliwie, że jest „gorolką”, umiała mówić po śląsku. Potrafiła też śmiać się sama z siebie i nie gniewała się, gdy wszyscy zgadywali, na przykład, co jest w jej wielkiej torbie. Właściwie chodziło raczej o to, czego w niej nie było, gdyż zawartość torby  pani Anny bardziej przywodziła na myśl zestaw do szkoły przetrwania, aniżeli damską torebkę. Zdaje się, że potrafiła ona z niej wydobyć np. kawałek sznura, zwitek drutu, płaszcz przeciwdeszczowy, drugi płaszcz przeciwdeszczowy, latarkę, igłę, nici, agrafkę, szpilki, jakieś guziki, zapałki choć nie paliła papierosów, lemoniadę w proszku, herbatę ekspresową w woreczkach z nitką, a może kulkę z dziurkami na łańcuszku do zanurzania w niej herbaty sypanej we wrzątku i parzenia w kubku, mapę Polski, tabletki z krzyżykiem na bół głowy, krople żołądkowe i walerianowe, streszczenia lektur szkolnych i przykładowe pytania z języka polskiego na maturę, bowiem corocznie jacyś wychowankowie zdawali maturę, itd., itd.

W latach siedemdziesiątych nie istniały jeszcze w każdej dzielnicy i wiosce markety, w których można się we wszystko zaopatrzyć, dlatego, gdy czegoś brakowało i był z tym jakiś problem, wszystkie oczy zwracały się w stronę torby pani Szaneckiej. Zaś gdy pani Anna triumfalnie z niej wyjmowała coś, co nas ratowało z opresji, była przez wszystkich podziwiana, a śmiechu było przy tym mnóstwo. Zdarzało się, że dostawała nawet owacje.

Wnukowie i batalion wychowanków

Szkoła przetrwania pani Anny - list do redakcji   Z archiwum Ryszarda Olka Byli członkowie zespołu turystycznego na spotkaniu wspomnieniowym po 40 latach i wędrówce górskiej w Zakopanem we wrześniu 2014 r. Pani Szanecka zmarła 12 listopada 2009 r. Na pogrzebie była żegnana przez olbrzymią rzeszę ludzi, pogrążoną w smutku rodzinę, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, osoby urzędowe, grupy wychowanków z Młodzieżowego Domu Kultury im. dr. Henryka Jordana i ze szkół, ze starszych i młodszych pokoleń. Mszę pogrzebową celebrowali wychowankowie pani Anny, którzy są księżmi.

Sądzę, że nie wszyscy wychowankowie, którzy pragnęliby przybyć na pogrzeb, mogli się stawić, gdyż wielu z nich mieszka daleko poza granicami kraju. Jednak tych wychowanków, starszych i młodszych, dałoby się naliczyć w sumie jakiś batalion. To jest siła!