Piękno katolicyzmu: wiara

ks. Jerzy Szymik

publikacja 29.01.2015 06:30

Jak się łączą – wiara, nadzieja, miłość?

Piękno katolicyzmu: wiara east news

Nadzieja jest stąd, że wiara mówi prawdę w sprawie miłości (i we wszystkich innych).

Bo wiara jest niczym innym jak nadzieją na miłość. Która nie przeminie.

A chrześcijaństwo jest w swej istocie wchodzeniem na drabinę, która od wiary prowadzi do miłości i tym samym otwiera horyzont nadziei.

• • •

Wiara jest zatem pierwszym szczeblem drabiny.

W 2006 roku Benedykt XVI odbył jedyną za swego pontyfikatu pielgrzymkę do Polski. Jej hasło: „Trwajcie mocni w wierze”. W homilii na krakowskich Błoniach tak opisał akt wiary, przeczytajmy uważnie:

„Wiara jest bardzo osobistym aktem człowieka, który realizuje się w dwóch wymiarach. Wierzyć to przede wszystkim znaczy uznać za prawdę to, czego do końca nie ogarnia nasz umysł. Trzeba przyjąć to, co Bóg nam objawia o sobie, o nas samych i o otaczającej nas rzeczywistości, także tej niewidzialnej, niepojętej, niewyobrażalnej. Ten akt przyjęcia prawdy objawionej poszerza horyzont naszego poznania i pozwala dotrzeć do tajemnicy, w której zanurzona jest nasza egzystencja. Jednak zgoda na takie ograniczenie możliwości rozumu nie przychodzi łatwo. I tu wiara jawi się w swoim drugim wymiarze: jako zaufanie osobie – nie zwyczajnej osobie, ale Chrystusowi. Ważne jest, w co wierzymy, ale jeszcze ważniejsze, komu wierzymy”.

Dwa sprzężone ze sobą nierozdzielnie wymiary – w co wierzymy (1) i komu wierzymy (2). Ten drugi jest tu kluczowy, w debatach o wierze jakże często i niesłusznie pomijany.

• • •

Wiara jest wydarzeniem, które rozgrywa się w przestrzeni niczym nie naruszonej wolności. Bóg jest bowiem zawsze Bogiem, czyli kimś, kto się nigdy i nikomu nie narzuca (mogą się narzucać Jego grzeszni słudzy – to już temat na inną opowieść – ale nie On, nieskończenie szanujący wolność swoich stworzeń). Bóg nigdy nie wymusza ludzkiego „tak”. I wolność jest warunkiem absolutnie koniecznym dla wiary rozumianej jako „zaufanie Chrystusowi”. Bo chodzi w tej relacji – zaufania osobie i słowom Chrystusa, fundamentowi chrześcijańskiej wiary, wymiarowi najważniejszemu wiary, pierwotniejszemu niż sama treść wiary – o miłość. A to ona jest zawsze najdoskonalszym owocem wolności. Miłość i zaufanie nie są możliwe poza wolnością.

Wiara polega na głębokiej, osobistej relacji z Chrystusem, relacji opartej na miłości tego, który nas pierwszy umiłował (por. 1 J 4,11). Wzorcowa jest tu dla nas duchowa droga św. Pawła, jego relacja z Chrystusem, jego miłosne przylgnięcie do Pana: „Wiem, komu uwierzyłem” (2 Tm 1,12). Tu splatają się oba wątki, oba wymiary wiary w nierozdzielny węzeł złożony z tego, co obiektywne i subiektywne, rzeczowe i emocjonalne, istotnie treściowe i najgłębiej osobowe. Uznanie prawdy jest pokochaniem Prawdy, i odwrotnie.

Wiara jest wewnętrznym, miłosnym spotkaniem i doświadczeniem Prawdy, dzięki czemu poznana zostaje jej treść, która jest zarazem treścią i paliwem tej miłości.

• • •

Wiara jest nawróceniem. Wymaga decyzji i zwrotu, zgody na zasadniczo inną niż powierzchowna postawę wobec świata. Przyznaniem prymatu tego, co niewidzialne. Zgody na to, że bezwarunkowa miłość będzie odtąd „miejscem” rozumienia i przeżywania życia, jego punktem ciężkości. „Inną niż powierzchowna” – to znaczy nie łudząc się, że rzeczywistość sięga jedynie do granic tego, co uchwytne (zmysłowo, wyłącznie „rozumowo”) i mierzalne; mało tego: opowiadając się za tym, że to, co niewidzialne, jest właściwą rzeczywistością, która utrzymuje i umożliwia wszelką rzeczywistość.

Dla Boga bowiem nie istnieje inna droga ocalenia człowieka poza tą właśnie: poza skandalem wiary, poza pokorą wiary. Skandaliczna jest pokora wiary... Bo przecież „pole działania” wiary nie zapewnia poznającemu (wierzącemu) żadnego wewnętrznego kontaktu z prawdą, w tym sensie, że to, co poznajemy przez wiarę, jest nam dane „tylko” przez wiarę (nie inaczej), to znaczy: nie staje się to wewnętrznie naszą własnością, my tego nadal nie „wiemy”. Oto bolesna pokora wiary…

• • •

Wiara w Boga i Bogu jest dobrem, z którego płynie wszelkie inne dobro. Wśród wierzących zdarzają się grzechy i zbrodnie (za którymi, rzecz jasna, zawsze kryje się osłabienie wiary), jednak nie wolno przeoczyć tu bilansu dobra. Przykład tylu prostych, świętych ludzi, którzy swą dobroć zawdzięczają wierze, pokazuje, że wiara ma potężny wpływ na przemianę świata. Pomyślmy zwłaszcza o starszych ludziach, którzy przez wiarę dojrzeli do wielkiej dobroci. Bije od nich jakiś blask wewnętrzny. Kto tego doświadczył – wie o czym mówię.

I odwrotnie: społeczeństwo, w którym umarła wiara, stało się brutalne, okrutne, bojaźliwe, chore, zgryźliwe, egotyczne, wrogie, stale gotowe do skoku – jak drapieżnik.

To ważne, powiedzmy to jasno: źródłem zła wierzących nie jest ich wzrost wiary, ale osłabienie ich wiary. I trzeba też pamiętać, ku własnemu nawróceniu, że to nie tyle ludzie dzielą się na wierzących i niewierzących, co serce każdego człowieka rozdarte jest pomiędzy wiarą i niewiarą.

• • •

Wiara jest najgłębiej powiązana z rozumem i rozumieniem. Sama w sobie jest rozumieniem i nigdy nie „skreśla” rozumu ani odeń człowieka nie „uwalnia”. Wręcz przeciwnie: wiara daje rozumowi oparcie, wyzwala go od grożących mu fobii i miałkości (pochodzącej z zapatrzenia w samego siebie), jest dlań stałym zadaniem bycia sobą. Rozum z kolei dba o to, by wiara sprostała zadaniu odpowiedzialnej racjonalności, by nie osunęła się w irracjonalizm.

Najważniejsze tu: wiara nie jest ciałem obcym we wnętrzu człowieczeństwa, ale spaja, integruje i oczyszcza poszczególne władze i elementy; prawdziwa, nie podtruwana (agnostycyzmem, ateizmem), nie zatruta (grzechem, zwątpieniem) – nigdy ich (władz i elementów człowieczeństwa) wzajemnie nie izoluje ani ich nie rozbija. Nie niszczy człowieka, ale rozwija.

• • •

Wiara jest sprawą osobistą, ale nigdy nie jest sprawą prywatną: właśnie dlatego, że jest aktem wolności, wiara wymaga odpowiedzialności społecznej za to, w co się wierzy. To po pierwsze. A po drugie: pierwszym podmiotem wiary jest Kościół i choćby z tego powodu przebija ona – ze swej istoty – granicę prywatności.

Kościół „wierzyć każe”… Ten punkt jest newralgiczny i bez niego nie ma prawdziwie ludzkiego aktu wiary. W skrócie: posłuszeństwo obecne w tym akcie (czyli też: śmierć własnego „ja” – „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”, Ga 2,20) wyrywa człowieka z jego samotności i zagubienia, braku orientacji i prowadzi go w stronę „bezkresu”, czyniąc go wolnym i właśnie ta wolność jest powiązana głęboko z aktem chrześcijańskiej wiary. Prosto i mocno: słowa Jezusa i treść naszej wiary są zawsze większe od naszego rozumu, za każdym razem przewyższają naszą inteligencję, w każdym przypadku prowadzą nas w bezkres, który nas przerasta, który jest „nowy”, w którym „jeszcze nie byliśmy”. Wierzyć znaczy poddać się tej wielkości i skromnie, powoli do niej dorastać.

Bóg uważa nas za zdolnych do wielkich rzeczy; do prawdziwej wielkości.

• • •

Człowiek wierzący nadal błąka się, błądzi, grzeszy. Jest grzesznikiem.

Lecz właśnie to miejsce – niedorastania człowieka, zdrady, sprzeniewierzenia, ohydy zła i grzechu – jest najwyższym dowodem tego, jak niepokonalne jest chrześcijaństwo, jak nie do wygaszenia jest światło wiary i czym właściwie jest Łaska – wiary, przebaczenia, jako taka. Problemy z praktyką wiary nie są bowiem argumentem przeciwko wierze, ale za nią. „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9,24). Również ciemność, w której trudno jest chodzić i widzieć, przeniknięta jest spojrzeniem i objawieniem Pana istnienia i czasu. Jego ręka gotowa jest zawsze ująć naszą rękę, by nas prowadzić podczas naszej ziemskiej wędrówki (zob. Ps 138,10). Jest to zatem bliskość nieoznaczająca sądu, który wywołuje przerażenie, lecz będąca wsparciem i wyzwoleniem.

Jest wiele rodzajów mroku. Spróbujmy je nazwać.

Jest ciemność głębokiego kryzysu wiary, który dotknął wielu. Są całe połacie naszego świata, w których trudno jest wierzyć, a żyjącym (czy wegetującym) w nich licznym współczesnym wydaje się to niemożliwe – tak pola te są wyjałowione religijnie, tak zlaicyzowane, przeorane agresywnym antychrześcijańskim sekularyzmem, oddane pod panowanie bożków (rozumu, dobrobytu, seksu, pieniądza, swawoli), zdetradycjonalizowane, wypalone grzechem indywidualnym i strukturalnym.

Jest wiara banalna, obniżona do pewnego poziomu filozofii, którą wypreparowano z Biblii, dogmatów i widzimisię – eklektycznie, selektywnie, sondażowo, co komu wygodne, miłe i niegroźne dla nawrócenia.

Jest wiara gnostycka, „otwarta”, „wysmakowana” i uczona, arogancka wobec wiary maluczkich, pełna pretensji do Kościoła.

Jest ogromny w wielu dzisiejszych kulturach problem utrudnionej inkulturacji wiary, kiedy to wiara trafia „na ścianę” kultury (i odbija się od niej jak groch), z której wykarczowano naturalną kiedyś dla niej wewnętrzną dynamikę odniesień transcendentnych, czy na estetykę, która odsyła do samej siebie, a która już tylko prowokuje i przekracza granice obyczajowe, a nie te, których przekroczenie jest drogą do tego, co wieczne i nieskończone… Inne, wiele innych.

Lecz „ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,10). Stąd apel Benedykta XVI, wtedy już prawie 85-letniego, zafrasowanego, ale pełnego żarliwej, niezmąconej wiary. Słowa z „Porta fidei”, z odniesieniem do Pawła, ale bardzo osobiste:

„Będąc już u kresu życia, apostoł Paweł prosi swego ucznia Tymoteusza, by »zabiegał o wiarę« (2 Tm 2,22) z taką samą stałością, jak kiedy był młodym człowiekiem (por. 2 Tm 3,15). Czujemy, że ta zachęta skierowana jest do każdego z nas, aby nikt nie był leniwy w wierze. Jest ona towarzyszką życia, pozwalającą nam dostrzegać wciąż na nowo cuda, które czyni dla nas Bóg”.

• • •

Największym z nich jest miłość.