Zobacz to inaczej

Andrzej Macura

publikacja 04.11.2015 23:19

Garść uwag do czytań na XXXII niedzielę zwykłą roku B z cyklu „Biblijne konteksty”.

Zobaczcie więcej, czyli... Henryk Przondziono /Foto Gość Zobaczcie więcej, czyli...
Nie oceniajcie ludzi wedle tego, ile dali. Dar tych, którzy maja niewiele, a mimo to umieli się tym podzielić, albo nawet dać wszystko, znaczy więcej niż rzucony ochłap, który dają bogaci

Co znaczy być uczniem Jezusa? Co znaczy iść za Nim Jego drogą? Ewangelia tej niedzieli to kolejna część odpowiedzi na to niezwykle ważne pytanie. Konkretniej, o trudnościach, jakie na tej drodze chrześcijanin będzie spotykał. Dziś będzie nią nieumiejętność spojrzenia na ludzi oczyma Boga.

1. Kontekst pierwszego czytania 1 Krl 17,10-16

Bohaterowi pierwszego czytania tej niedzieli, Eliaszowi, przyszło żyć w paskudnym miejscu i w paskudnych czasach.  To pierwsza połowa IX wieku przed Chrystusem, kilkadziesiąt lat po podziale dziedzictwa Dawida i Salomona na dwa królestwa: Judę i Izraela. Król Achab, pod wpływem swojej żony Jezabel, wprowadza w Izraelu kulty pogańskie. Szerzy się okrucieństwo i nieprawość. I w tych okolicznościach Bóg powołuje Eliasza z gileadzkiego Tiszbe. (Gilead to kraina leżąca między Morzem Martwym a Jeziorem Galilejskim na wschód od Jordanu).

Pierwsze zadanie proroka jego proste: idzie do króla i zapowiada, że kraj do odwołania czeka susza. Po czym, z polecenia Boga, wraca za Jordan i tam, zamieszkuje przy potoku Kerit, gdzie jedzenie przynoszą mu kruki. Ale gdy potok wysycha słyszy kolejne polecenie: ma iść do Sarepty Sydońskiej, czyli nad Morze Śródziemne. Tam – zapowiada Bóg – karmić go będzie pewna wdowa.

To wiele wyjaśnia, prawda? Gdy czyta się opowieść przedstawioną w pierwszym czytaniu tej niedzieli nie będąc świadomym, że Eliasz zjawia się u wdowy z rozkazu Boga jego zachowanie wydaje się bezczelne. Ot, najpierw prosi o wodę, a potem, jakby nigdy nic, dodaje, żeby przyniosła jeszcze chleba. Niezłe życzenia w czasie suszy i głodu, prawda? Przychodzi sobie żebrak i prosi. Ale tym razem ten żebrak to Boży człowiek. Nie przychodzi by tylko zjeść i pójść dalej. Za chwilę okaże się, że zabierając ostatki jedzenia, przyniesie jego obfitość aż do końca klęski głodu. A potem też wskrzesi syna owej wdowy, gdy ten niespodziewanie umrze. Przytoczmy tekst tego pierwszego czytania.

Prorok Eliasz poszedł do Sarepty. Kiedy wchodził do bramy tego miasta, pewna wdowa zbierała tam sobie drwa. Wiec zawołał ją i powiedział: „Daj mi, proszę, trochę wody w naczyniu, abym się napił”. Ona zaś zaraz poszła, aby jej nabrać, ale zawołał na nią i rzekł: „Weź, proszę, dla mnie i kromkę chleba”.

Na to odrzekła: „Na życie Pana, twego Boga, już nie mam pieczywa, tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce. Właśnie zbieram kilka kawałków drewna i kiedy przyjdę, przyrządzę sobie i memu synowi strawę. Zjemy to, a potem pomrzemy”.

Eliasz zaś jej powiedział: „Nie bój się! Idź, zrób, jak rzekłaś; tylko najpierw zrób z tego mały podpłomyk dla mnie i wtedy mi przyniesiesz. A sobie i twemu synowi zrobisz potem. Bo Pan, Bóg Izraela, rzekł tak: «Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię»”.

Poszła więc i zrobiła, jak Eliasz powiedział, a potem zjadł on i ona oraz jej syn, i tak było co dzień. Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się według obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza.


Co rzuca się w oczy?

  • Bóg może wszystko. Może nawet sprawić, że „dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się”.
     
  • Bogu nie jest obojętny ludzki los. Nawet jeśli dopuszcza na człowieka nieszczęścia. Szczególnie bliscy są mu ludzie w społeczeństwie uznawani za słabszych, mniej znaczących. Tu jest to nie mająca oparcia w mężu wdowa. Co istotne, nie zależy Mu tylko na „swoich”. Wdowa z Sarepty Sydońskiej, o której wyżywienie zatroszczył się Bóg, pewnie była przecież poganką.
     
  • Bogu trzeba zaufać. Bywa to trudne. Jak wtedy, gdy wypada się podzielić z jakimś nieznajomym ostatnim kęsem strawy. Ale ostatecznie  co ma człowiek do stracenia? Jak owa wdowa, która jednym więcej zjedzonym posiłkiem nie mogła zapobiec temu, co wydawało się nieuchronne...

W kontekście Ewangelii tej niedzieli, w której też jest mowa o wdowie, wydaje się, że warto zauważyć jeszcze coś, co umyka, gdy czyta się tylko opowieść o Eliaszu i wdowie z Sarepty.

  • W obu czytaniach za wzór stawiany jest czytelnikowi nie jakiś prorok, mędrzec czy przywódca, a właśnie uboga wdowa. Wielce wymowne. Wdowa nie ma oparcia w mężu, co w kulturze tamtego czasu regionu stanowiło o poważnym upośledzeniu  w społeczności. Mimo to umiały zaufać, że w ich niedostatku zadba o nie Bóg. A może nie mimo, a właśnie dzięki temu, ze żyły w niedostatku? Nie wiem...

A następujący po czytaniu psalm jest pochwałą Boga, któremu można zaufać:

On wiary dochowuje na wieki,
uciśnionym wymierza sprawiedliwość,
chlebem karmi głodnych,
wypuszcza na wolność więźniów.

Pan przywraca wzrok ociemniałym,
Pan dźwiga poniżonych,
Pan kocha sprawiedliwych.
Pan strzeże przybyszów.

Ochrania sierotę i wdowę,
lecz występnych kieruje na bezdroża.
Pan króluje na wieki,
Bóg twój, Syjonie, przez pokolenia.


2. Kontekst drugiego czytania Hbr 9, 24-28

Drugie czytanie tej niedzieli to kontynuacja lektury Listu do Hebrajczyków. Jak to już wielokrotnie pisałem, nie jest ono jakoś specjalnie dobierane do pozostałych czytań. I tej niedzieli wyraźnego związku nie widać.

Jaki jest jego kontekst? Najogólniej rzecz biorąc w części, z której pochodzi czytany fragment autor tłumaczy wyższość tego, co zrobił Jezus nad wszystkim, co było w Starym Testamencie. I tyle tytułem wstępu chyba tym razem wystarczy. Przytoczmy sam tekst czytania.

Chrystus wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasem raz jeden ukazał się teraz, na końcu wieków, na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie.

A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują.


Wywód ten nawiązuje do żydowskiego zwyczaju obchodzenia, raz do roku, Dnia Przebłagania. Chodziło o przebłaganie Boga za grzechy Izraela. Miał on swoje źródło w 16 rozdziale Księgi Kapłańskiej, gdzie opisano jakie obrzędy powinny być tego dnia w świątyni sprawowane. Arcykapłan między innymi wchodził wtedy do najświętszego miejsca świątyni i krwią ofiarnych zwierząt kropił znajdujący się tam ołtarz.

Na czym, zdaniem autora Listu do Hebrajczyków, polega wyższość złożonej za ludzkie grzechy ofiary Jezusa?

  • Chrystus nie wszedł do ziemskiej świątyni, będącej tylko odbiciem tego, co jest w niebie, ale do samego nieba.
     
  • Jezus wszedł do nieba, by wstawiać się za ludźmi z własną krwią, nie z krwią zwierząt.
     
  • Ta jedna ofiara za ludzkie grzechy wystarczy raz na zawsze. Nie trzeba jej  powtarzać.

Na końcu tego wywodu znajduje się jeszcze jedno ważne przypomnienie: Chrystus kiedyś powróci. Nie po to, by dokonywać ponownie zbawienia ludzi, ale by wziąć do siebie tych, którzy z owoców Jego męki skorzystali; by ich zbawienie doprowadzić do końca, by pokazały się jego owoce.

Dla nas, chrześcijan trzeciego tysiąclecia to ostatnie przypomnienie wydaje się szczególnie ważne. Tak, już jesteśmy zbawieni. Ale ciągle czekamy jeszcze na ostatni akt tego dzieła: na to, by stało się to jasne dla całego świata.

3. Kontekst Ewangelii Mk 12, 38-44

Druga część Ewangelii Marka  to odpowiedź na pytanie o drogę ucznia Jezusa; o to, co znaczy pójść za Nim, wziąć swój krzyż i naśladować Go. Wydaje się jednak, że od sceny uzdrowienia niewidomego w Jerychu coś się w Markowej narracji zmienia. Jezus już dotarł do kresu swojej wędrówki. To już nie jest wskazywanie na ideał, pokazywanie, jaki powinien być uczeń Jezusa. Teraz Ewangelista zdaje się koncentrować na pokazaniu, co ucznia Jezusa na tej drodze z Nim spotka. Chrześcijanin, jak niewidomy z Jerycha, któremu Jezus przywrócił wzrok, ma iść za swoim Mistrzem niełatwą drogą wierności Bogu. Drogą, na której spotkać go może zarówno dodające splendoru „hosanna” jak i bolesne „ukrzyżuj Go”.

Przyjrzyjmy się bliżej zamysłowi Marka. Jedenasty rozdział jego Ewangelii rozpoczyna opowieść o uroczystym wjeździe Jezusa do Jerozolimy. Potem jest scena z nieurodzajnym drzewem figowym, rozdzielona na dwie części historią w wypędzeniem przekupniów ze świątyni. Rozpoczyna się też wyraźny spór z żydowskimi przywódcami: są pytania o to, jakim prawem Jezus robi co robi, jest Jego przypowieść o przewrotnych rolnikach, jest obrona przed chcącymi go zdyskredytować pytaczami o płacenie podatku, jest wykazanie błędu tym, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie, jest pouczenie, że wśród wszystkich przepisów najważniejsze są przykazania miłości Boga i bliźniego i jest też nieco tajemnicze wskazanie, że wbrew oczekiwaniom Żydów Mesjasz nie może być tylko synem Dawida, skoro Dawid nazywa Go Panem. Wszystko to, już po fragmencie czytanym tej niedzieli, skończy się męką i śmiercią Jezusa...

Wszystkie te sceny to dla chrześcijan wskazanie, że powinni unikać błędów przywódców Izraela. Ale... Chyba nie tylko. To też chyba pokazanie, że jego uczniom ciągle przyjdzie się spierać z różnymi błędnymi formami pobożności. Formami wypaczonymi, w których jednak wielu nie tylko nie będzie widzieć nic zdrożnego, ale wręcz będą uważali je za nieodzowny element wiary. A konkretnie? Wystarczy przyjrzeć się po kolei scenom od uroczystego wjazdu Jezusa do Jerozolimy. To wiara nie przynosząca owoców albo wiara zamieniająca cześć dla Boga w targowisko; to niechęć do słuchania Boga, kiedy zagraża to uprzywilejowanej pozycji, to szukanie pretekstu, by pozbyć się świętobliwych, ale niewygodnych, to trzymanie się utrwalonych przekonań, nie słowa Bożego. To też mnożenie zasad przy jednoczesnym utraceniu z oczu miłości Boga i bliźniego albo takie czytanie Pisma Świętego, by tylko potwierdzało przyjęte tezy. Ta wypaczona pobożność w końcu może doprowadzić prawego chrześcijanina na krzyż. Ale taka jest droga tych, którzy zdecydowali się pójść za Chrystusem.

Koniecznie chyba trzeba w tym miejscu dodać, że wspomniany wcześniej spór, to spór uczniów Jezusa z wierzącymi inaczej, z Żydami. Ale czy czasem nie można tego wszystkiego odnieść też do rzeczywistości chrześcijańskiej? Wiara w Chrystusa bywa czasem mocno spłycana, obudowywana w różne niechrześcijańskie zasady. Historia dostarcza nam wiele takich przykładów. Także chrześcijanie potrzebują  ciągłego odnawiania się chrześcijan w swoim myśleniu...

Dwie sceny, o których słyszymy w Ewangelii tej niedzieli wpisują się w ten właśnie kontekst Markowej narracji. Przytoczmy więc treść trzeciego czytania tej niedzieli.

I nauczając dalej (Jezus) mówił: „Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok”.

Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie».

4. Warte zauważenia

Jezus w Ewangelii tej niedzieli koncentruje się na pozorach. To znaczy uzmysławia uczniom, jak łatwo wpaść w pułapkę fałszywych ocen rzeczywistości...

  • „Strzeżcie się uczonych w Piśmie”. A potem co lubią, czego oczekują.... To krytyka religijności, w której nie Bóg i bliźni stoją na pierwszym miejscu, ale strojący się w piórka pobożności ludzki egocentryzm. Proszę zwrócić uwagę: kilka wersetów wcześniej Jezus mówi o najważniejszych przykazaniach, o miłości Boga i bliźniego. Owi uczeni w Piśmie, o których mówi w Ewangelii tej niedzieli Jezus, nie tyle kochają Boga, co zaszczyty, jakie im daje pobożność, szacunek, jakim są otaczani przez ludzi. Ich rzekoma pobożność okazuje się niewiele wartym pozerstwem. I podobnie z tym objadaniem domów wdów: nie o dobro bliźniego w tym wszystkim chodzi, nie o zaszczycenie wdowy swoją obecnością i odprawienie w jej domu modlitw, ale o to, żeby sobie pojeść. Gdyby nie chodziło o wdowy, czyli raczej osoby biedne, można by machnąć ręką. Ale gdy robi się coś takiego ludziom, którzy i tak niewiele mają...

    „Strzeżcie się uczonych w Piśmie”... Nie chodzi o to tylko, by się nie dać nabrać na ich fałszywą pobożność, kryjącą egocentryzm i chęć dogodzenia brzuchowi. Chrześcijanin z całą stanowczością powinien odrzucać pokusę, by stać się jak oni. Pobożność ucznia Chrystusa nie może być ani pozerstwem  obliczonym na połechtanie własnego ego, ani sposobem na utrzymanie.  Także gdy widzi taką postawę u innych, powinien jasno zdawać sobie sprawę, że to nie jest postawa chrześcijańska.  
  • „Wrzuciła całe swoje utrzymanie”... Istnieje chyba pokusa odczytywanie tej sceny tak, jakby Jezus ganił tych, którzy w stosunku do swojej zamożności wrzucili do skarbony za mało. Ale to chyba nie tak. Jezus nikogo nie gani. Raczej nikogo, prócz ubogiej wdowy, nie chwali.

    W gruncie rzeczy w tej scenie nie chodzi o pieniądze; kto ile dał. Nawet nie o to, kto jaki procent swojego bogactwa dał. Nierozsądnym przecież byłoby, gdyby bogacze ofiarowywali cały swój majątek. Za chwilę byliby żebrakami. A uboga wdowa dając wszystko wcale na tak straszną sytuację się nie narażała. Mając tak niewiele i tak nie bardzo mogła się z tego utrzymać. Niewiele ryzykowała. O co więc chodzi?

    To chyba przede wszystkim wskazanie dla uczniów: będziecie widzieli, jak ludzie ofiarowują dla spraw Bożych różne rzeczy, między innymi pieniądze. Nie oceniajcie ludzi wedle tego, ile dali. Dar tych, którzy maja niewiele, a mimo to umieli się tym podzielić, albo nawet dać wszystko, znaczy więcej niż tłusty ochłap, który rzucą bogaci.
  • W kontekście pierwszego czytania wypada jednak zauważyć jeszcze jedno: chodzi o to zaufanie do Boga. Że dzban oliwy się nie wyczerpie, że wrzucony na świątynię grosz to nie ostateczna katastrofa finansów. Obie te wdowy ryzykowały w zasadzie niewiele: może jeden posiłek więcej. Zapobiegliwość kazałaby nie podzielić się. Skorzystać z tego co się ma, by odwlec ostateczny wyrok głodowej śmierci. Obie wdowy zdecydowały inaczej: i tak mogę umrzeć z głodu; wcześniej czy później, to już bez znaczenia; ale dzieląc się tym co mam mogę jeszcze zrobić coś dobrego. I chyba chodzi tu właśnie o to zaufanie Bogu, że zawsze warto być dobrym. Bez względu na niekorzystne okoliczności.

5. W praktyce

  • Każdy uważający się za porządnego chrześcijanin powinien przynajmniej od czasu do czasu pytać o motywy, dla których jest religijny. Czy wynikają z miłości Boga i bliźniego czy z dmuchania w swoje ego albo z chęci łatwego życia.

    W kontekście specyfiki toku myślenia Ewangelisty Marka dużo jednak ważniejsze wydaje się inne pytanie: czy przypadkiem swoim przyklaskiwaniem nie promujemy takiej wypaczonej religijności różnych współczesnych faryzeuszy? Czy nie tworzymy swoimi postawami atmosfery, w której ważne jest „pozdrowienie na rynku” „pierwsze miejsce w synagodze” i takież samo na uczcie?
     
  • Ile dla nas, polskich katolików XXI wieku znaczą ubogie wdowy ze swoimi groszami, a ile bogacze, rzucający na dobre cele ochłapy ze swojego majątku? Odpowiedź wydaje się oczywista. Przecież znamy Ewangelię. A jednak w praktyce różnie bywa. Zaszczyty  w postaci umieszczenia nazwisk fundatorów na ufundowanych sprzętach czy budowlach albo zaproszenie do jakiegoś elitarnego grona nie spotykają ubogich wdów, a bogaczy. To zrozumiałe? Niby tak. Ale już np. gdy się za ofiary dziękuje, warto dziękować wszystkim, a nie zauważać tylko tych najhojniejszych. Zresztą bez wdowich groszy niejedno piękne dzieło nigdy by nie powstało.  
     
  • Podzielić się swoim to nierozsądne. No bo co będzie, jeśli mi zabraknie? To rozsądne myślenie cechuje niejednego dzisiejszego chrześcijanina. Musi zadbać o dobry start dla swoich dzieci, o emeryturę, o ubezpieczenie i zabezpieczenie na wszelki wypadek. No jasne. Na pewno jednak nigdy ta troska nie powinna nam przeszkadzać w miłości bliźniego. W daniu mu tego, czego potrzebuje. Na 100% nigdy przecież się na przyszłość nie zabezpieczymy. Bogactwa mogą zniszczeć albo przepaść, możemy też umrzeć. Trzeba zaufać, że jeśli okażemy się dobrzy dla naszych bliźnich i uszczuplimy nieco zapasy tego, czym się próbujemy zabezpieczyć, to Bóg się o nas też zatroszczy. Przecież prosimy Go codziennie o chleb powszedni, nie tak?