W górę czy w dół?

ks. Robert Skrzypczak

publikacja 01.07.2017 06:00

To pokolenie zostało nazwane head down, to znaczy z głową w dół.

W górę czy w dół? Marco Verch / CC 2.0 Czyż wszyscy nie obdarzamy nadmiernym zainteresowaniem spraw przyziemnych?

I choć powiedzenie to wiąże się głównie z nadużywaniem smartfona i tabletu, to w pewnym sensie demaskuje pewną wspólną nam wszystkim tendencję do obdarzania nadmiernym zainteresowaniem spraw przyziemnych. Bywa, że zainteresowanie to przybiera rozmiar obsesji. Jak u pewnego Izraelity, który wychodził z Egiptu. Gdy Bóg przed ratowanymi z niewoli ludźmi nagle otworzył morze, pozwalając im przechodzić pośród wód, ten nie zauważył niczego. Szedł z głową zwieszoną, mamrocząc pod nosem: „Kto wymyślił to człapanie po błocie?”. Trzeba było, by jakiś anioł zbliżył się i podniósł mu głowę, by ten mógł zauważył, że właśnie uczestniczy w cudzie. Podobne doświadczenie mieli Izraelici maszerujący przez pustynię. Szemrząc ciągle przeciw Bogu i życiu, ściągnęli na siebie plagę małych, lecz piekielnie jadowitych węży. Mojżesz wzywał ich, aby patrzyli z ufnością w niebo, na Pana Boga, by nie umarli od ukąszeń, ale jak spoglądać ku górze, kiedy pod stopami przemykają bestie zjadliwe? Nasz codzienny dylemat: jak patrzeć w miłość Boga, skoro pod nogami tyle przeszkód?

Możliwa jest także sytuacja odwrotna. Uczniowie, po bolesnej lekcji krzyża, własnych grzechów i tchórzostwa, natrafili wreszcie na świetlistego Pana, który zmartwychwstał i wniósł w ich życie niezwykłą radość, światło i pocieszenie. W dodatku na ich oczach wzniósł się w górę. I pojęli, że istnieją chwała niebiańska i szczęśliwy świat, całkiem inny od tego, w którym tkwili dotąd. Bez podążania wzrokiem i myślą za tym innym światem już żyć nie potrafią. I oderwać się od niego ochoty nie mają. Najlepiej zastygliby w ekstazie z dłońmi wzniesionymi ku obłokom i „Alleluja” na ustach. Tymczasem „przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach”, świadkowie Zmartwychwstałego. „I rzekli: »Dlaczego stoicie i wpatrujecie się niebo?«”. Czyż wam nie powiedział wcześniej, że macie świadczyć o Nim, wracając do swojej Jerozolimy, Judei i Samarii? Chce was posłać na powrót w wasze życie, w wasze choroby, rodzinne problemy, blizny po grzechach i lęki. Chrystus nie po to przyszedł, byśmy z życia zdezerterowali, odurzeni jakimś mdłym, religijnym roztworem. Wręcz przeciwnie: On nie przestaje dawać nam dowodów, że żyje w naszych kłopotach, upadkach, trudach i moralnych dylematach. Nie wydziera nam z rąk krzyża, ale uzdalnia, by go podejmować z nową mocą i zaufaniem.

Pewien stary mnich mawiał: „Gdy zobaczysz, że brat twój zaczyna wznosić się do niebiańskiej, błogiej krainy, zrób mu przysługę. Ściągnij go na ziemię”. Uczniowie wyniesionego do chwały Jezusa głową, czyli nadzieją, tkwią w niebie, ale nogami mocno stąpają po tym świecie. Bo ośmielili się uwierzyć, że życie jest potężniejsze od śmierci.