Ukoronowanie

Małgorzata Borkowska OSB 

publikacja 01.02.2018 08:11

Bóg wpadł w ręce ludzi...

Ukoronowanie Roman Koszowski /Foto Gość Każdy grzech, najodleglejszy nawet w czasie i przestrzeni od Golgoty, jest przecież zaocznym sądzeniem, zaocznym biczowaniem, cierniową koroną i krzyżowaniem Boga

Przedtem był niedostępny, ale teraz będzie miał za swoje. "Urągania tych, którzy Tobie urągają, spadły na mnie" (Ps 69,10), mówi psalmista, a św. Paweł odczytuje te słowa jako dotyczące Chrystusa (por. Rz 15,3). To On przeżył w swoim człowieczeństwie zniewagi wyrządzone Ojcu, które dla Bóstwa nie mogły być cierpieniem. Wystawił się na nie, wziął je na siebie, jakby osłaniając Ojca. Przyjął ból fizyczny, przemoc i poniżenie, ostatnie miejsce człowieka opuszczonego i podeptanego. Wzgardzony tak, że mieliśmy Go za nic... (Iz 53,3). Cierniowa korona najlepiej to wszystko wyraża, bo jest i zadaniem bólu, i drwiną jednocześnie. Ot, jaki z Ciebie król! Ot, jaki z Ciebie Mesjasz – drwi nawet łotr z sąsiedniego krzyża (por. Łk 23,39).

Ta bluźniercza zniewaga jest oczywiście nieświadoma – nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34), bo gdyby wiedzieli, nie ukrzyżowaliby Pana chwały (1 Kor 2,8). I nie o to chodzi, żeby rozważać stopień czyjejkolwiek winy. Każdy grzech, najodleglejszy nawet w czasie i przestrzeni od Golgoty, jest przecież zaocznym sądzeniem, zaocznym biczowaniem, cierniową koroną i krzyżowaniem Boga. A Syn Boży, z miłości do Ojca (por. J 14,31), bierze to wszystko na siebie. Jego serce bije od początku pragnieniem złożenia siebie w ofierze, a zarazem wynagrodzenia Ojcu doznanych zniewag i pojednania z Nim grzesznej ludzkości – ku chwale Ojca i szczęściu tej ludzkości zarazem.

Tak więc rola Pośrednika polegała w Wielki Piątek konkretnie na tym, żeby się dać zakatować ludzkiej głupocie, ludzkiemu bezmyślnemu okrucieństwu. Podałem grzbiet mój bijącym, a policzki moje rwącym mi brodę… (Iz 50,6). Jak zwykle, Boże działanie było niezauważalne dla ludzi. Skoro uczniowie poukrywali się starannie, żeby przypadkiem nie podzielić losu Mistrza i końca swoich nadziei, a tłumy zwolenników znikły, jakby się rozpłynęły we mgle – została przy Nim tylko garstka najbliższych, kompletnie bezradnych, w szoku i nie rozumiejących, co się dzieje i jak to w ogóle możliwe. Reszta obecnych to byli albo wrogowie, albo gapie; nie miał kto zdawać sobie sprawy, że tu się dzieje ta najważniejsza rzecz w dziejach ludzkości; że żadne zwierzę ofiarne, prowadzone tymi samymi ulicami (tylko w odwrotnym kierunku, bo w stronę ołtarza), nie było niczym więcej niż symboliczną zapowiedzią tego jedynego wydarzenia.

Może dlatego nie pozwolił, żeby ktokolwiek, nawet spośród najbliższych, podzielił Jego los, zginął razem z Nim. Widok Jego męki musiał być oczywiście dla nich cierpieniem, tym straszniejszym, im większa była ich miłość; ale samej śmierci nie podzielił z nimi. To była sprawa między Nim a Ojcem, ostateczne sam-na-sam. Tych spośród bliskich, którzy się ukrywali, nie pozwolił wrogom znaleźć; a tych, którzy jawnie stanęli pod Jego krzyżem i potem z szacunkiem pogrzebali Jego ciało, umiał ochronić od ewentualnych prześladowań. A sam zszedł jeszcze niżej: bo tamci wszyscy to byli przynajmniej porządni ludzie, chociaż w większości słabi, a On w swojej śmierci chciał mieć za towarzyszy tylko bandytów. Pokazał, że jest Pośrednikiem dla wszystkich, od najświętszych do najbardziej grzesznych; że wszystkich ogarnia swoim pojednaniem. Ci porządni, ale słabi, którzy najpierw obiecywali iść z Nim choćby na śmierć, a potem uciekli, i tak jeszcze dostaną szansę, żeby móc tę obietnicę spełnić – ale później, później. Na razie, ponieważ pierwsi bywają ostatnimi, wyprzedza ich Dobry Łotr; a nie wiemy, czy i Zły Łotr nie zdążył w ciągu kilku godzin życia, które mu jeszcze pozostały, wejść w siebie i pożałować swojej gorzkiej drwiny.

*

Małgorzata Borkowska OSB Jezus, Syn Ojca Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC