Kilka biblijnych obrazków

Andrzej Macura

publikacja 03.10.2009 21:55

Każdy wierzy w takiego Boga, jakiego sobie wyobraża. I prócz konsekwentnych ateistów, także odrzuca takiego, jakiego sobie wyobraża.

Powrót Syna marnotrawnego Wikimedia /PD Powrót Syna marnotrawnego
Obraz Leonarda Spady (fragment)

To dlatego tak ważne jest, by przedstawiać Boga takim, jaki jest naprawdę: bez przemilczeń, bez retuszów i bez ckliwie ubarwionych historii, które redukują ogrom Jego mądrości i łaskawości wobec człowieka do mdłych banałów.

Dobroć nie może się wyrażać jedynie w dawaniu podarków, miłosierdzie w wyręczaniu w obowiązkach. Boże przebaczenie nie jest naiwnością, a żądanie posłuszeństwa tupaniem kapryśnego, nie znoszącego sprzeciwu ojca. Dopóki nie zobaczymy Boga twarzą w twarz, widzimy jak w zwierciadle, niejasno. Ale możemy i powinniśmy zobaczyć przynajmniej to, co nam o sobie powiedział. Jego obraz w nas nie może zależeć jedynie od filozoficznych rozważań. Musi mieć źródło w danym ludziom objawieniu.

Chcielibyśmy zatrzymać się nad siedmioma biblijnymi scenami, ukazującymi Boga jako tego, który jest łaskawy i miłosierny. Świadomi, że obrazy nowotestamentalne są Czytelnikom dość dobrze znane, tym razem chcemy sięgnąć do Starego Testamentu. Znacznie rzadziej czytany i komentowany budzi wiele wątpliwości. Zdaje się kłócić z tym, co o Bogu wiemy dzięki Jezusowi Chrystusowi. Tymczasem uważny czytelnik dostrzega, że tak naprawdę wizje Boga w Starym i Nowym Testamencie nie różnią się. Tylko uproszczenia i schematy, którymi się posługujemy, każą nam te obrazy sobie przeciwstawiać.

Myśli, które przedstawimy, nie są gotową odpowiedzią na pytanie o to, jaki jest Bóg. Być może czasem przyjdzie nie zgodzić się z przedstawionymi tezami. Ważne, by myśleć, by poszukiwać dalej. I unikać uproszczeń. Zbyt łatwo stają się karykaturą Boga prawdziwego.


 

OBRAZEK PIERWSZY - Prezent dla wygnańca

Księga Rodzaju 3

Domowe imprezy dzieci, mimo przestróg ze strony rodziców, dość często kończą się małą demolką. Niby doskonale było wiadomo, że trzeba uważać na talerze, ale jakoś cztery się potłukły. Dywan, owszem, służy do tego, by po nim chodzić, ale źle znosi, gdy wdeptywać weń kawałki ciasta. Firankom niby nic nie groziło, ale kolega pociechy zapalił papierosa i się zagapił. A wszystko przez to, że na imprezę ktoś wniósł nieco alkoholu – trunek zakazany, atrybut dorosłości. Udawać, że nic się nie stało? Wtedy na kolejnym takim spotkaniu trzeba spodziewać się wizyty straży pożarnej. Można zrobić dziką awanturę. Wtedy z nadąsana miną dzieci zaczną walkę o swoje prawa. Można też postawić przed nimi odkurzacz, wiadro z wodą, a zakup nowych talerzy i firanek sfinansować z ich kieszonkowego. Tę trzecią drogę wybrał Pan Bóg.

Zerwanie przez prarodziców owocu z drzewa poznania dobra i zła natychmiast przyniosło opłakane skutki. Pierwszym z nich był wewnętrzny niepokój zobrazowany na kartach trzeciego rozdziału Księgi Rodzaju odkryciem przez pierwszych ludzi własnej nagości. Nie trzeba było Bożej kary, by przestali czuć się w swoim towarzystwie komfortowo. Kiedy - zgodnie z obietnicą węża - już poznali dobro i zło, doświadczyli też własnej podłości. I przestali sobie ufać.

Przestali też ufać Bogu. Słysząc Jego kroki, ukryli się przed Nim wśród drzew ogrodu. Dawna zażyłość ustąpiła miejsca lękowi. Gdy myśl, iż Bóg coś ważnego i pięknego przez nimi ukrywa pozostawała jedynie pokusą, może i utrudniała kontakt ze Stwórcą, ale mogli stawać przed Nim z podniesionym czołem. Gdy sprzeniewierzyli się Jego poleceniom, woleli Mu zejść z oczu. A gdy już nie dali rady ukrywać się dłużej, Adam - zapytany o swoją niewierność - wskazał na Ewę, ukochaną towarzyszkę życia.

Zło już się rozlało. Talerze pobite, dywan utytłany, firanki podziurawione. Gdyby teraz człowiek zjadł z drzewa poznania dobra i zła, tak już pozostałoby na wieki. Na wieki pozostałaby nieufność do siebie samego, strach wobec Boga i pretensje do bliźnich. Trzeba było działać. Zabrać to, co czyniło życie wygodnym i bezproblemowym. Umieścić poza Edenem. Zmusić do pracy, narazić na cierpienie i śmierć; pokazać, jak łatwym było podporządkowanie się Bogu, gdy teraz trzeba słuchać mocniejszego i nie zawsze mającego rację towarzysza życia. A na straży raju postawić anioła i połyskujące ostrze miecza. By człowiek naprawdę zatęsknił za rajem, w którym było mu tak dobrze. By zrozumiał, że Bóg niczego co dobre przed nim nie ukrywa, a jedynie chce go ustrzec przed bolesnymi wpadkami...

Bóg jest okrutny? Bezlitosny? Mógł pewnie jednym słowem przywrócić wszystko do poprzedniego stanu. Ale jak było to robić, nie ingerując w integralność człowieka? Przecież człowiek pamięta. Bez doświadczenia skutków wyboru zła, pewnie ciągle tęskniłby do zakazanego owocu.

Jest w scenie wygnania człowieka z raju piękny, ukazujący prawdziwe intencje Boga rys. „Sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich” – czytamy. Wygnańców czekało odtąd wystarczająco dużo kłopotów. Tego jednego – troski o odzienie - miłosierny Bóg postanowił im zaoszczędzić. Jak matka, która widząc bezradność córki stojącej przed zadaniem posprzątania poimprezowej stajni Augiasza podaje jej rękawiczki. „Masz. Przydadzą ci się. Powodzenia”.
 

OBRAZEK DRUGI - Ochrona dla mordercy

Księga Rodzaju 4, 1-16

Trudno dociec, dlaczego Bóg łaskawym okiem spoglądał na ofiary Abla, a nie chciał patrzyć na to, co składał Kain. Jedni widzą w tym wyraz wolnego wyboru Boga, który niekoniecznie wyróżnia tych, którzy wśród ludzi uchodzą za ważniejszych – najstarszych synów. Inni mówią, że widać Kain coś przy tym składaniu ofiar oszukiwał i nie dawał Bogu tego, co najlepsze. Jeszcze inni widzą w całej tej historii echo dawnych sporów między rolnikami, grodzącymi swoją ziemię, a koczownikami, którym do życia potrzebne były otwarte przestrzenie. Jeśli nawet prawdą jest, że Bóg bardziej kocha koczowników, pozostaje zagadką, dlaczego Kaina taki drobiazg aż tak bardzo zirytował, że postanowił zabić swojego brata.

Bądź przeklęty. Ziemia nie da Ci już więcej plonu. Będziesz zbiegiem i tułaczem – usłyszał od Boga bratobójca. Tego jednak, czego się najbardziej obawiał, Bóg postanowił mu jednak zaoszczędzić. Choć odtąd Kain miał nosić na czole piętno przypominające, że jest zbrodniarzem, jego nikt nie miał prawa zabić. A jeśliby podniósł na niego rękę, miałby doświadczyć od Boga – cokolwiek to znaczy – siedmiokrotnej odpłaty.

Zabijmy ich, a świat będzie lepszy – domagają się czasem zwolennicy kary śmierci. Podobna logiką kierują się ci, którzy dla ochrony życia obywateli w jednym zakątku świata gotowi są przelać morze krwi na drugim jego krańcu. I liczą zabitych przeciwników, jakby od tych słupków świat stawał się bezpieczniejszy. Bóg nie zlekceważył zbrodni Kaina. Ale ani nie odpłacił mu tym samym, ani nie pozwolił, by zrobił to kto inny.

Kiedy jedna zbrodnia pociąga za sobą drugą, choćby dokonaną w majestacie ludzkich praw, świat dziczeje. A jeśli wojna przynosi jakiś pokój, to tylko cmentarny. To chyba w tej prawdzie trzeba upatrywać źródła kategorycznego zakazu zabicia Kaina. Ale jeśli Bóg nie zrobił tego sam… A dokładniej, odwlekł wyrok do czasu naturalnej śmierci mordercy… Tak tak. Widać patrząc z perspektywy wieczności liczył, że ten ohydny morderca - jak byśmy go nazwali - jednak się poprawi...

Jak to powiedział psalmista?
Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo łagodny.
Nie wiedzie sporu do końca i nie płonie gniewem na wieki.
Nie postępuje z nami według naszych grzechów ani według win naszych nam nie odpłaca…

 

OBRAZEK TRZECI - Ratunek wszystkich w dziesięciu sprawiedliwych

Księga Rodzaju 18-19


Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej słusznie budzi naszą niechęć. Każdy odpowiada tylko za to, za co odpowiadać może, czyli zazwyczaj za własne uczynki. Nasz realny wpływ na czyny innych bywa iluzoryczny. Nawet wtedy, gdy z racji więzi rodzinnych czy koleżeńskich wydaje się, że powinno być inaczej. Czasem jednak zdarza się, że niewinni w imię źle pojętej solidarności kryją bandytów. Wtedy ukaranie wszystkich wydaje się rozwiązaniem sprawiedliwym i słusznym. Wszak milcząc i matacząc stają się współodpowiedzialni za popełnione zło.

Abraham był żywotnie zainteresowany ocaleniem Sodomy. Mieszkał tam ze swoją rodziną jego bratanek, Lot. Nic dziwnego, że starał się go uratować. Poinformowany przez Boga o zamiarze zniszczenia miasta, świadom własnej małości i wielkości Tego, przed którym stał, ośmielił się targować. Cóż mógł Bogu dać w zamian? Nic. Przecież sam był jego dłużnikiem. Dlatego nawet nie próbował wyznaczać Panu Świata jakiejś ceny za ocalenie miasta. Odwołał się tylko do Bożej sprawiedliwości i łaskawości.

Wprawdzie dla pięćdziesięciu sprawiedliwych Bóg obiecał ocalić Sodomę, ale Abraham był realistą. Dlatego w tym swoistym targu z Bogiem doszedł do dziesięciu. Dalsza historia pokazała, że nawet tylu sprawiedliwych w Sodomie się nie znalazło. Nie tylko nikt nie stanął w obronie Bożych wysłanników, którzy zatrzymali się w domu Lota, ale wszyscy mężczyźni tego miasta wzięli udział w niecnym najściu, gotowi dopuścić się najohydniejszego występku - gwałtu na gościach. Od tej myśli nie odwiodła ich nawet głęboko niemoralna propozycja Lota, by zamiast z nimi, poswawolili z jego córkami. W ostatecznym rozrachunku tylko sam Lot i jego dwie córki ocaleli z zagłady, którą Bóg zesłał na występnych mieszkańców miasta.

Bóg, który dzieli się z człowiekiem informacją o swoich zamiarach, Bóg, który pozwala człowiekowi wpływać na swoje boskie postanowienia. Bóg, który nie obraża się, gdy ktoś przeciwstawiając się Mu, odwołuje się do Jego sprawiedliwości, choć wielu ludzi podobną sytuację potraktowałoby jako zarzut bycia niesprawiedliwym. I w końcu Bóg, który zsyłając karę, wbrew wcześniejszym ustaleniom, jednak liczy się z losem paru niewinnych i ze względu na nich chce ocalić dodatkowo ich najbliższych. Bliski, wrażliwy na niedolę i łzy. Chciałoby się powiedzieć – choć brzmi to nieco przewrotnie – ludzki.
 

OBRAZEK CZWARTY - W obronie uciśnionych

Księga Wyjścia, Kapłańska, Liczb i Powtórzonego Prawa

Gdzie był Bóg, gdy w obozach zagłady ginęły miliony niewinnych ludzi? Dlaczego pozwolił na masakry w Srebrenicy, Biesłanie, czy Darfurze? Te i podobne sytuacje przywołuje się czasem, by uzasadnić niewiarę w Boga. Jednocześnie dokładnie odwrotny zarzut stawia się Bogu Starego Testamentu. Czemu stawał po stronie jednego narodu, skoro jest Ojcem wszystkich? Czemu biednych egipskich żołnierzy – wyprawiających się konno i z rydwanami przeciwko praktycznie bezbronnym mężczyznom, kobietom, starcom i dzieciom – zatopił w wodach Morza Czerwonego?

Dopóki wśród Egipcjan żyła pamięć o mądrym Józefie, który uratował ich kraj od klęski głodu, potomkom Jakuba żyło się w Egipcie dobrze. Wdzięczność jednak często jest podobna do porannej mgły. Podobnie jak ona szybko znika. Izraelitom z czasem żyło się w Egipcie coraz gorzej. Byli traktowani jak niewolnicy. A już wyjątkową podłością były próby zasymilowania tego narodu przez zabijanie wszystkich rodzących się chłopców. Choć zapewne praktyka ta nie trwała zbyt długo – inaczej wśród Izraelitów opuszczających Egipt nie byłoby mężczyzn młodszych od Mojżesza – na pewno mocno zaważyła na kondycji Izraela. A wyzysk, bicie i upokarzanie trwały. W tym kontekście interwencja Boga, który „przyjrzał się niedoli swojego ludu w Egipcie i usłyszał jego krzyk pod biczem nadzorców (Wj 3, 7) jest jak najbardziej zrozumiała.

Najpierw były ostrzeżenia – dziewięć pierwszych plag. Potem przyszła plaga najstraszniejsza – śmierć pierworodnych. Egipcjanie najpierw sami zachęcali Izraelitów do opuszczenia ich kraju. Szybko jednak zmienili zdanie. Wędrujących ku ziemi obiecanej wojsko faraona dopadło gdzieś nad morskim brzegiem i Bóg znowu musiał interweniować. Otworzyć morze przed uciekającymi, zamknąć je przed ścigającym ich wojskiem.

A to jeszcze nie był koniec. Pustynia Półwyspu Synajskiego to niezliczona ilość skalistych pagórków i suchych jak pieprz jarów i dolin. Połapać się w tej plątaninie i wybrać najodpowiedniejszą drogę na pewno było trudno. A do tego ludzie musieli jeszcze jeść i – co najważniejsze – pić. Bóg o nich nie zapomniał. Poił ich wodą ze skały, karmił manną i przepiórkami. I pomagał w walce z tymi, którzy próbowali zastąpić im drogę. Prawda, czasem musiał ich karcić. Robił to wszystko po to, by nie stracili z oczu celu – Ziemi Obiecanej, którą dzięki Jego pomocy udało im się w końcu zdobyć. Zawarł z nimi też na Horebie (Synaju) przymierze obiecując, że jeśli będą zachowywali jego prawa, On będzie się nimi opiekował. Czy mogli mieć lepszego sojusznika? Czy na dobre, sprawiedliwe prawo można patrzyć jak na haracz, który Mu musieli w zamian za opiekę ofiarować?

Święty Bóg, istniejący poza czasem i przestrzenią zdecydował się wejść w historię człowieka i angażować się w jego rozgrywki. Wybierając jeden naród, wspierając go w jego wojnach, układach i – patrząc z perspektywy XXI wieku – także nieprawościach, jakich pełne były wtedy relacje miedzy ludami usiłującymi znaleźć swoje własne miejsce na ziemi. Bóg nie bał się, że pobrudzi sobie ręce, gdy stanie w obronie tych, którym pomoc obiecał. Słowa dotrzymał.

Nie dziwię się, że Bóg nie wspiera dziś wyraźnie Serbów z Kosowa, Kurdów czy Basków w walce o niepodległość. Rozumiem, że nie używa jakichś spektakularnych metod ratując uciśnionych przed ich ciemiężycielami. Pewnie odkąd przez Syna objawił się całemu światu, nie chce nikogo odtrącać. Historia Izraela pokazuje jednak, że losy świata nie były mu obojętne. Niemożliwe, by dziś było inaczej.

 

OBRAZEK PIĄTY - Wierny mimo zniewagi

Księgi Samuela1-2 Samuela, i 1 Królewska. A zwłaszcza 2 Sm 7 oraz 11-12


Gdy pokładane w bliźnim nadzieje zawodzą, wielka miłość często zamienia się w wielką nienawiść. Niejeden już pozbył się długo oczekiwanego spadku, gdy wszedł na odcisk swojemu niedoszłemu dobroczyńcy. Zwłaszcza gdy dobroczyńca manipuluje spadkobiercą, oczekując uległości i ciągłego potakiwania. Nic dziwnego, że czasem i o Bogu zdarza nam się myśleć jako o kapryśnym despocie, który wprawdzie jest dobry i łaskawy, ale łatwo wpada w gniew, gdy człowiek okaże się nie tak święty, jakby tego Bóg mógł oczekiwać.

Król Dawid był niezwykłym człowiekiem. Musiał nieraz zaskakiwać otoczenie nadzwyczajną, nietypową dla tego kręgu kulturowego pokorą i łaskawością dla swoich wrogów. Nic dziwnego, że cieszył się też uznaniem Jedynego Króla Izraela, Boga. Jednak i jemu przydarzył się postępek tak podły, że w pełni zasługiwał na najsurowszą karę.

A wszystko przez pożądanie. Choć kobiet w otoczeniu Dawida nie brakowało, spodobała mu się Batszeba, żona Uriasza Hetyty. Zaślepiony namiętnością uwiódł ją, gdy sługa przelewał za niego krew na wojnie. Gdy dowiedział się, że poczęła dziecko, wezwał do siebie Uriasza licząc, że ten skorzysta z okazji i odwiedzi też swoją żonę, a później nie będzie się dziwił, że coś mu się potomek urodził zbyt szybko. Czy Uriasz coś podejrzewał? Nie wiadomo. W każdym razie nie poszedł do żony. Wtedy Dawid wpadł na pomysł najgorszy z możliwych. Postanowił uśmiercić Uriasza rękami swoich wrogów. Tak też się stało.

Obietnice, jakie Bóg złożył Dawidowi, były rzeczywiście niezwykłe. Gdy wiedziony swoją prostolinijną pobożnością chciał zbudować Bogu świątynię, by ten nie mieszkał już w namiocie (w namiocie znajdowała się Arka Przymierza), usłyszał od proroka Natana, że to raczej Bóg zatroszczy się o jego dom, rodzinę. Nie tylko obiecał Bóg Dawidowi, że jego potomkowie będą zasiadać na królewskim tronie, ale że z jego rodu pochodzić będzie król, który na tronie zasiądzie na wieki (późniejsze pokolenia widziały w nim zapowiadanego Mesjasza).

Niecny postępek Dawida wszystko to mógł przekreślić. Wszak od poprzednika Dawida, chimerycznego Saula, Bóg w końcu się odwrócił. Stało się jednak inaczej. Wiedziony prostolinijną pobożnością Dawid, wielki król, uznał w pokorze swój grzech. W najpiękniejszym psalmie pokutnym (Psalm 51) przyszłe pokolenia widziały właśnie jego skruchę. Wprawdzie usłyszał, że z powodu swego niecnego postępku straci zrodzone z nierządu dziecko, a w jego rodzinie panoszyć się będzie przemoc, jednak swoich obietnic Bóg nie cofnął. I przebaczył skruszonemu grzesznikowi.

Bóg jest sprawiedliwy. Nie udaje, że zła nie było. Nawet gdy dopuszcza się go człowiek tak wielki i szlachetny jak król Dawid. Ale pozostaje wierny temu, kto, choć upada, potrafi uznać swój grzech.

 

OBRAZEK SZÓSTY - Ku pokrzepieniu mazgajów


Księga Królewska, 18-20

„Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego” - przypomniał Jezus diabłu, gdy ten namawiał Go, aby dla potwierdzenia mniemania o swoim wyjątkowym posłannictwie skoczył z narożnika świątyni. Domaganie się od Boga znaku na pewno nie jest wyrazem mocnej wiary. Czasem żądają go kpiarze, by jego brakiem uzasadnić swoją niewiarę. Czasem szukają błądzący, by wśród niepewności odnaleźć jakieś mocne oparcie. Najczęściej czekają nań wątpiący, by odnaleźć w nim swoją nadzieję. Nie zawsze więc budzi jednakowy sprzeciw. A bywa, że Bóg, mimo wszystko, ulega takiej prośbie.

Ezechiasz musiał być nietuzinkowy królem. Biblijny autor porównywał go nawet z Dawidem. W przeciwieństwie do tego ostatniego był chyba jednak dość ciapowaty. Mniejsza o to, że zgodził się zapłacić kontrybucję Sennacherybowi, a potem drżał, gdy ten mimo wszystko zaczął oblegać Jerozolimę. Niechybnej klęski każdy roztropny człowiek by się obawiał. Jednak jego reakcja na wieść o zbliżającej się śmierci chwały mężnego króla przynieść mu nie mogła.

Prawda, prorok Izajasz obszedł się z nim dość obcesowo. „Wydaj ostatnie polecenie dla swojego domu; jesteś bowiem umierający i nie wyzdrowiejesz” nie brzmi delikatnie. Ale odwrócić się do ściany, i zacząć błagać Boga o litość, a potem – o zgrozo – wybuchnąć rzewnym płaczem, to już chyba jednak zbyt wiele. O dziwo, prośba szybko jednak przyniosła skutek. Zanim Izajasz zdążył opuścić pałac, Bóg nakazał mu wrócić i oznajmić Ezechiaszowi, że jego modlitwa została wysłuchana. I że za trzy dni będzie mógł pójść do świątyni.

Pomógł placek z fig położony na rozpalony wrzód. Pomógł, ale chyba nie do końca, bo Ezechiasz dalej marudził. Rzecz niesłychana, ale czując poprawę zapytał, jaki znak otrzyma od Boga, że za trzy dni całkiem wyzdrowieje. W tej chwili Bóg powinien się zniecierpliwić i go ukarać. A tu nic. Nie tylko się nie rozgniewał. Jeszcze dał wyraźny, niepodważalny znak: cień na słonecznym zegarze Achaza cofnął się o dziesięć stopni.

Prawdą jest, że Bóg żąda zaufania. Zwłaszcza od tych, którzy wiele razy już doświadczyli Jego łaskawości. Ale, choć to zaskakujące, Bóg potrafi na widok ludzkich łez zmienić swoje - nieodwołalne wydawałoby się - wyroki. Więcej, potrafi nie zważając na własne nakazy (by nie wystawiać Go na próbę) spełnić małoduszne żądanie dowodów swojej prawdomówności.
 

OBRAZEK SIÓDMY - Miłosierdzie dla swoich i obcych

Księga Jonasza
 

Kibice drużyny X zazwyczaj krzywym okiem patrzą na kibiców drużyny Y. Nikt dokładnie nie wie dlaczego, bo przecież przywiązanie do jednej drużyny nie musi oznaczać bójek z kibicami innej, ale tak już jest. Podobnie bywa w polityce. Czasem nie bardzo wiadomo, dlaczego ten projekt jest dobry, a tamten zły. Wiadomo tylko, że ten jest nasz, a tamten ich.

Chęć przypisywania swoim samych zalet, a obcym samych wad jest chyba równie stara jak świat po pierworodnym grzechu. To dlatego Jonasz, gdy usłyszał, że ma iść z misją do pogańskiej Niniwy, postanowił uciec. Jeszcze by się nawrócili i Bóg nie zesłałby zapowiadanej kary – myślał sobie. Ale przed Bogiem uciec nie można. Cudownie ocalony z morskich odmętów rad nierad zdecydował się wypełnić swoją misję.

Skutecznie. Mieszkańcy Niniwy postanowili się nawrócić. A Bóg, widząc ich skruchę, postanowił ich nie karać. No i stało się. Obawy Jonasza się potwierdziły. Jak tu nie obrazić się na Boga?

Potem była gorąca pustynia i krzak, który z woli Boga wyrósł nad Jonaszem, by dać mu odrobinę cienia. I był robaczek, który uszkodził krzew i gorący wiatr, który spowodował, że krzew usechł. I jeszcze jedna rozmowa Pana i Jonasza:
- Czy słusznie się oburzasz z powodu tego krzewu?
- Słusznie gniewam się śmiertelnie.
- Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swojej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?

Bóg opiekował się swoim ludem. Nieraz walczył po jego stronie. Ale daleki jest od logiki swój-obcy. Każdy człowiek nosi w sobie Jego podobieństwo. Bo każdy jest Jego dziełem. Także jeśli jest człowiekiem prostym, nie odróżniającym prawej ręki od lewej. Dla Niego wszyscy jesteśmy ważni i cenni. Dlatego nigdy nie gardzi naszym nawróceniem.