Portret chrześcijanina

ks. Tomasz Horak

publikacja 26.05.2005 16:43

Te krótkie, wypływające z treści Ewangelii rozprawki mogą pomóc czytelnikom w refleksji nad naszym chrześcijańskim esse et agere – być i działać. abp Alfons Nossol

Portret chrześcijanina

 

Wstęp

Pismo św. zawiera ogromne bogactwo treści. Pierwszą warstwą jest zwyczajna ludzka mądrość, będąca owocem doświadczeń wielu pokoleń. Z tej warstwy utkana jest druga, głębsza warstwa Biblii – jest nią mądrość Boża objawiona człowiekowi. Obie warstwy – jak osnowa i wątek stanowią jedno. Na różne sposoby można czytać Biblię. W tej książce proponuję sięganie do tych fragmentów Nowego Testamentu, które stanowią jakby szkic portretu ucznia Jezusowego. Nie jest to fotografia przeciętnego, czy nawet wzorowego chrześcijanina. Jest to obraz ideału. Próbuję przeglądać się – jak w zwierciadle – w Jezusowej Ewangelii. I co widzę? Z jednej strony to, że wiele cech tego ideału chrześcijanie pielęgnują na codzień. Widzę też, jak wiele nam niedostaje. Dla obu powodów warto sięgać po to zwierciadło.

Teksty zawarte w prezentowanym tomiku powstawały przez dwa lata jako stała rubryka »Opolskiego Gościa Niedzielnego« zatytułowana »PORTRET CHRZEŚCIJANINA«. Proszę więc nie dziwić się powtórzeniom, czy niespójnościom tekstu pisanego z tygodnia na tydzień.

Książkę tę dedykuję wszystkim, których spotykając w życiu, podziwiałem jako chrześcijan. Nie byli i nie są bez błędów i wad. Ale ideały Ewangelii znaczą dla nich tak wiele. Są wśród nich ludzie znani. Są też ludzie prości. Są dorośli, są i dzieci, które zawstydzają mnie ewangelicznym radykalizmem. Wszystkim Wam dziekuję.

Autor



I. W ŚWIETLE EWANGELII

1. Pierwowzór portretu chrześcijanina :.
2. Ochrzczeni obecnością :.
3. Chrześcijański realizm :.
4. Prawdziwi i fałszywi prorocy :.
5. Kuszony i kusiciel :.
6. Natychmiast zostawili sieci :.
7. Przychodzili ze swą bezradnością :.
8. Czy świat ich zauważy? :.
9. Czy wolno zagubić te rysy? :.
10. Sól ziemi :.
11. Światło świata :.
12. Sprawiedliwość większa od przykazań :.
13. Niepokojące „najpierw” :.
14. Argumenty duszy i ducha :.
15. Więcej niż obcięta ręka :.
16. Ulgi od Ewangelii? :.
17. Przysięgać? :.
18. Jak sprzeciwiać się złu? :.
19. Tak wiele zostało do zrobienia :.
20. Dyskretna wiara i dobroć :.
21. Boga nie trzeba przekonywać :.
22. Bogu, nie ludziom :.
23. Gdzie gromadzić skarby :.
24. Zbyt wielkie ryzyko :.
25. Trudna granica :.
26. Kim jesteś, byś sądził bliźniego? :.
27. Skarby chrześcijanina :.
28. Prosić jak dziecko :.
29. Ciasna brama :.
30. Czekać na owoce :.
31. Na skale budować :.
32. Młodość ducha :.
33. Czy zawsze bez lęku? :.
34. Przyznać się słowem i czynem :.
35. Miecz, ale nie wojna :.
36. Czy bez Jezusa łatwiej? :.
37. Wrócić do Emaus :.
38. W drodze przez świat :.
39. Wierny Tomasz :.


II. W ŚWIETLE LISTÓW ŚW. PAWŁA

40. Nie wstydzę się Ewangelii :.
41. Dążność ducha :.
42. Dłużnicy? :.
43. Nadzieja :.
44. Być sobą :.
45. Miara wyznaczona przez Boga :.
46. Wszyscy tworzymy jedno ciało :.
47. Z sercem na dłoni :.
48. Wielkiego ducha :.
49. Ciesz się z cieszącymi... :.
50. Przebaczyć „więcej niż zawsze” :.
51. W zgodzie ze wszystkimi :.
52. Zło dobrem zwyciężaj :.
53. Człowiek sumienia :.
54. Nasz znak rozpoznawczy :.
55. Życzliwie przygarnąć :.
56. Przestańmy wyrokować o drugich :.
57. Sprawiedliwy w oczach Boga :.
58. Boży i ludzki pokój :.
59. Wyrozumiałość i wymagania :.
60. Przygarniajcie siebie nawzajem :.
61. Radujcie się zawsze :.
62. Abyście byli jednego ducha :.
63. Prostota i moc :.
64. Tylko Jezus :.
65. Niech Pan to osądzi :.
66. Wspaniały smak wolności :.
67. Uświęcająca moc :.
68. Świadkowie innego świata :.
69. W biegu po nagrodę :.
70. Nieufna ufność :.
71. Obdarowany, by obdarowywać :.
72. Wszystko na chwałę Bożą :.
73. Naśladowcy Chrystusa :.
74. Jeden Chleb i jedno Ciało :.
75. Największy dar :.
76. ...łaska Boża ze mną :.
77. Początek Ewangelii :.
78. To nie jest łatwe :.
79. Bóg nie przegrywa :.
80. Ukarać i wybaczyć :.
81. Żyć dla Chrystusa :.
82. Kontrasty i sprzecznosci? :.
83. Sprzeciw i szacunek :.
84. Nie tykajcie tego, co nieczyste :.
85. Obawy i pociecha :.
86. Zasmucić się po Bożemu :.
87. Apostolska Caritas :.
88. Radosnego dawcę miłuje Bóg :.
89. Słyszał tajemne słowa :.
90. Słabość i siła :.
91. Realizm krzyża i życia :.
92. Pozory i głębia jedności :.
93. Godność Bożego dziecka :.
94. Wolność, miłość, służba :.
95. Pozwolić prowadzić się duchowi :.
96. Życie mamy od Ducha :.
97. Mistrz i jego naśladowcy :.
98. Sprowadzić na właściwą drogę :.
99. Siać i zbierać plony :.
100. Chcę patrzyć na krzyż! :.

Zakończenie :.

 

1. Pierwowzór portretu chrześcijanina


Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło (Mt 1, 18-20).


Czy św. Józef był chrześcijaninem? Dziwne pytanie. Będę pytał dalej: a kto to jest chrześcijanin? Ten, kto uwierzył w Chrystusa. Uwierzył w Chrystusa – to znaczy wyznaje, że Syn Boży stał się człowiekiem i że jest nim właśnie Jezus, syn Maryi i... I tu wracamy do św. Józefa. Zaślubieni sobie nie mieszkali jeszcze razem. A Józef dobrze wiedział, że nie jest ojcem dziecka, które nosi Maryja. Mężczyźni mają prawo do takiej pewności siebie wtedy, gdy strzegą daru ojcostwa jak skarbu. Takim czystym i uczciwym mężczyzną był Józef. Znał Maryję – w końcu Nazaret to mała mieścina, w której nic ukryć się nie mogło. Maryja nie miała nic do ukrycia – ale też nie wszystko można było tłumaczyć. Nawet Józefowi. Miała mówić o tym, że był u niej anioł? Milczała. Milczał i Józef. Milczał i był wewnętrznie rozdarty. Dziecko nie jego. Maryi nie podejrzewa o nic zdrożnego – bo powodów nie ma. A dziecko – jeszcze nie narodzone, ale jest. I oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł... Sen? Przywidzenie? Boży posłaniec? A jeśli nawet Boży posłaniec, to mówi o czymś niemożliwym. Zatem nie Boży posłaniec, a przywidzenie? „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie...” (Mt 1, 24). Jednym słowem – Józef uwierzył. Przekonało go nocne zjawienie się anioła. Dowody? Nie pytał o nic. Kilka miesięcy wcześniej Maryja pytała: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 2,34). Pytał i Zachariasz: „Po czym to poznam? Bo ja jestem już stary i moja żona jest w podeszłym wieku” (Łk 1,18). Zachariasz pyta nie dowierzając. Maryja pyta, chcąc poznać Boży zamysł w szczegółach. Józef nie pyta w ogóle. Uwierzył. W centrum tej wiary jest Dziecko Maryi. Za kilka miesięcy, występując w roli ojca, nada Dziecku imię wskazane przez anioła: Jezus. I zwiąże się z Nim na dobre i na złe. Całą resztę życia Mu poświęci. Uwierzyć w Jezusa i związać się z Nim – to przecie być chrześcijaninem. A zatem pytam jeszcze raz: Czy św. Józef był chrześcijaninem? Był. Jak nikt inny. On i Maryja. Oboje święci małżonkowie są początkiem wielkiej rodziny chrześcijańskiej. To jest zakorzenienie każdego z nas – a sam Józef to pierwszy, wzorcowy portret chrześcijanina.

 

Spis treści :.

 

2. Ochrzczeni obecnością


Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon... Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę (Mt 2, 1-2.11).


Pytałem, czy był chrześcijaninem św. Józef. Będę pytał dalej: Czy Trzej Królowie byli chrześcijanami? Wiemy o nich to, że szukali. Gdy szukam zgubionego klucza, sprawa jest dość przejrzysta. Gdy szukam w tłumie znajomego, to po prostu wypatruję znajomej twarzy. Jeśli mam wśród ludzi znaleźć osobę nieznaną z wyglądu – trudność jest ogromna. Każdy, kto był choć raz na dużym lotnisku, widział takie poszukiwania. Trzej Królowie szukali... Kogo szukali? Nowo narodzonego króla żydowskiego szukali. Wiedzieli, że nie jest to jakiś zwyczajny król, bo koniec końców takiego nie szuka się w obcym kraju i nie wiezie ze sobą takich darów. Tym bardziej, gdy kraj nie ma żadnego znaczenia politycznego. Zatem wiedzieli, że inne niż polityczne jest znaczenie tego Króla. Mimo to – a może właśnie dlatego – szukali...

My wiemy, że szukali Chrystusa. I już w samym fakcie poszukiwań, w podjętej podróży, w przygotowanych z góry darach widzę odpowiedź na pytanie, czy byli chrześcijanami. Tak, Trzej Królowie byli chrześcijanami. Bo jedną z cech wiary jest szukanie. Wiara jest „widzeniem niewidzialnego” (por. Hbr 11,1-3). Jest więc poruszaniem się niejako po omacku – a to oznacza poszukiwanie. Każdy wierzący człowiek musi szukać ciągle. Bo przecież za ziemskiego życia nigdy nie możemy powiedzieć, że odnaleźliśmy już wszystko – i siebie, i cel życia, i Boga... Chrześcijanin nie szuka jednak na oślep. Wie, że pomiędzy ludzi zszedł Bóg, że stał się jednym z nas. Gdzie Go jednak znaleźć? Jak się z nim nie rozminąć? Jak rozpoznać?

Trzej Królowie i w gwiazdy patrzyli – trochę nam to astrologią pachnie i nieracjonalne się wydaje. Heroda też pytali – może i nie wiedzieli, jaki to człowiek, ale w końcu o drogę pytać można każdego. Choć to ich szukanie takie niepoukładane, to przecież otrzymali wskazówkę od samego Boga. Znaleźli i upadli na twarz i oddali Mu pokłon... Szukać Chrystusa, znaleźć, wyznać wiarę... Chrześcijaninem jest się nie dopiero wtedy, gdy składa się wyznanie wiary. Chrześcijaninem zaczyna się być z chwilą rozpoczęcia poszukiwań Kogoś, kto sens nada życiu. Pokłon składa się u kresu tej drogi. Ale w poszukiwania trzeba zainwestować wszystko. Dar stosowny też trzeba mieć przygotowany dla Króla. Wtedy sam Bóg drogowskazów nie poskąpi.

A czy byli ochrzczeni? Byli. Nie znakiem wody, a obecnością odnalezionego Chrystusa.

 

Spis treści :.

 

3. Chrześcijański realizm


Oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić. On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda (Mt 2, 13-15).


Jeszcze raz przywołuję postać św. Józefa, by szkicować kolejne rysy portretu chrześcijanina. Józefowi we śnie ukazał się anioł... Czyżby wiara w sny miała być cechą chrześcijanina? Nie wolno sprawy uprościć, dlatego krótkie „tak” byłoby odpowiedzią mylącą. Ale przecież chrześcijanin jest przekonany, że oprócz widzialnego świata ziemi, kosmosu i całej przyrody istnieje „coś” więcej. Przede wszystkim istnieje Bóg. Ale nie tylko. Chrześcijanin, czerpiąc z głębi tradycji biblijnej, wie mocą wiary o istnieniu świata duchów. Dobre duchy nazywa aniołami. Złe nazywa diabłami. Znowu nie upraszczajmy – tu nie chodzi o przysłowiowe „aniołki” i „diabełki”. Wspólna żydom i chrześcijanom tradycja widzi w tych tajemniczych istotach siłę duchowego życia, inteligencji i niepojętej mocy. Nic z jarmarcznych ozdóbek! Z tymi istotami można i trzeba się liczyć. Józef wie – to jest dobre słowo na określenie jego stanu ducha – Józef wie, że to nie jakiś tam sen-mara, to rzeczywistość. To cząstka świata, w którym żyje on i jego bliscy. Rzeczywistość świata duchowego trzeba traktować z całą uwagą. Dlatego wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu.

To pierwsza sprawa: realistyczne traktowania świata nadprzyrodzonego. Drugi rys portretu chrześcijanina, jaki dostrzegam w św. Józefie, to umiejętność radzenia sobie w trudnych warunkach życia. To samo zdanie mówi przecież tak wiele: wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu. Odwaga, zaradność, ufność we własne siły, może i odrobina fantazji, bez wątpienia pracowitość... Ewangelista o tym nie pisze – zarzucisz mi. Ale znam warunki emigracyjnego życia. Tam oderwani od rzeczywistości i bujający w obłokach marzyciele giną. Józef nie zginął, a wolno przypuszczać, że nawet się co nieco dorobił dla swej rodziny. Wrócił przecież po latach do Galilei, którą przed narodzeniem Jezusa opuścił, najwyraźniej nie mając wtedy nic do stracenia. Chrześcijanin to zatem realista – i to koniecznie „w obie strony”. Zarówno w widzeniu niewidzialnego (zob. Hbr 11,26), jak i w pewnym stąpaniu po ziemi. Jeszcze jeden szczegół – Józef nie był w tym wszystkim sam. Przecież pośrodku wszystkiego był Jezus. Jako niemowlę, później jako dziecko. Potrzebujący pomocy – a przecież sam będący źródłem przeogromnej siły. Ale by z tej siły korzystać, trzeba wiary, trzeba być chrześcijaninem.

 

Spis treści :.

 

4. Prawdziwi i fałszywi prorocy

W owym czasie wystąpił Jan Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej te słowa: Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie. Do niego to odnosi się słowo proroka Izajasza, gdy mówi: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, dla Niego prostujcie ścieżki. Sam zaś Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny. Wówczas ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem. Przyjmowano od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy (Mt 3, 1-6).


Znad Jordanu do Jerozolimy było niedaleko, jeden dzień drogi. W Jerozolimie było centrum oficjalnego kultu Boga. Tam była świątynia, tam rezydował arcykapłan, tam były szkoły rabinackie. W niewielkiej odległości od stolicy, w bardzo uczęszczanym miejscu zaczął głosić religijno-moralne hasła jakiś człowiek. Kim on jest? Poświęcił się Bogu ślubami czystości i abstynencji, czego znakiem były jego niestrzyżone włosy. Ale to nie upoważnia go do przejęcia zadań rabinów i uczonych w Piśmie. Wysyłają więc posłańców, by zapytali: Kim ty jesteś? (J 1,19). Odpowiedź była wymijająca: nie jestem ani mesjaszem, ani prorokiem, ani Eliaszem, tylko „głosem”. Pięknie powiedziane, ale co to tak naprawdę znaczy? Stróżowie prawowierności mogli czuć się zaniepokojeni. Pytali, ale przecież nie dlatego, by uwierzyć, jeśli powie „tak”. Raczej po to, by go uciszyć, jeśli będzie stawiał siebie zbyt wysoko.


A do Jana ciągnęły Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem. Ci ludzie słyszeli w jego głosie Boże wezwanie. Ku zaniepokojeniu rabinów. Spróbujmy wyobrazić sobie coś podobnego dzisiaj. Zresztą – podobne sytuacje nieraz trafiały sie w historii i wciąż się trafiają. Pojawiają się różnego rodzaju „prorocy”. Jak ma się zachować chrześcijanin? Najpotrzebniejsza jest ostrożność. W tamtych czasach wielu było wędrownych kaznodziejów podobnych Janowi. Ale tylko jeden był Janem – prorokiem posłanym przez Boga. Bywało tak, jak z Teodasem, o którym wspominają Dzieje Apostolskie: „Został on zabity, a wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni i ślad po nich zaginął” (Dz 5,36n). Równocześnie potrzebna jest otwartość, bo może właśnie ten ktoś jest przez Boga natchniony? Czy nie tak było chociażby ze św. Franciszkiem? Zaczynał jako buntujący się młodzieniec. Ten bunt przemienił się w życie pełne prostoty i pokory. A gdy zaczęła rodzić się z tego całkiem nowa sprawa, Franciszek powędrował do Rzymu. Niech przełożeni Kościoła potwierdzą rodzące się dzieło. I papież potwierdził. Nie łatwo odróżniać prawdziwych proroków od fałszywych. Ale chrześcijanin wie, że spotkać można i jednych, i drugich.

 

Spis treści :.

 

5. Kuszony i kusiciel

Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem . Lecz on mu odparł: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych (Mt 4, 1-4).

Każdy człowiek staje wobec wyzwania, jakim jest zło. Zło fizyczne – czyli cierpienie, zło moralne – czyli grzech. Cierpienie i grzech dotykają nie tylko chrześcijanina, to jeden z ogólnoludzkich problemów. Mogą być różnie nazywane, różnie wyjaśniane, można podejmować bardzo różne próby ich przezwyciężania. Ale nie można ani przed cierpieniem, ani przed grzechem uciec. Chrześcijanin patrzy na Chrystusa. On jest dla nas wzorem człowieczeństwa i źródłem siły. Autor Listu do Hebrajczyków nazywając Go Arcykapłanem, pisze: „Nie takiego bowiem mamy Arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). Doświadczony „we wszystkim” – od płaczu dziecka, poprzez trud pracy, po okrucieństwo ukrzyżowania. Doświadczony i podobny nam we wszystkim „z wyjątkiem grzechu”. Ale nie z wyjątkiem pokusy.

Realizm chrześcijańskiego spojrzenia na życie, to także realizm liczenia się z pokusą. A pokusa nie jest tylko bezosobowym splotem okoliczności, nie jest przypadkowym stanięciem wobec niepokonalnych trudności. Owszem, one są jej początkiem i tworzywem. Ale za trudnościami, za zwykłymi czy niezwykłymi okolicznościami, za bólem, za niemożnością ludzkiej słabości stara się stanąć Kusiciel. Użyłem dużej litery nie dlatego, by mu szacunek okazać, lecz by podkreślić, że jest osobą, że ma swoje imię. Nieomal baśniowa sceneria kuszenia Jezusa zapisana w Ewangelii podkreśla to właśnie: osoba staje wobec osoby. Kusiciel potrafi dostrzec i wykorzystać każdą okoliczność naszego życia. Nawet to, co dobre i wzniosłe, może mu posłużyć jako sposobność – właśnie o tym pisze ewangelista: Jezusowy post i modlitwa dały okazję Kusicielowi. Chrześcijanin musi być świadom perfidii szatana. Musi być czujny. Musi być bezkompromisowy – te właśnie cechy dostrzegamy w ewangelicznym tekście.

I jeszcze coś – szatan nie od razu podsuwa człowiekowi zło. W końcu zamienić kamienie w chleb – czyż to gorsze niż wodę zamienić w wino? Tyle, że cud z winem wyniknął z podpowiedzi Matki Jezusa, a więc człowieka świętego i przepełnionego dobrem. Kamienie i pragnienie chleba podsuwa Jezusowi szatan. Chrześcijanin musi umieć rozróżnić, kto kryje się za pomysłem, za ideą, za podsuwaną radą, za zachętą. Rozróżnić po to, by nawet pozór zła odrzucić (1 Tes 5,22), a pójść za dobrem.

 

Spis treści :.

 

6. Natychmiast zostawili sieci


Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim (Mt 4, 18-20).


Nie oni jedni, za chwilę to samo uczynili dwaj inni bracia – Jakub i Jan. A potem – po dzień dzisiejszy – wielu innych. Otoczenie nie zawsze ich rozumiało. Ojciec Jakuba i Jana długo i głośno wykrzykiwał za odchodzącymi synami, a pewnie i za tym wędrownym kaznodzieją, który mu synów od pracy odciągnął. Nie bez powodu Jezus nazwał ich „Boanerges, to znaczy synowie gromu” (Mk 3,17). Co w Nim było, że miał tak niezwykły wpływ na ludzi? I dlaczego jedni szli za Nim, zostawiając wszystko (Łk 5,27-28), inni wracali do swej codzienności? Szkicując portret chrześcijanina, trzeba pamiętać, że na Boga otwarty jest każdy człowiek. To jest początek wiary. Ale to otwarcie w niektórych ludziach jest tak subtelne, a zarazem przenikliwe, że potrafią usłyszeć dyskretne wołanie „Pójdź za mną”. Potrafią od wszystkich innych głosów odróżnić głos wołającego ich Boga. A Bóg ich potrzebuje, by szli za Jezusem i z Jezusem inną drogą, niż ogół ludzi. On sam wyraził to obrazowo, stosownie do sytuacji wtedy powołanych: uczynię was rybakami ludzi. I nie tylko Jezus ich potrzebuje – oni (i one) potrzebni są ogółowi. Kto jest chrześcijaninem, musi być świadom, że wołanie Jezusa „Pójdź za mną” może rozlec się albo w nim samym, albo w sercach jego bliskich. Jeśli w dzieciach – na nic zda się odwodzenie syna lub córki od drogi powołania. Głos wołającego Jezusa i tak okaże się mocniejszy. Przeto chrześcijanin zamiast przeszkadzać, pomaga. Jeśli głos rozlega się w tobie – nie warto odchodzić, jak ów bogaty młodzieniec. Ewangelista powiada, że odszedł smutny (Mt 19,21-22).

Czy droga pójścia za Jezusem wołającym do szczególnych zadań jest łatwa? Bynajmniej. Ale czy istnieje jakakolwiek droga przez życie, która byłaby łatwa? Patrząc na apostołów, patrząc na pokolenia tych, którzy wybrali drogę poświęcenia się Bogu, widzimy jasno, że znaleźli radość w życiu. Głęboką i spokojną radość ludzi pewnych nie tylko dnia dzisiejszego, ale całej wieczności. Owszem, ci chrześcijanie i te chrześcijanki, które przez zakonne śluby bądź kapłańskie zobowiązania wiążą się z Chrystusem, zostawiają za sobą bardzo wiele: ojca i matkę, sieci i łodzie, piękno małżeńskiej miłości. Ale przeczuwają, że zyskali wszystko. Jak to obiecał Jezus: „Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,29).

 

Spis treści :.

 

7. Przychodzili ze swą bezradnością


I obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. A wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii. Przynoszono więc do Niego wszystkich cierpiących, których dręczyły rozmaite choroby i dolegliwości, opętanych, epileptyków i paralityków, a On ich uzdrawiał (Mt 4, 23-24).


Bardzo znamienna relacja. Prowokuje pytanie: Chrześcijanin – to kto? Czy ten, kto wiąże się z Chrystusem, nie oczekując żadnych korzyści? Górnolotnie bezinteresowny? Porwany wzniosłością Ewangelii? Pytam: czy takiemu słuchaczowi Jezus jest w ogóle potrzebny? Czy taki słuchacz nie zacznie Ewangelii poprawiać? Byli tacy i wiele zła narobili. Chcieli dostęp do Jezusa zarezerwować dla czystych i doskonałych. A przecież Jezus mówił: „Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,10-13). I tych grzeszników, ludzi prostych, bez wykształcenia i bez kindersztuby, ludzi doświadczonych ubóstwem i biedą upodlonych, ludzi nie znających odpowiedzi na najprostsze pytania światopoglądowe czy etyczne – tych ludzi Jezus cierpliwie pouczał.

A oni – czy po naukę przychodzili? Przynoszono do Niego wszystkich cierpiących... – powiada ewangelista. Ci ludzie przychodzili ze swoim bólem, bezradnością, gruboskórnością, gwałtownością. Także z gorszącym nas pomieszaniem spraw: choroby, dolegliwości, opętania, epilepsja, paraliż... My, świadomi głębi wiary chrześcijanie poukładalibyśmy wszystko dokładnie, niektóre sprawy wstydliwie chowając do dolnej szuflady... Nie mów, że nie. Przecież tak czynimy z kategorią „opętania”. Zatem: Czy oni po naukę przychodzili? Nie. Przychodzili ze swoją ludzką bezradnością. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że przerasta ich także własna nieświadomość. Dopiero gdy Go słuchali, zaczynali dostrzegać ten swój brak i potrafili iść za Nim, zapominając nawet o głodzie (Mt 15,30nn).

Pytam jeszcze raz: Chrześcijanin to kto? Jednym z rysów portretu chrześcijanina jest właśnie to, że przychodzi do Chrystusa ze swoją ludzką bezradnością, która dotyczyć może tysiąca różnych dziedzin i zakamarków życia. Jeden będzie miał problemy z pogranicza filozofii i fizyki kwantowej, inny będzie uwikłany w grzeszny nałóg, do którego wstyd się przyznać. Jeszcze inny będzie ofiarą bezduszności biznesmenów lub urzędników, a jeszcze inny dotknięty dramatem nieuleczalnej choroby... Będą i tacy, których wielorakie zło będzie ścigać latami – raz jako nieustające poczucie winy, potem jako katastrofa rodzinnego życia, potem oglądanie ruiny życia własnych dzieci... Znam takich ludzi. Pytają wtedy: Czy Pan Bóg o mnie zapomniał? Czy zło jest mocniejsze od Boga? Ludzkie strzępy. Chrześcijanin to kto? To każdy, kto choć z cieniem ufności trwa przy Jezusie.

 

Spis treści :.

 

8. Czy świat ich zauważy?


Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni (Mt 5, 1-6).


Taki jest początek Jezusowego »Kazania na górze«. Nie trzeba wielkiej znajomości Ewangelii, by się zorientować, że jest to programowe wystąpienie Nazarejczyka. Ludzie snuli rozmaite domysły zarówno co do Jana, jak i co do Jezusa: Kim jest jeden i drugi? Ślady tego odnotowali ewangeliści. Trzeba było wreszcie zabrać głos. Jezus to uczynił. Gdzie? Na wzgórzach okalających jezioro Galilejskie. Nie w świątyni, nawet nie w Jerozolimie. W „Galilei pogan” (Mt 4,15), w zupełnym oderwaniu od jakiejkolwiek oficjalności, na łonie natury. I już to stanowi ważny przyczynek do odtwarzania portretu chrześcijanina – takiego, jaki zamyślił sam Chrystus. Nie miejsce jest ważne – głębia treści jest ważna. Nie przywódcy, nie zwierzchnicy, nawet nie kapłani... Ważny jest sam Jezus – gdziekolwiek by był. Jeśli jestem z Nim – mogę uważać się za chrześcijanina. Wszelako nie jest łatwo być z Nim! Bo cóż On proponuje? Czemu i komu chce błogosławić? Ubogim, zasmuconym, cichym, pokrzywdzonym... Nieciekawy to portret. I jakby oderwany od twardych realiów naszego świata, któremu na imię pieniądz, przemoc, hałas. Czyż nie tak jest wokół nas? Czyż nie ludzie hałaśliwi, wyposażeni w milionowe nakłady prasy, w las radiowych anten, w dziesiątki telewizyjnych kanałów nadają kształt światu? Czy nie oni formują (częściej deformują) sumienia i umysły? Czy nie oni sprzedają współczesnego niewolnika razem z fabryką? Czy to nie oni go kupują za grosze, by zyskać miliony?

Czując na plecach oddech takiego świata, jak można brać serio początek (a pewnie i całą resztę) Jezusowego orędzia? Czy potężny i zasobny świat w ogóle zauważy wyznawców uformowanych wedle tego wzorca? Zauważy i doceni. Pod jednym warunkiem: Trzeba do końca i konsekwentnie być wiernym Ewangelii i osobie Jezusa. To nie jest jakieś „tylko tyle”. To jest aż tyle. Niekonsekwentnych chrześcijan świat nie raczy zauważyć. Połowicznych – zauważy i będzie starał się unicestwić. Gotowych na wszystko świadków Ewangelii zauważy i doceni – choćby krzyżując. Życie i historia potwierdziły to setki razy. Zatem?... Zatem być chrześcijaninem znaczy zgodzić się na cały radykalizm Ewangelii. I zaufać, że wszystko co widzimy wokół siebie, żadną miarą nie jest ostatecznym rozliczeniem rachunku zła i dobra.

 

Spis treści :.

 

9. Czy wolno zagubić te rysy?


Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie (Mt 5, 7-10).


Ubodzy, zasmuceni, cisi, pokrzywdzeni... To chrześcijanie z portretu kreślonego w ośmiu błogosławieństwach. Popatrzmy na kolejne błogosławieństwa: dla miłosiernych, dla czystych sercem, dla wprowadzających pokój, dla sprawiedliwych. Człowiek przełomu tysiącleci widzi potrzebę miłosierdzia. Dobroczynne towarzystwa, bale, wielkie orkiestry, zbiórki dla ofiar kataklizmów... Bez przekąsu piszę o tym. To wielkie i ważne inicjatywy. Doceniając i szanując każdą z nich, chrześcijanin pamięta (choć wcale nie musi o tym głośno mówić), że w cierpiącym człowieku widzi oblicze cierpiącego Jezusa, który mówił: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Tak na przestrzeni wieków rodziły się dzieła chrześcijańskiego miłosierdzia przerastające dynamizmem, dobrocią i miłością najśmielsze oczekiwania nawet swoich twórców.
Zabieganie o pokój też cieszy się uznaniem. Minione stulecie zna cenę pokoju. Dlatego pokojowe poczynania są zauważane i honorowane. Czy to będą dyplomatyczne zabiegi ludzi Kościoła, czy to będą przeróżne usiłowania zmierzające do zgody wśród sąsiadów, rodzeństwa, współpracowników. Powiesz, że nie tylko chrześcijanie to czynią. Oczywiście, nie tylko. Ale chrześcijański punkt wyjścia (i dojścia) jest szczególny. Jest nim przekonanie, że mamy jednego Ojca – Boga. Chrześcijanin zatem pojmuje pokój nie tylko jako warunek bezpiecznego życia, ale jako zobowiązanie wobec Boga.

Sprawiedliwość... Wiele się o niej dziś mówi. Może dlatego, że tak bardzo jej brak. Trybunały, karty i rzecznicy praw – dobrze, że to wszystko jest. Ale potrzeba tych instytucji wypływa przecież stąd, że coraz mniej chrześcijańskiego etosu na codzień. Chrześcijanin winien być sprawiedliwy – cenić prawdę, szanować własność, respektować godność każdego człowieka... A to nieraz będzie oznaczało narażanie się innym. Stąd krok do prześladowania dla sprawiedliwości.

Błogosławieni czystego serca... Czy aby chrześcijanin naszych czasów nie zagubił znamiennego rysu swej charakterystyki i czy nie wstydzi się słowa „czystość”. Tak, tak – chodzi o czystość oznaczającą panowanie nad swoim ciałem, oznaczającą szacunek dla miłości, respekt dla płciowości. A przecież wieki tradycji chrześcijańskiej – to wieki uznania dla tak pojmowanej czystości. Czy wolno zagubić ten rys portretu?

 

Spis treści :.

 

10. Sól ziemi


Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze (Mt 5, 13-14).


Godność, duma, honor, ambicja... Wielkie słowa, ale budzą nieufność. Bo od dumy tylko krok do hardości. Od godności – do zarozumialstwa. Od honoru – do wyniosłości. Od ambicji – do zadufania. Czy jednak można bez szkody dla życia wykreślić z niego godność, dumę, honor i ambicję? Nie można. Bez ludzi o takich cechach świat staje się bezbarwny, miałki, zwiotczały, niemrawy. Społeczeństwo tracąc te cechy, traci życie i zaprzepaszcza szanse rozwoju. Dlatego Jezus powiada: Wy jesteście solą dla ziemi! Choćby was było niewielu – jak soli w zupie, jesteście bardzo potrzebni. To wy światu nadajecie smak. Bez was świat jest jałowy, pusty i bezsensowny. Pamiętam taką jedną wypowiedź któregoś z ministrów oświaty z lat siedemdziesiątych. „Kościół trzeba zamknąć w zakrystii!” Innymi słowy: niech się modlą, niech się spowiadają, niech świętują – byle tylko nie mieszali się do oddziaływania na społeczeństwo, zwłaszcza na młodzież. Niejeden ksiądz odsiedział za to w więzieniu, albo sporą grzywnę zapłacił. Komuniści dobrze wiedzieli, że chrześcijanie nadają smak światu – tyle, że oni cenili zgoła inny smak życia. A chrześcijanie dlatego zyskali wrogość.

Czy sól może smak utracić? Sól nie. Ale chrześcijanin może „smak” utracić. Sprzeniewierzywszy się samemu sobie zyska wrogość świata. „Wyrzucą” go i podepczą, jak mówi Jezus. Czy nie tak działo się wszędzie tam, gdzie Kościół stawał się najbogatszą instytucją? Czy nie dlatego kiedyś wybuchła Reformacja? Czy nie dlatego od czasu do czasu słyszy się o sprzeciwach wobec proboszcza w parafii, albo katechety w szkole, że utracił on ten „smak”, którego otoczenie oczekuje? I dlatego zyskał sobie wrogość. Czy nie dlatego mówią czasem ludzie o kimś: „Do kościoła lata, a gorszy od poganina”? – A zatem tak czy owak wrogość? Tak. Ale to przecież o Jezusie powiedziano, że jest on „znakiem, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2,34). Zatem chrześcijanin powinien – jeśli chce pozostać sobą – być także znakiem sprzeciwu i solą świata. Każdy chrześcijanin z osobna i Kościół jako całość. Wszelako zauważ, sól nadaje smak przez samą swoją obecność w potrawie. Tak i chrześcijan ma być znakiem sprzeciwu głównie przez samą swą obecność wśród ludzi. Obecność dającą się zauważyć dzięki sprawiedliwości, która będzie „większa niż sprawiedliwość uczonych w Piśmie i faryzeuszów” – powiada Jezus (Mt 5,20). Nie jest łatwo być solą dla ziemi...

 

Spis treści :.

 

11. Światło świata


Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie (Mt 5, 14-16).


Ewangelia to portret chrześcijanina kreślony ręką samego Mistrza, Jezusa. A Mistrz jest bardzo wymagający. Dlatego to, co kreśli przed naszymi oczyma, pozostaje ciągle niedoścignionym ideałem. Przeto chrześcijanom nie wolno ulec pokusie pychy: jacy to my, chrześcijanie jesteśmy ważni dla świata. Patrzcie narody i podziwiajcie! Nie zawsze jest co podziwiać. Są wśród nas postacie ludzi wspaniałych, to prawda. I jest ich więcej, niż się na pierwszy rzut oka zdaje. Wielu z nich zyskuje uznanie świata. Niektórych ogłaszamy świętymi. Wszelako wśród przyznających się do Chrystusa jest także wiele miernoty. Są i tacy, których postępowanie przeczy najprostszym nawet wymogom Ewangelii, by nie wspomnieć o ideałach. I co by nie powiedzieć, oni też są uważani za chrześcijan, ich widać z daleka – jak ten kąkol wśród łanu pszenicy (Mt 13, 24nn). Tego musimy być świadomi: świat patrzy na nas. Tym patrzącym światem jesteśmy także wzajemnie dla siebie. Potrzebujemy świetlanych przykładów i wzorców. Oczekujemy, że znajdziemy takowe w naszym otoczeniu, wśród współwyznawców Jezusa. A nazbyt łatwo zapominamy, że inni spotykając nas, patrząc i bacznie obserwując, oczekują tego samego – byśmy byli wzorem i przykładem dla nich.

Czy mamy się więc wzajemnie przed sobą popisywać? Patrzcie, jaki to ja jestem chrześcijanin, samo wcielenie Ewangelii! Nie. Z jednej strony potrzeba ogromnej naturalności w zachowaniu, w czynach i słowach. Z drugiej strony – wielkiej pokory, która rodzi się ze świadomości własnych błędów, grzechów i słabości. Jednym słowem, nie łatwo być „miastem położonym na górze”. Ale wymóg Jezusa jest aż nazbyt jasny. I oczekiwanie ze strony świata jest jednoznaczne. A za wszystkim kryje się perspektywa, która powinna pokorą napełnić i ugiąć najbardziej pewnych siebie: Nasze czyny mogą i powinny odzwierciedlać dobroć samego Boga! Słowa Jezusa nie pozostawiają tu cienia wątpliwości: Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. Świadomy tej wielkości i zarazem pokornie uznający swą grzeszność chrześcijanin wie, że jego postępowanie odbierane jest przez otoczenie jako świadectwo o Bogu. Bacznie musi więc obserwować samego siebie, by wiedzieć na ile odtworzył w sobie portret samego Chrystusa. Bo inaczej jakże będzie mógł być światłem świata?

 

Spis treści :.

 

12. Sprawiedliwość większa od przykazań


Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim. Bo powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 5, 19-20).


Łatwo uprościć sprawę i powiedzieć, że dla chrześcijanina najważniejsze jest przykazanie miłości, a reszta się nie liczy. Jest najważniejsze, co do tego wątpliwości nie ma. Sam Jezus mówił o tym odpowiadając znawcy Prawa (Mt 22,35nn), a także w czasie Ostatniej Wieczerzy nakładając na swych uczniów „przykazanie nowe” (J 13,34). By jednak nie było żadnych wątpliwości, Jezus powiada, że należy wszystkie, „choćby najmniejsze” przykazania wypełniać i tak ludzi uczyć. Taka zdecydowana wola Jezusa musi wywrzeć wpływ na postawę każdego chrześcijanina, musi być jednym z ważnych rysów jego portretu. Zatem chrześcijanina cechują szacunek i posłuszeństwo przykazaniom. Nie ma wątpliwości, że w Kazaniu na górze Jezus ma na myśli Dekalog. Chrześcijanin chce zatem być wierny każdemu z dziesięciu zakazów i nakazów Dekalogu. Nie jest to łatwe. Zmieniające się oblicze świata stawia przed każdym pokoleniem nowe wyzwania, przygotowuje także nowe zasadzki. Nie kwestionując (przynajmniej z pozoru) wartości, których Dekalog broni, podejmuje się nieraz próby tak daleko idącej interpretacji przykazań, że tracą one jakiekolwiek znaczenie. Zresztą – nic w tym nowego, problem istniał także w czasach Jezusa (Mk 7,10nn). Zdając sobie sprawę z tego, chrześcijanin chce być wierny przykazaniom, mimo słabości i grzechu. Zresztą – samo przyznanie się „zgrzeszyłem” wypływa właśnie z poczucia wierności Bożemu Prawu.

Ale wierność poleceniom Dekalogu to mało. Wizerunek człowieka po aptekarsku ważącego grzechy, pytającego „czy to już grzech, czy jeszcze nie?” niewiele ma wspólnego z portretem chrześcijanina. Taki wniosek wprost wynika z nakazu Jezusa – bo to jest nakaz: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Chrześcijanin – ten, który istotnie jest „solą ziemi i światłem świata” – to nie ktoś balansujący na granicy tego, co dozwolone, lecz zdecydowanie, wiernie, nieraz za cenę wielkich wyrzeczeń i upokorzeń dążący do doskonałości. Chrześcijanin wie, że bezgrzeszność to dopiero niebo – dlatego pamięta o nakreślonej w Dekalogu granicy dobra i zła. Wie, że nieraz się potknie, upadnie, zgrzeszy – nawet ciężko. Ale z tego powodu ani nie próbuje „poprawiać” przykazań, ani nie kwestionuje potrzeby dążenia do doskonałej sprawiedliwości.

 

Spis treści :.

 

13. Niepokojące „najpierw”


Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! (Mt 5, 23-24).


Dlaczego? Sądzę, że nikt nie kwestionuje nakazu Jezusa: idź i pojednaj się z bratem swoim. Wiemy, co dzieje się wśród ludzi targanych niezgodą. Wiemy, czym są spory i kłótnie rodzinne i sąsiedzkie. Wiemy, jak rujnują ludzi spory i sądowe procesy o przysłowiową miedzę. Wiemy, że nic tragiczniejszego nad wojny, które – co by nie powiedzieć – także chrześcijanie z chrześcijanami od wieków prowadzili i prowadzą. „Zgoda buduje – niezgoda rujnuje”. Znając praktyczne znaczenie tej zasady, wiedząc o jej bezwzględnym umocowaniu w życiu, przyznajemy rację wszystkim, którzy zgodę budują, do pojednania i do współpracy zachęcają. Wszelako w nakazie danym przez Jezusa widzimy pewną trudność. Intrygują słowa „najpierw” i „potem”. Bóg powinien przecież być na pierwszym miejscu, we wszystkim – mówimy. Skoro tak, to najpierw trzeba by złożyć dar Bogu, niechby to był dar błagalny o siłę przebaczenia i o łaskę pojednania, a potem dopiero pójść z wyciągniętą ręką do brata, do człowieka. Jezus wyraźnie odwraca kolejność. Najpierw idź i pojednaj się z bratem, potem dar swój ofiaruj. Nie wspomnę, że jest to ogromna trudność psychologiczna. Bo może być tak, że pojednanie z człowiekiem jeszcze nie dojrzało. Wewnętrzne procesy ludzkiego ducha bywają długotrwałe. Czy na ten czas – może nawet bardzo długi – nie mogę stanąć przed Bogiem? Jest to także trudność teologiczna: człowiek i pojednanie z nim zdają się przesłaniać Boga.

W tym momencie naszego rozumowania musimy powiedzieć: stop! Nakaz Jezusa jest tak kategoryczny, tak jasny, tak dobitny wreszcie, że nie powinniśmy go nicować, a nawet dyskutować nad nim. Po prostu trzeba spełnić. A jeśli ktoś mimo wszystko zapyta, dlaczego człowiek miałby mu przesłonić Boga, to odpowiedzią jest sam Jezus, jego osoba. Bo Jezus to Boży Syn, który stał się człowiekiem. Od chwili Wcielenia, od dnia, gdy Maryja poczęła ziemskie życie Boga-Człowieka, w patrzeniu na sprawy pomiędzy człowiekiem a Bogiem zmieniło się wszystko. Jednym z najbardziej charakterystycznych rysów chrześcijaństwa jest dowartościowanie człowieka. Bo chrześcijanie są przekonani, że stając bliżej człowieka, nie zdradzają Boga, lecz są jeszcze bliżej Niego. A jeśli i tego argumentu mało, to Jezus dał swoim uczniom jeszcze jedną naukę. Mówiąc o sądzie nad ludźmi, powiada: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).

 

Spis treści :.

 

14. Argumenty duszy i ducha


Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa (Mt 5, 27-28).


Nikt nie ma wątpliwości, że wymagania Ewangelii są trudne. Ale czy to nie za ostro? Nie cudzołóż – ten zakaz Dekalogu rozumiany dosłownie znaczy: nie łam przymierza małżeńskiego. Prościej: nie rozbijaj rodziny – swojej lub cudzej. A to nie zawsze musi wyrastać z grzechów ciała, choć właśnie to bywa niebagatelną przyczyną klęski wielu rodzin. Ale przecież – powie ktoś – od spojrzenia na kobietę do uwiedzenia cudzej żony droga daleka. Owszem, ale tak argumentując niebezpiecznie zbliżamy się do pytania: w którym momencie zaczyna się grzech? Uścisk? Pocałunek? Jaki pocałunek?... Darujmy sobie resztę. Czy można zmierzyć grzech ciała centymetrem? I czy nie zapędziliśmy się w ślepą uliczkę, odwracając fundamentalne zasady moralne?

Jakie? Czytam słowa Jezusa: „Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże...” (Mk 7,21nn). Jedną z podstawowych zasad moralnych jest właśnie ta: ocena ludzkiego czynu zakotwiczona jest we wnętrzu człowieka. W świecie wartości konkretnej osoby. Jeśli panuje tam ład – to górę bierze dobro. Jeśli wartości, jakimi ktoś się kieruje, są nieuporządkowane – ryzyko zła, grzechu, nawet zbrodni narasta. Dalej: nie wystarczy oceniać sam czyn, trzeba jeszcze pytać: dlaczego ktoś to zrobił? Po co? Są to pytania o cele i motywy czynów. Chrześcijanin musi być człowiekiem wnętrza. To w jego duchu i w jego duszy musi ów ład panować – najpierw na poziomie psychiki, na poziomie odczuć, doznań, reakcji, doświadczeń ogólnoludzkich, niezależnych od wyznawanej religii czy światopoglądu. Ale to mało. Potrzebny jest jeszcze ład w odniesieniu do Boga, jako Stwórcy i normy wszelkiego dobra. Wedle słów Jezusa: „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Łk 18,19). Uwierzyć w Boga, to także tę normę dobra przyjąć za swoją.

Czy można uważać się za chrześcijanina, jeśli by zrezygnować z tego najwyższego poziomu odniesienia oceny dobra i zła? Sądzę, że nie można. Dlatego w Jezusowym komentarzu do zakazu „nie cudzołóż!” znalazło się słowo „pożądliwie”. Bo spojrzenie spojrzeniu nierówne. To jest konieczne stwierdzenie już na płaszczyźnie psychiki. Konieczne i zupełnie oczywiste. Na płaszczyźnie ducha do tego samego stwierdzenia dodamy nowy motyw: „przecież tego oczekuje Jezus”. I to dopiero jest argument chrześcijanina. I jeszcze coś: chrześcijanin nie zatrzyma się na dosłowności świętego tekstu, chrześcijanin wie, że nie tylko mężczyzna na kobietę, ale i kobieta na mężczyznę może spojrzeć pożądliwym okiem.

 

Spis treści :.

 

15. Więcej niż obcięta ręka


Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła (Mt 5, 29-30).


Ilu słuchaczy Jezusa wyłupiło sobie oczy? Ilu poobcinało ręce? Nikt. Czyżby byli wolni od pokus? Bynajmniej. W przytoczonych słowach Jezusa zderzają się dwa światy, których do końca zrozumieć nie potrafimy. Jeden – to świat starożytnej przesady. Człowiek Orientu do dziś zresztą wypowiada się, przerysowując bezpośrednie znaczenie słów i gestów. To właśnie te obcinane ręce i wyłupione oczy. Odczytując teksty biblijne, musimy być świadomi tej różnicy mentalności. Drugi świat – to świat chrześcijańskiego radykalizmu rysującego się tak ostro, że nie ma w nim miejsca na żadne odcienie pośrednie pomiędzy „tak” i „nie”. W księgach Ewangelii, w listach apostolskich takie kontrastowe stawianie sprawy zawsze dotyczy granicy pomiędzy dobrem i złem. Zawsze też cena dobra jest tak wielka, że przerasta wszystko. Chodzi o dobro moralne, chciałoby się powiedzieć: o dobro metafizyczne. Na pewno nie o dobro koniunkturalne czy tylko materialne. Opowiedzenie się po stronie dobra bądź zła na ziemi ma odbicie w rzeczywistości ponadczasowej – Jezus powiada: „piekło”. Dlatego chrześcijanin piekła pomiędzy bajki nie wkłada. Rzecz jasna, nie o kocioł ze smołą tu chodzi, ani o diabełka z widłami. Piekło jest utrwaleniem na zawsze stanięcia po stronie zła. Czy to możliwe, by człowiek do tego stopnia dał się złu owładnąć? Widocznie możliwe, skoro Jezus przed tym przestrzega. A jest to przestroga także przed niepojętą dla nas materialnością piekła.

Nie obcinali sobie chrześcijanie rąk, ani oczu nie wyłupywali, by pokusy uniknąć. Ale potrafili więcej... Tak – potrafili całe życie postawić w służbie dobra. Na różne zresztą sposoby. Św. Agnieszka zginęła za wyznanie wiary. Św. Brat Albert stał się domownikiem i ojcem bezdomnych. Św. Maria Goretti zginęła, broniąc swego dziewictwa. Św. O. Maksymilian dobrowolną śmierć dla ratowania współwięźnia podjął... A wszyscy „Zwyczajni niezwyczajni”? Czy ich postawa nie znaczy więcej, niż dosłowne „obcinanie rąk”? Znaczy – i jest głęboko chrześcijańska. I głęboko ludzka. Bo chrześcijaństwo nie jest wbrew naturze człowieka. A jeśli spotkasz niechrześcijan, ale radykalnie dobrych – wiedz, że oni są bardzo blisko Ewangelii i Jezusa. Bliżej, niż sami przypuszczają.

 

Spis treści :.

 

16. Ulgi od Ewangelii?


Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy. A ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa (Mt 5, 31-32).


„Powiedziano...” – i to nie byle gdzie. W końcu to cytat ze Starego Testamentu (Pwt 24, 1). Z tym samym problem, powołując się na Mojżesza, przyszli kiedyś do Jezusa faryzeusze: „Czy wolno oddalić swą żonę?... Czemu więc Mojżesz polecił dać jej list rozwodowy i odprawić ją?” (Mt 19,3nn). Prawowierny Żyd tamtych czasów, uważany za sprawiedliwego przed Bogiem i ludźmi, mógł zażądać rozwodu. Jezus postawił sprawę na ostrzu noża. A jest to jeden z bolesnych wymogów Ewangelii. Widzę tu dwa tematy. Jeden dotyczy tej właśnie sprawy, czyli bezwzględnej trwałości małżeństwa. Drugi – to kolejny rys chrześcijańskiego radykalizmu. Człowiekiem jest każdy. Wierzącym jest ogromna większość. A chrześcijaninem?... Wiem, w tym momencie ktoś powie: no dobrze, udowodnisz mi, że nie jestem chrześcijaninem i co z tego? To nie tak. Nikt nikomu tego akuratnie udowadniać nie powinien. A zapisany w Ewangelii portret chrześcijanina, jest dla mnie zwierciadłem, w którym sam chcę się przeglądnąć każdego dnia. Tobie proponuję to samo.

Co widzę w tym zwierciadle? Otóż to, że nazbyt często chciałbym (i nie jestem w tym odosobniony) wprowadzić jakieś „taryfy ulgowe”. Nie tylko dla siebie. Dla wszystkich, którym trudno spełnić wymogi stawiane przez Jezusa. Bezwzględna wierność małżeńska (kapłańska, zakonna) jest właśnie takim „kamieniem obrazy”. Iluż więcej by było chrześcijan, ilu wyznawców zyskałby mój Mistrz, gdyby jakoweś ulgi zastosować. Jak Mojżesz. W końcu Mojżesz to nie byle kto. To on w imieniu Boga Dekalog spisał! A jednak nie. Radykalizm Jezusa jest naprawdę radykalny. Gdy uczniowie nie pojmowali Jego nauki o chlebie życia, zapytał bez ogródek: „Czyż i wy chcecie odejść?” (J 6,67). Nie odeszli. Bo nie łagodzenie wymagań, nie stosowanie ulg, nie ujmowanie ciężaru, nie obniżanie poziomu przysporzy wyznawców Jezusowi. Siłą Ewangelii jest jej radykalizm i zdecydowanie. A chrześcijan powinno się rozpoznawać po wierności najtrudniejszym nawet wymogom Jezusowej nauki. I gdy nasz świat zatracił poczucie wielkości i świętości małżeństwa, któż, jak nie chrześcijanie, powinni zabiegać o to, by małżeństwu i rodzinie przywrócić pierwotną godność i głębię? Czy wolno stanąć w szeregu tych, dla których niewiele, albo i zgoła nic nie jest już święte i czyste? Nie jest łatwo być chrześcijaninem – Jezus wszakże mówił, że krzyż przyjdzie nam dźwigać... (Mt 10,38; 16,24).

 

Spis treści :.

 

17. Przysięgać?


Słyszeliście również, że powiedziano przodkom: „Nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi”. A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie – ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego... Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi (Mt 5, 33-37).


Tak łatwo ześlizgujemy się po tekście Ewangelii. Bo przecież chrześcijanie przysięgają, jakby nigdy nie czytali, co Jezus powiedział. I to nie tylko prywatnie. Kościół posługuje się przysięgą całkiem oficjalnie – mało tego, w niejednym przypadku prawo kościelne przysięgi wymaga. Gdyby wtedy wobec kościelnego urzędu ktoś powiedział: „Dlaczego żądasz ode mnie, bym przekroczył nakaz Ewangelii? Skoro powiedziałem ‘tak’ – to sprawy właśnie tak się mają”. Cóż, z punktu widzenia prawa kościelnego, niektóre czynności byłyby nieważne. Czy zatem wolno składać przysięgę, świadomie sprzeciwiając się Ewangelii? I czy wolno jej żądać? Czy wolno chrześcijaninowi składać przysięgę wobec urzędów świeckich? Przecież Jezus mówi o przysiędze nie tylko religijnej (przysięgać na niebo, czyli na Boga), ale i o przysiędze składanej bez powoływania się na Boga (przysięgać na swoją głowę). Zatem i taka przysięga jest wedle Jezusa... Właśnie, jaka jest? Niedozwolona? Zła? Grzeszna? Czy tylko zbędna, niepotrzebna i niestosowna?

Jaka jest motywacja Jezusa? Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie – a zatem chrześcijanin powinien być prawdomówny zawsze i wszędzie bez reszty. Zawsze, wszędzie, bez reszty... Czyli: mówić prawdę, tylko prawdę i całą prawdę. Jeśli mówić trzeba. Bo nieraz należy milczeć. Milczenie, które płynie z szacunku dla prawdy nazywamy tajemnicą. Bo bywa milczenie, które jest kłamstwem. Nie łatwo każdą z tych sytuacji jednoznacznie rozeznać. I nie jest łatwo wedle rozeznania własnego sumienia postąpić. Dlatego tak wiele jest naszych „tak”, które albo nic nie znaczą, albo są dwuznaczne, albo znaczą nawet „nie”. Jezusowy wymóg pozbycia się wszelkich przysiąg zda się być tak wygórowany, że aż nierealny. A może trzeba powiedzieć, że jako chrześcijanie zrobiliśmy w ciągu dwudziestu wieków zbyt mało, by prawda stała się podstawą naszych wzajemnych powiązań?

I dlaczego wierność prawdzie jest taka trudna? Dlaczego kłamstwo staje się codziennym narzędziem nawet w sprawach drobnych, nieważnych, tam gdzie naprawdę nie warto nim się posługiwać? Dlaczego sami kłamiąc, posądzamy cały świat, że czyni to samo – i dlatego domagamy się składania przysięgi? Czy nie jest to jeden z najbardziej zniekształconych i zeszpeconych rysów portretu chrześcijanina?

 

Spis treści :.

 

18. Jak sprzeciwiać się złu?


Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! (Mt 5, 38-41).


Oko za oko, ząb za ząb... Takie to bardzo ludzkie – i chciałoby się rzec sprawiedliwe. Odpłata, wyrównanie rachunku krzywd. Koniec końców na tej zasadzie budowano przez wieki wiele pisanych i niepisanych kodeksów. Nie budziło to niczyjej wątpliwości. Sądzę, że po dwóch tysiącach lat głoszenia Ewangelii zasada oko za oko, ząb za ząb też nie wywołuje większego sprzeciwu. Jest naturalnym odruchem człowieka. Właśnie tak: jest odruchem. A odruch to reakcja organizmu na bodźce środowiska, lub żywiołowa reakcja na czyjeś słowa lub czyny. Człowiek to jednak coś więcej niż jego organizm. Odruchy choć nieuniknione, nie stanowią przecież o głębi człowieczeństwa. Czy mogą zatem stanowić o wielkości chrześcijanina, skoro umniejszają (nieraz do zera) wpływ umysłu i ducha na nasze zachowanie? To po pierwsze. A po drugie: „oko za oko” to naturalny odruch człowieka. A chrześcijanin wie, że natura człowieka została skażona grzechem pierworodnym. Dlatego każdy naturalny odruch może, niestety, także być skażony złem. Przeto Jezus wyraźnie nakazuje wznieść się ponad odruchy. A dominacja odruchów jest raczej zniekształceniem portretu chrześcijanina.

Kolejny krok jest jeszcze trudniejszy i – powiedzmy sobie szczerze – niepojęty: Nie stawiajcie oporu złemu. Czy zatem godzić się na zło? Nie przeciwstawiać się grzechowi? Nie, to nie tak. Jezus mówi dalej: Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Sprzeciw wobec zła jest konieczny, ale nie może być „oporem”. To znaczy, że nie należy zła zwalczać przemocą, jako że i ona jest złem. Bo przemoc wymusza dobro. A czy wymuszone dobro ma wartość zasługującą? Nie. Dlatego jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Wielkiej jednak siły ducha potrzeba, by tak uczynić! Jak ogromne musi być promieniowanie dobra, by onieśmieliło policzkującego... I ryzyko w takiej postawie się kryje – zło może okazać się tak pewne siebie, zły człowiek tak „odporny” na wpływ dobra, że i w prawy policzek dostać można. Dlatego chrześcijanin musi umieć ryzykować wiele kolejnych uderzeń. Aż po ryzyko śmierci. Tak postąpił Jezus – swoją nieustępliwą dobrocią ściągnął na siebie krzyż. Zmartwychwstanie przyszło potem. I nie zdruzgotało wrogów. Jednak bez zmartwychwstania zasada „nie stawiajcie oporu złemu” byłaby i niepojęta, i nieskuteczna. Zresztą – całe »Kazanie na górze« bez zmartwychwstania byłoby niezrozumiałe. Tak, jak niezrozumiałe dla niewierzących bywa życie chrześcijanina.

 

Spis treści :.

 

19. Tak wiele zostało do zrobienia


Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie dziećmi Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych... Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5, 44-48).


Pięknie brzmią wszystkie hasła o wielkości i godności dzieci Bożych. I są one prawdziwe. Ale są też poniekąd... niebezpieczne. Nie, nie pomyliłem się. Być dzieckiem szarego człowieka – być dzieckiem króla... Toż to ogromna różnica. „Nobless oblige” – godność zobowiązuje. A jeśli jest się dzieckiem Ojca Niebieskiego? Króla Niebios? Czyżby to miało nie zobowiązywać? Jezus jest Pierworodnym między wielu braćmi (Rz 8,29). I On, nasz najstarszy Brat, mówi do nas tonem rozkazu: Bądźcie doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski! Moralna poprzeczka została podniesiona niezwykle wysoko. Ideał bardzo odległy – ale czy wolno przestać ku niemu dążyć?

Wymagania postawione przez Jezusa zdają się (nie po raz pierwszy zresztą) sprzeciwiać naturze człowieka, która podpowiada, że nie wszyscy wokoło są życzliwi. Natura każe się bronić przed wrogami. Obrona nieraz wymaga ataku, nawet zniszczenia wroga. Natura... Jednak chrześcijanin pamięta, że natura człowieka skażona jest grzechem! Dlatego z uwagą traktuje to, co człowiek nazywa z pozoru obojętnym słowem „natura”. Z uwagą – by nie przeoczyć tego, co jest w niej dobre, ale także by się nie dać zwieść złu. Ale to nie wszystko – Jezus każe wznosić się ponad naturę taką, jaką znamy. Każe wykreślić ze słownika nawet słowa „sprawiedliwy” i „niesprawiedliwy” – bo Ojciec, który jest w niebie i słońce, i deszcz, i wszystkie inne dary daje równo jednym jak i drugim. Niepojęte to dla nas. Gotowiśmy protestować i mówić, że to niesłuszne, że cnota powinna być wynagrodzona, a występek ukarany. I to jest prawda, powinna. Ale to nie zmienia prawdy, że Bóg, Ojciec wszystkich, wszystkich obdarowuje swoimi dobrami. Nie łatwo to zrozumieć. Jeszcze trudniej wyciągnąć z tego praktyczne wnioski. Właściwie po co wyciągać wnioski? Jezus od nich zaczął, sam je sformułował, mówiąc: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują... Jeśli modlitwa za prześladowców jest trudn, to miłość nieprzyjaciół zda się być nie do zrealizowania. A jednak takie są wymagania, jakie Jezus stawia swoim uczniom. Ile z nich – po dwóch tysiącach lat głoszenia Ewangelii – stanowi autentyczny rys portretu chrześcijanina? Ile z nich stanowi odbicie mojego portretu?

Tak wiele zostało do zrobienia... Mnie i całemu chrześcijaństwu.

 

Spis treści :.

 

20. Dyskretna wiara i dobroć


Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą... Gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6, 1-6).


Fałszywa, bo na pokaz dobroć. Fałszywa, bo na pokaz modlitwa. Nawet miłość i wiara – jeśli by były na pokaz – mogą zabrzmieć fałszywą nutą. I przed tym ostrzega Jezus. Ale czy łatwo ocenić, gdzie prawdziwa dobroć, a gdzie fałszywa? Czy istnieje wyraźna i ostra granica? Czy w dobrych czynach podejmowanych ze szczerego serca, nie kryje się choć odrobina próżności? Czy nawet w modlitwie potrafimy być czyści bez reszty? Chyba nie. Tacy jesteśmy – nieco egoistyczni, łasi na pochwały otoczenia i na uznanie ze strony własnego sumienia. Dlatego zostaje nam nieustanna walka o czystość intencji, o dystans wobec siebie. Jest to walka o czystość wiary. Bo wiara to widzenie Niewidzialnego, który wciąż jest przy mnie (Hbr 11,27). Jeśli jestem świadom tej obecności, jeśli nią żyję, to nie muszę szukać względów ludzkich – jestem przecież pewien względów samego Boga. A popisywać się przed Bogiem? To głupota. Ale któż z nas ma taką wiarę? Kto z nas obecność Niewidzialnego przeżywa tak głęboko, by zastąpiła mu obecność ludzi?

Chrześcijanin musi mieć na względzie jeszcze inny motyw. Otóż Jezus nakazał, byśmy byli Jego „świadkami”; mówił, że ludzie mają widzieć nasze dobre uczynki, co obudzi w nich wdzięczność ku Bogu (Mt 5,16). Zatem nie mogę kryć ani dobra swoich czynów, ani pobożności swojej modlitwy, ani żarliwości swej wiary, ani głębi swej miłości, ani stałości swojej nadziei. Niech więc ludzie widzą... To jeden z niezbywalnych rysów portretu chrześcijanina: niech ludzie widzą. Jestem świadkiem dobroci samego Boga. Trzeba jednak wielkiej pokory, by Boga sobą nie zasłonić, by wdzięczności Jemu należnej nie przywłaszczyć sobie. Prostoty serca potrzeba, zwyczajności potrzeba, radości potrzeba... Długo musi dojrzewać chrześcijanin, zanim w naturalny, niewymuszony sposób będzie umiał poruszać się na styku dawania świadectwa i ukrycia się przed oczyma świata. Tak naprawdę dyskrecja w przeżywaniu wiary i w czynieniu dobra jest umiejętnością świętych. Niech jednak takie stwierdzenie nie zraża nikogo. Świętym nie zostaje się z dnia na dzień. Do świętości człowiek dorasta powoli. Droga tego dojrzewania przed każdym stoi otworem. Więcej – tą drogą każdy chrześcijanin iść powinien. Drogą dyskretnej, pokornej wiary i codziennej dobroci.

 

Spis treści :.

 

 

21. Boga nie trzeba przekonywać


Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! (Mt 6, 7-9).


Modlący się człowiek – czy to nie jeden z bardziej charakterystycznych rysów portretu człowieka wierzącego? Bez wątpienia tak. Modlitwę widać. Różne były i są postawy, gesty, znaki, akty wyrażające modlitwę lub jej towarzyszące. Postawa klęcząca – ale przecież i stojąca. Złożone dłonie – ale i ramiona wzniesione ku niebu. Słowa i pieśni. Milczenie i cisza. Wielka różnorodność. A jednak potrafimy dostrzec człowieka modlącego się, gdziekolwiek by to czynił. Jezus powiada, że modlą się także poganie. Są – mówi Jezus – „gadatliwi”. Dlaczego? Powiedziałbym, że modlitewna gadatliwość jest cechą ogólnoludzką. Człowiek potrzebuje się wygadać, także wobec Boga – jakkolwiek by sobie Go wyobrażał. Zresztą, człowiek potrzebuje się wygadać także wobec drugiego człowieka. I jakoś nam się zdaje, że im więcej i piękniej powiemy, tym lepiej załatwimy naszą sprawę – tak wobec człowieka, jak i Boga. W tym miejscu Jezus zmienia perspektywę naszego spojrzenia. To nie człowiek musi Bogu tłumaczyć, co jemu i światu jest potrzebne. Dokładnie na odwrót: to człowiek musi zrozumieć wielkość Bożego daru i otworzyć swe wnętrze, przestrzeń swego życia na dar samego Boga. Właśnie chrześcijanin powinien o tym wiedzieć. Bo sednem chrześcijańskiej wiary jest świadomość, że Bóg stał się człowiekiem, aby nas obdarować sobą. A zatem na modlitwie nie trzeba „wspinać się” do nieba, ale pozostając na ziemi, otworzyć się na dary Boga obecnego wśród nas i w nas. Ojciec wasz wie, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie – mówi Jezus. Wie, bo Jego Syn jest jednym z nas. Wie o wiele lepiej i pełniej, niż my sami. Wie nie tylko o tym, co potrzebne na dziś czy na jutro, lecz co potrzebne na całą wieczność. I to jest szczególny rys chrześcijanina i jego modlitwy: spokojna ufność. Nie potrzeba wtedy wielu słów, nie potrzeba wymyślnych gestów. Nie trzeba Boga przekonywać. A cała bogata liturgia chrześcijańska? Jest uwielbieniem Boga. Jest tworzeniem klimatu ufności. Jest dziękczynieniem za to, co już otrzymaliśmy od Ojca.

Na ile jednak wyzbyliśmy się owej pogańskiej gadatliwości? Na ile nasza modlitwa ciągle jest dyktowaniem Bogu, co powinien zrobić? Na ile jesteśmy jeszcze niechrześcijańscy na modlitwie? Może dlatego tak wielu ludzi nie przyjmuje naszego zaproszenia do modlitwy, bo nie modlimy się jak uczniowie Jezusa...

 

Spis treści :.

 

22. Bogu, nie ludziom


Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6, 16-18).


Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Widocznie sprawa jest ważna, skoro Jezus stara się wbić nam to zdanie do głowy. Ważna i trudna. Bo zwyczajnym odruchem człowieka jest chęć zyskania uznania, zaskarbienie sobie ludzkiej życzliwości i sympatii. Jednak wszystko wokół mija – przemijają ludzie, a z nimi pamięć, podziw i sympatia. Trwa tylko Bóg – Ojciec, który widzi w ukryciu. To bezkresne trwanie Boga i Jego wszechogarniającej pamięci nadaje postawie chrześcijanina rys szczególny. Z jednej strony jest to nadzieja – czyli przekonanie, że żaden okruch dobra nie ginie, ale jest cząstką budowania wielkiego zamysłu Boga. I choć nieraz ludzie nie zauważą, nie docenią, bywa że i zniweczą owoce naszych wysiłków – nic to. Wszystko odnajdziemy w ostatecznym rozrachunku Królestwa Bożego. Z drugiej strony chrześcijanin czuje się bardzo maleńki, pokorny wobec ogromu dobroci i potęgi Boga. I zaskoczony, że choć jego wysiłki zestawione z potęgą Boga są niczym, Bóg na nie czeka. Także na taki wysiłek, jakim jest post. Wysiłek, który na pozór niczego nie tworzy, niczego nie buduje – może z wyjątkiem hartowania własnego ducha. I jakże się tu przed Bogiem popisywać! A jednak Jezus mówi, że Bóg zauważa i wynagradza także nasz post. Zatem warto pościć. Ale nie tylko to. Ciągle trzeba szukać nowych sposobności, nowych możliwości, nowych obszarów dobra, gdzie wciąż jest tak wiele do zrobienia. A znalazłszy, z prostotą, zwyczajnością podejmować się z jednakowym zapałem spraw tak wielkich jak i małych. Nie wynosząc się, gdy nas otacza podziw, ale też nie zniechęcając się, gdy nawet najbliżsi nie zauważają dobra codziennej krzątaniny. Nie jest łatwa taka postawa. Dlatego też trudno być chrześcijaninem tak do końca i bez reszty.

I wreszcie sprawa nagrody. Bo nic nie jest bez nagrody. Rzecz w tym, jakiej nagrody kto czeka. Są nagrody przemijające, wręcz ulotne. Mają swoje znaczenie. Ze słów Jezusa można jednak wnosić, że nie powinniśmy sięgać po dwie nagrody. Niektórzy, mówi On, już odebrali swoją nagrodę. Skoro tak, chrześcijanin nie powinien się śpieszyć. Lepiej poczekać na główną wygraną, niż zadowolić się nagrodą pocieszenia. I znowu: jak bardzo potrzebna jest nadzieja. Ale czyż to właśnie nie chrześcijanin powinien być człowiekiem nadziei?

 

Spis treści :.

 

23. Gdzie gromadzić skarby


Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6, 19-21).


Jezusowe spojrzenie na rzeczywistość zawsze i nieodmiennie jest dwukierunkowe. Nie mają racji ci, którzy zarzucają Ewangelii oderwanie od codziennego życia i marzycielstwo. Nie mają racji także ci, którzy chcieliby z Ewangelii uczynić jedynie kodeks doktryny społecznej i działalności charytatywnej. Jezusowa nauka i Jezusowe życie mają perspektywę szerszą. Jaką? Otóż tę, iż Jezus nakazując gromadzenie skarbów, nakazuje aktywność. A to oznacza kreślenie przed sobą celów i dobieranie skutecznych środków do ich realizacji, to podejmowanie decyzji. Aktywność to trud i wysiłek tak duchowy, jak i fizyczny. Aktywność to także umiejętność ponoszenia ryzyka. „Gromadźcie sobie skarby!” – Ewangelia jest w istocie księgą aktywności, czynu, wysiłku. Ten wątek wraca w przypowieści o talentach (Mt 25, 14-30). Dlatego wśród świętych Kościoła nie ma ludzi biernych, usuwających się na bok, opieszałych i apatycznych. Przeciwnie – są to ludzie pełni inicjatywy, energii, entuzjazmu, a nawet fantazji.

Aktywność przynosi zyski. Nakaz Jezusa trzeba jednak doczytać do końca: „Gromadźcie sobie skarby w niebie!” To jest szczególny rodzaj realizmu. Bo realistą jest nie ten, kto widzi wszystkie trudności, uwarunkowania i ograniczenia materialnego świata. Na tym świecie wszystko ma swój koniec. Trwałych skarbów tu nie ma. Istnieje jednak coś więcej. A można to zobaczyć i uznać dzięki wierze. Dlatego chrześcijanin jest realistą liczącym się przede wszystkim z tym, co jest najodleglejsze – bo ostateczne. Z wiecznością, którą nazywa niebem. Ale nie przestaje liczyć się ze wszystkimi realiami tego świata. Niezwykłe jest to, że skarby gromadzone na ziemi, mogą być skarbami w niebie. Co stanowi o ich wartości? Dobro, dobro w najprzeróżniejszej postaci. Przede wszystkim jednak to dobro, które jest pomocą okazywaną drugiemu człowiekowi: „Byłem głodny, a daliście mi jeść...” – mówi Jezus (Mt 25,31nn). Najgłębszym motywem, by świadczyć dobro, jest wiara we wcielenie, czyli przekonanie, że Syn Boży stał się człowiekiem. Chrześcijanin wie, że cokolwiek uczynił człowiekowi, Jezus odnosi to do siebie (Mt 25,40). Dlatego z całym rozmysłem czyni dobrze, bo jest pewien, że odnajdzie skarby w niebie. Ktoś powie: to jest wyrachowanie! Nie, to nie tak. To dostrzeżenie najwyższej i w istocie jedynej wartości, jaką jest dobro. Dlatego, że najwyższej i jedynej – trwałej. Także w wieczności.

 

Spis treści :.

 

24. Zbyt wielkie ryzyko


Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie (Mt 6, 24).


Mamona – czyli bogactwo, pieniądz. Pisałem, że Ewangelia jest księgą aktywności, czynu, wysiłku. A to jako komentarz do Jezusowego nakazu „gromadźcie sobie skarby w niebie”. Sam Jezus był ubogi z wyboru. Cenił ubóstwo i mówił: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5,3). Niepokojące jest tu słówko „w duchu”. Niepokojące – bo znaczy ono, że nie o sam fakt braku środków materialnych chodzi. Można być ubogim, ale wolnego ducha nie mieć. I za marny grosz sprzedać siebie, swoją godność, swoich bliskich. Można obracać wielkimi pieniędzmi i uczynić z nich narzędzie dobra społecznego. Nie łatwo wyrokować, kto jest tym „ubogim w duchu”. A jeśli Jezus coś tutaj ceni – to nie sam fakt biedy, lecz właśnie wewnętrzną wolność, niezależność ducha od dóbr materialnych. A człowiek, jak potrzebuje wolności, dokładnie tak samo pragnie komuś (lub czemuś) służyć. Przedziwna jest ta sprzeczność zapisana w naszej naturze. Każdy musi dojść do ładu z samym sobą. A więc i ten konflikt rozwiązać, nadać mu jakiś sens. Jednym z ważnych odcinków życia jest właśnie ów stosunek do dóbr materialnych, do pieniądza. A pieniądz daje wolność! Tak to odczuwamy. Zabawna (choć nie całkiem) podwórkowa piosenka sprzed lat: „Pieniążki kto ma, ten jedzie do Wieliczki. A kto ich nie ma – ten palcem do solniczki”. Zwrotek było wiele. W tym samym duchu: pieniądz otwiera możliwości wszelkiego rodzaju – brak pieniądza ogranicza człowieka. Zatem: aktywność, praca, oszczędzanie – to nowe możliwości. Poszerzona skala możliwości powoduje, że pieniądza trzeba więcej, i więcej, i więcej. Miał dać wolność i nieograniczone możliwości, a stał się tyranem zniewalającym człowieka. Trzeba mu służyć. Wolny człowiek stał się niewolnikiem. Tej pokusie ulega każdy – ale chrześcijanin pamięta o przestrodze i napomnieniu Jezusa, który stawia sprawę ostro i kontrastowo: miłość – nienawiść. Albo wobec Boga, albo wobec Mamony. Tłumacze używają tu dużej litery personifikując pieniądz. I mają rację. A chrześcijanin musi zachować ogromną ostrożność i rezerwę. Boga przecież zdradzić nie chce. Bez pieniędzy w garści pozostać nie może. Są tacy jak św. Franciszek – ubodzy z wyboru, nie posiadający niczego. Są tacy jak św. Jadwiga – swoją zamożnością i bogactwem służący innym. Ważne, by nie pomylić Najwyższego Pana – jest nim Bóg i Jego największe przykazanie – przykazanie miłości. A mamona czyli pieniądze? Cóż, warto być ostrożnym. Ryzyko ubezwłasnowolnienia jest zbyt wielkie.

 

Spis treści :.

 

25. Trudna granica


Powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom niebieskim: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi... Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6, 25-26.33).


„Ptaki niebieskie”, czy „niebieskie ptaszki”. Przed nami jeden z charakterystycznych, a zarazem trudniejszych w interpretacji rysów portretu chrześcijanina. Jest nim ufność wobec Boga i Jego Opatrzności. Bóg zna nasze potrzeby. Zna je lepiej, niż my sami, co wszakże nie zwalnia człowieka – chrześcijanina od troski o swój doczesny byt, o to co ma jeść, pić i czym ma się przyodziać. Chrześcijanin nie może być przysłowiowym „niebieskim ptaszkiem”. To zresztą wynika z wielu innych nakazów – od tego pierwszego, z dnia stworzenia: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” (Rdz 1,28), po zdecydowaną przestrogę apostoła Pawła: „Kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3,10). Gdzie jednak przebiega granica pomiędzy tą nakazywaną przez Boga troską samego człowieka, a zaufaniem wobec Boga? Innymi słowy: co w praktyce znaczy słowo „zbytnio”? Kluczem jest zdanie: „Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego Sprawiedliwość”. Na tym zasadza się różnica pomiędzy postawą chrześcijanina, a postawą „niebieskich ptaszków”. Oni nie dbając o nic, żyją na koszt innych z lekkomyślności, z pustoty, z niefrasobliwości, z lenistwa wreszcie. Tak jest łatwiej. Chrześcijanin granicę owej zbytniej troski dostrzega tam, gdzie sprawy ciała i świata stają na drodze sprawom ducha i królestwa Bożego. Wtedy trzeba wybierać, a bywa, że i postawić na jedną kartę cały swój byt materialny, wiedząc, że nie zabraknie tego, co dla życia konieczne. Taką postawę podziwiamy w życiu świętych. Ich ufność wobec Bożej Opatrzności była tak bezgraniczna, że nie tylko znajdowali środki na przeżycie kolejnego dnia, ale stawali się dysponentami dóbr – nieraz ogromnych, które obracali na zaspokojenie potrzeb bliźnich a nawet całych społeczności.

Nie sięgając tak wysoko, problem dotyczy naszej codzienności. Można go ująć pytaniem: więcej mieć, czy bardziej być? Więcej zarobić, by urządzić dom, dzieciom i sobie zapewnić godne utrzymanie i przyszłość – czy mniej zarobić, a dać bliskim więcej siebie, więcej swego czasu i obecności? Być dyspozycyjnym wobec pracodawcy – ale do jakich granic, by nie zatracić i swej godności, i resztek osobistego życia? Jest to problem każdego człowieka, jednak chrześcijanin w swój życiowy rachunek wpisuje wskazówki samego Jezusa.

 

Spis treści :.

 

26. Kim jesteś, byś sądził bliźniego?


Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz źdźbło w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę źdźbło z twego oka, gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata (Mt 7, 1-5).


Dlaczego człowiek jest urodzonym sędzią? Sądzimy, oskarżamy, wyrokujemy, potępiamy. Uniewinnienie zdarza się rzadko. A zmiana osądu bliźniego – jeszcze rzadziej. Pokusa sądzenia... Bo tak to trzeba nazwać. Pokusa, nad którą chrześcijanin powinien panować. Jak nad każdą inną, a może nawet bardziej. Nakaz Jezusa jest wyraźny i dobitny: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Motywacja nie pozostawia wątpliwości. Po pierwsze: trzeba pamiętać, że staniemy przed Sędzią najwyższym, przed Bogiem. Apostoł Jakub napomina w tym samym duchu: „Jeden jest Prawodawca i Sędzia, w którego mocy jest zbawić lub potępić. A ty kimże jesteś, byś sądził bliźniego?” (Jk 3,12). A po drugie – i to szczególny motyw ewangeliczny – zacznij od siebie! Prawda o grzechu pierworodnym należy do głębokiej warstwy chrześcijańskiej wiary: „Wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” – pisze św. Paweł (Rz 3,23). Św. Jan dodaje: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8). Im więcej w kimś grzesznej słabości, a bywa że i przewrotności, tym trudniej zobaczyć prawdę o samym sobie. „Belka w oku” – obraz tak przejaskrawiony, że aż nierzeczywisty. Wszelako rzeczywistość naszej codzienności bywa jeszcze bardziej jaskrawa. Ślepi na własne błędy, chcielibyśmy doskonałymi widzieć innych. Bierzemy się za naprawianie świata, nie siebie. Przed tym ostrzega Jezus. Dlatego w chrześcijańskiej tradycji tak mocno ugruntowała się spowiedź. Uczy ona widzieć własne grzechy i błędy, uczy pokory, a przez to – wyrozumiałości dla innych. Uczy zaczynać od siebie. I od siebie wymagać. O tym wszystkim chrześcijanin wie. Trzeba przyznać, że trudno przychodzi pielęgnowanie takiej postawy. Dlaczego? Może dlatego, że chcielibyśmy zachować dobre samopoczucie w łatwiejszy sposób? A może dlatego, że źródłem wszelkiego grzechu jest kłamstwo? W końcu scena kuszenia Ewy właśnie o tym przekonuje – o kłamstwie szatana, w które człowiek uwierzył (Rdz 3,1-7). Jezus mówi dobitnie, że diabeł „jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8,44), a wyzwolenie przychodzi przez prawdę – także (a może najpierw) przez prawdę o samym sobie: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32).

 

Spis treści :.

 

27. Skarby chrześcijanina


Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały (Mt 7, 6).


A jednak to są słowa Ewangelii. Twarde, wręcz obraźliwe. Skoro wypowiedział je Jezus, powinny stać się jednym z rysów portretu chrześcijanina. O cóż tu chodzi? O to, że świętość (filozofowie mawiają sacrum) istnieje. I chrześcijanin musi umieć dostrzegać to Coś, co jest święte. Dostrzegać, respektować, szanować i czcić to „Coś”. Użyłem dużej litery, bo chodzi o osoby, sprawy i rzeczy przekraczające naszą codzienność i nasze zwyczajne doświadczenia. Święty jest Bóg. Święta jest osoba Jezusa Chrystusa. Święte są słowa Biblii i cała jej nauka. Święty jest Dekalog i jego zakazy. Święta jest Ewangelia, jej rady i obietnice. Święte są sakramenty. Święta jest modlitwa. Święty jest dar życia. Święty jest człowiek – jego dusza i ciało. Można by wyliczać dalej. Nie zapominając, że wszystko to odnosimy do Boga i tylko dlatego jest ono święte. A to, co święte jest nietykalne. Dlatego chrześcijanin z szacunkiem odnosi się nawet do siebie – a tym bardziej do innych – bo wie, że w każdym człowieku mieszka Bóg (Rz 8,9nn). Świadom swej grzeszności, małości i słabości chrześcijanin lęka się, by przypadkiem nie znieważył, nie zbrukał tego, co święte. Innymi słowy – by sam nie stał się owym psem, któremu nie należy świętości dawać. I to jest pierwszy krok, konieczny, by stanąć na straży świętości. Dopiero potem można przygotowywać umysły, serca i dusze innych na przyjęcie świętego. Pełne głębi słowa Ewangelii mogą budzić w nieprzygotowanych i niedojrzałych słuchaczach śmiech i kpinę. Sakramenty – mogą zostać wzięte za magię czy bałwochwalstwo. Modlitwa – za śmiesznostkę odpowiednią dla niewykształconych prostaków.

Jezus mówi jeszcze o perłach. Czym są i co znaczą? To wartości i zasady życia, reguły postępowania oparte nie tylko na czysto ludzkiej przyzwoitości, ale na przyjęciu zasad Bożego objawienia – Dekalogu i Ewangelii. Czym może się stać reguła miłości, jeśli oderwać ją od fundamentu, od przekonania, że „Bóg jest miłością”? Dla chrześcijanina sformułowanie ukute przez św. Augustyna: „Kochaj i rób, co chcesz” jest sięgnięciem wyżyn wolności dzieci Bożych. Podobne w brzmieniu, ale jakże odmienne w treści (a śmiem twierdzić, że i przewrotne) jest stwierdzenie „róbta co chceta”. Trzeba więc bronić autentyzmu Ewangelii. Jak? Otóż perły ewangelicznych zasad muszą stać się własnym skarbem każdego chrześcijanina dumnego, że są one jego skarbami. Dlatego stara się nimi żyć. A jeśli tego nie uczyni, świnie niechybnie zwrócą się przeciw niemu...

 

Spis treści :.

 

28. Prosić jak dziecko


Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą (Mt 7, 7-11).


Jezus znowu przemówił ostro. Lubię te miejsca Ewangelii. Rozpoznaję wtedy jej Autora – człowieka z krwi i kości. Źli jesteście... – powiada. Ale przecież nie do końca jesteście źli, bo jednak umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom – dodaje. Gdy dzieci o coś proszą, gdy to coś jest potrzebne, gdy czujemy się za dzieci odpowiedzialni, gdy mimo grzeszności znamy wartość i smak dobra – obdarzamy dobrem. Ileż to zresztą niekłamanej radości potrafi sprawić. Warto widzieć w sobie i w drugim człowieku najgłębszą warstwę dobra, choćby była przysypana całymi pokładami słabości, grzechu, nawet zbrodni. Jezus dostrzegł to i o tym mówi: umiecie dawać dobre dary – choć źli jesteście. Czy zdolność dostrzegania w ludziach dobra nie powinna być szczególną cechą chrześcijanina? Dlatego jako z gruntu niechrześcijańskie oceniam praktyki dziennikarzy (zwłaszcza telewizyjnych), którzy prześcigają się w tropieniu i ukazywaniu zła. Chrześcijanin zaś – to człowiek nadziei będącej przekonaniem, że dobra unicestwić nie można.

Nadzieja może być odniesiona do Boga, ale i do człowieka. Doświadczenie uczy, że im więcej tej ludzkiej nadziei, także wiary „w człowieka” (która w istocie jest nadzieją) – tym łatwiej przychodzi lokować nadzieję w Bogu i tym wytrwalszą staje się modlitwa. Człowiek wie wtedy, że jego prośby nie są daremne – nawet jeśli spotyka się z odmową. Bo wie, że dobry Ojciec odmawiając jakiejś szczegółowej prośbie, da o wiele więcej w tym, co najpotrzebniejsze dla proszącego. A więc prosi, szuka, kołacze... A wszystko to czyni wytrwale, nawet natarczywie. Dlatego od wieków w chrześcijańskim obyczaju modlitwa błagalna zajmuje tak ważne miejsce. I to do tego stopnia, że „modlić się” często znaczy „prosić”. I nic w tym złego, nic wyrachowanego czy na zimno kalkulowanego, jak mniemają niektórzy. Chrześcijanin czuje się wobec Boga małym, nieporadnym dzieckiem. Czy jest czymś niestosownym, że dziecko prosi ojca – a człowiek Boga? Czy natarczywość dziecka wobec ojca, a człowieka wobec Boga można nazwać wyrachowaniem? Poganin usiłuje swego boga zmusić ofiarami i zaklęciami. Deista – wzrusza ramionami i próbuje radzić sobie w życiu sam. Chrześcijanin prosi jak dziecko – ufnie i wytrwale.

 

Spis treści :.

 

29. Ciasna brama


Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga prowadząca do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują (Mt 7, 12-14).


„Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło” – powiada przysłowie. Ewangelia idzie dalej. Jezus nie buduje swej nauki na koniecznych skądinąd zakazach, lecz dopełnia etykę Dekalogu ukazaniem pozytywnego wartościowania ludzkich zachowań. „Nie czyń!” – to dla Niego zbyt mało. „Czyń!” – czyń, widząc, uznając, respektując autentyczne wartości. Zatem nie można się usprawiedliwiać, mówiąc: nie zrobiłem nic złego. Chrześcijanin musi pytać: czy uczyniłem dość dobrego? Niezwykle to ważny, wręcz istotny rys jego portretu. Komentarz Jezusa „Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy” wskazuje na najgłębszy sens zakazów Dekalogu. Mają one nie tylko arbitralnie zagradzać drogę złu, ale stoją na straży wartości pozytywnych. Każde „Nie!” Dekalogu i towarzyszących mu wyjaśnień, ma na uwadze konkretne, ważne, istotne dla człowieka i ludzkiej społeczności sprawy, zagadnienia, problemy. W żadnej mierze nie chodzi o zakazy dla samych zakazów, o umniejszenie wolności człowieka. Wolność bowiem nie polega na przełamaniu czy usunięciu wszelkich ograniczeń, ale na odnalezieniu, zaakceptowaniu i pójściu drogą dobra. Oczywiście, nie jest to łatwe. Dlatego Jezus formułuje zasadę, którą chrześcijanin musi głęboko zapisać w pamięci: Wchodźcie przez ciasną bramę. To znaczy, że ku prawdziwej i odpowiedzialnej wolności iść nie jest łatwo. Ale przestrzeń jaka za nią się otwiera jest przeogromna, jest wielka wielkością samego Boga. Czym jest owa „ciasna brama”? Jest umiejętnością wyboru tego, co prawdziwie i obiektywnie dobre – nieraz wbrew sobie i światu. Jest konsekwentnym trwaniem przy obranych i uznanych wartościach. A to wymaga trzymania siebie, swej natury, swych odruchów i nawyków, przyzwyczajeń i słabości w ryzach. Potrzebna jest więc asceza, zdolność przezwyciężania siebie i wyrzekania się tego, co mniej ważne, co ma „choćby pozór zła” – jak powiada św. Paweł (1 Tes 5,22). „Ciasna brama” to już nie wybieranie pomiędzy tym, co dobre a co złe – lecz wybieraniem tego, co lepsze, co doskonalsze – a to z reguły jest trudniejsze. Ale i owocniejsze, a w ostatecznym rozrachunku tylko to okazuje się wartością trwałą. Tę trwałość Jezus nazywa „drogą prowadzącą do życia”. Zatem chrześcijanin wie, o jaką stawkę toczy się gra wolności i dlaczego zbyt mało nie czynić drugiemu, co jemu samemu niemiło.

 

Spis treści :.

 

30. Czekać na owoce


Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. A więc: poznacie ich po ich owocach. Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie (Mt 7, 16-17.20-21).


Nigdy nie brakowało na świecie gadułów. Wynalazek Gutenberga wyposażył ich w nowe możliwości. Pomnożyliśmy szybkość druku. Mamy radio i telewizję. Telefony i faksy. Wreszcie internet. Gadułą można być w domu. Gadułą można być na ministerialnym fotelu. Gadułą można być na proboszczowskim stanowisku i na biskupiej stolicy. Słowa są potrzebne. Czekamy na słowa mądre i dobre, na słowa ciepłe i kojące, na słowa wymagań i napomnień. „Na początku było Słowo” – tak zaczyna św. Jan księgę Ewangelii – i kontynuuje: „...wszystko przez Nie się stało”. Boże Słowo jest początkiem wszystkiego. A ludzkie słowo? Cóż, jest z nim bardzo różnie. Bywa słowem dobrym, rodzącym dobro. Bywa słowem złym, dając początek złu. Bywa też słowem pustym, bez wartości. Jezus ostrzega: „Powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu” (Mt 12,36). Nie słowa – a czyny. Nie słowa – a ich owoce. Nie gadulstwo – nawet najpobożniejsze – lecz spełnianie woli Ojca, mówi Jezus. Chrześcijanin jest człowiekiem słowa – najpierw uczy się słuchać, potem odpowiadać i mówić słowa dobre i pełne mocy. Ale nie może zatrzymać się w pół drogi, musi od słów przejść do czynów. Albo inaczej: jego słowa powinny rodzić się z jego życia, postępowania, wysiłku i wyrzeczeń. Oczywiście – życia dobrego, postępowania wedle Ewangelii, wysiłku budowania dobra, wyrzeczeń pomagających przezwyciężyć zło. To wszystko jest wolą Ojca.

W przypowieści o siewcy Jezus porównał słowa Ewangelii do ziarna (Mt 13,3nn). Mówił o pomnażającej sile roli, na którą słowa padają. Tu motyw aczkolwiek podobny, jest nieco inny. Ludzkie słowo-ziarno nie wiadomo jakie jest. Aż do absurdu nie wiadomo. I nie wystarczy odczekać, aż z tego ziarna wyrośnie roślina. Trzeba czekać dopóty, dopóki nie wyda owoców! To może trwać lata. Chrześcijanin starając się, by jego własne słowa zaowocowały dobrem, nie powinien pospiesznych sądów wydawać o innych. Musi umieć czekać na owoce. Nie jest to ani łatwe, ani popularne. Nazbyt często oceniamy innych ludzi po pierwszych usłyszanych z ich ust słowach. Ulegamy pokusie pychy i pośpiechu. Z pierwszego wrażenia czynimy materiał ostatecznego osądu, najczęściej krzywdząc drugiego. Jak znam życie, to właśnie ludzie zbyt skorzy osądzać innych, sami przedstawiają swoimi czynami wartość wątpliwą.

 

Spis treści :.

 

31. Na skale budować


Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony (Mt 7, 24-25).


Takie to oczywiste. A jednak katastrofy budowlane zawsze się zdarzały. Życiowe katastrofy także. Dlaczego więc mimo pewnych oczywistości ludzie popełniają błędy? Bezsporna jest sama zasada, by budować na trwałym fundamencie. Ale – co jest tym mocnym fundamentem? Jak go rozpoznać? Czemu i komu zaufać? Co jest na tyle sprawdzone, że można nie obawiać się próby czasu? Czy jesteśmy w stanie ocenić trwałość fundamentów własnego życia? Otóż sami nie jesteśmy w stanie tego dokonać i to z bardzo prostego powodu. Metoda prób i błędów, przydatna w drugorzędnych drobiazgach, zupełnie zawodzi w sprawach zasadniczych. A to dlatego, że życie jest jedno i wiele decyzji to decyzje jednorazowe, a oddziaływujące na człowieka do końca jego dni. Trwałość fundamentów własnego życia możemy zatem oceniać po upływie dziesiątków lat, gdy już nie sposób zaczynać po raz drugi. A zatem? A zatem trzeba komuś zaufać. Jezus kończąc Kazanie na Górze, wskazuje na siebie: Kto słów moich słucha i wypełnia je, dom swój zbudował na skale. Z tego wynika kilka spraw. Pierwsza to pytanie: Dlaczego mam zaufać Jezusowi i Jego Ewangelii? Chrześcijanin odpowiada: Bo Jezus zwyciężył mimo krzyża. Zatem nawet klęska nie musi być przegraną. Byle tylko stanąć po Jego stronie. Druga sprawa to potrzeba wsłuchiwania się w to, co mówi Jezus. Innymi słowy – chodzi o dobrą, gruntowną, przemyślaną znajomość Ewangelii. Z tym nie jest najlepiej mimo katechezy obejmującej od dziesięciu lat wszystkie szkoły, od kilku dziesiątków lat prowadzonej w każdej parafii. Mam na myśli nie tyle powierzchowną znajomość katechizmowych formuł, co raczej powszechną nieznajomość Pisma Świętego, czy choćby tylko Nowego Testamentu. Zadziwiający to i źle świadczący o nas negatywny rys portretu chrześcijanina-katolika. Wiele przyczyn na to się złożyło i składa nadal; dużo by o tym pisać i nawet spierać się. W każdym razie ta nieznajomość nauki Jezusa skutkuje tym, że u wielu ludzi szczerze wierzących dochodzi albo do ruiny wiary, albo do ruiny życia budowanego na fragmentarycznej i płytkiej znajomości Ewangelii. Trzecia sprawa to wierność poznanej nauce. Chrześcijanin to nie tylko ten, kto słucha, ale ten, kto wypełnia Jezusową naukę. Nie jest to łatwe, jako że Ewangelia jest ogromnie radykalna. Dlatego tak wiele jeszcze wysiłku trzeba, by to, co widzą w nas ludzie, było portretem chrześcijanina. Prawdziwym, nie wykrzywionym.

 

Spis treści :.

 

32. Młodość ducha


Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania, gdyż łata obrywa ubranie, i gorsze robi się przedarcie. Nie wlewa się też młodego wina do starych bukłaków. W przeciwnym razie bukłaki pękają, wino wycieka, a bukłaki się psują. Raczej młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a tak jedno i drugie się zachowuje (Mt 9, 16-17).


Kto dzisiaj używa bukłaków! Dlatego najpierw parę słów wyjaśnienia. Chodzi o skórzane wory, które służyły do przewożenia płynów – wody lub wina. To dziedzictwo ludów koczowniczych, dla których transport napojów był kwestią życia. Wino to napój alkoholowy, a więc fermentujący. Nieomal żywy. Pamiętam moje zdziwienie z dzieciństwa, choć nie o wino chodziło. Sok malinowy sfermentował w butelce, rozerwał zamknięcie i oblał całą spiżarkę. Musiały się takie przygody zdarzać i z winem.

Żywy, fermentujący, wytwarzający wewnętrzne ciśnienie napój... To właśnie Ewangelia. Wokół Jezusa, Jego osoby, czynów, słów wytworzyło się swoiste wrzenie, ferment. Tak wielu zwolenników – i tylu wrogów! A potem powtarzało się to wszędzie tam, gdzie Ewangelię rozgłaszali ludzie oddani jej bez reszty, nią zafascynowani i wedle niej żyjący. Dlatego Apostoł Paweł miał tylu serdecznych przyjaciół, wręcz wielbicieli – ale i tyluż zaciętych prześladowców. Tak jest do dziś. Nie sposób przejść obok Jezusa obojętnie. On i Jego orędzie polaryzuje ludzkie postawy. Wszelako dzieje się tak tylko wtedy, gdy głosiciele Ewangelii nią żyją – bo od słów ważniejsze jest świadectwo ich postępowania, wzajemnego odnoszenia się do siebie, traktowania innych, pracy, wartościowania spraw tego świata wedle niezmiennych i sięgających wieczności kryteriów. Żywa Ewangelia, żywa wiara, żywe chrześcijaństwo, żywy Kościół. To jest to „młode wino”, o którym Jezus mówi. Powinno być zawsze młode. A czym są „stare bukłaki”? Otóż każda ludzka sprawa starzeje się, z upływem czasu traci żywotność i energię, elastyczność i prężność, odporność i dynamikę. Ulega skostnieniu i bezwładowi. Przyzwyczajenia i schematy biorą górę. Formalizują się struktury i instytucje. Tworzy się aparat organizacyjny, spoza którego coraz trudniej zobaczyć istotę rzeczy. Żywa Ewangelia wchłonięta przez zastygły porządek nie tylko przestaje oddziaływać, ale nawet znika z pola widzenia. Dlatego chrześcijanin musi zachować młodość ducha. A chrześcijańska wspólnota musi dbać o to, by i Kościół wciąż był młody. Historia nauczyła nas tego, że doprowadzenie Kościoła do stanu skostnienia kończy się dramatycznie. Tak było w czasach Lutra, który młode wino wlał do starych bukłaków... I wino wyciekło, i bukłaki przepadły. Co więc zostaje? Troska o nieprzemijającą młodość chrześcijańskiego ducha w każdym z nas.

 

Spis treści :.

 

33. Czy zawsze bez lęku?


Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za jeden pieniążek? A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego nie spadnie na ziemię. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli (Mt 10, 28-31).


Ciało można zabić. By to stwierdzić, nie potrzeba Ewangelii. Śmiertelność ciała jest doświadczeniem powszechnym. Równie powszechny jest lęk przed śmiercią. Ten lęk bywa wykorzystywany nie zawsze w szlachetnych celach. Jakże łatwo zastraszyć śmiercią, by odebrać komuś pieniądze. Niestety także łatwo, strasząc śmiercią, odebrać komuś godność, wiarę, przekonania, nawet moralne zasady można w ten sposób zagłuszyć. Wykorzystują to różnego rodzaju rzezimieszki, wykorzystywali i wciąż to czynią słudzy rozmaitych totalitaryzmów. Jeśli dla kogoś życie ciała jest wartością jedyną – w imię czego miałby się sprzeciwiać tym, którzy groźbą śmierci usiłują na nim coś wymusić? Dla chrześcijanina życie ciała nie jest wartością ani jedyną, ani nawet pierwszoplanową. Jest on przekonany o trwaniu życia niezależnie od życia ciała. Duszy zabić nie mogą – mówi Jezus. To przeświadczenie i pewność zmienia wszystko w wartościowaniu spraw naszego świata. Niezmienność wartości i osądów moralnych zyskuje trwały i absolutny punkt odniesienia dopiero w perspektywie życia, które trwa wiecznie. Dlatego chrześcijanie szli na śmierć za wiarę, zadziwiając tym prześladowców. Tak było, gdy przed 1800 laty odważnie umierała trzynastoletnia Agnieszka. Nie ona jedna – tysiące męczenników stało się niepojętą zagadką dla pogańskiego świata. Sto lat temu zginęła broniąc swego dziewictwa Maria Goretti, również trzynastoletnie dziecko. Ktoś powie: warto było? Maria wiedziała, że warto. Dlatego powiedziała do napastującego ją chłopaka: „Lepiej umrzeć, niż zgrzeszyć”. A przebaczając mordercy, potwierdziła, że zdecydowała o wszystkim z głębi chrześcijańskich przekonań. A o. Maksymilian Kolbe? Nikt go nie straszył śmiercią – sam wyszedł na jej spotkanie dla ratowania drugiego człowieka. Wiedział, że jest ważniejszy niż wiele wróbli i dlatego lęk śmierci ustąpił w nim przed próbą miłości. Zresztą – nie on jeden życie w tej grze postawił. Łatwo o tym mówić. Przypuszczam jednak, że nikt nie jest wolny od lęku śmierci. Mimo to w każdej epoce, w przeróżnych sytuacjach chrześcijanie niezależnie od wieku, płci, wykształcenia wciąż gotowi są płacić cenę najwyższą za wartości nie tego, a przyszłego świata. Czy zawsze bez lęku? Nie sądzę. Ale zawsze z przeświadczeniem, że Bóg jest Ojcem.

 

Spis treści :.

 

34. Przyznać się słowem i czynem


Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (Mt 10, 32-33).


Nieraz padają w Ewangelii słowa twarde. Odbieramy je jako zgrzyt, zapominając, że jest to Ewangelia dobroci, ale nie pobłażliwości. Jezus powiada: ...tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem. Są sprawy, sytuacje, okoliczności, w których „tak” musi znaczyć tylko „tak”, i całe „tak”. Są wreszcie osoby, wobec których nasze „tak” musi być całkowicie jednoznaczne i wyraziste. Jezus wskazuje tu na swoją osobę. Ewangelia zawiera dramatyczną ilustrację postawy zaprzeczającej temu wymaganiu. To Szymon Piotr, pierwszy spośród uczniów Jezusa, zaparł się Mistrza wobec ludzi. Zaparł się trzykrotnie, aż po zaklinanie się i przysięganie: „Nie znam tego Człowieka” (Mt 26,69nn). Strach sparaliżował Szymonowi wnętrze – ducha i serce. Chwilę potem, widząc spojrzenie Mistrza, Szymon gorzko zapłakał. Kilka tygodni później, po zmartwychwstaniu, Jezus trzykroć zapytał Szymona, czy go miłuje. Zasmucił się Szymon Piotr tymi pytaniami, bo przestał być pewnym siebie (J 21,15nn). A my? My, zwykli, przeciętni, czasem mniej niż przeciętni chrześcijanie? Jak zachowujemy się, gdy trzeba przyznać się do Jezusa? Otoczenie nie zawsze nas pyta, jak Szymona w dramatyczny wielkoczwartkowy wieczór. A przyznać się, bądź wyprzeć Jezusa (i Jego Ewangelii) można na różne sposoby. Nie zawsze potrzebne są słowa. Zresztą, od słów zwykle więcej znaczą czyny. I – paradoksalnie – czyny łatwiej wymykają się świadomej kontroli. Bo słowa traktujemy jako deklaracje, wyznania, jako opowiedzenie się po tej czy innej stronie. Za kłamstwo uważamy słowa zawierające nieprawdę. Niestety, czyny też mogą kłamać. Ale równocześnie mogą wydawać się odległe od istotnych pytań stawianych przez otoczenie i od fundamentalnych deklaracji składanych w ważnych i podniosłych chwilach. Czy nie bywa tak, że ktoś szczerze i uroczyście przyznał się do wiary i Ewangelii w dniu zakończenia rekolekcji, a tydzień później, w święta wypił zbyt wiele alkoholu i skrzywdził wszystkich najbliższych? Przecież takim zachowaniem zaparł się Jezusa. Bez słów. Czy nie trafiło się każdemu z nas tak nieopatrznie, a przecież boleśnie odciąć się od Jezusa zachowaniem przeczącym Ewangelii? Komentuje to sam Jezus: „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7,21). Św. Paweł jeszcze ostrzej pisze: „A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego” (1 Tm 5,8).

 

Spis treści :.

 

35. Miecz, ale nie wojna


Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10, 34-37).


Jedno z bardziej niepokojących miejsc Ewangelii. I jedno z trudniejszych wymagań, jakie Jezus stawia swoim uczniom. I nawet jakby sprzeczność. Tu Jezus mówi: Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz... W czasie ostatniej wieczerzy powie: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam” (J 14,27). Chrześcijanin musi więc mieć te sprawy dobrze przemyślane. Wszystko sprowadza się do hierarchii ważności osób i wartościowania spraw w życiu. Na pierwszym miejscu Jezus stawia siebie. Nawet najbliżsi: ojciec i matka, syn czy córka nie mogą sobą przesłonić Jego osoby. Bo to On jest miarą dobra w ludzkim świecie. Jeśli ojciec i matka, syn bądź córka stoją po stronie dobra, po stronie wartości ewangelicznych, jeśli razem jesteśmy posłuszni wymaganiom stawianym przez Dobro Najwyższe – wtedy nie ma miejsca żaden konflikt. Wtedy nie istnieje nawet najmniejszy powód, by poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową.

Podstawą najgłębszego rozumienia wszelkiego dobra jest wiara w Boga. Ten problem widać gołym okiem. Jakże wielu ludzi walczy z Kościołem, z wiarą, z samym wreszcie Bogiem tylko dlatego, że stworzyli sobie własny system oceny dobra i zła. To doświadczenie uczy, że nie da się oddzielić wiary od moralności, a chrześcijanin nie może traktować stosunku do Jezusa (i w ogóle do Boga) w oderwaniu od powiązań międzyludzkich. Ktoś powie: Jezus jest zazdrosny. Jest. Tak o Bogu mówi się już w Starym Testamencie (np. Wj 20,5). Dlaczego? Bo dobro jest wyłączne. Nie można na dobro i zło patrzyć jakby były równoważnymi siłami. Jedno od drugiego musi być zdecydowanie oddzielone, co symbolizuje ów „miecz”, o którym mówi Jezus (por. Hbr 4,12). Dopiero wtedy, gdy ktoś odnajdzie wyrazistą granicę pomiędzy dobrem i złem, granicę nakreśloną przez Boga Stworzyciela, znajdzie pokój, o którym Jezus mówi: „Nie tak jak daje świat, Ja wam daję” (J 14,27). Nie jest łatwo być chrześcijaninem, bo trzeba umieć zdecydowanie trwać przy wartościach zapisanych w Ewangelii a zakorzenionych w Bogu. Trzeba o nie walczyć, nie krzywdząc innych (co byłoby zaprzeczeniem tych wartości). Wszystkich – nawet nieprzyjaciół – trzeba miłować, a przecież niektóre sprawy trzeba umieć przeciąć jak mieczem, nie wywołując wojny. Bo Jezus mówiąc o mieczu, ani słowem nie mówi o wojnie.

 

Spis treści :.

 

36. Czy bez Jezusa łatwiej?


Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je (Mt 10, 38-39).


Nie od razu krzyż stał się znakiem chrześcijan. Dla pierwszych pokoleń symbolem rozpoznawczym był rysunek ryby. To od pierwszych liter greckich wyrazów znaczących „Jezus Chrystus Boży Syn Zbawiciel” (skrót brzmiał IHTYS). Zapisane przez ewangelistę słowa o krzyżu znane były chrześcijanom zawsze. Rozumiane były i dosłownie, i symbolicznie. Dosłownie, gdy przychodziło umierać za wyznanie wiary. Bywała to dosłowność bezwzględna, bo wielu ukrzyżowano. Czas prześladowań za wiarę minął. Można pytać, czy bezpowrotnie i czy wszędzie... Jakby nie patrzyć, w codziennym życiu cierpienie jest wszechobecne, a przychodzi na różne sposoby i różne przybiera oblicza. W Ewangelii niepokojące jest zdanie: Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Czyżby oznaczało ono, że Jezus potwierdza tę przerażającą wszechobecność cierpienia w naszym życiu? Czyżby miało chodzić o każde, tak często bezsensowne, paraliżujące człowieka i jego ducha cierpienie? Może rację mają ci wszyscy, którzy wojują z obecnością krzyża w szkolnych klasach, szpitalnych salach i publicznych miejscach, mówiąc: „Dość bólu i cierpienia w świecie, po co jeszcze o tym przypominać. Nie chcemy patrzyć na krzyże i nie chcemy, by patrzyły nasze dzieci”. Och, żebyż to usunięcie krzyży mogło być równoznaczne z wyeliminowaniem cierpienia z ludzkiego życia! Krzyż-przedmiot można zdjąć ze ściany, cierpienie mimo to zostanie. Tak naprawdę to każdy człowiek o tym wie. Chrześcijanin wie jednak więcej. To mianowicie, że krzyż – zawsze pozostając dramatem – w rękach cierpiącego Jezusa stał się narzędziem przezwyciężenia... krzyża. Dlatego chrześcijanin nie boi się ani krzyża zawieszonego na ścianie, noszonego na szyi, czy stojącego u rozstaju dróg, ani krzyża przychodzącego jako ból, kalectwo, samotność, krzywda, niezrozumienie, prześladowanie, czy wreszcie śmierć. Chrześcijanin wie, że cierpienie przeżywane bez Jezusa jest siłą niszczącą. Owszem, przyznaje on rację wszystkim, którzy mówią: Cierpienie jest bezsensowne. Lecz dodaje: Cierpienie jest absurdalne, jeśli walczyć z nim samotnie, bez Jezusa, bez wiary w Jego zwycięstwo. Trudno zatem dziwić się niechrześcijanom, którzy pragną wyeliminować ze swego otoczenia symbol krzyża – po co przypominać o tym, co i tak boli? Nie sam krzyż – ani jako przedmiot, ani jako cierpienie – lecz osoba Jezusa stanowi o nadaniu cierpieniu znaczenia i sensu. I tylko idąc ręka w rękę z Jezusem, można tracąc życie – odnaleźć je. Że nie łatwa ta droga? Ale czy bez Jezusa jest łatwiejsza?

 

Spis treści :.

 

37. Wrócić do Emaus


Tego samego dnia dwaj z uczniów Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były jakby przesłonięte, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze? Zatrzymali się smutni... (Łk 24, 13-17).


Czy smutek jest jednym z rysów portretu chrześcijanina? Bynajmniej. Ale chrześcijanin nie przestaje być człowiekiem. Ze wszystkimi ludzkimi cechami. Dlatego ani dziwię się, ani ganię smutku Kleofasa i jego towarzysza. Jacy mieli być, skoro Jezus, ich przyjaciel, w dramatycznych okolicznościach został niesprawiedliwie skazany i co prędzej na krzyżu uśmiercony. Chrześcijanin, który by trzeciego dnia po pogrzebie przyjaciela podśpiewywał sobie i pogwizdywał z radości, byłby – przyznajcie mi rację – nieco podejrzany. Dlatego obaj wędrowcy zatrzymali się smutni. W oczach mieli wydarzenia sprzed dwóch dni. I niczego nie rozumieli. To przekraczało możliwości ich pojmowania. Jak każde cierpienie – tyle, że to było spotęgowane do granic absurdu. Szli, rozprawiali, byli smutni... W tym rzecz: tylko taka reakcja. Tylko tyle, że byli smutni. Bo jakże łatwo ocierając się o krzyż, przeżywając cierpienie najbliższych, samemu wreszcie doznając bólu, wołać w niebo „Ciebie tam nie ma!” Albo i gorzej – przeklinać Bogu, odwrócić się od Niego, wiarę odrzucić, jak bajeczkę z dzieciństwa. I każda z tych pokus jest bardzo ludzką pokusą. Więcej – te pokusy wziął na siebie ukrzyżowany Jezus, gdy wołał „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił...” Nie rozumiał? Skarżył się? Ojcu wyrzuty czynił? Dlatego chrześcijanin może wołać podobnie, może się skarżyć, może pytać milczącego nieba, może wreszcie odejść smutny i nic nie rozumiejący. Odejść... Ale dokąd? Owi dwaj uczniowie poszli do Emaus. Nie było tam pewnie nic niezwykłego, ani szczególnie zajmującego. Oni po prostu wracali do swej codzienności. I to jest ważne: by chrześcijanin, niczego nie rozumiejąc z próby cierpienia, nie pozwolił wyrwać się ze swej codzienności, by nie zapadł się w otchłań cierpienia tak głęboko, gdzie wszystko traci sens. Innymi słowy – mimo krzyża trzeba żyć dalej, trzeba zadbać o codzienny byt swój i swoich bliskich. Potrzebne to z wielu względów. Także dlatego, że jest wyrazem jakiegoś fundamentalnego przeświadczenia, iż toczące się życie ma jednak jakiś sens. Dlatego chrześcijanin nie buduje sobie schroniska na cmentarzu, by tam rozpamiętywać ból, lecz wraca do swojego Emaus, do bliskich, do domu, do pracy, do czynienia dobrze.

 

Spis treści :.

 

 

38. W drodze przez świat


Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu (Łk 24, 28-31).


Kiedy chrześcijanin jest chrześcijaninem? Czy wtedy, gdy klęka do modlitwy? Gdy staje przy ołtarzu? Czy po prostu wtedy, gdy idzie drogą przez świat? Tą zwyczajną drogą, nie do wielkiego miasta, nie do wielkich spraw – ale do Emaus, do wsi, do codzienności, a nawet szarzyzny. Jak ci dwaj uczniowie wracający z dramatycznych świąt w Jerozolimie. I właśnie wtedy, na tej zwyczajnej drodze, nie do świątyni – lecz gdy ze świątyni wracali, Pan przyłączył się do nich. Jakie to znamienne – to dalszy ciąg Jezusowej katechezy o Wcieleniu. Przecież Syn Boży stał się człowiekiem... Uświęcił i konsekrował całe życie człowieka w tej zwyczajności i codzienności. Wracał teraz z Jerozolimy, gdzie dokonał ofiary i gdzie zmartwychwstając, śmierć zwyciężył. Wracał do codzienności, szedł z uczniami na wieś, do Emaus. A oni byli bardziej niż kiedykolwiek przedtem Jego uczniami.
Bo zwyczajna droga przez świat wcale nie musi odrywać myśli od Boga. Przecież owi dwaj zanim spotkali Jezusa, rozmawiali właśnie o Nim. I to jest znamienny rys chrześcijańskiego ducha: zawsze z Jezusem. Zajęty codziennością, w drodze przez świat, ale sercem przy Bogu. Właśnie sercem, bo nawet myśl może być zajęta czymś innym – pracą, bliźnimi, nauką, rozrywką... Ale serce może i powinno trwać przy Nim. I wtedy Zmartwychwstały dogania człowieka, przyłącza się do niego i idzie z człowiekiem przez godziny pracy, nauki, wysiłku, rozrywki, odpoczynku. Idzie i z serca do serca tak wiele tłumaczy, wyjaśnia, czasem z wyrzutem powie „ale niemądry jesteś” – jak to Kleofasowi powiedział. I dobrze człowiekowi wtedy, chciałby Pana zawsze przy sobie już mieć. Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wtedy Pan prowadzi na świętą wieczerzę. Ważna jest droga przebyta każdego dnia, ale ważne i to spotkanie przy ołtarzu, aby z rąk Jezusa wziąć chleb świętej wieczerzy. Nie można być chrześcijaninem, nie spiesząc na spotkanie ze Zmartwychwstałym w Komunii świętej. Bo dopiero to spotkanie daje pewność: Widziałem Pana! To spotkanie daje też siłę, by następnego dnia znowu wyruszyć w drogę. A świadomość obecności Jezusa każe chrześcijaninowi iść do innych, by opowiadać, co go spotkało w drodze, i jak Go poznał przy łamaniu chleba (Łk 24,35).

 

Spis treści :.

 

39. Wierny Tomasz


Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana! Ale on rzekł do nich: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę... Po ośmiu dniach... Tomasz odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! (J 20, 24-28).


Tomasz, jeden z Dwunastu... Tak łatwo obdarzamy go przydomkiem „niewierny”. A to przecież nie tak. On był bardzo wierny. I jako człowiek, i jako chrześcijanin. Jako chrześcijanin – czyli uczeń Chrystusa – przyszedł do Wieczernika. „Miał pecha” i rozminął się ze Zmartwychwstałym. Cóż, Jezus nie oznaczył godziny spotkania. Zresztą – taka jest ulubiona Boża metoda. A chrześcijanin z uporem i z nadzieją wraca tam, gdzie spodziewa się spotkać Pana. To jakaś pratęsknota każdego człowieka, który musi wrócić do miejsc ważnych spotkań. Choćby to wydawało się bezsensowne i śmieszne. Dlatego Tomasz wrócił do Wieczernika. Jeżeli nie zobaczę... – nie uwierzę! Tomasz wierny swemu człowieczeństwu. Bo człowiek musi być dociekliwy, nawet do granic podejrzliwości. To przecież następstwo Bożego nakazu z dnia stworzenia: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” (Rdz 1, 28). To konsekwencja korzystania z daru rozumu – Bożego daru i zadania. Bez dociekliwości i podejrzliwości nie zdołalibyśmy posunąć ani o krok dzieła poznania świata i dzieła poznania Boga. Dlatego Tomasz zachował się jak człowiek wierny darowi rozumu, który od Boga otrzymał. Nie nazywajmy go zatem niewiernym, nawet jeśli Jezus tak go nazwał. Nam nie przystoi. I takim musi być chrześcijanin: wierny swej naturze, oczywiście nie tylko w jej biologicznym wymiarze, ale przede wszystkim duchowym. I tak jest od wieków. Chrześcijanie zawsze cenili wiedzę – i to nie tylko teologię, ale wszelką wiedzę o świecie i człowieku. Dlatego to właśnie ludzie Kościoła byli twórcami ośrodków wiedzy i studiów. Jak Tomasz musieli dotknąć i zobaczyć...
A czego nie mogli dotknąć rękami, lecz potrafili ogarnąć umysłem, z pokorą przyjmowali. Tak było z prawdami choćby matematyki czy logiki. Tak było – i jest – z prawdami wiary. To postawa Tomasza – wiernego ludzkiej dociekliwości, wiernego chrześcijańskiej pokorze wiary. Pan mój i Bóg mój... Sprzeczność? Nie. Chrześcijanin jako dociekliwy człowiek zdaje sobie sprawę z ograniczonych możliwości ludzkiego poznania – zarówno zawodności zmysłów, jak i niewydolności umysłu. Rzeczywistość wokół nas jest bogatsza, niż śmiemy przypuszczać. To, co o zmartwychwstaniu wiemy, jest ledwie maleńką cząstką otwierającego się przed nami świata. Dlatego dobrze stanąć przy wiernym Tomaszu i wyszeptać: Pan mój i Bóg mój.

 

Spis treści :.

 

40. Nie wstydzę się Ewangelii


Bo ja nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego, najpierw dla Żyda, potem dla Greka. W niej bowiem objawia się sprawiedliwość Boża, która od wiary wychodzi i ku wierze prowadzi, jak jest napisane: a sprawiedliwy z wiary żyć będzie (Rz 1,16-17).


Co (kto?) bywa dla ludzi oparciem? Życiowym fundamentem? W dzieciństwie bez wątpienia rodzice. Oni wszystko potrafią, oni wszystko mogą. Wszystko wiedzą i wszystko umieją wytłumaczyć. W ich obecności nic nie grozi. Sam dźwięk ich głosu uspokaja. To jedno z naszych pierwszych życiowych doświadczeń. Są ludzie, którzy pozostają dziećmi nawet po czterdziestce. Nie potrafili wyjść z kraju (z raju...) swego dzieciństwa. Takim ludziom jest trudno, nawet bardzo trudno w życiu. Bo prawidła rozwoju są inne – opuściwszy zacisze domu dzieciństwa, człowiek musi znaleźć nowe, inne życiowe oparcie. Trzeba znaleźć przyjaciela, nieraz ta przyjaźń zakwitnie miłością. Przyjaciele są dla siebie wzajemnie oparciem. Razem – w przyjaźni, w małżeńskiej i rodzinnej miłości można znaleźć siłę, która pozwoli przetrwać bardzo wiele. Już chciałem napisać: wszystko. Ale to byłaby nieprawda. Życie bywa tak trudne. Przyjaźń, nawet najwierniejsza, bywa zawodna. I... i nigdy nie wiadomo, kiedy zostanę sam. A właśnie wtedy najbardziej potrzeba oparcia i fundamentu. Zresztą, są w życiu sytuacje, w których przyjaciel-człowiek nie starczy. Mimo najlepszych jego chęci i usiłowań. I znowu – po raz drugi, trzeci, czwarty – człowiek musi znajdować nowe, inne życiowe oparcie.
Apostoł Paweł coś o tym wie. Pisał kiedyś do Rzymian: ...nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego. W następnym zdaniu powtarza słowa proroka: a sprawiedliwy z wiary żyć będzie. Dziecko nie wstydzi się tego, że ufa ojcu i matce, nie wstydzi się płakać, gdy ich nie ma, nie wstydzi się cieszyć, gdy wracają. Oni są jego oparciem i mocą. A ono nawet nie zastanawia się nad tym. Po prostu tak jest. Dorosły chrześcijanin, gdy zacznie się zastanawiać nad fundamentem swego życia, odnajduje obecność Boga. ON zawsze jest. Choć nie zawsze Go widać. ON jest jak fundament, jak skała pod fundamentem – nie musi być Go widać, ważne, że jest. A jest oparciem, jest skałą. Nie jakiś „On” z zaświatów, lecz ten, który mówił do Mojżesza: „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu” (Wj 3,7n). „Napatrzyłem się... nasłuchałem... zstąpiłem...” Wiara to nie tylko suma katechizmowych formuł, które człowiek poznał, ich się nauczył, w jakiejś mierze zrozumiał. Wiara to oparcie swego życia na Bogu, który nie tylko patrzy i słucha z wysokości niebios, ale który – tak jesteśmy przekonani – zstępuje. Prawidła rozwoju ludzkiego życia są takie: opuściwszy zacisze rodzinnego domu, trzeba znaleźć mocniejsze życiowe oparcie. A jeśli ktoś znalazł oparcie w Bogu jeszcze w czas swego dzieciństwa – tym lepiej. Może bez obaw opuścić kraj (raj...) swego dzieciństwa, bo już dorósł do tego, by zmierzyć się z największymi nawet trudnościami życia. Wie, jest przekonany, czuje całym sobą, że nie jest sam. Że ma na Kim wesprzeć się w życiowych zmaganiach o dobro, o sens życia i świata. To jest wiara.
Czym różni się wiara chrześcijanina od wiary Mojżesza? Tym, że chrześcijanin „ogląda” spełnienie obietnicy danej Mojżeszowi: „Zstąpiłem, aby go wyrwać...” Zstąpił Bóg i narodził się jako człowiek. I choć nie możemy cieszyć się Jego fizyczną obecnością wśród nas (co byłoby niewypowiedzianym ograniczeniem naszych z Nim kontaktów) – to wiemy, jesteśmy przekonani, czujemy całym swym jestestwem, że On jest w naszym życiu obecny. Jako oparcie naszego istnienia i działania, naszych radości i naszych cierpień. Naszych przyjaźni i naszych rozstań. Naszego „dziś” i naszego „jutro”, które otwiera się ku wieczności. Nie wstydzę się Ewangelii, nie wstydzę się, że moim życiowym oparciem jest twórca i bohater Ewangelii – Jezus.

 

Spis treści :.

 

41. Dążność Ducha


Ci bowiem, którzy żyją według ciała, dążą do tego, czego chce ciało; ci zaś, którzy żyją według Ducha - do tego, czego chce Duch. Dążność bowiem ciała prowadzi do śmierci, dążność zaś Ducha - do życia i pokoju. A to dlatego, że dążność ciała wroga jest Bogu, nie podporządkowuje się bowiem Prawu Bożemu, ani nawet nie jest do tego zdolna. A ci, którzy żyją według ciała, Bogu podobać się nie mogą. Wy jednak nie żyjecie według ciała, lecz według Ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka (Rz 8, 5 - 9).


Życie człowieka – zarówno ludzkiej zbiorowości, jak i każdego z nas – jest „wielopiętrowe”. A im wyższy gmach, tym głębsze bywają podziemia. Dokładnie tak jest z gmachem ludzkiego życia. Są „podziemia” naszej biologicznej egzystencji. I takie, które bywają elegancko urządzone, i takie, do których z własnej woli nikogo byśmy nigdy nie wpuścili. Ciało potrzebuje zjeść i odpocząć. Ciało potrzebuje się ogrzać i umyć. Nawet przy myciu wolimy być sami... Ciało upomina się o chwilę rozkoszy i przyjemności. I te doznania wbudował Stwórca w całość naszego człowieczeństwa. Przyznać wszakże trzeba, że z tego, co Bożym darem, czynimy nieraz jakieś mroczne jaskinie naszego życia. Tak – owe niższe „kondygnacje” naszego życia zamieniają się nader często w mroczne jaskinie. Dobrze, jeśli ktoś o tym wie i wstydzi się niektórych spraw. Źle – jeśli to, co nazbyt cielesne i tylko cielesne, jeśli to co mroczne i przewrotne nazywane bywa dobrem, jeśli wynaturzenie okrzyknięte zostaje normą: Ci, którzy żyją według ciała, Bogu podobać się nie mogą – pisze Apostoł. Nie uciekniemy przed ową „wielopiętrową” konstrukcją naszego życia. Ważne tylko, na ile górę weźmie to, co bardziej ludzkie (a mniej zwierzęce i szatańskie). Ważne, ile pięter gmachu ducha zbudujemy. Ważne, bo dążność ciała prowadzi do śmierci, dążność zaś Ducha – do życia i pokoju.
Pisząc „duch” i „Duch” Paweł w swych listach dość konsekwentnie rozróżnia to, co duchowe tylko na miarę naszej natury (a już i to jest czymś wielkim) od tego, czego dokonuje w nas Duch (i dopiero tu duża litera) Boży. Dawcą pełni życia, dawcą nieśmiertelności i pokoju jest Boży Duch. Ale nasz ludzki duch musi zostać nim napełniony, przeniknięty, prześwietlony – tak, by niejako zatarła się w człowieku granica między tym, co ludzkie i tym, co boskie. Chrześcijanin to ktoś, kto nie tylko o tym wie, ale usilnie stara się otworzyć swe życie na moc Ducha Bożego. Rządzą tu dwa prawidła. Jedno nazwałbym negatywnym – trzeba oczyścić życie z tego, co nazbyt cielesne. Trzeba odciąć się od owych „mrocznych jaskini”, które gdzieś tam ciągle otwierają swe przepastne wnętrza. Nie można zatem być chrześcijaninem bez jakiegoś minimum ascezy, wyrzeczeń, ograniczeń narzucanych samemu sobie. Drugie prawidło nazwałbym pozytywnym – trzeba świadomie pielęgnować w sobie wszystko, co duchowe. I to nie tylko i nie od razu z dużej litery. Dziedzictwo ludzkiego ducha jest ogromne: czy to dokonania artystów wszelakiego rodzaju, czy to dzieła poetów bądź muzyków, czy to piękna architektura czy podziw dla dzieł przyrody... To wszystko już jest dziełem ducha i Ducha – i jest jedną z dróg ku pełni człowieczeństwa. Ale chrześcijanin wie, że potrzeba czegoś więcej, że trzeba sięgać do wyżyn Ducha objawiającego się w życiu i zwycięstwie Jezusa. Że trzeba sięgać do wyżyn modlitwy i mistycyzmu. Że można i trzeba tęsknić za takim uduchowieniem siebie i świata, by wszystko czym jesteśmy warte było nieba.
W świecie naszej epoki nie jest łatwo o wierność duchowi i Duchowi. Zbyt wiele mrocznych jaskiń ciała otwiera swe pułapki. Chrześcijanin to ktoś, kto potrafi je zdemaskować. Przynajmniej tyle, bo jak powiada Apostoł, „dążność Ducha” jest decydująca. A osiągnięcia, zapyta ktoś? Chrześcijanin bardziej niż na swoje osiągnięcia czeka na Boży dar. Dlatego pomimo braku osiągnięć potrafi cieszyć się tym, że wytrwale dąży ku temu, co duchowe. Wytrwałość w dążeniach prędzej czy później zostanie nagrodzona.

 

Spis treści :.

 

42. Dłużnicy?


Jesteśmy więc, bracia, dłużnikami, ale nie ciała, byśmy żyć mieli według ciała. Bo jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała - będziecie żyli (Rz 8, 12 - 13).


Dłużnik... Nie zostaje się dłużnikiem przypadkowo. Czegoś mi brakowało, coś zdało mi się potrzebne – i to bardzo. Brakowało dziś, było potrzebne w tej chwili. Potem przyszło jutro, pojutrze, i nieraz całe lata. Dług został. A właściwie to ja zostałem. Zostałem uzależniony od kogoś (czegoś?) innego. Są długi, które warto zaciągać. Nawet na duży procent pożyczając. Tak jest wtedy, gdy inwestycja przynosi zysk – niekoniecznie duży, ale pewny na długą metę. Pożyczyłem dziś, jest mi trudno przez rok, dwa, trzy – ale potem przez długie lata zbieram zyski. Mądrze zainwestowałem. Skoro można mądrze, to pewnie można i głupio? Niestety, można i głupio: potrzebowałem dziś, już, teraz. Potrzebowałem, by nacieszyć się chwilą, by olśnić innych, by kupić kilka tygodni życia wygodniejszego i wesołego. Dni minęły, wygoda się skończyła, goście przyciągnięci brzękiem pieniądza odeszli. Został dług. Została zależność – nieomalże niewola.
Dłużnicy ciała pożyczają od życia góry dobrego jadła, pożyczają setki butelek alkoholu. Pożyczają od życia dnie i noce przesycone zmysłową namiętnością. Pożyczają tygodnie i miesiące słodkiego nieróbstwa. Pożyczają wciąż nowe garnitury, suknie, fryzury i makijaże. Pożyczają? Tak. Bo w istocie całe nasze życie jest na kredyt. Kredyt czasu u Boga. Kredyt możliwości naszego ciała. Kredyt sił i środków finansowych. Nic nie mamy swojego. Nic nie mamy na zawsze. Mądry ten, który potrafi powiedzieć, jak biblijny Hiob: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!” (Hi 1,21). Nie, to nie jakiś fatalizm – to po prostu realizm naszego istnienia. Realiści to mają do siebie, że trafnie, rozsądnie, spokojnie i odważnie podchodzą zarówno do mijającej właśnie chwili, jak i do tego, co ma być za rok albo i dziesięć lat.
Chrześcijanin – jak każdy człowiek – żyje na kredyt, jest dłużnikiem. I wie o tym. I dług świadomie zaciąga. Czasem nawet na duży, bardzo duży, wręcz lichwiarski procent. Ale nie zaciąga długu, by cieszyć się chwilą. Nie zaciąga długu, na który musiałby całą wieczność pracować. Wręcz odwrotnie. Chrześcijanin wie, że takie trzeba długi w życiu zaciągać, które będą przynosić zyski właśnie w wieczności i na całą wieczność. Wieczności sięga tylko duch – nie materia, nie ciało. Z czystego więc wyrachowania chrześcijanin poświęca ciału tyle tylko, ile naprawdę trzeba na dziś. Nie, nie gardzi ciałem. Ale żadnych długów wobec ciała. Nie warto. Długi warto zaciągać tylko wobec ducha. Od tych najpowszechniejszych po najszczytniejsze sprawy. Warto więc uczyć się i kształcić. Warto umieć smakować poezję i malarstwo. Warto poszerzać swą duszę muzyką i otwierać szeroko oczy na piękno świata... Wiele rzeczy warto. Ale to początek. Warto i trzeba zanurzyć się w morze ducha, jakim jest modlitwa. Warto i trzeba sięgać samego Boga, nie lękając się modlitwy mistycznej. Warto obcować z duchem ludzi, którzy wznieśli się na wyżyny Ducha Bożego. A jeśli ciało przeszkadza we wznoszeniu się do świata Ducha, to Apostoł Paweł radzi, by przy pomocy Ducha uśmiercać popędy ciała... Innymi słowy: warto „zaciągnąć pasa” na dziś, na rok czy dziesięć, nawet na całe życie, by na wieczność zyskać. Bo chrześcijanin – jak każdy człowiek – żyje na kredyt i jest dłużnikiem. Ale nie ciała.

 

Spis treści :.

 

 

43. Nadzieja


Całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując przybrania za synów - odkupienia naszego ciała. W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni (Rz 8, 22-24).


Czyżby świat jeszcze się nie ukształtował ostatecznie? Czyżby – mimo upływu milionów lat – świat w postaci, jakiej doświadczamy, dopiero się rodził? Poród jest bolesny. Apostoł doskonale o tym wie, bo i sam nieraz doświadczał cierpienia. A i my przeżywamy to samo. Bólem jest przemijanie wszystkiego. Wszystkiego – bo czegokolwiek człowiek dotknie, do czego się przyzwyczai bądź przywiąże, pożegnać trzeba. To boli. Bólem jest kruchość świata. Ból niepewności przemieszany z bólem umierania, pomnożony bólem cierpienia fizycznego i duchowego. Trzęsienia ziemi i huragany, lawiny i pożary, powodzie i epidemie. I ten straszny głód niszczący miliony ludzkich istot, którym nie dane było zakosztować ni smaku chleba, ni smaku człowieczeństwa. Ból istnienia to także ból zmarnowanych wysiłków, które głupi lub przewrotni ludzie niweczą. To ból zaprzepaszczonych możliwości, których nie można zrealizować, bo czasem brak sił, czasem pieniędzy, czasem ludzkiego zrozumienia. Ból istnienia to ból podeptanej miłości i zlekceważonej przyjaźni. To ból chorób trawiących ciało i jeszcze większy ból chorób psychiki. Ból niechcianych dzieci. Ból wojen, mordów i terroryzmu.
Czy ten wieloraki ból świata może mieć jakikolwiek sens? Czy w ogóle ból może być sensowny? Chyba może, bo przecież początek naszego życia okupiony jest bólem matki i zapomnianym przez dorosłego bólem przychodzącego na świat dziecka. Nawet ból złamanej ręki ma jakiś sens, bo jest ostrzeżeniem. Wiem, Apostoł Paweł też wiedział, że sprawa nie jest tak prosta i że bywa taki ból, w którym nie sposób dopatrzyć się jakiegokolwiek sensu. Ból niszczący i druzgoczący najgłębsze jądro istnienia.
Takie jest doświadczenie człowieka. Każdego człowieka. I nie uciekniemy przed tym doświadczeniem. Całą istotą swoją wzdychamy – pisze św. Paweł – oczekując przybrania za synów – odkupienia naszego ciała. W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. W nadziei... Magiczne słowo. I ulotne. Bo ból i cierpienie są dojmująco doświadczalne, ciężkie ciężarem samego istnienia. A nadzieja? Czy nie jest piaskiem w oczy? Czy nie jest złudną pociechą? Czy nie jest kłamstwem, którym zatykamy usta krzyczących z bólu? I czy wolno mówić o chrześcijańskiej nadziei? Czy przybity do krzyża cierpienia chrześcijanin jest człowiekiem nadziei? Odpowiedź nie jest ani łatwa, ani prosta. Ale jest jedna: Tak, chrześcijanin to człowiek nadziei. Nawet wtedy, gdy, jak Jezus z krzyża, woła „Boże, czemuś mnie opuścił?!” (Mt 27, 46). A świat wijący się ciągle z wielorakiego bólu nie jest jeszcze tym światem, który byłby pełnym wcieleniem Bożego zamysłu. Świat dopiero się rodzi. Cierpi ciało – przyznajmy jednak, że i ono doznaje nieraz radości i rozkoszy. Głębszej radości doznaje jednak duch, bo nosimy w sobie dary Bożego Ducha. Są to dopiero pierwsze dary Ducha, jak powiada Apostoł, ale są. Te dary upewniają nas, że w niepojętej perspektywie doczekamy także ostatecznych darów Bożego Ducha. One nasycą nas i napełnią. I jak teraz nie pamiętamy bólu i dramatycznych dla dziecka chwil narodzin, tak wtedy w zapomnienie pójdzie dzisiejszy ból istnienia. Bo dzisiejsze istnienie jest niepełne, a chrześcijanin czeka na Pełnię i jest jej pewien. To nie nadzieja, że wygramy w „kosmiczną loterię”. Po prostu wiemy, że jesteśmy przybranymi dziećmi Boga. I to po nas widać.

 

Spis treści :.

 

 

44. Być sobą


Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe (Rz 12, 2).


Moda! Otaczający nas świat zda się być nieustanną rewią mody. Zachwyca się nowościami, hołduje naśladownictwu, czapkuje wszelakiego rodzaju dyktatorom mody. Nie użyłem słowa „dyktator” w żadnej przenośni. Przecież właśnie tak mówi się o słynnych projektantach damskich i męskich strojów. Czasem wielce zdumiewających. Ale kto dyktuje modę innego rodzaju, tę nie-odzieżową? Modę na styl życia – dobrze, jeśli „zdrowy” bądź „ekologiczny”. Modę na zmieniające się style młodzieżowej „muzyki”. Modę na kolor samochodu. Modę na całowanie się na ulicy. Modę na dorabianie na emeryturze. Modę na narzekanie na... (tu można dopisać nazwisko aktualnie obciążonego polityka). Modę na jedno dziecko w rodzinie (bądźmy szczerzy, to nie tylko trudne warunki ekonomiczne, to głównie moda). Modę na popisywanie się „komórką”. Modę na... Oj, pomieszałem różne sprawy, ale moi wierni czytelnicy wiedzą, że nieraz czynię to z rozmysłem.
Moda – to uleganie magicznej formule „Nowość!!!”. Jeszcze lepiej, gdy okrzyk zostanie wydany po angielsku „New!!!” Nowość tak rozumiana zakłada, że postęp jest wszystkim. A co najmniej, że jest tak doskonały, że bez zmrużenia okiem można stawiać na „nowe” jako na „lepsze”. Może i coś w tym jest, jeśli przez postęp rozumieć tylko postęp technologiczny. Choć i to nie zawsze. Bo „nowoczesne” produkty bardzo często różnią się od tradycyjnych tylko tak zwanymi „bajerami”. Ale w dziedzinie najważniejszej dla człowieka, na gruncie moralności, nowości bywają co najmniej ryzykowne. Dlaczego? Po prostu dlatego, że nie można bezkarnie manipulować światem ludzkich wartości. One są nienaruszalne, tak jak nienaruszalna jest natura człowieka.
Moda – to uleganie pokusie naśladownictwa. A to jest dziwna pokusa wikłająca człowieka w sprzeczności. Bo z jednej strony człowiek pragnie być zauważany, postrzegany jako konkretna osoba: ja, a nie ktoś inny. Z drugiej strony pragnie upodobnić się do tłumu, nie być „tym innym”. Na dodatek cienka jest granica między naśladownictwem a małpowaniem. Po przekroczeniu tej niewidocznej i niewymiernej granicy lawinowo narasta zagrożenie złem. Przede wszystkim złem moralnym. A więc tym najgorszym. W tym najgorszym najgorsze jest to, że zło zostaje ogłoszone dobrem. Wynaturzenie – normalnością. Słabość zostaje okrzyknięta powodem do dumy, a przewrotność domaga się hołdów. A wszystko pod dyktat mody. Świat staje na głowie.
Chrześcijanin zaś chce być sobą. Sobą zakorzenionym w głębi ludzkiej natury. Bo wie, że otrzymał człowieczeństwo jako wielki dar i zadanie. I że odnajdywanie głębin człowieczeństwa zbliża go do Boga – wszak Bóg stał się człowiekiem! To przecie fundamentalna teza chrześcijańskiej wiary. Jeśli świat goni za tym, co modne, chrześcijanin bierze całkiem serio słowa Apostoła Pawła: Nie bierzcie wzoru z tego świata! Wśród świata – ale zawsze jest sobą. Człowiekiem. Człowiekiem, który wie, że bez ustanku musi się odnawiać – nie przez modne nowinki, lecz przez sięganie głębi swej natury. Natury skomplikowanej, bo to i ciało, i duch. I życie ziemskie, i powołanie do wieczności. I wzloty mistyczne, i ciągoty cielesne. Wszystko to współtworzy jego ludzką naturę. Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu – napomina Apostoł. Chrześcijanin bardziej od nowinek modnego świata ceni duchową odnowę samego siebie. Owszem, to jest trudniejsze, a nawet bardzo trudne. Łatwiej jest płynąć z prądem. Łatwiej ulegać modzie. Ale czy można samego siebie bez końca upiększać „bajerami” dyktatorów świata? Czy warto zamienić się w kościstą i bez twarzy modelkę z wybiegu na paryskich salonach mody? Myślę, że stokroć bardziej warto umieć rozpoznawać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe. Na tej drodze łatwiej odnaleźć samego siebie. Czy trzeba więcej, aby być sobą?

 

Spis treści :.

 

 

45. Miara wyznaczona przez Boga


Mocą bowiem łaski, jaka została mi dana, mówię każdemu z was: Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy, lecz niech sądzi o sobie trzeźwo - według miary, jaką Bóg każdemu w wierze wyznaczył (Rz 12,3).


Nagadałem kiedyś jednej z moich wychowanek. Bo pytam o postępy w szkole. „Trójka. Mnie to wystarczy”. To, że „trójka” – to mogę i zrozumieć, i zgodzić się na ową trójkę. Ale „mnie to wystarczy” – ? Nigdy! Jest miara w życiu człowieka, miara dotycząca przeróżnych dziedzin jego życia, pracy, uzdolnień, zamierzeń... Miara nakreślona każdemu z nas indywidualnie. Tę miarę nakreślił Bóg, gdy tylko zaczęło się nasze życie. Jeszcze przed urodzeniem. „Pan skierował do mnie następujące słowo: Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię...” (Jr 1,5) – zapisane przez Jeremiasza, a odnoszące się do każdego z nas jest to zdanie. Znając życie, znając siebie wiem, że trudno sięgnąć miary nakreślonej każdemu z nas przez Stwórcę. Nazbyt często Bożą miarę przykrawamy do naszego „mnie to wystarczy”. Tobie może i wystarczy, ale Bogu nie. Obserwuję dzieci... Widzę, jak często topnieją ich ambicje, plany, zamiary. Może marzenia dziewięciolatka były nierealne? A może dwunastolatek już zdążył zmarnować część swego życiowego kapitału i teraz nie zostaje nic innego, jak usprawiedliwiać się, twierdząc: „mnie to wystarczy”? Najczęściej straty z dzieciństwa są nie do odrobienia. Miara wyznaczona przez Boga nie zostanie osiągnięta. Dlaczego Apostoł pisze „...w wierze”? Bo tylko dzięki wierze możemy – i powinniśmy – tak wysoki punkt odniesienia zakładać.
Bywa, że ktoś usiłuje wdrapać się wyżej, niż Boże plany. Sądzę, że dzieje się to rzadziej. Ale bywa bardziej widoczne, denerwujące dla otoczenia, przykre w skutkach dla nazbyt ambitnego i ponad swoje możliwości sięgającego człowieka. Stąd i to napomnienie Apostoła: Niech nikt nie ma o sobie wyższego mniemania, niż należy. Pokora? Tak. Chrześcijanin to człowiek pokorny. Nie może być inaczej, skoro Syn Boży, gdy stał się człowiekiem „nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. (Flp 2,6-7). Przeczytaj uważnie całą księgę Ewangelii, a zobaczysz Jezusa – zwykłego, prostego człowieka. A równocześnie zobaczysz, że nie tylko jest świadom swej wielkości, lecz że tę wielkość manifestuje, o niej mówi, daje ją odczuć. Nigdy jednak nie okazuje tego w taki sposób, by drugiego człowieka poniżyć, ośmieszyć, zdeptać. Przy jego wielkości inni czują się wielcy. Taka jest siła prawdziwej pokory! Nie sięgać wyżej – ale też nie schodzić poniżej tego, co komu Bóg nakreślił.
Wszystko zaczyna się od „mniemania o sobie” – jak powiada Apostoł. Wiedzieć, przypuszczać, sądzić, mniemać... Mniemanie jest postawą co najmniej wątpliwą. Bo jeśli przypuszczam – to już mam jakieś powody. Jeśli sądzę – to znam najważniejsze wątki sprawy. Jeśli wiem – to dowiedziałem się prawdy. Jeśli tylko mniemam – to obracam się w świecie nie tylko fantazji, ale nawet kłamstw o samym sobie. To jest groźne i niebezpieczne. A pokora? A pokora nie jest umniejszaniem wartości samego siebie. Pokora jest prawdą o sobie. Prawdą o mierze, jaką Bóg każdemu... wyznaczył.

 

Spis treści :.

 

 

46. Wszyscy tworzymy jedno ciało


Jak bowiem w jednym ciele mamy wiele członków, a nie wszystkie członki spełniają tę samą czynność - podobnie wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie..., a każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami. Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary (Rz 12,4-6).


Zosia – samosia... Albo Robinson Cruzoe na bezludnej wyspie. Dramatyczne, śmieszne. Nieprawdziwe. Jest takie niepokojące zdanie z samego początku Pisma św.: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”(Rdz 1,27). Morze atramentu spisano, usiłując wyjaśnić, w czym tkwi podobieństwo człowieka do Boga. Nie ma prostej odpowiedzi. Jednym z elementów zrozumienia tego zagadkowego problemu jest wskazanie na społeczną naturę człowieka. Można za Arystotelesem powiedzieć, że „człowiek to zwierzę społeczne”. Można powtórzyć za Mertonem „nikt nie jest samotną wyspą”. Bóg w Trójcy osób – a przecież jeden. Człowiek – choć jeden, może odnaleźć siebie tylko stając wobec innych ludzi i tworząc z nimi wspólnotę wartości, dóbr, celów, wysiłków, zamierzeń, oczekiwań, klęsk i zwycięstw. Potrzeby wspólnoty doświadcza każdy człowiek – dlatego każdego śmieszy Zosia – samosia. Lęku przed samotnością doświadcza każdy – dlatego każdego napawa zadumą, a może i lękiem sytuacja Robinsona. Chrześcijanin wie więcej – wie, że wszystko to zasadza się na stwórczym zamyśle Trójcy Świętej.
Chrześcijanin wie więcej – i o tym pisze Apostoł: Tworzymy jedno ciało w Chrystusie. A więc potrzebni sobie nawzajem, jak ręce nogom, a nogi głowie... Amputacja choćby niewielkiej części chorego ciała jest dla człowieka dramatem, bywa tragedią. A chora i odcięta część przestaje istnieć. Współpracę wszystkich elementów naszego ciała podziwiamy u sportowców, tancerzy, muzyków... Ileż jednak treningu, samozaparcia, wysiłku, czasu potrzeba na to, by taką sprawność osiągnąć.
Człowiek musi świadomie pielęgnować w sobie ten Boży dar – przeznaczenie do życia we wspólnocie. Warto popatrzyć na dzieje świata – czym jest w istocie historia ludzkości? Czy nie ciągłym i burzliwym rozwojem form społecznego życia, współdziałania, rządzenia? Czym jest historia prawa? Czy nie zagłębianiem się w coraz bardziej skomplikowane powiązania międzyludzkie, które wymagają ciągle doskonalszych ram organizacyjnych i instrumentów prawnych? Anarchia nieuchronnie zmierza ku unicestwieniu społeczeństwa. Sobiepaństwo (rodzaj anarchii) doprowadziło do klęski Rzeczypospolitej szlacheckiej. Dlaczego musiał paść system komunistyczny? Bo nie opierał się na współdziałaniu społecznym, ale na zamierzonym i konsekwentnym dzieleniu ludzi na różne sposoby. Dlaczego boję się o Polskę dziś? Bo zaczynają brać górę interesy prywatne, osobiste ambicje, indywidualne wizje. Bo coraz mniej i coraz słabsze rozumienie potrzeby wspólnoty i życia społecznego.
Obraz jednego ciała, jaki kreśli Apostoł, można i trzeba odnieść do różnych ludzkich wspólnot. Przede wszystkim rodzinnej. Ale także sąsiedzkiej, wioskowej, gminnej, powiatowej... Do wspólnot tworzonych na innej bazie: przedsiębiorstw, spółek, firm. I jeszcze innych stowarzyszeń, związków, zakonów, towarzystw... Bo czy człowiek chce, czy nie chce; czy o tym wie, czy nie wie (albo i nie chce wiedzieć) – stworzony został przez Boga na Jego obraz, na obraz Stwórcy, w którym Trójca osób stanowi nierozdzielną jedność. Dlatego im bardziej zjednoczeni ludzie w ramach jakiejkolwiek wspólnoty, tym większą siłę, skuteczność, trwałość, znaczenie i pomoc Stwórcy mają. Byle jednoczyli się w dobrym. Dlatego z niepokojem patrzę na poczynania tych, co to przymiotnik „chrześcijański” w nazwie mają, a jedności zachować nie potrafią. Nie pojęli, że dla ludzkich wspólnot i społeczności tajemnicza prawda o Trójjedynym Bogu jest najgłębszą i najważniejszą warstwą fundamentu.

 

Spis treści :.

 

 

47. Z sercem na dłoni


Miłość niech będzie bez obłudy! Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem! W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi! W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie! Nie opuszczajcie się w gorliwości! Bądźcie płomiennego ducha! Pełnijcie służbę Panu! (Rz 12, 9 - 11)


Co to jest złudzenie? Pomyłka ludzkich zmysłów: oka, ucha... Ot, fatamorgana mamiąca wędrowca na pustyni. Obłuda to nie pomyłka. To zamierzony fałsz, wprowadzanie w błąd. Obłuda to zakładanie maski, by wyglądać inaczej, lepiej. By nie pokazać swej prawdziwej twarzy, serca i duszy. Obłuda buduje na kłamstwie. Miłość można budować tylko na prawdzie. Dlatego obłuda zabija miłość. Czasem w pięć sekund. To takie oczywiste, że – zdawać by się mogło – nie ma potrzeby o tym mówić. A jednak św. Paweł nakazuje apostolskim autorytetem: Miłość niech będzie bez obłudy! Prawda jest prawem powszechnym, ogólnoludzkim. Dla chrześcijanina jest czymś więcej – jest budowaniem życia na Jezusie. To przecież Jego słowa: „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,21n). I jeszcze mocniej: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Obłuda jest kłamstwem szczególnie niebezpiecznym, bo jest zamierzona, wyreżyserowana, przygotowywana, trwała, trudna do zdemaskowania. Jest zatem niebezpieczna z ogólnoludzkiego punktu widzenia, ale jest także sprzeniewierzeniem się Ewangelii.
Zatem chrześcijanin – to człowiek szczery. Szczery i dobry! Szczerze pragnący dobra. Do tego stopnia, że za Apostołem może powiedzieć: mam wstręt do złego. Nie udawany, nie na pokaz, nie wyuczony – ale budzący się na dnie serca i ogarniający całe jestestwo wstręt do złego. Do zła, ale nie do źle postępującego bliźniego. Bo w miłości braterskiej mamy być życzliwi. Nie jest rzeczą łatwą okazać życzliwość człowiekowi czyniącemu zło, jeśli w sercu budzi się wstręt. Jeszcze trudniej okazać owemu człowiekowi szacunek. Apostoł pisze nawet o czci okazywanej sobie wzajemnie! To nie żadna przesada – to po prostu konsekwencja jednego z najważniejszych zdań Ewangelii: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dodać gorliwość, płomiennego ducha i postawę służby.
Nie jest łatwo być w świecie chrześcijaninem o tak wyrazistej sylwetce. Świat niechętnie nagradza tych, którzy chcą być dobrymi. Mało tego – tłum nieraz gotów zniszczyć zbyt gorliwych, ptrzesadnie szczerych, prawdomównych, nadmiernie życzliwych. Chyba... chyba, że wznieść się wysoko ponad przeciętność. Właściwie, cóż stoi na przeszkodzie, aby to uczynić? Ciąży nam własne wygodnictwo, ciąży nam własna opieszałość i lenistwo, ciąży nam ciasnota horyzontów, ciąży nam wreszcie brak odwagi. Bez wątpienia – łatwiej być przeciętnym i niezauważanym, niż wielkim i dostrzeganym. I dlatego sięgamy po broń obłudy, odwracając jej ostrze w inną stronę.
Bo obłuda to nie tylko udawanie lepszego niż się jest naprawdę. Obłuda to nie tylko kłamstwo na własną „korzyść”. Obłuda to także udawanie gorszego niż się naprawdę jest, gorszego, niż chce się w głębi serca być. Nie wiem, który rodzaj obłudy więcej szkody przynosi i więcej zła rodzi w świecie. Udając lepszego – koniec końców człowiek przyznaje, że dobro stanowi jakąś wartość, choć się do niej nie dorosło. Udając gorszego – człowiek sprzeniewierza się swoim najgłębszym przekonaniom, czasem przeczuciom lub marzeniom. Udając gorszego, niż jest, człowiek zdradza samego siebie i wartości, które go uformowały. Zresztą – udając gorszego, niż jest, nie zdobędzie się ani na miłość, ani na życzliwość, ani na płomienną służbę komukolwiek. Taka postawa jest zatem z gruntu niechrześcijańska. Bo chrześcijanin – to człowiek z sercem na dłoni.

 

Spis treści :.

 

 

48. Wielkiego ducha


Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie! Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi! (Rz 12, 14. 17 - 18)


Odruch człowieka, któremu ktoś stanął na nagniotek... Chyba te – i szerzej postrzegane odruchy – stają się za naszych dni coraz bardziej gwałtowne. Złe słowo, przekleństwo, awantura, pobicie – wszystko się zdarza. Ileż słów prostackich, wulgarnych, pełnych pogardy pada z ust dzieci, z ust młodzieży, z ust dorosłych! I w tym wszystkim obecni i aktywni są chrześcijanie. A tu Apostoł nakazuje: Błogosławcie tych, którzy was prześladują! O coś więcej, niż przystąpienie komuś nagniotka chodzi. Ktoś mnie prześladuje – a ja mam odpowiedzieć błogosławieństwem? Co to jest „błogosławieństwo”? Jest to życzenie przychylności losu, pomyślności wyrażone w sposób uroczysty – tak definiuje to »Słownik języka polskiego«. A błogosławić to wyrażać wdzięczność za coś, zadowolenie z czegoś, pochwalać. I tu, my, chrześcijanie przełomu tysiącleci, czegoś nie rozumiemy. On mi wyrządził krzywdę – a ja mam mu być wdzięczny? On mnie prześladuje – a ja mam memu prześladowcy życzyć przychylności Boga?
Jeśli mamy wątpliwości, musimy sięgnąć do źródła – do słów samego Jezusa. Otwieram Ewangelię, czytam: „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami. Wy jesteście solą dla ziemi...” (Mt 5,11-13). I nieco dalej: „A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! ... powiadam wam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie...” (Mt 5,39-45). A jeśli komuś zda się to zbyt trudne, niech nie zapomina, jak zachował się sam Jezus w chwili krzyżowania: „Ukrzyżowali tam Jezusa i złoczyńców... Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Mt 23,34). Jak nazwać taką postawę? Postawę człowieka, odznaczającego się zaletami ducha tak wielkimi, że nie mieszczącymi się w codziennych schematach zachowania i myślenia. Czy wystarczy tu określenie „wielkoduszność”?
Portret chrześcijanina... Jak nieraz bardzo odbiega rzeczywisty wizerunek nas, chrześcijan, od ideału, kreślonego ręką apostołów. A jednak światu potrzebni są ludzie, którzy te ideały zechcą wprowadzać w czyn. A jeśli takich ludzi braknie – świat, ten ludzki wymiar świata, spłaszczy się do tego stopnia, że straci jakikolwiek sens. Zakróluje przekleństwo zamiast błogosławieństwa. Górę weźmie przemoc i chęć zemsty. Ktoś musi stanąć w poprzek niszczącej rzeki przekleństw. Ktoś musi pierwszy wyrzec się przemocy. Kto? Nasza odpowiedź może i musi być jedna: to my, chrześcijanie. To my, którym Apostoł nakazuje: Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Najpierw słowem – błogosławiąc. Bo w słowie jest siła niewyobrażalna. A potem słowa zamieniać w codzienność naszych ludzkich odniesień. Wielkodusznych, szlachetnych, wspaniałomyślnych. Świętych by trzeba... I to prawda. A kto ma być świętym pośród świata, jak nie chrześcijanie? Nie tym przysłowiowym „świętym z obrazka”, lecz człowiekiem niosącym radość, pokój, przebaczenie, pojednanie, dobro, zgodę, życzliwość...
A odruchy? One w jakiejś mierze są nieodłączne od naszego życia. Ale one należą do sfery materii, ciała, mechanizmów biologicznych. Jeśli jednak w człowieku duch jest na tyle wielki, że przerasta owe prymitywne mechanizmy, odruchy mogą zostać sprowadzone do niezauważalnego minimum. I taki powinien być chrześcijanin: wielkiego ducha, czyli wielkoduszny.

 

Spis treści :.

 

 

49. Ciesz się z cieszącymi, płacz z płaczącymi!


Cieszcie się z tymi, którzy się cieszą. płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach! Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne! Nie uważajcie sami siebie za mądrych! (Rz 12,15-16)


Wesele, radość – z drugiej strony smutek, łzy. Różne można z tego układanki w życiu tworzyć. Bywa, że ktoś się cieszy, bo inny płacze. Radość z cudzego nieszczęścia. Bywa – i to wcale nie tak rzadko. Bywa i odwrotnie: smutek spowodowany czyjąś radością, sukcesem. To dwa elementy zazdrości, postawy z gruntu niechrześcijańskiej. Obie te postawy są destrukcyjne, niszczą więzi między ludźmi. Niszczą także tego, kto im ulega. Przede wszystkim jednak przyczyniają się do osłabienia dobra. I, zauważmy, tak łatwo im ulec! Apostoł Paweł wskazuje możliwość zgoła inną. Piękną choć trudną. Ciesz się z cieszącymi, płacz z płaczącymi!
Płakać z płaczącymi... A więc współczucie? Tak. Ale nie litość i nie tylko ubolewanie. „Współ-czuć”... A więc odczuwać wespół z kimś jego ból, cierpienie, nieszczęście. Dotykamy samego źródła chrześcijaństwa: Bóg stał się człowiekiem. Jako człowiek, nie przestając nawet na moment być Bogiem, odczuwał to samo, co my. Czuł wespół z nami ludzkie radości i ludzkie smutki. Odczuwał, tak jak każdy z nas, ból ciała i ból ducha. Do granic, a właściwie poza granice ludzkiego instynktu samozachowawczego. Bo aby przeżyć, odczuć z nami dosłownie wszystko, poszedł naprzeciw krzyża i wszystkiego, co krzyż znaczy. A znaczy: zdrada, opuszczenie, zaparcie się, tchórzostwo, przebiegłość. Znaczy: bicie, rany, gwoździe... Wystarczy. „Doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” – pisze natchniony Autor (Hbr 4,15). Dlatego może nam współczuć – nie jest to jednak jakaś tania litość i szybko obsychające łzy wzruszenia.
Dlatego chrześcijanin musi umieć współ-czuć. Musi umieć wczuć się w sytuację drugiego człowieka. Musi umieć wejść w jego położenie. Aby pomóc. A pomaga właśnie dlatego, że współczuje, że kocha. O tym pisał św. Paweł w Liście do Koryntian: „Gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał – nic bym nie zyskał” (1 Kor 13,3). Każdy zewnętrzny czyn musi mieć wewnętrzne zakotwiczenie. Miłosierdzie musi płynąć z miłości. Dobro naszych czynów z wczucia się w położenie innych ludzi. Dlatego codziennie trzeba się starać, by cieszyć się z tymi, którzy się cieszą. płakać z tymi, którzy płaczą. Taka wrażliwość pielęgnowana i żywa w każdej chwili, przyniesie wielkie owoce w godzinę próby, nieszczęścia, katastrofy.
Znamienne, że zachętę do współodczuwania radości i smutków otaczających nas ludzi św. Paweł łączy z nakazem „Nie gońcie za wielkością i nie uważajcie sami siebie za mądrych!” Na pozór wydają się to być dwie odrębne i odległe od siebie postawy. Na pozór. Bo tak naprawdę tylko ktoś, kto nie „buja w obłokach”, potrafi dostrzec radość i smutek innych. Ci zaś, co to chcieliby wznieść ponad wszystkich, co to uważają się za lepszych i doskonalszych – ci nie są w stanie przeżywać z innymi ich radości i cierpień. Ci zaś, którzy samym sobie wydają się mędrcami, takich „głupstw”, takich „błahostek” po prostu nie zauważają. Dlatego najpierw trzeba zejść na ziemię, najpierw trzeba każdy drobiazg życia uszanować. Czy nie dostrzegasz, że znowu dotknęliśmy samej istoty chrześcijaństwa?
A może potrzeba nam, dorosłym, takiej dziecięcej świeżości, która jest otwarta, czuła na przeżycia drugiego człowieka? Może właśnie to miał na myśli Jezus, gdy mówił „jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego”? (Mt 18,3). Jak dzieci wrażliwi i płaczący nad cudzym bólem, jak młodzi pełni ideałów i roześmiani szczęściem kolegów, jak dorośli zdolni zaradzić potrzebom każdego. Po prostu – chrześcijanie.

 

Spis treści :.

 

 

50. Przebaczyć „więcej niż zawsze”


Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi!... Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście Bożej! Napisano bowiem: «Do Mnie należy pomsta. Ja wymierzę zapłatę» - mówi Pan - ale: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie - napój go! Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!(Rz 12,17.19-21)


Jeden z najtrudniejszych sprawdzianów w życiu człowieka – gdzieś głęboko na dnie serca wstydliwie skrywana zasada „oko za oko, ząb za ząb”. Z niej zrodziło się prawo wendety, czyli zwyczaju krwawej zemsty, żywe w niejednym zakątku Europy. Na ile instytucje sądów i ich wyroki są dyktowane troską o dobro, a na ile prymitywną formą odpłaty maskowaną przez „majestat prawa”? Nie sposób ocenić i lepiej nie pytać, bo społeczeństwo bez owego „majestatu prawa” funkcjonować przecież nie może.
A jednak Apostoł kreśląc portret chrześcijanina powiada: Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Oznacza to zakaz odruchów zemsty, które nie mogą być sprawiedliwe, jako że są nieprzemyślane. Zakaz odpłacania złem za zło wyrasta z nakazu, iż należy dobrze czynić wobec wszystkich. Sięgamy tu podstaw prawa naturalnego, u którego fundamentu leży zasada: Dobro należy czynić, zła – unikać. Ewangelia nie jest budowaniem nowego systemu wartości. Jezus jest po prostu niezwykle i do końca konsekwentny wobec wymogów prawa naturalnego. Dlatego odrzuca regułę „oko za oko, ząb za ząb” i nakazuje rzecz zda się nierealną: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. Tak będziecie dziećmi Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.” (Mt 5,44-45).
Reakcją chrześcijanina na wyrządzoną krzywdę powinno być więc przebaczenie. Niełatwa to nauka. Kiedyś św. Piotr pytał Jezusa „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?” Jezus zaskoczył Piotra i nas: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18,21-22). Innymi słowy – przebaczać trzeba „więcej niż zawsze”. A sprawiedliwość? Czy jest niepotrzebna?
Jest potrzebna. Ale nie można być sędzią we własnych sprawach. To też jedna z zasad prawa naturalnego. Dlatego Apostoł kreśląc portret chrześcijanina, nakazuje: Nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości. Sami sobie – osobiście. Ale także w znaczeniu zbiorowym. Nie wolno nam uwierzyć w sprawiedliwość naszej sprawiedliwości, która jest ułomna i musi sięgać po przemoc. Dlatego pomstę i odpłatę lepiej zostawić Bogu. A Boża pomsta zaskakuje – Jego odpłatą jest dobro! Dlatego i chrześcijanin powinien wroga nakarmić i napoić nieprzyjaciela. Dziwna to sprawiedliwość? Być może. Ale przecież zła złem i tak nikt nie zwyciężył. Zatem trzeba zło zwyciężać dobrem. Taka jest żelazna logika Ewangelii.

 

Spis treści :.

 

 

51. W zgodzie ze wszystkimi


Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne! Nie uważajcie sami siebie za mądrych! Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi! (Rz 12,16-18)


„Nie zabijaj!” – krzyczy piąte przykazanie. Odwieczne i podstawowe prawo natury – krzyk człowieka i zarazem krzyk Boga. Nie jest ani odkryciem, ani własnością chrześcijan. Jezus odwracając naszą uwagę od samego „nie zabijaj!”, kieruje myśl ku przyczynom. Powiada: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: ‘Raka’, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: ‘Bezbożniku’, podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,21-22). Każdy, kto się gniewa... Pełne nienawiści słowa, obelgi, wyzwiska – już to samo w sobie jest wielkim złem, jako że powołani zostaliśmy przez miłość Boga do miłości wzajemnej. Gniew jest jej przekreśleniem. Jeśli miłość jest radością z cudzego istnienia i głębokim uznaniem inności drugiego człowieka, to gniew jest smutkiem powodowanym ową innością. Niełatwy to rys portretu chrześcijanina – człowieka, który szuka zgody ze wszystkimi.
Ze wszystkimi – choć nie ze wszystkim. Nie wolno przecież godzić się na zło, na grzech. Grzechu trzeba wręcz nienawidzić. Ale nie wolno nienawidzić człowieka, nawet zbrodniarza. Jakże trudno piętnować zło, karać zbrodnię, nie niszcząc człowieka. Apostoł dobrze o tym wie, dlatego pisze: Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy... Bo równie wiele zależy od innych, a koniec końców zgoda jest aktem obu stron. Dlatego nie wszystko jest możliwe, a przynajmniej nie zawsze i nie od razu. Trudno pokonać nawet bariery psychologiczne i uczuciowe. Ale czy to znaczy, że można pozwalać emocjom, aby brały górę nad nami? Nie. I dlatego postaw chrześcijańskich – czyli wzorowanych na Jezusie – uczyć się trzeba mozolnie przez całe lata.
Żyjcie w zgodzie ze wszystkimi... Miłość – głębokie uznanie czyjejś inności. Łatwo napisać, trudniej spełnić. Bo ta inność bywa niemiła, dokuczliwa, nie do wytrzymania. Ale czy droga do zgody na czyjąś inność nie zaczyna się od zgody na samego siebie? Czy najwięcej niepokoju wokół siebie nie sieją ci, którzy nie potrafią być w zgodzie ze sobą? Ze swymi wadami i niepokojami? Ci, którzy usiłują naprawiać cały świat, byle nie siebie, bo w sobie zła nie widzą? (Łk 6,41-42) Bez wątpienia, życie w zgodzie ze wszystkimi musi zaczynać się od zgody z samym sobą, od zaakceptowania siebie jako człowieka ułomnego, słabego i grzesznego. I pokochania siebie – w końcu takim kocha mnie Bóg... Innymi słowy: pokora płynąca ze świadomości własnej małości prowadzi do zgody na inność otaczających mnie ludzi. Tak to właśnie widzi Apostoł: Niech was pociąga to, co pokorne! Nie uważajcie sami siebie za mądrych! ...żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi!

 

Spis treści :.

 

 

52. Zło dobrem zwyciężaj


Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi! Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód - nakarm go. Jeżeli pragnie - napój go! Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj! (Rz 12,17.19-21)


Treść tych zdań jest aż nadto zrozumiała. A jednak niepojęta dla ludzkiej małości. Dla naszego poczucia sprawiedliwości. Przebaczenie, odpłata dobrem za zło... Człowiek pyta więc o uzasadnienie tych trudnych wymagań. Odpowiedzią Ewangelii jest nadzieja. Światu brak wiary, ale zda się, że bardziej brak nadziei. Chrześcijanom także.
Czym jest nadzieja? Jest przeświadczeniem, że każdy okruch dobra ma znaczenie w budowaniu nowego nieba i ziemi nowej. Użyłem słowa „okruch”. Rozmnożonym chlebem Jezus nakarmił głodnych i kazał pozbierać resztki. Nie były już potrzebne, bo przecież najedli się do sytości. A jednak On je zauważył i kazał pozbierać (J 6,12-13). Żaden okruch dobra nie zostanie przez Boga zapomniany, a każdy jest potrzebny. Nam i Bogu. To właśnie jest nadzieja. I ona każe zauważyć najmniejszą okruszynę dobra i ją ochronić, i z ufnością podjąć wyzwanie, jakim ona jest. Powiada przysłowie, że „nadzieja matką głupich”. Pogańskie to przysłowie. Owszem, jeśli nadzieja ma znaczyć „jakoś-to-będzie”, przysłowie prawdę mówi. Nadzieja chrześcijanina jest jednak czymś innym. Przede wszystkim opiera się na wierze w Bożą dobroć i siłę dobra. Dalej – nadzieja chrześcijanina ma perspektywy sięgające poza czas i przestrzeń, a już na pewno dalej niż sięga nasza wyobraźnia. Dlatego: Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go! I choćbyś nie przekonał tym, nie zyskał, nie skruszył serca swego wroga, to i tak warto było nakarmić go i napoić. I choć nie pojmuję, jak ta „cegiełka” dobra zostanie wbudowana w wielki gmach stworzenia – to jako chrześcijanin wiem, że zapomnianą i odrzuconą nie będzie. Taka jest nasza nadzieja wsparta na samym Bogu.
Ale nadzieja wsparta jest też na człowieku. Na przekonaniu, że mimo słabości i grzeszności, na dnie każdego serca zapisana jest tęsknota za dobrem. Nieraz ta potrzeba jest ukryta, a nieraz starannie skrywana pod maską obojętności, przekory, nawet nienawiści. Ale przecież być chrześcijaninem, znaczy wierzyć w zjednoczenie tego co ludzkie z tym co boskie. Dlatego chrześcijanin jest przekonany, że pod maskami zła kryje się potrzeba dobra. Dlatego jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go! Nie po to, by mu pokazać swą wyższość i doskonałość, nie po to, bo go upokorzyć i zdeptać. Owszem, węgle żarzące zgromadzisz na jego głowę. Ale nie są to węgle niszczące lecz oczyszczające (Iz 6,6-7). Chrześcijanin ma nadzieję, że żar dobra jest tak wielki, iż prędzej czy później dobro ukryte na dnie duszy, ujawni się i rozpali się płomieniem. Owo „później” może bardzo odległe, to prawda. Ale w perspektywie wieczności nic nie jest zbyt odległe.

 

Spis treści :.

 

 

53. Człowiek sumienia


Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga... Albowiem rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. Należy więc jej się poddać nie tylko ze względu na karę, ale ze względu na sumienie. Z tego samego też powodu płacicie podatki (Rz 13,1.3.5-6).


Trudny to temat. Powiada Apostoł, że władza pochodzi od Boga. Nie to jednak zwraca dziś uwagę. Większym wyzwaniem jest dla chrześcijan sprawa sumienia. Nazbyt często bowiem ograniczamy zakres, w którym jesteśmy skłonni kierować się sumieniem. Jak w znanym dowcipie kierowców. „Nie widział pan znaku ograniczającego szybkość?” Obywatel odpowiada: „Znak widziałem, ale nie widziałem pańskiego radaru”.
Co jest ostateczną normą dobra? „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” – mówi Jezus (Mk 10,18). Z Bożej miary dobra wyrastają wszelkie inne miary i miarki dobra. Jedną z nadrzędnych norm porządkujących życie jest Dekalog. Ale obszary życia są przebogate. Dlatego zwięzłe zakazy Dekalogu od wieków potrzebują szczegółowych zasad. Te szczegółowe normy, przepisy, zakazy, nakazy, polecenia, ograniczenia zdają się czasem odległe od Dekalogu. A jednak z niego wyrastają. I dlatego są dla chrześcijanina obowiązkiem sumienia.
Niewielu ponoć chrześcijan w Polsce zostało. Bo coraz szerzej umacnia się niezgodna z chrześcijańską etyką postawa „nie daj się złapać”. A życie społeczne, polityczne i ekonomiczne niemal doszczętnie zostało wyobcowane z podporządkowania regułom sumienia. I mamy to, co mamy: polityków, dla których kłamstwo jest tak samo dobre jak prawda. Przedsiębiorców, dla których własny zysk jest normą wszystkiego. Pracodawców, dla których człowiek znaczy tyle samo, ile wyeksploatowana maszyna. Kierowców, dla których szosa jest prywatnym torem wyścigowym. Podatników, których interesuje tylko kolejna fiskalna sztuczka. Można by długo... Ale to portret poganina. I, niestety, typowy portret obywatela III Rzeczypospolitej.
Poddać się władzy ze względu na sumienie – zasada nakreślona przez Apostoła jest ogromnym wyzwaniem. Jest wyzwaniem dla rządzących – bo i oni są poddani. Nawet jeśli są posłami i senatorami. Nad nimi jest Konstytucja, a w niej odwołanie do wartości moralnych, z jakichkolwiek by źródeł je wywodzili. Jest wyzwaniem dla wszystkich – bo wspólne dobro można tworzyć tylko razem. Gdy zasada wierności sumieniu zacznie dominować w społecznym życiu Polski, Ojczyzna odrodzi się. Jeśli zwycięży pogański nawyk „nie daj się złapać” – przegramy. Bo ów chrześcijanin z portretu, to niekoniecznie ten z pierwszej ławki na Mszy za Ojczyznę. Chrześcijanin – to człowiek sumienia.

 

Spis treści :.

 

 

54. Nasz znak rozpoznawczy


Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj, i wszystkie inne - streszczają się w tym nakazie: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego! Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa (Rz 13,8-10).


„Prawo” to dla św. Pawła prawo mojżeszowe, w którego centrum jest Dekalog, w tradycji żydowskiej obudowany setkami zakazów i nakazów. Nie łatwo było odnaleźć się w tym gąszczu przepisów. Dysputy toczone przez uczonych w Prawie nie miały więc końca. Dlatego zapytano i Jezusa: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” (Mt 22,36). Jezus dał odpowiedź głęboko ludzką. I głęboko Bożą. Wskazał na miłość. A choć pytano go nieszczerze, nikt nie zakwestionował odpowiedzi. W przeddzień śmierci Jezus zmienił wzorzec miłości: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13,24).
Miłość jest radością z istnienia drugiej osoby. Jest potrzebą obdarowywania i radością dawania siebie. Jest szacunkiem wobec inności. Jest zdumieniem dwóch istot różnych i podobnych równocześnie. Miłość jest jednością wielości. Bo jest z Boga, który właśnie tym jest: jednością wielości. To Jan Apostoł napisał: „Bóg jest miłością” (1 J 4,8). A św. Augustyn, ów niestrudzony poszukiwacz Boga i miłości, po latach życiowych doświadczeń powiada: „Miłuj i rób, co chcesz”. Miłując można chcieć tylko dobra: Miłość nie wyrządza zła bliźniemu i jest doskonałym wypełnieniem Prawa. Nie tylko Dekalogu, lecz każdego prawa.
Dlatego chrześcijanin to człowiek umiejący cieszyć się innymi, ich obecnością. Nie tylko bliskimi, lecz każdym spotkanym człowiekiem się cieszy. Od tego zaczyna się miłość. Od radości. Wiele mamy do odrobienia w tym względzie. Smutny, ponury, mijający innych jak słupy przy drodze – czy to chrześcijanin? Jak będzie obdarowywał innych, jeśli nie potrafi spojrzeć na nich z radością? Jak może szanować ich inność, skoro ta inność go drażni? Bardzo wiele chrześcijanie mają do zrewidowania w codziennym odnoszeniu się do siebie i wszystkich innych. Przecież mają budować jedność wielości.
„Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie kłam...” Za tymi zakazami kryją się podstawowe wartości ludzkiego świata: rodzina, życie, własność, prawda... A wszystko poddane wewnętrznej dyscyplinie, dlatego: Nie pożądaj! Te wartości nie są pomysłem chrześcijan, ani ich wyłączną własnością. Ale oparcie ich o fundament miłości powinniśmy traktować jako nasze, chrześcijańskie, szczególne zadanie. Bo to jest nasz znak rozpoznawczy: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,25).

 

Spis treści :.

 

 

55. Życzliwie przygarnąć


A tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy. Dlaczego więc ty potępiasz swego brata? Albo dlaczego gardzisz swoim bratem? Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga (Rz 14,1.10).


Gorliwość głęboko wierzących chrześcijan. Obyśmy takimi byli. Ale są wśród nas – i to przypomina Apostoł – słabi w wierze. Inny był wtedy, przed wiekami powód i zakres owej słabości w wierze, inny jest dzisiaj. Ważna jest nasza reakcja. Nasza – jeśli uważamy się za „mocnych w wierze”. Możliwych reakcji bywa wiele. Bardzo łatwo kogoś potępić: „Prostak, bezbożnik, prymityw” – wyrokujemy. My, pobożni, pełni ogłady, subtelni. Bywają łagodniejsze reakcje. Ot, choćby traktowanie kogoś z łaskawym pobłażaniem. To też boli. Albo pełni gorliwości kogoś nawracamy, dając odczuć swą wyższość i „doskonałość”. Dziwi nas upór i zatwardziałość „grzesznika”. A jaką radę daje Apostoł? Rada jest zaskakująca: Tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy. Wyrozumiałość, nawet w sprawach ważnych, powinna być jedną z cech chrześcijanina.
W sprawach ważnych... Tym bardziej w sprawach zwykłych, codziennych, błahych. Wyrozumiałość nie jest akceptacją czyichś błędów, wad i pomyłek. Jest umiejętnością i wysiłkiem zmierzającym do zrozumienia powodów i motywów czyjegoś postępowania. „Wszystko zrozumieć, to wszystko wybaczyć” – powiada przysłowie. Nieraz ktoś, kto nie miał szczęścia wyrastać w rodzinie dobrej, może miał złych rodziców, a może w ogóle nie miał rodziny... Otóż nieraz ktoś taki przerasta samego siebie i swoje środowisko. Bohatersko walczy z tym, co zostało zapisane w jego duszy przez zły świat. Patrzymy z boku i oceniamy, gardzimy, potępiamy. A on jest bohaterem, bo mały krok w stronę dobra okupił ogromnym wysiłkiem.
Boję się w życiu ludzi, którzy w imię dobra, moralności, wiary stawiają niezwykle wysokie wymagania. Na pierwszy rzut oka zda się, że mamy do czynienia ze świętymi. Z czasem okazuje się, że owe wysokie wymagania stawiane są wszystkim, tylko nie sobie. Nieraz okazuje się, że w życiu owych płomiennych apostołów wiary i moralności wiele jest nieporządku, bywa że brudu, a nawet zgnilizny. Brakło im pokory, dlatego nie znają wyrozumiałości. Nie widzą swojej grzeszności i dlatego łatwo gardzą innymi. Zapomnieli, że i oni staną przed sądem Boga i dlatego potępiają innych. Tak mało w nich Ewangelii.
Wyrozumiałość – to nie zgoda na zło. Wyrozumiałość to dostrzeganie wszystkich oznak i okruchów dobra. To zauważanie dobrej woli także tam, gdzie komuś ciągle coś się nie udaje. To pełne życzliwości przygarnięcie człowieka słabego, który szczerze choć nieporadnie stara się być dobrym.

 

Spis treści :.

 

 

56. Przestańmy wyrokować o drugich


Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga. Tak więc każdy z nas o sobie samym zda sprawę Bogu. Przestańmy więc wyrokować jedni o drugich. A raczej to zawyrokujcie, by nie dawać bratu sposobności do upadku lub zgorszenia (Rz 14,10.12-13).


Skąd bierze się w człowieku nieodparta potrzeba osądzania innych? Czy płynie ona z poczucia sprawiedliwości? Czy raczej z chęci, najczęściej nieuświadomionej, wybielania i usprawiedliwiania siebie? „Nie jestem taki najgorszy, bo inni...” Chyba to drugie. Poza tym o wiele łatwiej widzi się innych niż siebie. Przyzwyczailiśmy się do siebie i dlatego własne zachowania stają się miarą wszystkiego. Nie mówiąc o tym, że potrzebny jest spory wysiłek ducha, by samego siebie zobaczyć. Czyny zaś bliźniego widać jak na dłoni. Inna rzecz, że zobaczyć to serdecznie mało, by o kimś wyrokować. Widać czyn, ale nie widać motywu. Słychać słowa, ale trzeba by jeszcze posłuchać czyjegoś ducha. Dlatego wyrokowanie o innych, z pozoru tak łatwe i proste, jest powierzchowne. I dlatego krzywdzące. A wyrokowanie o samym sobie trudne. I bardzo stronnicze.
Warto, by chrześcijanin zawsze pamiętał o słowach Jezusa: „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg” (Mk 10,18). Dlatego tylko Bóg może być ostateczną instancją Sprawiedliwości i troski o dobro. Czy to jako Najwyższy Prokurator, czy jako Najwyższy Adwokat. I tylko Bóg zna tajniki ludzkich sumień, nasze najgłębiej nawet ukryte motywy działania, lęki i obawy, nadzieje i marzenia. I dlatego tylko On może być w pełni sprawiedliwy. Nasze czyny nie są w stanie umniejszyć ani dodać Bogu czegokolwiek. Dlatego tylko On może być w pełni bezstronny. I nikt nie ukryje się przed Nim. Dlatego Jego sprawiedliwy osąd sięga każdego.
Przeto chrześcijanin troszcząc się o dobro i sprawiedliwość zaczyna naprawianie świata od osądu samego siebie. W tradycji wspólnot chrześcijańskich znana i żywa jest praktyka zwana rachunkiem sumienia. Czy to wiązana z sakramentem pokuty, czy z codzienną wieczorną modlitwą, czy z realizacją stawianych sobie wymagań i podejmowanych postanowień. Szczególnie ważną rolę odgrywa rachunek sumienia wiązany ze spowiedzią, bo przedstawiony kapłanowi staje się wyrokowaniem o samym sobie. Rodzi się z pokory i pokory uczy. Z pokory świadomej, że Bóg jest moim sędzią, nie człowiek, ani nawet nie ja sam. Każdy z nas o sobie samym zda sprawę Bogu – powiada św. Paweł. Dokonywanie rachunku sumienia, w jeszcze większym stopniu sakramentalna spowiedź, są w życiu chrześcijanina przygotowywaniem się na stanięcie przed trybunałem Boga – jak pisze Apostoł. Osądzając zaś nie bliźnich, a siebie, przestajemy się lękać sądu Bożego.

 

Spis treści :.

 

 

57. Sprawiedliwy w oczach Boga


Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym. A kto w taki sposób służy Chrystusowi, ten podoba się Bogu i ma uznanie u ludzi. Starajmy się więc o to, co służy sprawie pokoju i wzajemnemu zbudowaniu (Rz 14, 17-19).


Portret chrześcijanina... Bardzo łatwo o takie uproszczenie: chrześcijanin – pobożność – rytuał. O tym Paweł pisał w Liście do Rzymian – o rytualnym charakterze przepisów dotyczących jedzenia i picia. Inne czasy, inny obyczaj. Ale problem został. Zresztą – łatwiej obserwować przestrzeganie jakiegoś rytuału niż oceniać głębię wiary. Rytuałem jest np. przyjmowanie kolędy, rytuałem jest przestrzeganie piątkowego postu, rytuałem jest obecność na cmentarzu w dniu Wszystkich Świętych. I to jest dobre i potrzebne. Mało tego – każda z tych spraw może być drogą wyznawania wiary i do pogłębiania wiary prowadzić. Ale istota bycia chrześcijaninem tkwi w czymś innym. Innymi słowy: Królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym.
Najpierw sprawiedliwość. Nie ta potocznie rozumiana sprawiedliwość będąca uczciwością, bezstronnością, gotowością oddawania każdemu tego, co mu się słusznie należy. Chrześcijanin stara się być sprawiedliwy w oczach Boga. A chodzi o to, by być dokładnie tym, czym Bóg pragnie, by człowiek był. Chodzi o życie w pełni zgodne z wolą Bożą. Nie tylko o wierność przykazaniom Dekalogu – to zaledwie pierwsza warstwa tej wierności. Warstwa negatywna, nastawiona na to, by nie przekraczać bariery zła. Ale przecież Bóg jest Dobrem i źródłem dobra. Dlatego chrześcijanin to człowiek, który zasadą życia uczynił nie unikanie grzechu, lecz szukanie dobra. Niby to takie oczywiste – ale tak naprawdę na codzień raczej obawą przed grzechem się kierujemy, niż szukaniem dobra; bardziej zwracamy uwagę na wybór pomiędzy złem i dobrem, niż na wybór pomiędzy tym co dobre, a co doskonałe. Apostoł Paweł pisał do Rzymian: „Nie bierzcie wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12,2).
Sprawiedliwi wobec Boga... To bez wątpienia więcej niż tylko sprawa obyczaju, rytuału czy nawet samej modlitwy. To sposób na życie polegający na ustawicznym szukaniu sposobności bycia dobrym, świadczenia dobra. Bezinteresownie – bo już samo dobro jest nagrodą, a dla chrześcijanina trud bycia dobrym jest początkiem królestwa Bożego. Ten trud owocuje wewnętrznym pokojem i radością. W ten sposób jakby koło się zamyka: przecież sam Bóg chce nas widzieć pełnych pokoju i radości!

 

Spis treści :.

 

 

58. Boży i ludzki pokój


Bo królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym. A kto w taki sposób służy Chrystusowi, ten podoba się Bogu i ma uznanie u ludzi. Starajmy się więc o to, co służy sprawie pokoju i wzajemnemu zbudowaniu (Rz 14, 17-19).


Przestrzeganie rytuału jest w zasadzie łatwe. Pobożność niewiele kosztuje. Istota bycia chrześcijaninem tkwi jednak w czymś innym. W poprzednim rozdziale napisałem, że sprawiedliwość to przede wszystkim sprawa wobec Boga. Apostoł powiada dalej: pokój. Pokój jest dobrem, które otula, jak płaszczem, wszelkie powiązania między ludźmi. Dlatego „starajcie się o pokój ze wszystkimi” (Hbr 12,14). Pokój staje się synonimem zgody, jedności, porozumienia, życzliwej obecności. Wysiłek budowania pokoju jest wręcz konstytutywną cechą chrześcijanina. Nie jest to łatwe zadanie. Ale czym będzie świat bez pokoju? Czy w ogóle będzie...
Przeglądając inne miejsca, w których Apostoł wspomina o pokoju dostrzegamy jeszcze jedną myśl. Otóż pokój jest nie tylko owocem wysiłku człowieka, ale jest darem Boga. Dla przykładu: „Łaska wam i pokój od Boga” (tak zaczynają się nieomal wszystkie listy św. Pawła). „On bowiem (czyli Chrystus) jest naszym pokojem” (Ef 2,14). I jeszcze jedno zdanie: „A sam Bóg pokoju niech was obdarzy pokojem zawsze i na wszelki sposób” (2 Tes 3,16). Pokój jest darem – a dar trzeba umieć przyjąć! Dar bywa niewygodny. Dar nieraz parzy w ręce. Dlatego na przyjęcie daru trzeba być gotowym. Zresztą – każdą łaskę trzeba umieć przyjąć. Potrzebna jest wewnętrzna, duchowa „pojemność” człowieka oczekującego i gotowego przyjąć to, co daje Bóg. Tylko wielcy ludzie potrafią od Boga przyjmować wiele. Dlatego potrzebny wysiłek, by tę „pojemność” zwiększać.
Pokój to zgoda, jedność i życzliwość. Pokój to wzajemny szacunek człowieka dla człowieka. Pokój to skupienie się ludzi wokół wspólnie uznawanych, głębokich, prawdziwych wartości. Pokój to budowanie wspólnego dobra. Pokój wreszcie to jedność wielości i różności. I tu chrześcijanie mogą mieć do powiedzenia światu szczególnie dużo. Bo łączy ich wiele niezwykle głębokich więzów. W istocie te więzy jednoczą wszystkich ludzi, ale chrześcijanie powinni sobie zdawać z tego sprawę bardziej niż inni. Apostoł tak o tym pisze: „Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich” (Ef 4,4-6). Świat potrzebuje pokoju. Polska potrzebuje pokoju. Każdy człowiek może nosić w sobie pokój bądź wojnę. Chrześcijanin powinien nosić pokój. I ten będący darem Boga, i ten wypracowany własnym wysiłkiem.

 

Spis treści :.

 

 

59. Wyrozumiałość i wymagania


A my, którzy jesteśmy mocni, powinniśmy znosić słabości tych, którzy są słabi, a nie szukać tylko tego, co dla nas dogodne. Niech każdy z nas stara się o to, co dla bliźniego dogodne - dla jego dobra, dla zbudowania. Przecież i Chrystus nie szukał tego, co było dogodne dla Niego... (Rz 15, 1-3).


Bardzo łatwo jest siebie uczynić miarą wszystkiego. Stąd krok, by wszystkich naginać do swoich wyobrażeń, upodobań, zamysłów. Źle, jeśli są to zamysły złe. Ale też niedobrze, jeśli czyjeś wymagania są zbyt wygórowane. To nic, że skierowane są ku dobru, jeśli równocześnie są pozbawione realizmu. Dobro nie jest poza człowiekiem – musi wyrastać z jego wnętrza: z jego umysłu, sumienia, woli. Wola bywa słaba. Sumienia ukształtowane niejednakowo. Umysły bardzo różnią się między sobą. Każdy ma temperament i charakter inny, inne bywają dziedziczne zalety i obciążenia. I cóż z tego, że chcesz kogoś poderwać na wyżyny doskonałości, skoro on po prostu jest inny. Właśnie: inny, niekoniecznie gorszy. I jeśli nie będzie w stanie ani sięgnąć tego, co doskonałe, ani nawet zrozumieć, o co ci chodzi – zniechęcisz go nawet do tej miary dobra, która w nim jest. Nieraz też obserwowałem ludzi, którzy sami siebie uważając za wcielenie moralnej doskonałości, wszystkim wokoło stawiali niezwykle wysokie wymagania nie mając ani wyrozumienia dla czyjejś słabości, ani tolerancji dla czyjejś inności. Widziałem, że często ich pomnikowa postawa była niezbyt ciekawą osłoną skrywanych słabości, nawet przewrotności. Dlatego mądra, pełna dobroci i miłości wyrozumiałość powinna być ważną cechą portretu chrześcijanina.
Dwie myśli podsuwa Apostoł. Po pierwsze – powiada, że powinniśmy znosić słabości tych, którzy są słabi, bo wzorem tego jest Chrystus. Faktycznie, lektura Ewangelii jest bardzo pouczająca: Jezus otoczony celnikami w domu Zacheusza (Łk 19,1-10), Jezus z miłością i wyrozumiałością traktujący cudzołożną kobietę (J 8,1-11), Jezus z ogromnym taktem i cierpliwością radzący sobie z przewrotnymi pytaniami wrogów (Mt 22,15-22), Jezus ze smutkiem i równocześnie wyrozumiałością zwracający się do uczniów w Ogrodzie Oliwnym (Mt 26, 40nn). Nawet zbrodniczą słabość Piłata Jezus traktuje oględnie (J 19,23-28). Po drugie – i to bardzo ważne – wyrozumiałość jest pełnym miłości przyjęciem człowieka, nie może zaś być zgodą na zło. Dlatego Apostoł powiada, byśmy starali się o to, co dla bliźniego dogodne – dla jego dobra, dla zbudowania. Dogodne dla jego dobra – nie zaś wygodne dla jego słabości! Przygarnąć z wyrozumiałością słabego człowieka po to, by stał się i lepszy, i mocniejszy. Taki zresztą przykład zostawił Jezus we wspomnianej scenie przebaczenia grzesznej kobiecie: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz” – powiedział do niej.

 

Spis treści :.

 

 

60. Przygarniajcie siebie nawzajem


A Bóg, który daje cierpliwość i pociechę, niech sprawi, abyście wzorem Chrystusa te same uczucia żywili do siebie i zgodnie jednymi ustami wielbili Boga i Ojca Pana naszego Jezusa Chrystusa. Dlatego przygarniajcie siebie nawzajem, bo i Chrystus przygarnął was – ku chwale Boga. Bracia, jestem co do was przekonany, że pełni jesteście szlachetnych uczuć, ubogaceni wszelką wiedzą, zdolni do udzielania sobie wzajemnie upomnień (Rz 15, 5-7.14).


Apostoł dotknął w tych napomnieniach najgłębszego chrześcijańskiego motywu: Bóg i człowiek, człowiek i Bóg. Bo od chwili, gdy „Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami” (J 1,14), nie można myśleć o Bogu, nie myśląc równocześnie o człowieku. Myśleć... – to za mało. Potrzebne są czyny. Sam Jezus mówił: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25,40). Zatem uwielbienie Boga, modlitwa ust, uświęcona tradycją obrzędowość chrześcijańska, liturgia i teologia – wszystko to nie może oddalać od człowieka. Stąd w napomnieniach św. Pawła znalazło się słowo „dlatego”. Bo to nie obok siebie płyną dwa nurty chrześcijańskiego życia – osobno ku Bogu, osobno ku człowiekowi. Oba te nurty można porównać do rwącej górskiej rzeki, której wody to dzielą się na kilka odnóg, to znów płyną razem, wciąż będąc jedną rzeką. Zatem: ku Bogu i ku człowiekowi.
Ku Bogu z uwielbieniem, i to zachowując jedność. Ku człowiekowi z serdecznością: przygarniajcie siebie nawzajem! Bo bez tego nie zachowacie jedności, a zatem i ku Bogu iść nie będziecie mogli. Przygarniajcie siebie – ileż ciepła w tej zachęcie! Starajcie się nie tylko o jedność wszystkich, ale też nie pozwólcie, by ktokolwiek czuł się samotny, opuszczony, niechciany, gorszy, odtrącony. Właśnie tych, co z różnych powodów stanęli z boku, tych przygarniajcie – powiada Apostoł. Bądźcie serdeczni wobec siebie nawzajem, serdeczni wobec tych, którzy serdeczności z serca wykrzesać nie są w stanie.
Wreszcie też szlachectwo ducha – bo i tego oczekuje św. Paweł od nas. A zatem nie tania i powierzchowna czułostkowość, nie mdły sentymentalizm – ale mądra i stawiająca wymagania serdeczność. Bo właśnie taki był Chrystus – serdeczny i bardzo wymagający. Potrafił ostro powiedzieć, że czasem lepiej komuś kamień u szyi uwiązać i utopić (Mk 9,42). Ale przecież nikomu krzywdy najmniejszej nie wyrządził. Potrafił wręcz obraźliwie mówić: „Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie” (Mt 7,6), a równocześnie z wielkim szacunkiem i serdecznością rozmawiać z ulicznicą (Łk 7,36nn). Takim był On – Jezus, w którym Bóg i Człowiek stanowią jedno. Zatem idąc ku Bogu, nie wolno tracić z oczu drogi, jaką jest człowiek.

 

Spis treści :.

 

 

61. Radujcie się zawsze


Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza wyrozumiała łagodność: Pan jest blisko! O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu (Flp 4, 4-6).


Radość jest czymś wrodzonym, potrzebnym, pięknym. Zauważyć wypada, że radość jest nie tylko ludzką cechą. Popatrz na domowe czworonogi. Kot, pies – jak cudownie potrafią się cieszyć. Człowiekowi radość przychodzi czasem z wielkim trudem, choć potrzebuje jej, jak powietrza. Dlaczego? Dlatego, że człowiek nie pies. Innej radości mu potrzeba. Dlatego w innym liście Apostoł pisze: „...radość w Duchu Świętym” (Rz 14,17). Czym właściwie jest radość? Jest to jedno z tak bardzo podstawowych pojęć, że nie poddaje się definicji. Z drugiej strony każdy wie, czym ona jest.
Wesoły – radosny... Czy to to samo? Oczywiście, nie. Wesołość z radości może płynąć. Ale może mieć inne podłoże. Można się śmiać do łez oglądając komedię, można innych bawić dowcipami – a tak naprawdę być przeraźliwie smutnym. Nie każdy wesołek jest radosny. Ale każdy radosny człowiek promieniuje pokojem, weselem, ciepłem, przyjaźnią. Chciałoby się rzec, że radość stanowi i zarazem świadczy o wewnętrznej, duchowej sile i kondycji człowieka. Nie sposób radości oderwać od miłości tak człowieka, jak i miłości Boga. Dlatego głęboko przeżywana wiara owocuje radością. Dlatego czyny dobroci i miłości też owocują radością.
Radość jest czymś tak ważnym dla człowieka, że Apostoł nakazuje: Radujcie się zawsze w Panu! Jak miłość, tak i radość jest nie tylko potrzebą – jest obowiązkiem. Bez radości (tak jak i bez miłości) nie sposób być człowiekiem. Przeto i jedna, i druga są przedmiotem przykazania. Szkoda, że w naszej tradycji tylko miłość jest tak rozumiana. A przecież jeśli człowiek, by naprawdę być człowiekiem, musi być radosny, o ileż bardziej to „musi” wiąże chrześcijanina.
W apostolskim nakazie radości niepokoi jedno słowo: zawsze. Nawet, gdy spotyka nas ból i cierpienie? Tak, nawet wtedy: „Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia” (Jk 1,2). Chrześcijanin widzi dalej i więcej – widzi niewidzialne (Hbr 11,1). Dlatego wie, że „cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8,18). Zawsze? Nawet, gdy grzeszy, chrześcijanin ma się radować? Tak. Oczywiście, nie dlatego, że grzeszy – ale ponieważ wie, iż „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15,7).
I tak radość chrześcijanina zamienia się w żywe świadectwo dawane sile Ewangelii. A radosny chrześcijanin staje się znakiem dla świata.

 

Spis treści :.

 

 

62. Abyście byli jednego ducha


A przeto upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi..., że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: „Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa”. Czyż Chrystus jest podzielony? (1 Kor 1, 10-13).


Chciałoby się powiedzieć, że niezbyt chlubny to portret korynckich chrześcijan sprzed dwudziestu wieków: zdarzają się między wami spory – pisze Apostoł. Korynckich? Sprzed wieków? Czy nie podobnie jest dziś? Czy polscy chrześcijanie nie wyprzedzili w sporach koryntian? Zauważ jednak, że św. Paweł pisze „zdarzają się”. A więc nie są regułą i nie trwają ciągle. Na pewno nie są charakterystycznym rysem korynckiej gminy. Myślę, że chrześcijan naszych czasów też nie... Ale jest coś ważniejszego. Otóż różnice, spory, nieporozumienia, niesnaski zawsze były i będą tam, gdzie jest choć kilka osób. Nie ma bowiem ludzi idealnych i wspólnot idealnych też nie ma. I nie każda różnica czy spór muszą być czymś złym. Mogą być wynikiem inności ludzi, ich poglądów, ich planów czy marzeń.
W napomnieniu Apostoła, które odczytuję nie jako „pobożne życzenie”, ale jako zasadę chrześcijańskiego życia, najważniejsze zdają się słowa: byście byli jednego ducha i jednej myśli. Chodzi o formułę: „Niech różnice zdań nie prowadzą do różnicy serc”. O więcej zresztą chodzi – o to mianowicie, by zdając sobie sprawę z nieuchronności różnic – ciągle, z wysiłkiem, każdego dnia na nowo, z uporem ale i z ufnością budować jedność wspólnoty. Każdej wspólnoty – rodzinnej, osiedlowej, parafialnej, narodowej wreszcie. Nie sztuczna i pozorna jedność, ale ciągły wysiłek szukania tego, co łączy, nie tego co dzieli.
Dla chrześcijan ważny jest jeszcze inny motyw. Wielkość tego, co dzieli i tego co łączy. Bo są w życiu drobiazgi. One mogą łączyć, one mogą dzielić. Są sprawy ważne – i one też mogą jednoczyć lub burzyć. Są wreszcie sprawy istotne, najważniejsze. One, niestety, też mogą dzielić lub łączyć. Osoba i nauka Jezusa jest taką „sprawą”, która dla nas powinna być ponad wszystkimi różnicami – małymi, dużymi, czy nawet bardzo wielkimi. Zjednoczeni wokół Jezusa i Ewangelii nie poddajemy się tysiącom innych spraw, które mogłyby i mogą nas poróżnić. Dlatego Apostoł pyta: Czyż Chrystus jest podzielony? Świadom wagi problemu i trudności, jakie nastręcza budowanie jedności, przemawia też tonem niezwykle uroczystym: Upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa! I choć o jedność trudno, chrześcijanie zawsze wiedzieli, że jedność jest konieczna. Także jako ich znak rozpoznawczy (por. J 17,21).

 

Spis treści :.

 

 

63. Prostota i moc


To, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi. Przeto przypatrzcie się, bracia, wam, powołanym przez Boga! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć (1 Kor 1, 25-27).


Nie wystarczy być głupim, by zostać wybranym przez Boga... Jezus w przypowieści o dziesięciu pannach (Mt 25,1-13) też mówi o głupich (taki jest wierny przekład tago miejsca). W Jezusowej przypowieści głupie panny są obrazem ludzi odrzuconych. Nie dlatego, że taki był kaprys Boga, lecz dlatego, że lekkomyślnie potraktowały nieubłagany upływ czasu – brakło im czujności. Apostoł Paweł ma zaś przed oczyma różnice dzielące ludzi. Są one być może jakoś uzasadnione – czy to poziomem wykształcenia, czy pozycją społeczną, czy zamożnością. Ale przecież różnice pomiędzy ludźmi w oczach Boga nic nie znaczą. Największy mędrzec jest przed Nim jak głupiutkie dziecko. Bogactwo milionerów znaczy tyle co śmieci. A różnice „pozycji społecznej” bywają tak przewrotne, że lepiej o nich nie mówić.
Korynt – portowe miasto, pełne ciężkiej pracy, brudnej uciechy i ludzkiej biedy. Tacy byli korynccy chrześcijanie. I do tych prostych ludzi zwraca się Apostoł słowami pełnymi szacunku: „do Kościoła Bożego w Koryncie, do tych, którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości” (1 Kor 1,2). Pawłowi nie robi różnicy to, czy przemawia do wykształconego ateńskiego audytorium, czy staje wobec cesarskiego namiestnika, czy pisze do pogardzanych mieszkańców Koryntu. Bo jest on pełen prostoty – tej ważnej cechy człowieka, która pozwala zachować naturalność, bezpośredniość wobec każdego. Św. Paweł świadom wielkości darów Boga, w zakończeniu tego samego listu pisze tak: „za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną” (1 Kor, 15,10).
Prostota chrześcijanina rodzi się ze świadomości, że bez łaski Bożej człowiek jest niczym, że to dzięki Jezusowi jest Bożym dzieckiem, że wszystko w jego życiu, nawet życie samo, jest darem Boga. Prostota – ten tak potrzebny każdemu człowiekowi rys charakteru w życiu chrześcijanina staje się wyrazem wiary, uznania wielkości Bożego daru i wdzięczności za to, kim jest. Prostota i moc, która daje człowiekowi odwagę, gdy staje wobec możnych, mędrców i szlachetnie urodzonych. Prostota, która pozwala zachować osobistą godność, choćby ludzie przestali nas zauważać.

 

Spis treści :.

 

 

64. Tylko Jezus


Przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, aby błyszcząc słowem i mądrością głosić wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego (1 Kor 2, 1-2).


Co w portrecie chrześcijanina jest rysem istotnym? Jeśli pytać o prawdy wiary, chrześcijanin wskaże na dwie. Najpierw na wiarę w Boga Trójjedynego: „Są trzy osoby boskie – Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty”. Niepojęte, wewnętrzne życie Trójcy Świętej. Ale Bogu jakby nie starczyło wewnętrznego bogactwa. Stwarza świat, stwarza ludzi. I jeszcze Mu mało. Tu dotykamy już drugiej prawdy wiary wyznawanej tylko przez chrześcijan: „Syn Boży stał się człowiekiem, umarł na krzyżu i zmartwychwstał dla naszego zbawienia”. Miał swój ziemski życiorys i ziemskie imię: Jezus. Prastary obyczaj naszej pobożności scalił te dwie prawdy w jeden znak: gest krzyża – to wyznanie zwycięstwa Jezusa przez Krzyż. Gestowi towarzyszą słowa „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”.
Jezus: Bóg–Człowiek. Chrześcijanin jest zafascynowany Jezusem. Jest to fascynacja człowieczeństwem – jego pełnią i doskonałością. Nikt w historii nie wywarł na ludziach takiego wrażenia, a trwa ono nieprzerwanie dwadzieścia wieków. Jezus budzi podziw i miłość. Ale też lęk i nienawiść. Nie sposób obok Jezusa przejść obojętnie. Dlaczego? Bo Jezus jest także Bogiem. Niechrześcijanin wzruszy ramionami, w najlepszym wypadku powstrzymując się od wypowiedzenia jakiegokolwiek zdania. Chrześcijanin gotów dać za to życie. Gotów? Tysiące męczenników to uczyniło. A krew męczenników stawała się zasiewem nowych pokoleń chrześcijan – jak napisał Tertulian (rok 197), naoczny obserwator krwawych prześladowań za wiarę. Zresztą, męczennicy ginęli zawsze, także za naszych dni.
Apostoł pisze: Postanowiłem nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. Innymi słowy: Jezus jest wszystkim. Ale Jezus nie wyrywa korzeni człowieka mocno wrośniętych w tę ziemię. Nie po to stał się człowiekiem, by nas od ziemi odrywać, lecz by ludzką drogę przez ziemię uczynić drogą do nieba. „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14, 6) – powiedział na ostatniej wieczerzy. Następnego dnia śmierć stała się bramą życia. Dlatego chrześcijanin z uporem powtarza: Jezus jest wszystkim. I codziennie kreśli na sobie znak Ukrzyżowanego. A jeśli nawet chrześcijanin zapatrzy się w niebo (jak uczniowie w dniu wniebowstąpienia), to aniołowie gotowi są go napomnieć, by stąpał raczej po ziemi, bo Pan wróci i zażąda od każdego z osobna rachunku ze skarbów mu powierzonych (Dz 1, 11; Mt 25, 14nn). Chrześcijańskie „tylko Jezus” otwiera przed człowiekiem tak szerokie horyzonty już na tej ziemi, że po prostu warto być chrześcijaninem.

 

Spis treści :.

 

 

65. Niech Pan to osądzi


Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią. Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamiary serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę (1 Kor 4, 4-5).


Żyjąc wśród ludzi, powinniśmy mieć o nich swoje zdanie. Nawet musimy. Musimy ludzi znać, musimy wiedzieć o ich stronach dobrych i złych. Od dziecka uczono nas, że trzeba unikać złego towarzystwa. Trzeba. Ale jakże łatwo od poznania słabości i wad drugiego człowieka przejść do sądzenia go. Przekonanie staje się opinią, wiedza rodzi ocenę. I zapada wyrok, który być może opiera się na znajomości faktów. Ale zawsze, w każdym człowieku i w każdej sytuacji jest także to, co w ciemnościach ukryte. To, czego inni nie wiedzą o nas i czego my nie wiemy o nich – nawet na płaszczyźnie faktów. A jest przecież jeszcze głębia ludzkiego serca. Jest jego życiowa historia. Nie znamy obciążeń drugiego człowieka. Nie mamy pojęcia, jak dzieciństwo i młodość wpłynęły na jego charakter. Znając fakty, możemy nie znać intencji, zamiarów. Może były dobre? To Bóg ujawni zamiary serc. Bo tylko Bóg zna człowieka tak do końca. Czytamy w Ewangelii: „Jezus nie zwierzał się im, bo wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co w człowieku się kryje” (J 2, 24n).
Łatwo wyrokujemy o drugich i... łatwo wyrokujemy o sobie. Tyle, że ten drugi wyrok jest najczęściej uniewinniający. Św. Paweł zna doskonale ten mechanizm i dlatego mówiąc „sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego” zaraz dodaje „ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia”. Sumienie Apostoła było bez wątpienia jego doskonałym przewodnikiem i sędzią. Któż w końcu był lepiej uformowany, jak ci, którzy Ewangelię nie tylko głosili, ale nią żyli. Ale Paweł sobie nie ufa. Chrześcijanin też, bo wie, jak łatwo gorliwiec staje się faryzeuszem. Jak łatwo przestawić akcenty i „przecedzić komara, a połknąć wielbłąda”. Jak łatwo w najlepszej wierze „dawać dziesięcinę z mięty, kopru i kminku”, równocześnie gubiąc to, „co jest ważniejsze: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę” (Mt 23, 23-24). Ze złej woli? Niekoniecznie. Ale choćby i bez złej woli, choćby i w najlepszej wierze prowadzi to jednak do fałszu. Znając życie, śmiem powiedzieć, że ci, którzy są przekonani o własnej doskonałości, najczęściej stają się okrutnymi i niesprawiedliwymi sędziami innych. Apostoła stać było na wyznanie: „Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7, 19). Dlatego daje nam radę, by poczekać aż Pan przyjdzie i ujawni zamiary serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę.

 

Spis treści :.

 

 

66. Wspaniały smak wolności


Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę. Pokarm dla żołądka, a żołądek dla pokarmu. Bóg zaś unicestwi jedno i drugie. Ale ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała. Bóg zaś i Pana wskrzesił i nas również swą mocą wskrzesi z martwych (1 Kor 6, 12 - 14).


„Wszystko mi wolno!” – Jakbym słyszał nasz, dzisiejszy świat. Wolność jednostek, wolność stowarzyszeń, wolność ekonomiczna, wolność seksualna. O tej ostatniej wspomniał Apostoł! Zatem nic nowego pod słońcem. „Wszystko mi wolno!” – zakrzyknie obrońca wolności, uważając, że wolność to życie bez ograniczeń. A przecie taka wolność jest absurdem. Nieuchronnie prowadzi do przemocy i anarchii. Dlatego zdrowy rozsądek nakazuje wolność ujmować w ramy przepisów prawa, a nieliczących się z jego zasadami wsadzać do kryminału. Bo jednak nie wszystko mi wolno.
A chrześcijanin z uporem zawoła: Wszystko mi wolno! I będzie miał rację. Pod jednym wszelako warunkiem: że w każdym calu jest chrześcijaninem. A to znaczy, że „wszystko” znaczy dla niego „wszystko, co dobre”. To coś tak, jak „kochaj i rób co chcesz” św. Augustyna – bo miłość, autentyczna miłość, chce tylko dobra. Taka miłość nie jest łatwa. A wolność nie oznacza możliwości nieskrępowanego decydowania, ale możność pójścia za dobrem, akceptacji wartości. Źle, jeśli chrześcijanie ulegają wolności złudnej, nieprawdziwej, wolności destrukcyjnej, niszczącej ich od wewnątrz. Źle, bo tracą odniesienie do prawdy o samych sobie, do prawdy o człowieku, do prawdy będącej istotą Ewangelii. Przestają być chrześcijanami.
Nie wszystko przynosi korzyść – dopowiada Apostoł. Nawet w perspektywie chrześcijańskiego pojmowania wolności nie wszystko przynosi korzyść. Nie każda rzecz czy dobra sprawa jest jednakowo pożyteczna. A nawet może być szkodliwa, choć dobra. Bo dobro przerastające możliwości jakiegoś konkretnego człowieka może doprowadzić go do klęski, obciążyć tak bardzo, że nie uniesie wymagań tego dobra. A to zwykle owocuje złem.
Ja niczemu nie oddam się w niewolę! – woła św. Paweł. I wskazuje na jedzenie oraz cielesny wymiar miłości. I jedno i drugie tkwi bardzo głęboko, bo aż w biologicznej warstwie natury człowieka. Jest konieczne i jest Bożym darem. Ale – paradoks? – i jedno, i drugie może człowieka zniewolić. Może, dobrze o tym wiemy. Bo człowiek obciążony słabością grzechu pierworodnego nie potrafi być do końca i bez reszty wolny. Dlatego musi być ostrożny. Dlatego musi wołać tak, jak Paweł: Ja niczemu nie oddam się w niewolę! A gdy nauczy się stawiać granice samemu sobie, wtedy zaczyna odczuwać wspaniały smak wolności.

 

Spis treści :.

 

 

67. Uświęcająca moc


Jeśli któryś z braci ma żonę niewierzącą i ta chce razem z nim mieszkać, niech jej nie oddala! Podobnie jeśli jakaś żona ma niewierzącego męża i ten chce razem z nią mieszkać, niech się z nim nie rozstaje! Uświęca się bowiem mąż niewierzący dzięki swej żonie, podobnie jak świętość osiągnie niewierząca żona przez brata. W przeciwnym wypadku dzieci wasze byłyby nieczyste, teraz zaś są święte (1 Kor 7, 12 - 14).


Apostoł jakby widział problem naszych czasów. Tyle wśród nas rodzin, w których obok chrześcijan są niewierzący. I nie to dziwi. Zastanawia raczej Boża logika. Otóż gdy Bóg zechciał człowieka uczynić swoim dzieckiem, zamiast wziąć nas do nieba, sam zszedł na ziemię. „Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (Ga 4, 4). To jest logika Wcielenia. Obrazowo mówi o tym Jezus: „Królestwo niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło” (Mt 13, 33). A w Kazaniu na górze nieco inaczej: „Wy jesteście solą dla ziemi... Wy jesteście światłem świata...” (Mt 5, 13n). Chrześcijanin logikę Wcielenia musi znać i być jej świadomym współpracownikiem.
Uświęca się bowiem mąż niewierzący dzięki swej żonie. Dzięki żonie? Przecież to Bóg uświęca. Łatwiej nam zaakceptować pokrepienie wodą święconą. Mówimy: ksiądz mnie poświęcił. Ale żeby obecność wierzącej żony u boku niewierzącego męża (i odwrotnie) miała uświęcać? A tak. Z logiki Wcielenia zrodziła się logika sakramentów – materialnych znaków, które są narzędziami zbawienia. Siła sakramentów nie rodzi się z ich naturalnej mocy, a z daru Boga, z postanowienia Jezusa. Oboje małżonkowie są dla siebie sakramentalnym znakiem. A jeśli jedno jest niewierzące? Odpowiedź znamy: Uświęca się mąż niewierzący dzięki swej żonie. Uświęca się – czyli jego życie nabiera w oczach Boga nowej wartości. Powinno takiej wartości nabrać też w oczach ludzi. I niekoniecznie musi chodzić o jego nawrócenie.
Trzeba wskazać na inny jeszcze wymiar uświęcania świata. Właśnie: świata. Chrześcijanie, sami uświęceni przez Chrystusa, są jak zaczyn w świecie, jak sól dodana do potraw, jak światło w ciemności. Niekoniecznie jesteśmy lepsi, czy moralnie doskonalsi. Ale przez sakrament chrztu staliśmy się nosicielami niepojętej dla nas Bożej mocy. Już sama nasza obecność uświęca świat. Najpierw uświęcamy się wzajemnie, a towarzyszy temu obietnica Jezusa: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20). Jako ludzie powinniśmy tę uświęcającą moc, zaszczepioną nam w chwili chrztu, pielęgnować świadomie. I lękać się, by swoich słów i czynów nie przysłaniać złem i nie niweczyć tego, co jest z Boga.

 

Spis treści :.

 

 

68. Świadkowie innego świata


Mówię, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata. Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień (1 Kor 7, 29-32a).


Czytając te słowa Apostoła, czujemy się chyba niepewnie. Jakby oczekiwał od nas jakiejś dwoistości, rozdarcia. Jakbyśmy mieli być „nie z tego świata”. Ale chyba nie po to, Syn Boży stał się człowiekiem, aby Jego wyznawcy mieli być nie z tego świata... Istotnie, nie po to. I nie dlatego, by w ludzkie życie wprowadzać rozdwojenie, lecz jedność. W Jezusie spotkały się dwa światy, dwa wymiary istnienia: ten dobrze nam znany, czasowo-przestrzenny i ten inny, wieczny, ponadczasowy i ponadprzestrzenny. Osoba Syna Bożego jest zwornikiem obu. W jakiś sposób każdy chrześcijanin musi starać się być znakiem i miejscem spotkania tych dwóch światów, tych dwóch sposobów istnienia. Apostoł nie sugeruje wewnętrznego rozdarcie w życiu chrześcijanina. Przeciwnie – wskazuje na wyjątkową rolę, jaką chrześcijanin winien w świecie spełniać: świadomy przynależności do obu światów, spajać je ze sobą, łączyć, wartości jednego świata zaszczepiać w drugim. Czy nie o tym samym mówił Jezus, porównując swoich uczniów do soli, do światła, a zwłaszcza do zaczynu? (Zob. Mt 5, 13-16; 13, 33).
Przemija postać tego świata... Ten nasz świat poddany jest presji czasu. A więc zmienny. To jest Boży dar i zadanie. I to jest piękne: w tej zmienności odnaleźć siebie. W tej zmienności odnaleźć wartości niezmienne, wieczne. Tę zmienność tak ukierunkować, by sięgnęła tego, co trwałe. Najpierw więc trzeba ją polubić, a nawet pokochać – bo tylko wtedy można ją sensownie i trwale kształtować. Trzeba umieć stanąć jakby nieco „z boku” – bo tylko zachowując dystans i wewnętrzną wolność, można skutecznie formować rzeczywistość. Nie jest to łatwe? Nie jest, to prawda. Ale jest to porywająca przygoda. Więcej – na tej drodze można odnaleźć sens życia. Myślę, że tylko na tej drodze.
A jest to droga wolności. Nie tej wolności obywatelskiej. Trudniejsza do osiągnięcia i bardzo trudna do utrzymania jest wewnętrzna wolność każdej osoby. Dlatego, że nie gwarantują jej żadne czynniki zewnętrzne, a najgroźniejszym jej wrogiem jest własna słabość. Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień – pisze Apostoł. Wprost chodzi mu o wolność od uwikłań małżeńskich, ale przecie to tylko wycinek całej rzeczywistości. A chrześcijanin – to człowiek wolny. Bo zakosztował smaku innego świata.

 

Spis treści :.

 

 

69. W biegu po nagrodę


Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą. Ja przeto biegnę nie jakby na oślep; walczę nie tak, jakbym zadawał ciosy w próżnię, lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego (1 Kor 9, 25-27).


Z Koryntu do Olimpii to tylko nieco ponad 100 kilometrów. W czasach św. Pawła nie trzeba było odbywać i tej podróży, by wziąć udział w zmaganiach atletów. A Paweł jakby widział i nasze czasy, gdy zdobycie sportowego trofeum przynosi zwykle większy rozgłos i sławę, niż dokonania uczonych. Ileż trzeba wysiłku i treningu, by zdobyć nie jakąś tam nagrodę w powiatowych zawodach, ale by stać się w swej dyscyplinie (nawet i ta nazwa wiele mówi) pierwszym. Widocznie Apostoł podziwiał sportowe widowiska swoich czasów, zastanawiał się i myślał...
Myślał nad tym, czy warto. A skoro życie dawało odpowiedź, że warto zabiegać o sportowe medale, pytał dalej: czy nie warto sobie narzucać dyscypliny dla nagrody większej? Nieprzemijającej? I w tym miejscu otwiera się pole fantazji – bo nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tej nagrody. Bo „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor, 2, 9). Zatem bez wątpienia warto. Po stokroć warto. Powiedziałbym nawet tak: warto także zaryzykować. Skoro nie wiem, jaka to nagroda, skoro mogę sobie tylko pofantazjować na jej temat, to jest jakieś ryzyko. Ale nie dla chrześcijanina. I to jest bardzo ważny rys jego portretu: z czysto ziemskiego punktu widzenia ryzykuje. Z punktu widzenia wiary nie ponosi żadnego ryzyka. Bo dzięki wierze widzi dalej, bardzo daleko (zob. Hbr 11, 1nn). A dzięki zmartwywstaniu Jezusa nawet ryzyko śmierci przestaje być ryzykowne, choć pozostaje bardzo trudne. Dlatego tak wielu chrześcijan w ciągu dwudziestu już wieków życiem ryzykowało i płaciło życiem za swoją nadzieję nieprzemijającej nagrody. To męczennicy wiary. Ale także męczennicy dobroci, solidności, ludzkiej wierności. To wszyscy, którzy zapominając o sobie, służyli innym ofiarną pomocą, czasem, siłami, zdrowiem...
By jednak być zdatnym do udziału w tej życiowej gonitwie o dobro, trzeba treningu. I o tym Apostoł wie, pisząc: poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę. Dlatego w chrześcijańskiej tradycji, od czasu podjęcia przez Jezusa czterdziestodniowego postu, asceza, umartwienie, poskramianie własnego ciała (ale także swego ducha!) jest takie ważne. Ale czy aby w naszych czasach sportowcy nie wkładają większego wysiłku w zdobywanie medali, niż chrześcijanie w swój wielki bieg po nagrodę u Boga? Może warto pójść na jakieś zawody, by jeszcze raz przemyśleć pawłowe wyznanie?

 

Spis treści :.

 

 

70. Nieufna ufność


Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł. Pokusa nie nawiedziła was większa od tej, która zwykła nawiedzać ludzi. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania abyście mogli przetrwać (1 Kor 10, 12 - 13).


Każdy człowiek jest uwikłany w toczącą się od zarania dziejów walkę zła przeciwko dobru. I każdy odkrywa w sobie z jednej strony pociągającą siłę dobra, z drugiej strony słabość, która nie pozwala sprostać wymaganiom dobra. Św. Paweł musiał doświadczyć wiele słabości wciągnięty w tę bezwzględną walkę. Zobacz, co pisze o tym w liście do Rzymian (7, 14-25). Można się domyślać, że niejedną rundę tej walki przegrał. I to nauczyło go nieufności wobec siebie, wobec ludzkich sił i możliwości (czy raczej niemożliwości), wobec natury skażonej grzechem. Dlatego pisze: Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł. Chrześcijanin to człowiek, który zna prawdę o grzechu pierworodnym – bo tak prastara tradycja nazywa tę ludzką słabość. Naiwni są wszyscy, którzy chcieliby budować życie – czy to osobiste, czy społeczne – ignorując skutki grzechu pierworodnego w człowieku i w świecie. W wymiarze osobistym prędzej czy później kończy się to przetrąceniem moralnego kręgosłupa człowieka. Innymi słowy: zbyt pewni siebie kończą źle. W wymiarze społecznym... Mój Boże, przecież i to przerabialiśmy. System komunizmu – piękny w swojej ideologii, ale nie liczący się z grzesznością człowieka, doprowadził do totalnej ruiny połowę świata. Pomny zarówno nauki apostolskiej, jak i życiowych doświadczeń chrześcijanin jest nieufny...
A zarazem jest pełen ufności! Sprzeczność? Bynajmniej. Chrześcijanin wie, że Bóg nie tylko jest, ale jest niewyczerpanym źródłem duchowej energii. Katechizm nazywa ją łaską. A łaska to nie rzecz, nie przedmiot, nie „coś”, ale to Jego obecność wśród nas i Jego miłość. Jezus w rozmowie z Nikodemem mówi: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Wiara to oparcie się na Bogu. Wiara to stanięcie po stronie dobra dlatego, że jest ono z Boga. Wiara chrześcijanina to silne przeświadczenie, że zwycięstwo dobra dokona się mocą łaski Bożej. Nieufny człowiek nabiera wtedy niesłychanej pewności. Ale nie jest to pewność siebie. O, nie! To pewność Bożej mocy. To pewność wiary. To spokój i ufność dziecka, które wie, że Ojciec nie pozwoli zrobić mu krzywdy. Tacy byli święci: nieufni wobec siebie, bezgranicznie ufający Bogu. Więcej: im bardziej byli nieufni wobec siebie – tym większa była w nich siła zaufania wobec Boga. Tajemnica ich „sukcesu” zasadza się właśnie na tej nieufnej ufności.

 

Spis treści :.

 

 

71. Obdarowany, by obdarowywać


Czy wszyscy mają dar czynienia cudów? Czy wszyscy posiadają łaskę uzdrawiania? Czy wszyscy przemawiają językami? Czy wszyscy potrafią je tłumaczyć? Lecz wy starajcie się o większe dary: a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą. Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący (1 Kor 12, 29 – 13,1).


Cudotwórcza moc nie jest z człowieka. Warto sięgnąć do Dziejów Apostolskich, by przeczytać opis uzdrowienia dokonanego przez apostoła Piotra (Dz 3, 1 - 10). Uderza naturalność tej relacji. Piotr zachowuje się, jakby czynił coś najzwyczajniejszego. A tu: cud! Nie takie to proste być nosicielem cudotwórczej mocy. Zostaje wtedy albo uciec przed tłumem, albo być dla wszystkich. Bo przecież dar czynienia cudów jest po to, by służyć nim wszystkim wokoło. I nie tylko ten dar. Apostoł wspomina dar przemawiania językami, dar ich tłumaczenia... Pisząc to, mam w oczach Papieża. Jan Paweł II bez wątpienia jest nosicielem wielu Bożych darów. Tyle razy obserwowaliśmy go. Co jest w tym niemłodym i schorowanym człowieku, że słuchają go tak ogromne tłumy? Proste, oszczędne słowa, a tyle w nich treści i mocy. To nie efekt studiów, habilitacji i profesury. To dar dany temu człowiekowi, by mógł służyć innym. I jak niezmordowanie on to czyni!
Zatrzymałem się, zasugerowany słowami św. Pawła, przy darach wielkich. A przecież na codzień też spotykamy ludzi obdarzonych różnymi przymiotami, dzięki którym są pożyteczni, nieodzowni dla innych. Ktoś ma rękę do kwiatów – jak pięknie i radośnie wygląda wtedy dom czy biuro. Ktoś inny ma serce do dzieci – i nie tylko własne dzieci za mamą (czy tatą) gotowe pójść w ogień, ale dzieci krewnych, przyjaciół i sąsiadów za nim przepadają. Ktoś inny ma talent do załatwiania spraw, które są nie do załatwienia. Wszyscy wokoło wiedzą wtedy, kogo o pomoc prosić. Przeróżne są dary. Ważne, by świadomie je pielęgnować i rozwijać. A najpierw u siebie dostrzec. I przyznać się do nich, nie taić – rozpoznane przez otoczenie dary stają się niewygodne. Wcale nie trzeba być cudotwórcą, by nie móc się opędzić od innych. Dlatego tak często spotyka się ludzi wyznających zasadę „nie chwal się, że coś potrafisz”.
A jest to zasada z gruntu niechrześcijańska. Nie, nie przesadziłem. Być chrześcijaninem, to przecież wierzyć, że Bóg stał się jednym z nas dla nas. „Być dla” – to konieczne życiowe następstwo tej wiary. Każdy dar, każde uzdolnienie, każdy talent powinny więc być skierowane ku innym. Chrześcijańska zasada brzmi: „obdarowany, by obdarowywać”. To bywa niewygodne, a często trudne. To absorbuje. To nie pozwala zamknąć się w swej prywatności. I tylko ten, kto sięgnął po dar najdoskonalszy, po miłość, będzie potrafił dobrze spożytkować inne dary, którymi Bóg go ubogacił.

 

Spis treści :.

 

 

72. Wszystko na chwałę Bożą


Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie (1 Kor 10, 31).


Szczególny jest kontekst tego stwierdzenia – Apostoł wyjaśnia sprawę spożywania potraw z mięsa składanego w pogańskich ofiarach. Ten problem ma dla nas znaczenie wyłącznie historyczne. Ale zasada sformułowana przez św. Pawła stała się jednym z ważnych, wręcz istotnych rysów portretu chrześcijanina. Św. Ignacy Loyola, twórca Towarzystwa Jezusowego, hasłem zakonu uczynił słowa: Omnia ad maiorem Dei gloriam (w skrócie: OAMDG) – „Wszystko na większą chwałę Bożą”. Co znaczy „wszystko”? Co znaczy „na chwałę Bożą”?
Jedzenie i picie jest bez wątpienia jedną z najbardziej biologicznie koniecznych ludzkich czynności. Bez jedzenia i bez picia nie można się obejść. Jedzenie i picie są potrzebą tak silną, że mogą przekreślić jakiekolwiek inne zasady i sposoby wartościowania. Dlatego, gdy braknie chleba, człowiek przestaje mieć cokolwiek do stracenia. To rodzi rewolucje. Ale równocześnie jedzenie i picie potrafimy otoczyć rytuałem i ze zwykłego zaspokajania biologicznej potrzeby uczynić nie tylko pełen ciepłej, rodzinnej atmosfery świąteczny obiad, ale i weselną ucztę czy dyplomatyczne przyjęcie. Ten wywód powinien nas przekonać, że nawet tak biologicznie prymitywna czynność może stać się nośnikiem duchowej treści. Czy zresztą nie jest podobnie z miłością mężczyzny i kobiety? Czy i tu biologizm nie zostaje wchłonięty przez przeżycia duchowe? Wiem, że wszystko można pozbawić duchowego wymiaru. Ale ty wiesz doskonale, że o człowieczeństwie stanowi możność przepełniania ciała i materii duchem. A zatem: wszystko. Dosłownie. Z jednym zastrzeżeniem: wszystko, jeśli nie jest to złem. Dlatego chrześcijanin może w życiu zajmować się wszystkim – czy to uprawiając ten lub inny zawód, odpoczywając w ten lub inny sposób, wypełniając swój czas takim lub innym zajęciem. Byle tylko nie czynił zła, każda sprawa w jego rękach może stać się święta, może stać się modlitwą, może być ofiarą chwały Boga. „Wszystko” – tak przecież napisał Apostoł.
Powiedziałem, że każda sprawa może stać się... Bo nie jest nią sama z siebie. Sprawy naszego życia z natury rzeczy są materialne, cielesne. Bóg jest duchem. W człowieku duch i materia stanowią jedno. W człowieku zatem rzeczy materialne nabierać mogą wartości duchowej. Nie każdy o tym wie. Chrześcijanin powinien wiedzieć. Więcej: chrześcijanin powinien świadomie tę niezwykłą ludzką zdolność w sobie pielęgnować. Po to został przy chrzcie namaszczony: „...byś wytrwał w jedności z Chrystusem kapłanem, prorokiem i królem” (z obrzędu chrztu). Nie dano nam więcej mocy, ale dano nam, chrześcijanom więcej świadomości, że wszystko, czego dotyka człowiek, powinno przemieniać się w pieśń chwały Boga.

 

Spis treści :.

 

 

73. Naśladowcy Chrystusa


Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa. Pochwalam was, bracia, za to, że we wszystkim pomni na mnie jesteście i że tak, jak wam przekazałem, zachowujecie tradycję (1 Kor 11, 1 - 2).


Tradycja... Niemodne jest dziś odwoływanie się do tradycji. Reklama zyskuje klientów hasłem: „Nowość!” Jakby z góry przesądzając, że to, co dawne nie wytrzymało próby czasu. Reklamowaną nowość wkrótce zastąpi inna nowość. Czy chrześcijanin nie lubi nowości? A to zależy jakich. W najważniejszych sprawach chrześcijanin stawia na wzorce sprawdzone od pokoleń. Nie można dotrzeć do głębi ludzkiego „być albo nie być” w ciągu jednego życia, jako że ta głębia jest nieskończona – tak, jak nieskończony jest Bóg, którego obraz w sobie nosimy. Czy jest sens odmieniać ten obraz, jak zmienia się firanki lub tapetę? Czy nie bardziej potrzebujemy wzorców wypracowanych przez ludzi wielkich duchem, którzy wiele światła i mocy od Boga otrzymali?
Dla chrześcijanina wzorcem wszystkich wzorów jest Jezus. Dlatego Apostoł powiada: Jestem naśladowcą Chrystusa. Ktoś powie: ależ Jezus był Bogiem, jakże Go naśladować? Jest Bogiem. Ale jest także człowiekiem. A jego ludzkie życie było tak proste, tak zwyczajne, że każdy może Go naśladować. A cuda? Odpowiedzi są dwie. Pierwsza: W życiu Jezusa jest tak wiele cech zwyczajnych, że jeśli pominąć cuda, to i tak widzimy Człowieka wielkiego wielkością dobra. Druga odpowiedź: Pokolenia przekonały się, że ten, kto jest gotów bezgranicznie naśladować Jezusa w Jego zwyczajności, otrzymać może moc cudotwórczą. Tak było nie tylko w czasach odległych, dziś także.
Jak realizować naśladowanie Jezusa na codzień, uczyli i uczą nas święci. Apostoł Paweł nie waha się napisać: Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa. To nie zarozumialstwo z jego strony, to świadomość daru jaki otrzymał, by dzielić się nim z innymi. Na fundamencie apostolskim zbudowana jest cała chrześcijańska tradycja. Lubimy nowości – ale cenimy tradycję. Tę sięgającą korzeni. Tę, której elementy odnajdujemy w dwóch tysiącach lat historii chrześcijaństwa. Każde pokolenie odnajdywało własne sposoby wcielania w życie wartości Jezusowej Ewangelii. Przecież Syn Boży wcielił się w ludzki świat w konkretnym, historycznym momencie. I w tym też musimy i możemy Go naśladować: realizując, uobecniając Ewangelię w każdym pokoleniu na nowo. Dlatego chrześcijanie zawsze powinni być pierwsi w kreowaniu nowości. Dlatego wielkie postaci chrześcijaństwa (zwiemy ich świętymi) zwykle wyprzedzały swoją epokę, narażając się na niezrozumienie. A jednak te nowości nie były „nowinkami”. Zawsze wyrastały z głębi tradycji. Z Bożej wieczności. I zawsze przemieniały świat. Dlatego chrześcijanie są potrzebni światu.

 

Spis treści :.

 

 

74. Jeden Chleb i jedno Ciało


Zresztą osądźcie sami to, co mówię: Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czy nie jest udziałem we Krwi Chrystusa? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w Ciele Chrystusa? Ponieważ jeden jest chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno Ciało. Wszyscy bowiem bierzemy z tego samego chleba (1 Kor 10, 15 - 17).


Człowiekiem nie jest się w pojedynkę. Potrzebni byli rodzice. Potrzebni są ludzie wokoło mnie. Ilość powiązań jest niezliczona. Chrześcijanin wie o tym i akceptuje te zależności, wszelako odnajduje ich głębszy sens w osobie Jezusa. Nie tylko wedle zasady „przyjaciel mego przyjaciela jest moim przyjacielem”. Motyw psychologiczny znaczy wiele i jest ważny. Dzięki niemu można się wznieść ponad różnice społeczne, rasowe i kulturowe. To zawsze wyzwalało ogromne siły w przeprowadzaniu przez chrześcijan wspólnych dzieł. Ale jest motyw sięgający głębiej. Chleb, który łamiemy – pisze Apostoł – jest udziałem w Ciele Chrystusa. Innymi słowy – wyrastamy z jednego pnia. Związani jesteśmy na płaszczyźnie istnienia, aż do głębi naszej egzystencji. Nie tylko istnienia jako chrześcijanie, ale w ogóle zaistnienia na świecie, a nawet zaistnienia samego świata. Chrześcijanin pamięta słowa Ewangelii wg św. Jana: „Na początku było Słowo... wszystko przez Nie się stało...” (J 1, 1-3). I słowa Listu do Hebrajczyków: „...Bóg przemówił do nas przez Syna, ...przez Niego też stworzył wszechświat” (Hbr 1, 1n). Jest to więź wszystkiego i wszystkich z Synem Bożym, z Jezusem. Więź zakotwiczona w dziele stworzenia i niezależna od tego, czy o niej wiemy czy nie. Tym mniej zależna od tego, czy ją ktoś uznaje czy nie. Chrześcijanin tę więź nie tylko uznaje, ale pragnie ją pogłębiać. Jak?
Na drodze sakramentalnej. Jezus uczynił znakiem swej obecności niepojętą (dlatego potrzebna wiara!) rzeczywistość Eucharystii: chleb i wino, które błogosławimy. Spożywając ów Chleb i pijąc to Wino jednoczymy się z Jezusem, przez którego „wszystko się stało”. Odnajdujemy i pogłębiamy swój z Nim związek. Można powiedzieć, że zaczynamy nie tylko intensywniej żyć, ale nawet intensywniej istnieć. Nie każdy z osobna – ale jako powiązana setkami wzajemnych splotów rodzina. Rodzina? Apostoł używa mocniejszego stwierdzenia: My, liczni, tworzymy jedno Ciało. Powtórzy tę myśl kilka stron dalej, gdy napisze: „Jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami” (1 Kor 12, 27). Dlatego jedność chrześcijan to więcej niż zgoda i przełamywanie podziałów. To przeżywanie swego życia tak, by dole i niedole innych ludzi, ich radości i smutki, wreszcie ich wieczne zbawienie były dla mnie tak ważne, jak moje własne. A to jest miłość. Śpiewamy w pieśni sięgającej apostolskich czasów: „Jak ten chleb, co złączył złote ziarna, tak niech miłość łączy nas ofiarna”.

 

Spis treści :.

 

 

75. Największy dar


Czy wszyscy mają dar czynienia cudów? Czy wszyscy posiadają łaskę uzdrawiania? Czy wszyscy przemawiają językami? Czy wszyscy potrafią je tłumaczyć? Lecz wy starajcie się o większe dary, a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą: Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący (1 Kor 12, 29 – 13, 1).


Czy wolno pragnąć daru czynienia cudów? Mając moc cudotwórczą, można by pomagać tam, gdzie inne sposoby zawodzą. Niejeden święty miał ten dar – ale przecież żaden nie zamienił świata w raj. Nawet Jezus, gdy przyszedł do Nazaretu, „niewiele zdziałał tam cudów, z powodu ich niedowiarstwa” (Mt 13, 58). Te słowa znaczą, że od cudownych mocy ważniejsza jest wiara. I nie w cudach należy szukać sposobu na poprawę doli człowieka. W samym dziele stworzenia Bóg zawarł tyle możliwości. Człowiek uczy się je odnajdywać i wprzęgać w swoją służbę. Przestaliśmy bać się piorunów – bo są piorunochrony. Przestaliśmy marznąć – bo mamy ogrzewanie. Przestaliśmy bać się ospy – bo są szczepienia... Postęp nauk, rozwój techniki, doskonalenie medycyny, wciąż nowe środki łączności – to wszystko jest sięganiem po Boże dary. Tak wiele jeszcze nas trwoży? Tyle spraw nam zagraża? Tak, to prawda. I dlatego tak wiele jeszcze do zrobienia.
A tam, gdzie lęku najwięcej, tam, gdzie człowiek staje bezradny wobec przerastającej go rzeczywistości – tam można i trzeba sięgnąć po dar największy. Po dar miłości i darem uczynić samego siebie. Darować swój czas i swoją obecność. Swoje słowa i swoje siły. Swoje uczucia (one nie zawsze są tym samym, co miłość!) i nawet swoje życie. Gdy Janusz Korczak nie mógł uratować życia swoich dzieci, poszedł z nimi na śmierć. Nie był chrześcijaninem – ale przecież miłość nie jest wynalazkiem chrześcijan. Jest największym darem Boga dla wszystkich ludzi. Chrześcijanie wszelako powinni mieć większą tego świadomość, bo mają szczególny wzorzec miłości. Przecież Jezus mówił do swoich uczniów: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15, 12). Miłość budująca na wierze w Jezusa, daje siłę przeogromną: „Kto we Mnie wierzy – mówi Jezus – będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni” (J 14, 12). Wspomniałem Korczaka. Ale przecież chrześcijan nie brakowało i nie brakuje wśród tych, którzy potrafią siłą miłości uciszyć ziemskie piekło. Nie brak postaci znanych całemu światu. Nie brak też wokół nas ludzi skromnych, zwyczajnych, słabych – a przecież wielkich i mocnych siłą miłości. Tej zwykłej, a tak bardzo potrzebnej na codzień.

 

Spis treści :.

 

 

76. ...łaska Boża ze mną


Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną (1 Kor 15, 10).


Apostoł Paweł dotknął trudnego problemu. Jest bowiem w człowieku takie miejsce, w którym ludzka wolność spotyka się z darem Boga. Gdy zaczynamy się nad tym zastanawiać – gubimy się. Bo jeśli Bóg jest wszechmogący – to cóż znaczy moja wolność? Jeśli łaska Boża jest energią najpotężniejszą – to jaki sens mają ludzkie wysiłki? Usiłując rozwikłać te zagadki, można popaść albo w kwietyzm, albo w przesadny aktywizm. I jedno, i drugie zda się być uzasadnione. Będziemy musieli przecież zdać sprawę ze wszystkiego w życiu: nie tylko z czynów, ale ze słów, myśli, a nawet z zaniedbań. Jak wiele zatem wysiłku należy włożyć w każdy swój dzień i godzinę; cała wieczność zależy od tego. Kościół ogłaszając ludzi świętymi, wskazuje na ogrom ich dokonań. Podziwiamy ich i próbując naśladować, rzucamy się w wir aktywności. Inni patrząc na to, mówią: Zaraz, zaraz. Czyżbyś chciał własnymi siłami świat udźwignąć i naprawić? Przecież nad wszystkim jest Bóg. Przecież wierzymy w moc Jego łaski i potęgę Jego dobra. Zatem – uwierzyć, zaufać, modlić się i... I czekać. Łaska Boża może wszystko, nie usiłuj być większym od Pana Boga. To właśnie jest kwietyzm. Czy nie ma w tej postawie jakiejś racji? Jest. Dlatego nie bez powodu Kościół wynosi na ołtarze ludzi wiary, modlitwy, kontemplacji i bezgranicznego zaufania w moc łaski Bożej.
Przyznając rację jednym i drugim, czujemy jakiś niedosyt i niepokój. Przecież własnymi siłami nie tylko świata, ale nawet siebie nie mogę zmienić. Czekając zaś, aż wszystko spłynie od Boga, sprzeniewierzam się samemu sobie i temu, co od Boga już otrzymałem. Doskonale wiedział o tym Paweł. Wiedział, że bez dotknięcia łaską zabrnąłby w ślepą uliczkę nienawiści. Wiedział, że wielkość daru zobowiązuje go do wysiłku. Znamy go jako tytana pracy: apostolskie podróże, zarabianie na swoje i współpracowników życie, ryzykowanie zdrowiem i życiem. Ale równocześnie modlitwa i post, nieustanne szukanie obecności Pana, ufne i posłuszne poddawanie się natchnieniom Bożym... Wysiłek i oczekiwanie. Łaska i praca. Świadomość własnej małości i grzeszności (Rz 7, 14-24) i równocześnie świadomość wielkości i niezwykłości (2 Kor 11-12).
Nie jest łatwo odnaleźć się w zawieszeniu pomiędzy małością i wielkością, pomiędzy grzechem i świętością. Ale istnienie tych napięć jest źródłem niezwykłego dynamizmu. Chrześcijanin nie tylko o tych napięciach wie, ale stara się ich dynamizm świadomie wykorzystywać. Nie jest to łatwe. Ale jest życiodajne.

 

Spis treści :.

 

 

77. Początek Ewangelii


Jeżeli zatem głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania (1 Kor 15, 12-14.19).


Obyliśmy się ze słowem „zmartwychwstać”. Doświadczamy jednak śmierci. Świętujemy Zmartwychwstanie Jezusa, ale ile w tym głębi wiary, a ile ucieczki przed niewiadomym? Nie chcę nikogo urazić. Skoro jednak Apostoł pisze: niektórzy spośród was twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, to znaczy, że problem był już wtedy, choć tak niewiele lat upłynęło od dnia Zmartwychwstania. Bo czy to wtedy, czy to dziś, trzeba uwierzyć wybranym uprzednio przez Boga na świadków, którzy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu (Dz 10, 41). Ewangelia dobroci, sprawiedliwości, miłości, miłosierdzia – to wszystko było (i jest dalej) piękne, porywające, ważne. Czy trzeba do niej dodawać jakieś mrzonki o życiu, które się nie kończy? Czy nie lepiej całą energię włożyć w to, by zmieniać świat wedle pięknych zasad Ewangelii? Czy nie lepiej po prostu w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładać i to życie piękniejszym czynić? Ludzi tak myślących nie brakowało widać w czasach św. Pawła, a pono i w naszych czasach jest ich wielu. Nazwałbym ich niewierzącymi chrześcijanami. Chrześcijanami – bo jednak wiążą swe życie z Jezusem i Jego Ewangelią. Niewierzącymi – bo odrzucają to, co jest duszą Ewangelii: przekonanie o niezniszczalności życia przywróconej światu przez Jezusa na krzyżu. Św. Paweł zna tę pokusę – sam kiedyś uważał Jezusa za oszusta, a głoszących zmartwychwstanie chrześcijan za niebezpiecznych dla społeczeństwa. Znając tę pokusę, powiada: Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.
Zatem – chrześcijanin to człowiek z jednej strony mocno stąpający po ziemi. Przecież głosząc Zmartwychwstanie, nie można ominąć twardej rzeczywistości Krzyża. Aby wczuć się w głębię tajemnicy Wcielenia, trzeba najpierw ziemię poczuć pod stopami. Ziemię z całym jej trudnym realizmem. Z drugiej strony – chrześcijanin to człowiek ze wzrokiem i sercem utkwionym bardzo daleko – poza granice czasu i przestrzeni. Czy można narzucić komuś takie spojrzenie na rzeczywistość? Nie. Ale pod wpływem tego spojrzenia życie chrześcijanina nabiera tak nowej jakości, że niewierzący muszą w pewnym momencie powiedzieć: „Coś w tym jest”. I to jest prawdziwy początek Ewangelii.

 

Spis treści :.

 

 

78. To nie jest łatwe


Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga. Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy (2 Kor 1, 3-5).


Apostoł Paweł wiele przecierpiał w życiu – chorował, był prześladowany, bity, kamieniowany, więziony, fałszywie oskarżany zarówno przez wrogów jak i przez swoich (por. 2 Kor 11, 23-33). Miał prawo napisać: Obfitują w nas cierpienia Chrystusa. Zadziwia jego wytrwałość. Za każdym razem, gdy tylko odzyskiwał siły (a odzyskiwał je nad podziw szybko), wracał do swojej zwykłej aktywności. Przeciwności i cierpienia nie tylko nie zmogły go, ale jakby uskrzydlały. Z czego to się brało? Tłumaczy sam: „Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 12-13). W kim? Dobrze wiemy – tym Kimś jest Jezus. W Nim jest źródło pociechy. Pociecha? Czy to nie za tanie słowo? Nie. Przecież tym słowem Jezus nazwał Ducha Świętego: „Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku” (J 15, 26n). Następna ważna myśl: będziecie świadczyć. Świadectwem, wyznaniem i wyzwaniem rzucanym światu jest siła wytrwania przy Ukrzyżowanym. Chwile cierpienia są szczególnymi chwilami bliskości Ukrzyżowanego. To już nie jest jakaś tam zdawkowa pociecha – to siła łaski, to dary Ducha, dzięki którym chrześcijanin może nie tylko próbę przetrwać, ale wrócić do życia z nową, ogromną energią.
W symboliczno-realnym wymiarze spełniało się to w życiu świętych stygmatyków. Ślady ran męki Pańskiej, były dla nich nie tylko szacownymi znakami, ale bolesną rzeczywistością. Ludzie ci, mistycznie zjednoczeni z Ukrzyżowanym oddziaływali na otoczenie przeogromną siłą dobroci i równocześnie głębią łaski. Byli w stanie nie tylko zrozumieć każdy ludzki ból, ale swoją obecnością, słowem, modlitwą nieść innym ulgę, pociechę, promieniować niezwykłą mocą. Takim znaliśmy ojca Pio. Zresztą – nie tylko święci stygmatycy, ale wszyscy, którzy cierpienie uczynili swoją drogą ku Jezusowi, stają się świadkami Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Dzisiejszy świat chciałby własną przemyślnością przezwyciężyć ból i cierpienie. Ale to ułuda. Chrześcijanin niosąc ulgę cierpiącym, musi najpierw własne cierpienie uczynić drogą łaski i Bożej mocy. To nie jest łatwe. Tak, jak nie był łatwy Krzyż Jezusa.

 

Spis treści :.

 

79. Bóg nie przegrywa


Nie chciałbym bowiem, bracia, byście nie wiedzieli o udręce doznanej przez nas w Azji; jak do ostateczności i ponad siły byliśmy doświadczani, tak iż zwątpiliśmy, czy uda się nam wyjść cało z życiem. Lecz właśnie w samym sobie znaleźliśmy wyrok śmierci: aby nie ufać sobie samemu, lecz Bogu, który wskrzesza umarłych. On to wybawił nas od tak wielkiego niebezpieczeństwa śmierci i będzie wybawiał. Tak, mamy nadzieję w Nim, że nadal będzie nas wybawiał (2 Kor 1, 8 - 10).


Nikt w życiu nie ucieknie przed cierpieniem. A jeśli kto stara się żyć bliżej Boga, bliżej Jezusa i jego Ewangelii, tym pewniejszy może być doświadczeń. Tak właśnie było z Pawłem. Chrześcijanin nie zraża się przeciwnościami – choć nie jest mu łatwo. Bo bywają doświadczenia ponad siły człowieka. I wtedy trzeba przestać ufać sobie samemu, a zaufać Bogu. To nie jest łatwe z dwóch powodów. Bo jak przestać ufać sobie? Ten powód staje się szczególnie bolesny, gdy człowiek rozdzierany jest wewnętrznymi doświadczeniami: pokusą, słabością, grzechem, nałogiem... Zło atakujące od wewnątrz potrafi być nie tylko bardzo dojmujące, ale odbierając nadzieję, paraliżuje siły, rodzi zniechęcenie i poczucie przegranej. Apostoł Paweł znał także i ten rodzaj cierpienia (2 Kor 12, 7nn; Rz 7, 15). Jest to jakiś rodzaj błędnego koła: nikt nie jest mi bliższy ode mnie samego, a równocześnie nie mogę samemu sobie zaufać. Chrześcijanin wie jednak, że bliższy od niego samego jest mu Bóg. To wyjaśnia tak wiele...
Drugi powód: jak zaufać Bogu, skoro ze wszystkich stron walą się nieszczęścia i trudy, a niepowodzenia zdają się przekreślać wszystko? Bywa w życiu i tak, że ci, którzy powinni być stróżami dobra, stają się wrogami dobrych poczynań. Wtedy wszystko zaczyna wyglądać, jakby to Bóg chciał zniweczyć nasze wysiłki. Albo co najmniej jakby Go to nic nie obchodziło. Jak Mu wtedy zaufać? Gotowi jesteśmy wołać: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. Te słowa rozległy się z wysokości krzyża (Mt 27, 46). Odpowiedzią może być kpina: „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego” (Mt 27, 42). Reakcja to bez wątpienia niechrześcijańska. Ale można odpowiedzieć zgoła inaczej – i taka odpowiedź wtedy też padła: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23, 42). I to jest odpowiedź głęboko chrześcijańska. Nadzieja wbrew nadziei. I nawet nie chodzi tu o przesunięcie oczekiwań poza próg ziemskiego życia – ale o ufność wobec Kogoś, kto zda się, że przegrał bez reszty. Tak, zda się. Ale Bóg nie przegrywa. Dlatego i dla chrześcijanina nie ma przegranych. Chyba, że najpierw straci nadzieję.

 

Spis treści :.

 

 

80. Ukarać i wybaczyć


Jeżeli zaś ktoś smutek sprawił, to nie mnie, lecz po części – by nie przesadzać – wam wszystkim. Niech już takiemu wystarczy, kara, wymierzona przez większość spośród was. Raczej wypada teraz wybaczyć mu i podtrzymać go na duchu, aby nie popadł ów człowiek w rozpaczliwy smutek. Dlatego napominam was, abyście jego sprawę rozstrzygnęli z miłością (2 Kor 2, 5-8).


Widać, że i za apostolskich czasów były jakoweś problemy we wspólnotach chrześcijańskich. Były, bo gdzie i kiedy ich nie ma? W Koryncie znalazł się ktoś, kto swoim postępowaniem sprawił smutek Apostołowi i wszystkim. Jak reaguje i czego uczy św. Paweł? Nie wiemy o jaki czyn chodziło. Bez wątpienie nie o czyn kryminalny – tym zająłby się prefekt policji. Można się więc domyślać, że miało miejsce jakieś nadużycie moralne. Apostoł pochwalił wymierzenie kary. Też nie wiemy jakiej. Ale wniosek jest oczywisty, że i takie nadużycia karać trzeba. I że ma do tego prawo, nawet obowiązek, wspólnota wierzących. Z innych pism św. Pawła można wydedukować zasadę, że wobec przewinień moralnych, kara też winna być „moralna” – nie represyjna, nie fizyczna. Karą może być już samo odsunięcie się od człowieka źle postępującego, a zwłaszcza gorszącego innych, przynoszącego wstyd wspólnocie (np. 1 Kor 5, 9nn). Zatem: zły czyn powinien zostać ukarany. Warto tę zasadę przypomnieć, bo za naszych dni zanika poczucie sensu i potrzeby kary na płaszczyźnie moralnej.
Na karaniu nie wolno się jednak zatrzymać. Tuż za karą powinno iść wybaczenie i podtrzymanie na duchu. Możemy się domyślać, że kara odniosła skutek, że ów koryntianin zrozumiał błąd, uznał swą winę i zasadność kary. Warto zwrócić uwagę na sekwencję: ktoś sprawił smutek – kara powoduje smutek. Jeśli wymierzenie kary bardziej smuci karzącego niż karanego – wtedy jej owocność jest największa. Jeśli zaś kara jest wymierzana z satysfakcją, gorzej gdy z nienawiścią – nie będzie karą uzdrawiającą. Nakręci tylko spiralę zła i przemocy. Zatem: ukarać i wybaczyć. Bo przecież nie o ślepą odpłatę typu „oko za oko” chodzi – tej Jezus wyraźnie zakazał (Mt 5, 38nn). Chrześcijanin ma na celu przemianę, nawrócenie siebie i innych. Dlatego Apostoł nakazuje podtrzymać na duchu. Więcej – nakazuje sprawę rozstrzygnąć z miłością! Takiej postawy za naszych dni coraz mniej. A przecież to właśnie miłość musi być u podstaw karcenia! Miłość, która pragnie dobra. Ta sama miłość nakazuje dostosować karę do sytuacji, do osoby; przerwać trwanie kary, gdy osiągnięty został skutek, to znaczy, gdy ukarana osoba dostrzegła i zrozumiała swoją winę. Bardzo potrzeba przywrócenia trudnej sztuki karania i równie trudnej umiejętności przyjmowania kar. Bez tego zabrniemy w moralny chaos.

 

Spis treści :.

 

 

81. Żyć dla Chrystusa


Miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. A właśnie za wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał. Tak więc i my odtąd już nikogo nie znamy według ciała (2 Kor 5, 14 - 16).


Chrześcijanie to „ludzie Chrystusa”. Takie znaczenie miał pierwotny, grecki termin, jakim nazwano uczniów w Antiochii (Dz 11, 26). Być człowiekiem Chrystusa... Wiele powiedziane. Ale równocześnie to „wiele” może na codzień znaczyć bardzo niewiele. Apostoł Paweł widzi sprawę bardzo zasadniczo: Skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. Umrzeć – to rozstać się ze światem, z bliskimi, z samym sobą wreszcie. Ale umrzeć to nie znaczy przestać istnieć czy żyć. To ostatnie zdanie ma jakikolwiek sens tylko wtedy, gdy człowiek uwierzył w Jezusowe zmartwychwstanie. Ten proces dokonał się w samym Szawle znanym nam jako św. Paweł. Po spotkaniu Zmartwychwstałego pod Damaszkiem, Szaweł „umarł” – rozstał się ze wszystkim, co wypełniało dotąd jego życie (Dz 9, 1nn). Rozstał się ze swym otoczeniem. Rozstał się ze swymi przekonaniami. Rozstał się ze swymi życiowymi planami. Nawet z wiarą – dotychczasową wiarą – musiał się rozstać, bo zyskał wiarę nową. Można zatem powiedzieć, że rozstał się nawet z samym sobą. Krótko mówiąc: umarł. Ale żył dalej! Istnieć nie przestał! Paweł był bardzo konsekwentnym człowiekiem. Skoro „umarł” a żył przecież dalej, nie widział innej możliwości, jak żyć tylko dla Chrystusa. I w tę możliwość zanurzył się bez reszty. Księga Dziejów Apostolskich oraz jego listy są tego świadectwem.
Taki był Paweł. I taki postulat stawia on wszystkim, którzy uwierzyli Chrystusowi: aby... już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał. Co to jednak znaczy dla każdego z nas? Szukając odpowiedzi, trzeba zapytać, czemu swe ziemskie życie poświęcił Jezus? Otóż wędrował po kraju ucząc ludzi prawdy o Bogu i o człowieku, a prawdę stawiał bardzo wysoko (J 8, 33). Jego prawdą było i to, że nigdy nie przeszedł obojętnie obok człowieka cierpiącego czy to fizycznie, czy duchowo. Mówił, że najważniejsza jest miłość i miłosierdzie (Łk 10, 25-37). Zaradzał ludzkim niedolom wedle swej nadludzkiej potęgi. Ale nas uczył, że nawet kubek wody podany spragnionemu wart jest nagrody w niebie (Mt 10, 42). Uczył, że Bóg nie przelicza naszych ofiar wedle miary pieniędzy, lecz że ważniejszy jest sam dar serca (Mk 12, 42n). Gdybyśmy tylko tyle o Jezusie wiedzieli, już wiemy, jak mamy żyć dla Niego: strzegąc prawdy, czyniąc miłosierdzie, przeliczając wszystko wedle miary serca. Gdybyśmy wiedzieli tyle – a wiemy więcej. Potrzeba jeszcze wysiłku, by zastosować to w realiach swego życia.

 

Spis treści :.

 

 

82. Kontrasty i sprzeczności?


...przez czystość i umiejętność, przez wielkoduszność i łagodność, przez Ducha Świętego i miłość nieobłudną, przez głoszenie prawdy i moc Bożą, przez oręż sprawiedliwości zaczepny i obronny, wśród czci i pohańbienia, przez dobrą sławę i zniesławienie. Uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni, niby nieznani, a przecież dobrze znani, niby umierający, a oto żyjemy, jakby karceni, lecz nie uśmiercani, jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu, jako ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko (2 Kor 6, 6-10).


Jeśli by chcieć posłużyć się pędzlem, portret chrześcijanina najlepiej odmalowaliby impresjoniści z ich grą świateł i cieni, nastrojów i wrażeń. Portret chrześcijanina pełen jest kontrastów postrzeganych nieraz jako sprzeczności. Skąd ta przedziwna mozaika? Odpowiedź jest prosta. Nasz ogląd rzeczywistości jest bardzo bogaty. Chrześcijanin widzi wokół siebie świat materialny. Widzi uwarunkowania fizyczne i materialne. Widzi potrzeby zaspokojenia głodu i pragnienia. Widzi rolę pracy i pieniądza. Widzi miłość ducha i ciała. Widzi radość życia i smutek rozstań. Widzi bardzo wiele spraw tego świata i jest jego cząstką. Nieraz świat wikła go w swoje sprzeczności. Ale chrześcijanin widzi przed sobą zmartwychwstanie, widzi otwierającą się przed nim nieskończoną, bogatą, wielowymiarową perspektywę życia. Nazywa to niebem, wiecznością; rzeczywistość ta nie ma w języku ziemi określeń w pełni do niej przystających. Bo jak nazwać coś, czego nikt jeszcze nie doświadczył?
Nie doświadczył, a uwierzył. „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – mówi Jezus w dniu zmartwychwstania (J 20, 29). Tylko w perspektywie wiary w Zmartwychwstałego i z nadzieją zmartwychwstania czystość i umiejętność, wielkoduszność i łagodność, miłość i prawda, sprawiedliwość zaczepna i obronna nabierają sensu, stają się wartościami, którym człowiek gotów służyć całym sercem, ze wszystkich sił i możliwości. A nie jest to łatwa służba. Patrzący z zewnątrz nie rozumieją. Dla niechrześcijanina chrześcijańska postawa może być albo szaleństwem, albo oszustwem. Apostoł dobrze o tym wie, doświadczył jednego i drugiego zarzutu. Wie jednak więcej: jego widzenie rzeczywistości jest prawdziwe. Cieszy się, ilekroć słowem i świadectwem życia budzi w innych wiarę. Sława i okazywanie mu czci nie wynoszą go ponad innych. Hańba, której nieraz doznawał i zna jej gorzki smak, nie załamuje go. Wędruje przez miasta i kraje, taszczy ze sobą tkacki warsztat, by mieć z czego żyć. Gdy współwyznawcy odbarowują go – przyjmuje wszystko prostodusznie. Zawsze radosny, jakby ubogi, a przecie wzbogacający wielu...
Czy to także – choćby po części – mój i twój portret?

 

Spis treści :.

 

 

83. Sprzeciw i szacunek


Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami? Bo my jesteśmy świątynią Boga żywego... Przeto wyjdźcie spośród nich i odłączcie się od nich, mówi Pan, i nie tykajcie tego, co nieczyste (2 Kor 6, 14-17).


Trudnego i wciąż aktualnego problemu dotykamy. W czasach św. Pawła chrześcijanie otoczeni byli morzem ludzi wierzących inaczej, modlących się inaczej, składających Bogu (i bogom) hołd i ofiary inaczej. W naszych czasach też są wierzący i modlący się inaczej. Czy są gorsi? Nie. Przeczytajcie listy Pawła, przeczytajcie Dzieje Apostolskie. Apostoł traktuje ich z całym szacunkiem (Dz 17, 16nn), do nich idzie i nie waha się narażać innym uczniom, którzy gotowi by stworzyć chrześcijańskie getto (Ga 2). Widzieć różnice i rozumieć poglądy innych, szanować ich i ich przekonania – bez tego nie można być uczniem Jezusa, który zwykł był mówić: „Jeśli chcesz...” (np. Mt 19, 17). Ale równocześnie widzieć ogrom Bożego daru (nie swoje zasługi), zdawać sobie sprawę z bogactwa Bożego objawienia (a nie swoich pomysłów), z samozaparciem szanować granicę pomiędzy dobrem i złem (uznając swoją słabość) – to nie jest łatwe. Dlatego, że łatwiej na siłę „przekonywać”, dlatego, że łatwiej dobro wymuszać, dlatego, że łatwiej swoje teorie narzucać niż starać się drugiego zrozumieć... – dlatego od wieków toczone były religijne wojny, dlatego moralności strzeżono metodami policyjnymi, dlatego cenzurze poddawano każdą myśl. To było złe.
Trudno jednak zachować swą tożsamość, trudno obronić się przed wpływem zła i fałszu, trudno strzec wartości płynących z głębin Ewangelii, a równocześnie być tolerancyjnym, szanować innych. Trudno zwalczać zło okazując grzesznikowi zrozumienie, współczucie i miłość. Trudno być wierzącym pośród morza niewiary. Trudno być czystym w otoczeniu sprośności. Chrześcijanin musi uczyć się wyrazistego dostrzegania różnic. A jest to sprawa na całe życie. Równocześnie musi się uczyć odróżniania tego co inne, od tego co przeciwne. Inne można i trzeba szanować. Przeciwnemu trzeba umieć się oprzeć, a wrogiemu – przeciwstawić: sprawiedliwość – niesprawiedliwości, światło – ciemności. O tym pisze Apostoł. A we wszystkim zachować nienaruszoną godność i dumę płynącą ze świadomości, że we mnie mieszka Bóg. Bo to jest powód do dumy. A równocześnie jest to tak wielkie zobowiązanie, że pamiętając o tym, wiedząc też jak wiele mu niedostaje, chrześcijanin nie będzie wynosił się nad innych.

 

Spis treści :.

 

 

84. Nie tykajcie tego, co nieczyste


Przeto wyjdźcie spośród nich i odłączcie się od nich, mówi Pan, i nie tykajcie tego, co nieczyste, a Ja was przyjmę i będę wam Ojcem, a wy będziecie moimi synami i córkami – mówi Pan wszechmogący. Mając przeto takie obietnice, najmilsi, oczyśćmy się z wszelkich brudów ciała i ducha, dopełniając uświęcenia naszego w bojaźni Bożej (2 Kor 6, 17 – 7, 1).


Korynt – piękne greckie miasto. Apostoł pisze o brudzie ciała i ducha. Nie o śmieci chodzi. W Koryncie był to brud wystawionej na sprzedaż miłości ciał, a także brud kultu płodności. Cudowny dar Boga: zdolność dawania życia złączona w jedno z miłością serc i rozkoszą ciał został pozbawiony tego, co istotne. Nie służył życiu, nie służył prawdziwie ludzkiej miłości. Została kupowana chwila uciechy. A kult płodności był tylko karykaturą daru Stwórcy. Taki był Korynt sprzed dwóch tysięcy lat. Tak wiele z tego jest w naszym świecie. Miłość staje się przelotnym kaprysem. Służba życiu jest zawadą. Chwile uciechy można kupić. A i kupować nie trzeba, bo hasło „wolności” usprawiedliwia wszystko, także bezwstyd i seksualną swawolę.
W tym i w takim świecie chrześcijanin musi zostać sobą. Z pełną świadomością, że jest synem bądź córką Boga. Że dla Bożego dziecka wszystko jest święte i czyste, także miłość mężczyzny i kobiety, także jej cielesny wymiar. Ale właśnie dlatego chrześcijanin wie, że tę świętość święcie traktować trzeba. Że jeśli nie będzie wymagał od siebie i od innych szacunku dla życia, dla miłości, dla ciała – to sprzeniewierzy się jednemu z najwspanialszych darów Stwórcy. Nie tykajcie tego, co nieczyste – napomina Apostoł. Czyste tak łatwo można uczynić nieczystym. Nie zachowując ostrożności, nazbyt szybko można się zbrukać. Dlatego chrześcijanin sam ostrożny, chciałby innych ustrzec. Dlatego nie godzi się na pornografię. Dlatego chce wiedzieć, kto, czego i jak uczy jego dziecko w szkole. Dlatego nie jest mu obojętne, jakie filmy ogląda on i jego bliscy. Dlatego bacznie ocenia kolorowe czasopisma i pomaga w ich doborze dzieciom. Dlatego i ubiór stara się przywdziewać taki, który by raczej piękno podkreślał, niż tylko ciało eksponował. Nie jest łatwo chrześcijaninowi być takim. Tak było wtedy w Koryncie. Dziś jest tak samo.
Czasem zło bywa tak natrętne, takie perfidne, że wezwanie Apostoła staje się aktualne w całej dosłowności: Wyjdźcie spośród nich i odłączcie się od nich! Zerwij z tym człowiekiem. Nie wiąż się z tym chłopakiem czy dziewczyną. Nie spotykaj się z gronem tych ludzi. Być może są oni chrześcijanami z metryki. Ale również być może odeszli już tak daleko od poczucia tego, co przyzwoite, co stosowne, co piękne i czyste, że przebywanie w ich towarzystwie przyniesie ci tylko szkodę.

 

Spis treści :.

 

 

85. Obawy i pociecha


Pełen jestem pociechy, opływam w radość w każdym ucisku. Kiedyśmy przybyli do Macedonii, nasze ciało nie doznało żadnej ulgi, lecz zewsząd byliśmy dręczeni: zewnątrz walki, wewnątrz obawy. Lecz Pocieszyciel pokornych, Bóg, podniósł i nas na duchu przybyciem Tytusa. Nie tylko zresztą jego przybyciem, ale i pociechą, jakiej doznał wśród was, gdy nam opowiadał o waszej tęsknocie, o waszych łzach, o waszym zabieganiu o mnie, tak że radowałem się jeszcze bardziej (2 Kor 7, 4-7).


Dziwni są ci chrześcijanie. Opływam w radość w każdym ucisku... Kłopoty, tarapaty, trudności – to wszystko raczej smutek powinno powodować. A Paweł opływa w radość. Znamy, choć po części, jego życie. Trudu co niemiara. Przygód – nie tylko tych ciekawych, ale rodzących śmiertelne zagrożenie – wiele. To są owe walki na zewnątrz. Bardziej zaskakuje wyznanie: wewnątrz obawy. Znamy Pawła odważnego, zdecydowanego, umiejącego poradzić sobie w każdej sytuacji, znajdującego zawsze odpowiednie słowo. Czyżby przyznawał się do słabości? Tak, uczyni to zresztą w tym samym liście jeszcze raz (2 Kor 12, 9n). Chrześcijanin, nawet Apostoł, zawsze jest człowiekiem. Słabością są obawy. Słabością bywają wady charakteru, ułomności ducha. Mało tego – chrześcijanin, człowiek wiary, przeżywa załamania wiary i nadziei. Są to obawy, że niebo milczy. Obawy, że może Bóg zbyt daleko. Obawy, że może wszystko jest strasznym urojeniem i pomyłką, a niebo jest puste... Nie wiem, jakie były pawłowe obawy. Ale skoro tak pisze – widzę człowieka z krwi i kości. Człowieka, dla którego nie wszystko było proste i oczywiste. I podziwiam go za to, że nie było po nim tego widać.
Miał Pocieszyciela. Nazywa Go po imieniu: to Bóg go podniósł na duchu. I w tym dostrzegam ważny rys portretu chrześcijanina – mimo słabości żyć ze świadomością obecności Boga przy sobie. Słabość podszeptuje: niebo wysoko, Bóg daleko. Chrześcijańska wiara odpowiada: Bóg stał się jednym z nas! To nie jakaś płytka pociecha z rodzaju „nie przejmuj się, jakoś to będzie”. To pociecha sięgająca samego fundamentu ludzkiego istnienia: Syn Boży stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. To znaczy w chwili krzyża wołać jak Jezus: „Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mt 27, 46). I to znaczy doczekać dnia zmartwychwstania, by powiedzieć: „Pan mój i Bóg mój” (J 21, 28).
Bóg narzędziem swej obecności, swej łaski, swej pociechy czyni innego człowieka. Każdy z nas takim narzędziem może być dla drugich. Każdy z nas tej samej pociechy i pomocy potrzebuje. Człowiek człowiekowi znakiem obecności Boga? A czemuż by nie, skoro Bóg stał się jednym z nas? Taka jest odpowiedź chrześcijanina. Ja tego znaku potrzebuję. A równocześnie: tym znakiem mogę być i ja.

 

Spis treści :.

 

 

86. Zasmucić się po Bożemu


A chociaż może i zasmuciłem was moim listem, to nie żałuję tego; nawet zresztą gdybym i żałował, widząc, że list ów napełnił was na pewien czas smutkiem, to teraz raduję się – nie dlatego, żeście się zasmucili, ale żeście się zasmucili ku nawróceniu. Zasmuciliście się bowiem po Bożemu (2 Kor 7, 8-9).


Radość w listach św. Pawła wspominana jest kilkakrotnie. Także jako dar Ducha Świętego. A tu mowa o smutku. Chrześcijańska radość i chrześcijański smutek? Czy można tak mówić? A może trzeba popatrzyć szerzej na życie i powiedzieć, że każda ludzka sprawa może przybierać różne, nieraz bardzo różne wartości? Radość i smutek również. Bo radość może być dobra – ta, którą Apostoł nazwał „owocem Ducha” (Ga 5, 22). Może być i zła radość – ta, która cieszy się z cudzego nieszczęścia; ta, która rodzi się z grzesznej uciechy. Podobnie i smutek – sam w sobie przykry i przynoszący ból. Można jednak – i o tym właśnie Paweł pisze – zasmucić się po Bożemu. Katechizm opisując proces nawrócenia człowieka, jako element zasadniczy wymienia żal za grzechy, definiując go jako „boleść duszy z powodu popełnionych grzechów”. Smutek ów, „ku nawróceniu” nie może wszakże trwać bez końca. Apostoł zauważa, że zasmucenie Koryntian trwało „pewien czas”. Smutek taki jest więc jak lekarstwo – gorzkie, przykre, ale skuteczne. I nie można tego lekarstwa pić bez końca, bo wtedy może zaszkodzić.
Ewangelia opowiada o łzach smutku św. Piotra w wielkoczwartkowy wieczór. Najpierw zapewniał Jezusa o swej wierności, potem przysięgał „nie znam tego człowieka”, a potem „gorzko zapłakał” (Mt 26 69nn). A potem? Potem całe swe życie związał z Jezusem – całe, po męczeńską śmierć. Smutek, gorycz, łzy, które owocują dobrem, miłością, wiernością. Judasz nie zapłakał, choć zrozumiał błąd i winę. Na smutek i łzy jednak się nie zdobył. Dlaczego? Tego nie wiemy. Warto jednak nieraz zapłakać i zasmucić się samym sobą. Ku nawróceniu. Taki jest smutek chrześcijanina.
Jest jeszcze jeden powód chrześcijańskiego smutku. Trzeba najpierw przypomnieć jedno z Jezusowych błogosławieństw: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5, 4). Jezus nie chce mieć markotnych, przygnębionych wyznawców. A swoje błogosławieństwo nie takim obiecuje. Pragnie mieć uczniów wrażliwych na to, co dzieje się wokół. Ta wrażliwość czasem każe zapłakać z płaczącymi (Rz 12, 15). Czasem zaś każe płakać na widok zła, krzywdy, nienawiści, grzechu panoszącego się wokół nas. I nawet jeśli będą to łzy bezsilnego żalu, są potrzebne. Jezus też zapłakał nad Jerozolimą (Łk 19, 41). To są łzy modlitwy, to łzy tęsknoty za dobrem. Gdy nie mogę nic więcej, niech zostanie przynajmniej ta tęsknota, ten smutek i te łzy.

 

Spis treści :.

 

 

87. Apostolska Caritas


Doprowadźcie teraz to dzieło do końca, aby czynne podzielenie się tym, co macie, potwierdzało waszą chętną gotowość... Nie o to bowiem idzie, żeby innym sprawiać ulgę, a sobie utrapienie, lecz żeby była równość. Teraz więc niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo było wam pomocą w waszych niedostatkach i aby nastała równość według tego, co jest napisane: Nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto miał niewiele (2 Kor 8, 11-15).


Taki był początek kościelnej »Caritas«. Apostoł Paweł pośredniczył w przekazywaniu pomocy dla chrześcijan dotkniętych klęską głodu. Nie było wtedy organizacji charytatywnych. Paweł podróżując, wysyłając swoich współpracowników, miał dobrą orientację w sytuacji i widział ogrom potrzeb. I miał co do tego stosowny nakaz innych apostołów: „Jakub, Kefas i Jan, uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawicę na znak wspólnoty, byśmy szli do pogan, oni zaś do obrzezanych, byleśmy pamiętali o ubogich, co też gorliwie starałem się czynić” – pisze (Ga 2, 9n). Paweł potrafił zachęcić, wpłynąć, a nawet podbić stawkę, budząc chęć współzawodnictwa. I dobrze. Bo czy prześciganie się w dobrym jest rzeczą naganną? Z drugiej strony jest realistą i zna ludzką duszę, dlatego wie, że czym innym jest deklarowanie pomocy, czym innym spełnienie obietnic. A chrześcijanin powinien być człowiekiem czynu, nie słów. O tym samym pisze św. Jakub: „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie... Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: ‘Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!’ – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda?” I ostry wyrok Apostoła: „Wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 1, 22; 2, 15nn).
Taki jest jeden z najważniejszych – a może najważniejszy rys portretu chrześcijanina. Zresztą, jest to najbardziej widoczna warstwa Ewangelii. Przecież Jezus nie przeszedł obojętnie obok żadnego człowieka w potrzebie. Była w Nim moc cudotwórcza, a posługiwał się nią właśnie wtedy, gdy spotykał ludzką niedolę. Wracając do domu Ojca nakazał uczniom (a więc i nam): „Będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1, 8). Świadek Jezusa jest świadkiem wrażliwości, dobroci i czynu. Gotowość niesienia pomocy rodzi gotowość przyjmowania pomocy: dziś wy pomagacie, ale jutro ich bogactwo może być pomocą w waszych niedostatkach. Umieć dawać i umieć przyjmować – wszystko ze świadomością, że świat, jego bogactwa i zasoby są darem Boga dla wszystkich jego dzieci. A one muszą sobie pomagać.

 

Spis treści :.

 

 

88. Radosnego dawcę miłuje Bóg


Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg. A Bóg może zlać na was całą obfitość łaski, tak byście mając wszystkiego i zawsze pod dostatkiem, bogaci byli we wszystkie dobre uczynki (2 Kor 9, 6-8).


»Caritas« kształtowała się już w czasach apostolskich. Apostoł Paweł zachęcając do charytatywnej zbiórki pieniędzy, formułuje kilka ważnych reguł, które winny być cząstką wizerunku chrześcijan. Zasadę pierwszą wypowiedział przysłowiem: Kto hojnie sieje, ten hojnie zbierać będzie. To znaczy, że każdy dobry czyn, jakakolwiek pomoc okazana bliźniemu przynosi podwójny skutek. Najpierw po prostu pomaga potrzebującemu. Ale równocześnie jest „inwestycją” na przyszłość. Chrześcijanin wie, że chodzi nie tylko o przyszłość ziemską, lecz o przyszłość całej wieczności. Ktoś powie: Ależ to nie miłość bliźniego, tylko robienie interesu z Panem Bogiem! Nie, to nie tak. Ten sam św. Paweł powiada, że „gdybym całą swoją majętność rozdał na jałmużnę, a miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał” (1 Kor 13, 1-3). To znaczy, że jeśli pomoc świadczona innym płynie z wyrachowania – choćby to było wyrachowanie sięgające nieba – zasługuje jedynie na miano pomocy, nie miłości. Dlatego inwestycją jest miłość, nie zaś sama pomoc. A już na pewno wielkości tej inwestycji nie można mierzyć wielkością materialnego daru, a raczej gotowością dzielenia się całym sobą. Co do tego sam Jezus nie zostawił chrześcijanom żadnej wątpliwości (Łk 20, 1-4).
Radosnego dawcę miłuje Bóg – to druga zasada, którą powinien chrześcijanin mieć przed oczyma. Zresztą, radość jest przypominana przez Apostoła bardzo często – i jako owoc działania w nas Ducha Świętego, i jako nakaz, i jako nieodłączna cecha tych, którzy związali swe życie z Jezusem (np. Flp 4, 4). Radość niesienia pomocy innym ludziom... Z jednej strony ta radość otwiera serce człowieka jeszcze bardziej, jest jedną z oznak miłości. Z drugiej strony radość dającego otwiera serce obdarowanego i pozwala mu przyjąć pomoc z prostotą i wdzięcznością. I wtedy spełnia się reguła wypowiedziana przez Jezusa: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20, 35).
Trzecia zasada, którą chrześcijanin ma przed oczyma, to przekonanie o wielkości Bożych darów: Bóg może zlać na was całą obfitość łaski. I choć nie potrafimy bez reszty wyjaśnić, czym jest łaska – wiemy, że jest darem Boga, Jego obecnością i siłą, Nim samym, gdy sobą obdarowuje człowieka. A Bóg obdarowuje sobą w szczególny sposób wtedy, gdy człowiek potrafi obdarowywać będących w potrzebie.

 

Spis treści :.

 

 

89. Słyszał tajemne słowa


Jeżeli trzeba się chlubić – choć co prawda nie wypada – przejdę do widzeń i objawień Pańskich. Znam człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty – czy w ciele – nie wiem, czy poza ciałem – też nie wiem, Bóg to wie – został porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek – czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem, Bóg to wie – został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać (2 Kor 12, 1-4).


Ziemia i niebo. Twardy grunt pod nogami i... bujanie w obłokach? Tak łatwo przychodzi wzruszyć ramionami, gdy ktoś zaczyna mówić o widzeniach, o mistycznych doznaniach. I trudno się dziwić. To przecież rzeczy niesprawdzalne. Przynajmniej nie bezpośrednio. Pawłowi też trudno było o tym pisać. „O tym” – w istocie o samym sobie, o swoich przeżyciach, jako że to on jest owym człowiekiem, który został porwany aż do trzeciego nieba. Obok reakcji niedowierzania, wątpliwości, sceptycyzmu częste są także reakcje zafascynowania i bezkrytycznego przyjmowania opowieści o spotkaniach z przychodzącymi „z zaświatów” postaciami, dawanie wiary „proroctwom”. Czy jest w tym względzie jakaś charakterystyczna chrześcijańska wizja?
Jest. Wszystko dla chrześcijanina zaczyna się wraz ze zmartwychwstaniem Jezusa. Tak zresztą zaczęło się to dla św. Pawła. Kilkanaście lat po zmartwychwstaniu spotkał Jezusa. Jako faryzeusz Paweł wierzył w istnienie świata duchowego. Czym innym jednak była jego wiara przed, czym innym po spotkaniu Jezusa (Dz 26). To, co było dotąd przekonaniem, stało się namacalną pewnością. Ten „inny świat” bez wątpienia jest równie realny jak świat naszych ziemskich doznań. Skoro z tego „innego świata” zjawia się ktoś przynajmniej jeden – to znaczy, że ten świat nie jest ułudą ani ludzkim wymysłem.
Na przestrzeni dwudziestu wieków żyło wielu mistyków – ludzi, którym dane było „widzieć niewidzialne” nie tylko wiarą (Hbr 11, 1-2), ale odczuwać, dostrzegać, ze światem tym obcować na drodze wrażeń zmysłowych. Chrześcijanin odpowiada tu zawsze: Tak, to wszystko jest możliwe. Warto jednak zauważyć, że Paweł, który sam tego doświadczył, nie znajduje odpowiednich słów na określenie swoich przeżyć. Dlatego język mistyków jest pełen symboli. Wystarczy przeczytać »Dzienniczek« św. siostry Faustyny, mistyczki naszych czasów, w którym opisy twardej, materialnej rzeczywistości sąsiadują z próbami opisu rzeczywistości świata niematerialnego.
Z drugiej strony łatwo tu o pomyłkę, o branie swoich fantazji za rzeczywistość. Łatwo o mistyfikację i kłamstwo. A nie można wykluczyć i szatańskiej pułapki. Dlatego chrześcijanin jest ostrożny: nie chce przegapić bliskości Boga i świata duchowego, ale też nie chce stać się ofiarą kłamstwa.

 

Spis treści :.

 

 

90. Słabość i siła


Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował... Pan mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2 Kor 12, 7-10).


To słowa wielkiego Apostoła Narodów, św. Pawła. Słowa o słabości. Nie wiemy, jaki to „oścień dla ciała” trapił świętego. Komentatorzy pism apostoła snują różne domysły. Choroba? Fizyczna ułomność? Ale przecie Paweł to tytan pracy – jakaż to słabość mogła być? Zostawmy domysły. Ważne, że pisze on o jakiejś cielesnej słabości. Prócz niej dotykają go słabości wynikające z okoliczności zewnętrznych. Zatem wielki święty, a zarazem zwyczajny, zmagający się z trudnościami ciała i życia człowiek. Któż z nas nie dostrzega w tym samego siebie? Ale... Patrząc na siebie i na swój stosunek do słabości, życiowych trudności, do chorób, wad charakteru, złych nawyków a może i nałogów tak trudno zachować równowagę ducha. Trudności doskwierają. Wady bolą. Nawyki i nałogi upokarzają. Słabości niweczą wysiłki. Nie jest łatwo zgodzić się na samego siebie, na okoliczności życia, nieraz na cały świat wokół nas. Zbuntować się? I tak często robimy. Buntujemy się, nie lubimy samych siebie. I wtedy koło się zamyka – zostaje gorycz, rozczarowanie, smak przegranej.
A trzeba by powiedzieć tak, jak Paweł: Mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach... Mocno powiedziane. Nie jakieś „toleruję”, „godzę się”, „z przykrością przyjmuję”. Ale „mam upodobanie”! Bez wątpienia nie dlatego, by słabości się poddać – jakakolwiek by ona była, zewnętrzna czy wewnętrzna. Wręcz odwrotnie – by ją przezwyciężyć. Nie swoją siłą, nie ludzkimi sposobami i środkami, lecz mocą Chrystusa. To właśnie jeden z ważnych i trudnych rysów portretu chrześcijanina: uwierzyć w moc Chrystusa, gdy świat wokoło mnie się wali, lub gdy mój wewnętrzny świat rozsypuje się w gruzy. To prosta (choć trudna) konsekwencja wiary w zmartwychwstanie. Bo w godzinę Krzyża zdawać się mogło, że wszystko, czego Jezus dokonał, wszystko, co głosił, a nawet kim był, nic nie znaczy. Ewangelia legła w gruzach. Dobra nowina okazała się straszliwą pomyłką. Mogło tak się zdawać. Jednak rzeczywistość przekroczyła oczekiwania. On zmartwychwstał. Od tej chwili zaczęła obowiązywać zasada mówiąca, że „moc w słabości się doskonali”. Chrześcijanin uwierzył, zaufał i dlatego powtarza: „Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”.

 

Spis treści :.

 

 

91. Realizm krzyża i życia


Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Ga 2, 19-20).


Czy można powiedzieć więcej? Ale jak te wzniosłe słowa przełożyć na język codzienności? Odpowiedzią jest życie apostoła Pawła – autora tych słów. Życie tak aktywne, jak mało kogo z nas. Życie pełne niespodzianek, trudności, zagrożeń. Życie doświadczane chorobami i prześladowaniami. Życie zapracowane, by utrzymać siebie, a nieraz i przyjaciół. Mogłoby się zdawać, że w takim życiu niewiele miejsca zostaje na mistykę, na realizowanie tak wzniosłych haseł. Ale to właśnie ten sam Paweł tak żyje i te słowa pisze. A w życiu jest miejsce na wiele spraw. W życiu chrześcijanina powinno być miejsce także na sięganie wyżyn mistyki. I wcale nie będzie to jakimś „bujaniem w obłokach”. Prześledźmy tekst św. Pawła.
Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Któż z nas nie bywa „przybity do krzyża”? Kto nie doznaje cierpień? Czasem fizycznych, czasem duchowych. Cierpią dorośli, cierpią dzieci. Można się wtedy buntować. I to jest zrozumiała reakcja. Ale można powiedzieć jak Paweł: Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Mistyka i bujanie w obłokach, czy do ostateczności posunięty realizm? Mistycy zawsze byli realistami – dlatego potrafili dostrzegać wszystkie aspekty życia i świata. Także niematerialne, duchowe. Żyli ogromnie intensywnie – dlatego odczuwali ciągły niedosyt. Życie każdego dnia stawało się zbyt ciasne. Było jakby nie-życiem. Dlatego i Paweł woła: Teraz zaś już nie ja żyję! Uświadomienie sobie ciasnoty życia prowadzi ku wielkiemu odkryciu: Żyje we mnie Chrystus! I wtedy to, co po ludzku jest słabością i niemożliwością, schodzi na dalszy plan. Moc Chrystusa, siła Jego zmartwychwstania okazuje się większa od wszystkich ograniczeń. Modlitwa i czyn splatają się w jedno. Świat materii i świat ducha przenikają się wzajemnie. Słaby człowiek staje się nie tylko obecny, ale i aktywny w świecie w zupełnie nowy sposób – jako „narzędzie” Zmartwychwstałego. „Narzędzie” – bo moc jest Chrystusowa, bo wizja świata jest Boża. Ale owo „narzędzie” nie przestaje być sobą: wolnym, słabym, grzesznym człowiekiem.
Mamy przed oczyma postać Jana Pawła II – czy to nie on jest kimś takim? Czy kimś takim nie była Matka Teresa z Kalkuty? Powiadasz, że nie każdy może być „aż taki”. To prawda. Ale jeśli braknie ludzi, których życie będzie życiem wiary w Syna Bożego, to świat stanie na skraju przepaści. Świat, który potrzebuje i ceni chrześcijan radykalnie chrześcijańskich.

 

Spis treści :.

 

 

92. Pozory i głębia jedności


Wszyscy bowiem dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie (Ga 3, 26-28).


Nie zamienimy ni ról, ni wyglądu mężczyzny i kobiety. Niewolników dziś nie ma – ale różnice społeczne są. A czy różnice narodowościowe nic dziś nie znaczą? Albo różnice religijne? Sądzę, że jest przeciwnie – są radykalniejsze niż dawniej. Zatem: różnice pomiędzy ludźmi były, są i będą. Można i trzeba mówić o równej godności wszystkich ludzi. Można i trzeba mówić o ich równości wobec prawa. Ale tak naprawdę trudno to zrealizować.
I w tym miejscu musimy sięgnąć po argumentację Apostoła. Wszyscy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie – powiada. I słowa innego listu: „Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest” (Ef 4, 5). Chrześcijanin odnajduje zatem bardzo głęboki fundament jedności – jest nim osoba Jezusa Chrystusa. A Chrystus to nie ktoś obok. Chrześcijanin jest przekonany, że „w Nim zostało wszystko stworzone... Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1, 16-17). Gdyby nie było Jezusa, to i nas by nie było. Jesteśmy inni, zróżnicowani – jak części ciała, o czym Paweł pisze do Koryntian: „Jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem” (1 Kor 12, 12). Ale jak ciało, stanowimy jedno. Niełatwe jest takie spojrzenie na siebie i na innych. Jeszcze trudniejsze jest takie traktowanie otoczenia, by nie przekreślić owej najgłębszej jedności, by nie traktować innych „z góry” – jako gorszych od siebie. A także, by żyć z całą świadomością własnej godności.
Sądzę, że dzisiejszemu pokoleniu bardzo tego brakuje. Powodem jest zatarcie głębi chrześcijańskiej świadomości. Skutkiem zaś jest szukanie złudnej równości i jedności pozornej. W sposobie ubierania się znikają różnice pomiędzy mężczyzną a kobietą. Jakby tego było mało, kobiety idą do służby wojskowej. Inne pole to rewolucyjne hasła wolności, równości i braterstwa. Hasła piękne, ale dwie wielkie europejskie rewolucje ani wolności, ani równości, ani braterstwa nie przyniosły. Teraz kolejne modne hasło: jedna Europa. Ale czy zamazywanie różnic stanowiących o bogactwie Europy przyniesie ubogacenie jej mieszkańcom? Dlatego chrześcijanin wszystkim szukającym upragnionej równości i jedności wskazuje drogę trudną i mówi: im bardziej zbliżymy się do Chrystusa, tym bliżej będziemy siebie. Choć tak różniący się od siebie.

 

Spis treści :.

 

 

93. Godność Bożego dziecka


Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze! A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej (Ga 4, 4-7).


„Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” Przyzwyczailiśmy się do tych „ojczenaszków” aż za bardzo. A tak naprawdę Jezusowe mówienie o Bogu jako o Abba (Mt 5 - 6) stało się rewolucją. Bo Abba to nie żadne poważne i oficjalne „Ojcze”. Raczej „Tato” i nie czyjś tato, tylko mój. Zresztą nawet krótsze Ab – czyli „Ojcze” – już brzmiałoby dla słuchaczy Jezusa zbyt odważnie. Przecież nawet świętego imienia Jahwe nie wymawiano, zastępując je różnymi tytułami. A tu Jezus o Bogu mówi „mój Ojciec” (Mt 10, 32n; J 5, 18) i nie tylko sam modli się Abba (Mk 14, 36), lecz jeszcze swych uczniów do takiej samej modlitwy zachęca (Mt 6, 9).
Widzieć można w Bogu Pierwszą Przyczynę istnienia wszechświata. Widzieć w Bogu Źródło Energii. Widzieć w Bogu Najwyższego Prawodawcę. Widzieć w Bogu Sprawiedliwego Sędziego. Można widzieć w Bogu Miłosiernego Ojca... Tak , nawet to ostatnie, ale pisane dużymi literami, byłoby do przyjęcia. Ale Mój Tato – Abba – ? Chrześcijańskie spojrzenie na Boga jest odważne, bardzo odważne. Z jednej strony ogrom Majestatu i śpiew aniołów z widzenia proroka Izajasza: „Święty, święty, święty Pan, Bóg zastępów” (Iz 6, 3) – a z drugiej strony serdeczna modlitwa powierzona nam przez Jezusa: „Abba, który jesteś w niebie...” Samym chrześcijanom nie łatwo odnaleźć się w tym wszystkim. Dlatego bywały okresy, gdy górę brało pełne szacunku spojrzenie na Majestat Boga. I stawał się On zbyt daleki. Od dalekiego Boga łatwo odejść jeszcze dalej. Ginie On wtedy z oczu w codziennej krzątaninie życia. Gdzie przebiega granica pomiędzy takim oddaleniem się od Boga, a praktyczną niewiarą? Dlatego chrześcijanin gotów raczej zbytnio spoufalić się z Bogiem, niż odejść od Niego zbyt daleko. Czy wolno aż tak? Skoro nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem, dzieckiem – to wolno. Skoro zesłał Bóg Syna swego, ... abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo – to nie tylko wolno, ale nawet trzeba. A Boży Syn, gdy stał się człowiekiem, „nie wstydzi się nazwać ich (ludzi) braćmi swymi” (Hbr 2, 11). Każdy człowiek został obdarowany tą godnością, nie tylko chrześcijanin. Ale chrześcijanin tę godność zna, ceni, szanuje. Musi jednak pamiętać, że tylko wtedy ma prawo przyznawać się do imienia chrześcijanina i wołać do Boga Abba, gdy wizerunek jego życia tej godności odpowiada.

 

Spis treści :.

 

 

94. Wolność, miłość, służba


Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego (Ga 5, 13-14).


Wolność! Czy jest hasło bardziej poruszające człowieka? Wolność zda się być najważniejsza. Ważniejsza niż miłość, bo bez wolności nie sposób nawet mówić o miłości. Wolność osobista, wolność narodów, wolność religijna, wolność przekonań, wolność społeczna, wolność badań naukowych, wolność ekonomiczna... Powstaje zamęt, gdy jednym słowem objąć tak różne sprawy. A i to nie wszystko. Jeszcze: wolność etyczna, wolność obyczajowa, wolność seksualna... Co na to chrześcijanin? Odpowiedź dał Apostoł: Powołani zostaliście do wolności. Sam Jezus głosząc Ewangelię, zaczął od proroctwa Izajasza, które odniósł do siebie: „Pan posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi” (Łk 4, 18). W sporze z rodakami też mówił o wolności: „Jeżeli Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni” (J 8, 36). Chrześcijanin to człowiek wolny. Nawet jeśli zakuć go w kajdany, nawet jeśli wtłoczyć w ramy nieludzkich systemów. Właśnie dlatego w starożytnym świecie (pamiętajmy o panującym wtedy systemie niewolnictwa) Ewangelia rozprzestrzeniała się tak lawinowo. Właśnie dlatego przed dwudziestu z górą laty naturalnym środowiskiem odradzania się wolności Polski był chrześcijański Kościół.
Nie bierzcie wolności jako zachęty do hołdowania ciału – to napomnienie wyraża obawy chrześcijan: tak łatwo jest wolność oderwać od wartości najgłębszych. Wszystko jedno co i jak, byle wolność! Rodzi się pytanie, czy rzeczywiście nie ma miłości bez wolności? Otóż spojrzenie chrześcijanina jest inne. Stawia on wyżej nie wolność, lecz miłość. Ta postawa jednoznacznie wyrasta z Ewangelii. Owszem, Ewangelia jest orędziem wolności. Ale to miłość daje jej siłę i wypełnia przestrzeń wolności życiem. Wolność bez miłości staje się pustą przestrzenią. A miłość bez służby – ułudą. Człowiek zaczyna wtedy wypełniać pustkę czym się da. Bywa że dobrem, ale częściej złem. Nie warto. I nie można. Taka wolność obraca się w końcu zawsze przeciw człowiekowi. Chrześcijanin wiedząc o tym niebezpieczeństwie, potrafi nawet ze swej wolności zrezygnować, składając ją w inne, zaufane ręce – w ręce Boga. W radykalnym stopniu dokonuje się to w ślubach zakonnych. Rezygnując z części (nawet dużej) swojej wolności, chrześcijanin służąc Bogu i ludziom, może zrealizować więcej, niż idąc drogami tylko ludzkimi.

 

Spis treści :.

 

 

95. Pozwolić prowadzić się duchowi


Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie. Jeśli jednak pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa (Ga 5, 17-18).


Czy wizerunek człowieka targanego sprzecznościami pomiędzy duchem i ciałem jest portretem właśnie chrześcijanina? Nie, to jedna ze słabych stron każdego człowieka. Nie znam nikogo, kto by potrafił bez reszty zharmonizować sferę ducha i ciała, kto by całkowicie potrafił zachować wewnętrzną jedność. Ważne jednak, by o tej dysharmonii wiedzieć, świadomie ją obserwować i z nią się liczyć. Tradycja chrześcijańska mówi o grzechu pierworodnym. Nie pojmując tej tajemnicy do końca, chrześcijanin z pokorą przyjmuje do wiadomości obciążenia z niej płynące. Wśród nich jest właśnie ten brak harmonii pomiędzy duchem i ciałem. Już samo to, by zgodzić się na siebie wewnętrznie rozdartego, jest wielką i trudną sztuką. Równocześnie trzeba nauczyć się przyjmowania innych ludzi takimi, jakimi są – z ich słabościami, wewnętrznymi rozterkami i grzechami. Zrozumieć siebie i zrozumieć innych – pojąć, że każdemu nieraz trafia się zrobić coś, czego w istocie nie chciał zrobić. Zatem chrześcijanin to realista. Z tego poczucia realizmu wypływa docenianie i pielęgnowanie przez chrześcijan sakramentu pokuty. Przecież do spowiedzi przychodzą ludzie, którzy z jednej strony czują się odpowiedzialni za to, co powiedzieli, uczynili, czego zaniedbali – a z drugiej strony chcieliby powiedzieć: „nie to czynię, co chcę czynić” (zob. Rz 7, 14nn). I w tej dwoistości nie ma sprzeczności. Chyba, że człowiek pozwoli ponieść się temperamentowi, chwili, nastrojom, odruchom. Chrześcijanina powinno cechować głębsze spojrzenie, pozwalające mu zdobyć się na większy wysiłek – w czym dalej pozostaje realistą. Otóż wie, że może pozwolić prowadzić się duchowi. Bo jest przekonany – i to jest niesłychanie ważne – że oprócz jego cielesności, biologicznych fundamentów życia, psychologicznych odruchów istnieje jeszcze inna warstwa jego „być albo nie być” – warstwa duchowa.
Pozwolić prowadzić się duchowi – czy jest to łatwe? Łatwe? To nawet nie jest całkiem oczywiste. Dlatego trudne. Ale tak naprawdę właśnie to jest jedną z najgłębszych potrzeb człowieka. Z tej potrzeby wyrastają wszystkie systemy etyczne. Z tej potrzeby wyrasta poezja, cała literatura i inne rodzaje sztuki. Dlatego wśród chrześcijan tak wielu artystów, poetów, pisarzy. Ale to tylko potrzeba i jej wyraz. Zaspokojenie potrzeby nakazującej pozwolić prowadzić się duchowi możliwe jest w zgoła innym źródle – w szukaniu Boga, Jego nauki i tej szczególnej energii, którą chrześcijanie nazywają łaską. Czy jest inne wyjście? Poza niewolą innego wyjścia nie ma – powiada Apostoł.

 

Spis treści :.

 

 

96. Życie mamy od Ducha


Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim cnotom nie ma Prawa. A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy (Ga 5, 22-25).


Dociekliwy czytelnik zauważył pewnie, że w poprzednim rozdziale cytowałem św. Pawła, jak pisze o „duchu” używając litery małej. Dziś przytaczam tekst, w którym jest litera duża. To nie przypadek. Grecki język wyraża to w piśmie na inny sposób. Ale wyraża. To mianowicie, że raz Apostoł ma na myśli osobę Trójcy św. zwaną Duchem Świętym (litera duża, jak w imieniu), raz ma na myśli ludzkiego ducha, tę „warstwę” naszej osoby, która na pewno nie jest ciałem, a jest czymś więcej niż tylko psychiką. To rozróżnienie jest ważne w szkicowaniu portretu chrześcijanina. A to dlatego, że kieruje naszą uwagę ku źródłu najpiękniejszych ludzkich postaw. Bo czy nie tak należy określić te dziewięć cech, które Apostoł wymienił? Miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Ludzki duch – jeśli pozwolić mu się prowadzić – z trudem, ale zdolny jest brać górę nad ciałem. Wszelako nie jest zdolny zharmonizować ludzkiego wnętrza w pełni. Tu potrzebny jest Boży Duch. Działanie Ducha Bożego nie jest zarezerwowane tylko dla chrześcijan. Zauważ, że św. Paweł wyliczając dziewięć owoców Ducha, nie pomieścił wśród nich ani jednej cechy dewocyjnej, pobożnościowej! I to właśnie jest spojrzenie chrześcijańskie. Syn Boży stał się człowiekiem – a to znaczy, że wszystkie ludzkie sprawy stały się Jego sprawami. Innymi słowy: nie chodzi o zdominowanie ludzkiej codzienności pobożnością, ale o odnalezienie w naszej codzienności tego, co było najgłębszym zamysłem Stwórcy. Szukają tego wszyscy ludzie, z większym czy mniejszym powodzeniem, często nie całkiem świadomi czego szukają. Chrześcijanin powiada: Nie jestem w stanie sam podporządkować ciała duchowi. Zwraca się przeto ku Bogu. I w Bogu odnajduje swoją codzienność. A prowadzony przez Ducha może ją kształtować tak, by była utkana z miłości, radości, pokoju, cierpliwości, uprzejmości, dobroci, wierności, łagodności, opanowania. Chrześcijanin obracając się w świecie wśród różnych ludzi, musi umieć dostrzegać owoce Ducha wszędzie. I cieszyć się nimi – cieszyć się, gdy widzi niechrześcijan, gdy widzi niewierzących, w których dostrzega owoce Ducha. Co zatem różni chrześcijanina od niechrześcijanina? To, że my nie tylko jesteśmy świadomi własnej niewystarczalności, ale wiemy, gdzie szukać siły prawdziwie duchowych cech człowieka – w Bogu, przez Jezusa, napełnieni Duchem Świętym.

 

Spis treści :.

 

 

97. Mistrz i jego naśladowcy


Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5, 22n).


Czyj to portret? Tak, samego Jezusa. To w Nim owoce Ducha stały się najbardziej widoczne. Miłość – żył dla innych i umarł dla innych. Radość – nie był wędrownym kuglarzem, a przecież wszędzie zostawiał po sobie głęboką, duchową radość. Pokój – ten najgłębszy, płynący z pojednania człowieka z samym sobą i z Bogiem. Cierpliwość – gdy stawiano Mu podchwytliwe pytania, gdy Go oskarżano fałszywie i gdy męki zadawano. Uprzejmość – gdy pełen szacunku zwracał się do bliskich i świętych, jak i do dalekich i przewrotnych ludzi. Dobroć – która nie pozwalała Mu minąć nikogo w potrzebie. Wierność sobie, swemu posłannictwu, wierność prawdzie choćby miała życie kosztować. I ta wierność stawała się oparciem dla tych, którzy Mu zawierzyli. Łagodność – gdy spotykał się ze słabością grzeszników, a także z przewrotnością wrogów. Opanowanie – zarówno głodu i pragnienia, zmęczenia i bezsenności, jak i zwykłych ludzkich odruchów niechęci, gniewu czy niecierpliwości.
Cztery księgi Ewangelii nie są w stanie wyczerpać bogactwa postaci Jezusa. Ale przyznać trzeba, że św. Paweł okazał się mistrzem miniatury, gdy w dziewięciu słowach tak celnie oddał piękno osobowości Zbawiciela. I zarazem postawił wymagania wszystkim Jego naśladowcom. Bo każdy chrześcijanin powinien w sobie nosić wizerunek Chrystusa. Nie jest to łatwe, a często wręcz bardzo trudne. Dziewięć punktów pawłowego szkicu stwarza większe trudności niż zachowanie Dekalogu. I to jest zrozumiałe. Bo Dekalog jest barierą ograniczającą obszar zła w naszym życiu. Tu zaś chodzi o najpiękniejsze obszary dobra. Dekalog chroni człowieka przed upadkiem – tu Apostoł kreśli możliwości wzlotu ludzkiego ducha. W Kazaniu na górze sam Jezus ukazał ważną i konieczną rolę Dekalogu. Mówił: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni”. Ale to nie wszystko. Zaraz dodał: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 5, 17-20). Potem, nawiązując do Dekalogu, stawiał wymagania zgoła inne, wyższe, sięgające głębi ludzkich sumień. Sam jednak żył jeszcze doskonalej. I to właśnie św. Paweł nazwał owocami Ducha. Ktokolwiek by chciał osiągnąć taką doskonałość własnymi siłami, byłby skazany na przegraną. Ale to przecież owoce Ducha – dary Boga. Może sięgnąć po nie każdy, kto chce być naśladowcą Mistrza.

 

Spis treści :.

 

 

98. Sprowadzić na właściwą drogę


Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki upadek, wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha, w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę. Bacz jednak, abyś i ty nie uległ pokusie. Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe. Bo kto uważa, że jest czymś, gdy jest niczym, ten zwodzi samego siebie. (Ga 6, 1-3)


Trudna jest sztuka sprowadzania na właściwą drogę. Nigdy nie było to łatwe. A dziś przede wszystkim kwestionujemy pojęcie „właściwej drogi”. Każdy sposób życia może zostać opatrzony etykietką „inaczej” – i wszystko staje się co najmniej do przyjęcia. A jednak nie każda droga jest właściwa. Chrześcijanin wie, że wybrał drogę szczególną. Przecież Jezus mówił: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6). Mówił też: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23). A o tych, którzy poszli za nauką Ewangelii, zanim ich nazwano chrześcijanami, mówiono „zwolennicy tej drogi” (Dz 9, 2). W innym liście Paweł napominał: „Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła” (1 Tes 5, 22). Nie wszystko zatem przystoi temu, kto wybrał tę drogę. Dobrowolnie wybrał i nie idzie nią sam. Bo tej drogi w pojedynkę przejść nie można. Jezus jest „tam, gdzie dwaj albo trzej są zebrani w Jego imię” (Mt 18, 20). I dlatego właśnie na tej drodze bezpieczniej.
Zauważ, że Apostoł pisze: „Bracia”. Zwraca się zatem on, chrześcijanin do chrześcijan. Jakby chciał powiedzieć: zaczynajmy od siebie, od kręgu osób, które łączy wiara i są sobie bliskie. Te więzy mogą być przeróżne. Bez wątpienia więzy rodzinne zobowiązują do wzajemnego sprowadzania na właściwą drogę. Także więzy koleżeńskie i przyjacielskie. Więzy przynależności do oazy, grupy charyzmatycznej, grona ministrantów, do zakonu czy kapłańskiego stanu. Zauważyć wypada nakazujący ton: „sprowadźcie” – tak, to jest nakaz. Czyli powinienem, a bywa że i muszę pomóc komuś wrócić na właściwą drogę. A jeśli zaniedbam – zaciągam winę. Chyba zbyt często milczymy, udając, że nie widzimy, że nie wiemy...
Ważną też uwagę apostoł czyni. Powiada: wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha. Nie poczucie wyższości czy własnej doskonałości – lecz otwarcie się na natchnienia Ducha Świętego. A więc najpierw pokora czyli świadomość własnej słabości. Potem modlitwa. I kolejne zastrzeżenie: „w duchu łagodności”. Nie siłą, nie krzykiem, nie depcząc czyjejś godności – dokładnie tak, jak tego wzory zostawił sam Jezus (np. J 8, 1nn; Łk 7, 36nn). Wszystko to nie jest łatwe. Ale czy nie tu jesteśmy najbliżej Jezusa i jego miłosierdzia?

 

Spis treści :.

 

 

99. Siać i zbierać plony


Co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne. W czynieniu dobrze nie ustawajmy, bo gdy pora nadejdzie, będziemy zbierać plony, o ile w pracy nie ustaniemy. A zatem, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza naszym braciom w wierze (Ga 6, 8b-10).


Czy można nie siać? Nie można. Wszystko – chcemy czy nie chcemy – wywiera jakiś skutek. Czasem bezpośredni, czasem odległy. Bywają skutki widoczne i oczywiste – skłamałem i ktoś stracił do mnie zaufanie. Bywa, że to, co czynimy, nakłada się na siebie, potęguje, by dopiero po latach przynieść owoce. Na tej zasadzie opiera się każdy proces wychowawczy. Nieraz człowiekowi się wydaje, że o jego myślach i czynach nikt nie wie, zatem i skutków nie wywierają żadnych. Ale to nieprawda. Czyniąc dobro lub zło w ukryciu, otwieram się na dobro lub zło, przenika mnie ono coraz bardziej. Przenika i przemienia. Sieję w samym sobie. Czy jest do pomyślenia, by ten zasiew nie wydał plonu? To może lepiej nie robić nic, by nie ryzykować siejby zła? Nie da się. Apostoł Jakub powiada, że „kto umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy” (Jk 3, 17). Pułapka? Nie do końca. Zawsze jest możliwość wyboru. Człowiek może sięgnąć po dobre ziarno. Może też, niestety, sięgnąć po nasiona chwastu. O tym właśnie mówił Jezus w jednej z przypowieści (Mt 13, 24-30). Św. Paweł powiada, że jeden „sieje w ciele swoim”, inny zaś „sieje w duchu”. Chodzi o to samo.
Chrześcijanin jest świadom owej egzystencjalnej konieczności: nie można być doskonale obojętnym. Zaczynasz życie, zaczynasz w sobie i wokół siebie siać. I ponosisz konsekwencje tego. Gdy siejesz dobro – plon sięgnie wieczności. Gdy siejesz zło – już na tej ziemi zaowocuje to klęską. A do wieczności pójdziesz z pustymi rękoma. O tym mówił Jezus, gdy opowiadał przypowieść o pannach mądrych i głupich (Mt 25, 1-13). Apostoł napomina krótko: dopóki mamy czas. Chrześcijanin wie, że czas w pewnym momencie zamienia się w wieczność. Jest to ogromna nadzieja ale i niesamowite ryzyko. Nie ma sposobu, by je ominąć, czy przed nim uciec. Pozostaje aktywność – dlatego święci zawsze byli ludźmi niezwykłej, nieraz ponad siły aktywności. I zwykle już za ich życia otoczenie, a nieraz cały świat zbierał plony dobra, które „siali w duchu”. Dzięki siewcom dobra nie liczącym nakładu własnych sił i środków, świat mimo grzechu jest królestwem Bożym. Ale chrześcijanin wie coś jeszcze. Apostoł Paweł tak to wypowiedział: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg” (1 Kor 3, 6-7).

 

Spis treści :.

 

 

100. Chcę patrzyć na krzyż!


Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata... Ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa. (Ga 6, 14.17).


Przyzwyczailiśmy się do widoku krzyża. Spowszedniał. Dopiero skrajne reakcje ludzi wobec krzyża budzą refleksję. Po jednej stronie są to reakcje niechęci, nawet wrogości. Przykładem jest kampania sprzed kilku lat przeciwko krzyżom w szkołach niemieckich. „Nie chcemy, żeby nasze dzieci patrzyły na cierpienie!” Znamienne, że ten sprzeciw nie wypływał z motywów religijnych, lecz z jakiegoś oderwania się od życia. Bo można zdjąć krzyż ze ściany – ale nie można „zdjąć” z naszej codzienności cierpienia. Ono zostaje niezależnie od światopoglądowych opcji. Po drugiej stronie stoją ci, dla których krzyż jest źródłem siły. Choćby św. Joanna d’Arc – gdy stos zaczął płonąć, prosiła, by mogła patrzyć na krzyż. I to spojrzenie pozwoliło jej wytrwać w cierpieniu uderzjącym z dwóch stron – zniosła ból ognia, ale i straszną, ostateczną próbę wiary. Ginęła przecież z oskarżenia ludzi Kościoła. Ci, którzy mieli być ostoją dobra i sprawiedliwości, dali się wciągnąć w zło i niesprawiedliwość. „Chcę patrzyć na krzyż!” Spełniono jej pragnienie. Stos nie zgasł. Ale jej wiara i miłość ku Jezusowi też nie zgasła.
Krzyż... Nie o przedmiot chodzi. O Ukrzyżowanego chodzi. Już nawet sam kształt krzyża nabrał w naszej świadomości znaczenia więcej niż symbolu. Ale doskonale wiemy, że nie tworzywo, nie artystyczna wartość krucyfiksu są ważne. Wystarczą dwa drewienka związane sznurkiem – taki krzyż też jest znakiem i wiary, i Jezusowego zwycięstwa. Chrześcijanin chlubi się tym znakiem i tą rzeczywistością. Rzeczywistość Krzyża (tu już duża litera) pozwala wznieść się ponad cierpienie, ponad grzech, ponad śmierć. Krzyż staje się kluczem zarówno zrozumienia świata naznaczonego cierpieniem, jak i siły do przezwyciężenia zła fizycznego i moralnego. Magia krzyża? Nie. Apostoł wyraźnie pisze o przynależności do Chrystusa. I to jest powodem do chluby: należę do Chrystusa. Wycierpiałem coś dla sprawiedliwości, dla dobra, dla wiary? Nic to. Sam Jezus mówi: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 10). A jeśli przyjdzie chwila, w której człowiek woła „Boże, czemu mnie opuściłeś”, to chrześcijanin wie, że tak właśnie wołał konający na krzyżu Jezus (Mt 27, 46). Tak wołał – i zwyciężył. Dlatego nie tylko nie wstydzimy się krzyża, ale powtarzamy z Apostołem: Nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa.

 

Spis treści :.

 

 

ZAKOŃCZENIE


Koniec ksiązki – sto szkiców do portretu chrześcijanina dużo to, czy mało? Trudno powiedzieć. Ale bez wątpienia nie jest to portret pełny. Księgi ewangelistów, listy apostołów, wreszcie wspaniały album portretów chrześcijan pierwszego pokolenia, jakim są „Dzieje Apostolskie” dostarczają materiału ogromnego. Każdego czytelnika tej książki zachęcam do sięgania do tej skarbnicy ludzkiej i Bożej mądrości. Ja zaś będę kontynuował moje szkice do portretu chrześcijanina na łamach »Opolskiego Gościa Niedzielnego«. Jeśli sił nie braknie, a Duch Święty poprowadzi, za dwa lata uzbiera się następnych sto miniatur.

 

Spis treści :.