Ewangelie - fakty czy interpretacja?

Gerhard Lohfink

publikacja 31.05.2006 20:05

tytuł pochodzi od redakcji


2. Tak zwany „fakt"
[…] Czym w ogóle jest fakt historyczny? Sami nazbyt pospiesznie gotowi jesteśmy mówić o faktach, o rzeczywistości, o rzeczywistych wydarzeniach. Ostatnio niemieccy politycy mają zwyczaj mówić: „Faktem jest, że...”.
Ale co to jest fakt? Gdy ktoś twierdzi, że to i to jest faktem, to przecież on sam wyizolował to coś z niekończącego się potoku wydarzeń, wyodrębnił z chaosu zawikłanych i splątanych procesów, oddzielił, określił i wyjaśnił za pomocą pojęć. Innymi słowy: nawet tak zwany „czysty fakt", nawet tak zwana „naga prawda" zawsze jest wynikiem interpretującego podejścia do rzeczywistości.
Każdy „fakt" musi zostać wyrażony w języku i przekazany dalej. Z chwilą werbalizacji staje się on jednak elementem całkiem określonego przedrozumienia, wkracza na szerokie pole przedrozumień. Interpretacja zaczyna się tak naprawdę jeszcze jeden stopień wcześniej. Zaczyna się już z chwilą recepcji zewnętrznych wrażeń zmysłowych przez nasz umysł. Już tam dokonuje się selekcja, wydzielanie, porządkowanie i katalogowanie, a wszystko to za pomocą wzorców opartych na doświadczeniu, które zmagazynował nasz umysł i nasza dusza od czasu stanu embrionalnego.
Abyśmy jednak nie zatracili się teraz w teorii poznania, spróbujemy ukazać to, co powiedzieliśmy tu dotąd, na przykładzie Biblii, a dokładniej na przykładzie spojrzenia na śmierć Jezusa, która jest tematem naszych rozważań.
Faktem jest to, że Jezus umarł na krzyżu. Wprawdzie i w tym punkcie znajdziemy fantastów i mistyfikatorów, którzy twierdzą, że Jezus co prawda zawisł na krzyżu, ale na krzyżu nie umarł. Jego śmierć była zatem albo pozorna, albo sam Jezus był po prostu śmiertelnie wyczerpany, ale potem wrócił do sił i udał się do Indii. „Świetnie", powiedzieli na takie pomysły ludzie biznesu, widząc, że chce tego słuchać wielka rzesza ludzi, na której da się zarobić. Ale nimi nie musimy zajmować się w kontekście naszego problemu. Wraz ze wszystkimi poważnymi historykami zakładamy, że Jezus faktycznie umarł na krzyżu. Co zostaje jednak powiedziane, gdy stwierdzamy: Jezus z Nazaretu umarł na krzyżu? Co to znaczy? Wyobraźmy sobie teraz, że opowiadania ewangelistów o Męce Pańskiej nigdy nie zostałyby spisane. Zamiast tego za pomocą ukrytej kamery ktoś sfilmowałby przebieg ostatnich godzin Jezusa, a wszystko, co zostało powiedziane w związku z Jego pojmaniem, skazaniem i kaźnią, zostałoby nagrane za pomocą ukrytych mikrofonów.
Obraz i dźwięk zostałyby następnie zgrane na taśmę, a film ten byłby nam dzisiaj - bez montażu i komentarza - wyświetlony i to z przekonaniem, że oto oferuje on nam czyste fakty i jest absolutnie autentyczny. Co wiedzielibyśmy wówczas?
Coś byśmy wiedzieli. Dowiedzielibyśmy się w ten sposób o potężnej ilości szczegółów, których nie można znaleźć w Ewangeliach bądź są tam one zawarte jedynie fragmentarycznie. Znalibyśmy dokładniej zewnętrzny przebieg tego, co wydarzyło się w czasie nocnego posiedzenia Wysokiej Rady. Wiedzielibyśmy na przykład, czy miało miejsce przesłuchanie wstępne u arcykapłana Annasza, czy też nie. Egzegeci nie musieliby już się więcej spierać, czy na pytanie Kajfasza Jezus faktycznie odpowiedział: „I zobaczycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Mocy i przychodzącego na obłokach nieba". Mielibyśmy wtedy pewność, czy Jezus został zaprowadzony do Heroda Antypasa, czy też nie. I wreszcie wiedzielibyśmy, czy prawidłowa jest chronologia wydarzeń według św. Marka, czy też według św. Jana. A przede wszystkim - co do najmniejszych szczegółów wiedzielibyśmy, jak odbyło się ukrzyżowanie Jezusa i co się przy tym wydarzyło.
Wszystko to byłoby ważne, poruszające, wstrząsające. Ale czy dzięki temu wszystkiemu wiedzielibyśmy, co się wówczas rzeczywiście wydarzyło? Powiedzmy to z naciskiem: o faktycznym wydarzeniu nie wiedzielibyśmy nic. Zobaczylibyśmy bowiem, jak żołnierze rzymscy dokonują egzekucji na pewnym Żydzie. To oczywiście, powiedzmy raz jeszcze, byłoby wstrząsające. Z pewnością wielu z tych, którym pokazano by ten film, wyszłoby z sali, nie mogąc znieść obrazów tej kaźni. […]
Śmierć Jezusa na krzyżu mówiłaby nam nadal bardzo mało, gdybyśmy nie dowiedzieli się, dlaczego wytoczono Jezusowi proces i dlaczego w ogóle skazano Go na śmierć. Ale czy dowiedzielibyśmy się tego z obydwu procesów sądowych? Czy dokładna znajomość zewnętrznego przebiegu obrad odsłoniłaby powody, dla których chciano pozbyć się Jezusa?- Raczej nie!
Aby rzeczywiście czegoś się tutaj dowiedzieć, musielibyśmy posiadać wiedzę o całości publicznej działalności Jezusa, musielibyśmy wiedzieć, co uczynił, co powiedział, musielibyśmy znać roszczenie, które naznaczało Jego nauczanie i Jego uzdrowienia. Musielibyśmy być również poinformowani o reakcjach Jego słuchaczy, a przede wszystkim o reakcjach tych, którzy w wyniku Jego działań stali się Jego śmiertelnymi wrogami. A zatem już tutaj filmowa dokumentacja samej Męki Pańskiej byłaby niewystarczająca. Potrzebowalibyśmy dokumentacji całego okresu publicznej działalności Jezusa.
Dobrze, także to uwzględnimy w naszym scenariuszu. Udokumentujemy w filmie wszystko, co wydarzyło się od chwili wyjścia Jezusa z domu rodzinnego aż do złożenia do grobu - nie tylko w odniesieniu do Jezusa, lecz również do Jego przyjaciół i wrogów. A zatem równolegle trzeba by wyświetlać kilka filmów - i to na dodatek przez jakieś trzy lata! Co za potężne obciążenie dla widza! Nie przetrzymalibyśmy tego.
Ale załóżmy, że jednak udałoby się nam wytrzymać. Wówczas jednak pozostaje pytanie, czy owa megadokumentacja rzeczywiście by nam w czymś pomogła? Czy na przykład moglibyśmy zrozumieć, chociażby w przybliżeniu, roszczenie Jezusa, gdybyśmy nie znali Starego Testamentu? Czy można pojąć Jezusa bez Tory i Proroków, bez doświadczeń i nadziei Izraela? I czy można zrozumieć Jezusa, jeśli Jego życia nie będziemy rozpatrywać w perspektywie rozpoczęcia się ostatniej, decydującej fazy wspólnych dziejów Boga i Izraela?- Jak jednak ten wymiar wydarzenia miałby stać się rozpoznawalny poprzez czyste spiętrzenie faktów, poprzez zwykłe dodanie do siebie zewnętrznych procesowi W tym względzie zawiedzie każde medium, które jedynie umieszcza obok siebie zewnętrzne fakty.

3. Wymiar interpretacji
Zostańmy jeszcze przez chwilę przy filmie, gdyż można się z niego wiele nauczyć. Każdy dokumentalista, który zna się na swoim fachu, dokonałby selekcji owej potężnej ilości materiału filmowego, jaki zgromadziliśmy w naszym scenariuszu; ów wybrany materiał umieściłby w starannie przemyślanej kompozycji i właśnie tak dokonałby interpretacji. Prawdopodobnie chronologiczny przebieg zdarzeń przerwałby retrospekcjami. Dla wyjaśnienia wydarzeń być może wbudowałby nawet sceny ze Starego Testamentu. Poza tym z pewnością wybrałby takie obrazy, które przy pomocy „cytatów" tworzyłyby powiązania, niosły symboliczne treści i nawiązywały do tła wydarzeń. Innymi słowy, każdy dobry reżyser wybrałby z dostępnego mu, obfitego materiału filmowego tylko małą część; tę małą część uporządkowałby w spójną całość i stworzyłby wiele znaczeniowych związków pomiędzy poszczególnymi fragmentami filmu. Dokładnie to samo uczyniłby z dostępnym mu materiałem językowym. I właśnie w ten sposób zinterpretowałby całe wydarzenie. Albowiem jeśli do zewnętrznych wydarzeń nie dojdzie ich interpretacja, to całość nic nam nie powie.
To właśnie tutaj tkwi problem. Dla wyjaśnienia posłużmy się obrazem: biliony czystych „faktów" mkną chaotycznie przez kosmos. Jeśli nikt ich nie uporządkuje i nie zinterpretuje, będą to tylko śmieci, odpady informacyjne. Te odpady informacyjne nie mają najmniejszego związku z „historią". Tak zwany fakt nie jest jeszcze historią. Nawet tysiące faktów nie tworzą jeszcze historii. Historia to zinterpretowane wydarzenie, a poznanie historyczne porządkuje i wyjaśnia chaos nieskończonej liczby faktów.


4. Wspólnota interpretacji
Kto jednak dokonuje owej pracy interpretacyjnej - interpretacji materiału chaotycznych faktów, które zalewają nas każdego dnia i każdego roku? Oczywiście nasuwa się tu odpowiedź: Jest to praca pojedynczego historyka, fachowca od historii, który bada archiwa, sprawdza fakty w gazetach, zbiera materiały, a potem pewnego dnia wydaje książkę, w której zebrane przez siebie fakty umieszcza w większym kontekście, ukazuje je z różnych stron i w ten sposób interpretuje jakiś fragment historii.
Gdyby było to takie proste! W rzeczywistości pojedynczy historyk wcale nie pracuje sam. Sam byłby niemalże bezsilny. Czerpie on z pracy wielu innych osób. Sięga do licznych prac, które zostały przed nim sporządzone przez innych. Musi opierać się na wypowiedziach i interpretacjach wcześniejszych historyków. Samodzielnie i zdany na siebie samego nigdy nie byłby w stanie objąć nieogarnionego materiału faktów, nie mógłby ich uporządkować, a już na pewno zinterpretować. Dokumenty, które znajduje w archiwach, w dużej części same są już interpretacjami - wynikającymi z punktu widzenia i zamiaru ówczesnych świadków.
Istnieje zatem - jak w przypadku każdych poważnych badań - wspólnota badawcza historyków. Mówiąc to jeszcze bardziej radykalnie: istnieje wspólnota interpretacyjna historyków. Oczywiście w tej wspólnocie interpretacyjnej, dokładnie tak samo jak w teologii, swojego miejsca szukają również outsiderzy, awanturnicy, błędni rycerze i głupcy. Także oni są potrzebni. Oczywiście odnajdziemy tu również konflikty między grupami, skrajne stanowiska, walki pozycyjne i „kartele cytatów", czyli grupy naukowców cytujących siebie nawzajem, a uporczywie przemilczających wyniki badań innych grup. Krótko mówiąc, jest to niekończąca się debata, której nie można ominąć w żadnej poważnej pracy badawczej.
Pomimo tego nieprzerwanego sporu istnieje między historykami wspólnota interpretacyjna, która do pewnego stopnia prowadzi do konsensusu. W innym razie bowiem main-stream badań historycznych oraz dzieła fundamentalne w danej dziedzinie, które używane są w całym świecie, nie byłyby możliwe. To, co zostało tutaj nazwane „wspólnotą interpretacji", nie spada zatem z nieba i nie jest owocem dokonań jednostki. „Interpretacja" wymaga istnienia wspólnoty interpretacji. „Interpretacja" wymaga komunikacji między ludźmi. „Interpretacja" wymaga wreszcie, z perspektywy socjologicznej, istnienia zbiorowości, która pragnie upewnić się co do swojej historycznej tożsamości. A przede wszystkim „interpretacja" wymaga „pamięci kulturowej" istniejącej w tej zbiorowości.

5. Lud Boży jako wspólnota interpretacji
Wszystko, co dotąd zostało powiedziane w odniesieniu do nauk historycznych, odnosi się oczywiście również do teologii. Tutaj zbiorowością, która umożliwia zaistnienie interpretacji historii, jest lud Boży. Lud Boży od samego początku był wspólnotą opowiadania. Opowiadał on, jak Bóg ciągle na nowo działał wobec ludu Bożego. A jako wspólnota opowiadania lud Boży był wspólnotą interpretacji, wspólnotą, która swoją pamięć, swoją memoria, ciągle na nowo odnawiała i oczyszczała. […]

6. Jedyny uzasadniony gatunek tekstu
Tym samym staje się wreszcie zrozumiałe, dlaczego Kościołowi pierwotnemu nie mogły wystarczyć takie gatunki tekstu jak protokół, kronika, rejestr, annały i relacje, które jedynie gromadzą obok siebie fakty. Kościołowi chodziło przecież o historiozbawczy sens wydarzeń, o interpretację faktów w oparciu o wiarę. Dlatego w rachubę wchodziły tylko te rodzaje tekstu, które mogły uwzględnić interpretację opartą na wierze. Jednym z najważniejszych gatunków tekstu w Biblii, który na to właśnie pozwala, jest opowiadanie. Pozwala ono na interpretację wydarzeń i na rozpatrywanie ich z perspektywy doświadczenia wiary, bez wdawania się przy tym w długie i abstrakcyjne refleksje.
Formułując to raz jeszcze inaczej: ów sam w sobie zróżnicowany gatunek tekstu, jakim jest „opowiadanie", pozwala trzymać się prawdziwego toku wydarzeń, lecz równocześnie opowiadane wydarzenie ukazać w całej jego głębi. Opowiadanie, z którym mamy przykładowo do czynienia w Markowym opisie Męki Pańskiej, wychodzi od rzeczywistego wydarzenia, ale nie ogranicza się przez to do zwykłego zrelacjonowania zewnętrznego przebiegu wydarzeń. Opowiadanie Marka nigdy nie traci związku z historią i faktami, a jednak dokonuje czegoś więcej niż tylko uporządkowania danych historycznych.
Zatrudnijmy w tym miejscu raz jeszcze twórców filmowych, od których literaturoznawcy i teolodzy wiele mogliby się nauczyć! Widzieliśmy już, że dokonują oni selekcji ogromnej ilości materiału filmowego, wybrane sekwencje komponują w starannie przemyślany sposób, a dzięki selekcjonowaniu i układaniu poszczególnych elementów dają interpretację. Montują film w taki sposób, by zmierzał do punktu kulminacyjnego, przy czym czasami mają do czynienia z kilkoma punktami kulminacyjnymi. Do gry włączają także tło wydarzeń, symboliczne przedstawienia obrazów, a za pomocą cytatów z obrazów tworzą nawiązania do innych części filmu, a czasem i do innych filmów. A wszystko to tyczy się nie tylko filmów fabularnych, będących wytworem czystej fantazji. Również doświadczeni dokumentaliści posługują się takimi technikami, chyba że ich filmy miały na celu jedynie wywołanie powierzchownych reakcji.
Oczywiście tego wszystkiego nie wynaleźli filmowcy. Dobrzy narratorzy od dawna stosują przedstawione tutaj techniki. A narratorzy Męki Pańskiej opanowali je w stopniu mistrzowskim. Z tej perspektywy przyjrzyjmy się trochę dokładniej Męce Pańskiej według św. Marka.
Także do niej odnosi się to, że narratorzy i twórcy tego opowiadania o Męce - a sam ewangelista jest tylko jego ostatnim redaktorem - dysponowali obfitym materiałem, z którego mogli dokonywać wyboru.

-------------------------------------------------


Fragmenty pochodzą z książki Ostatni dzień Jezusa. :.
Zostały zamieszczone za zgodą Wydawnictwa "W drodze" :.