Proza codzienności

Andrzej Macura

publikacja 07.03.2010 00:00

Cóż tak istotnego znajduje się w 13. i 14. rozdziale Księgi Rodzaju, by poświęcać im osobny artykuł? Nic specjalnego.

Proza codzienności Andrzej Macura Pustynia, pustynia, pustynia. I niewielkie oazy. Tak dziś wyglądają okolice, w czasach Abrama ponoć żyzne i bogate.

To zwyczajny fragment historii tamtego okresu. Nawet nie jakichś potężnych narodów, ale rodziny Abrahama i plemion zamieszkujących Kanaan. Z ledwie zarysowanymi zagadnieniami teologicznymi. Podobnie jest we wszystkich księgach narracyjnych Starego Testamentu. Proza codzienności jedynie sporadycznie poprzetykana wspomnieniem jakiejś nadzwyczajnej Bożej interwencji. Ale właśnie dlatego jest to historia fascynująca.  Bo pokazuje, że areną Bożego działania jest zwyczajne życie zwyczajnych ludzi.

Sztuka rozstania, sztuka wyboru

„Jeżeli pójdziesz w lewo, ja pójdę w prawo, a jeżeli ty pójdziesz w prawo, ja w lewo”. Piękne słowa, gdy chce się wyrazić potrzebę radykalnego rozstania. Abram i Lot mieli zbyt wiele, by kraj mógł ich obu utrzymać. Mogło to doprowadzić w przyszłości do tarć między nimi, podobnie jak doprowadziło do kłótni między ich sługami. By tego uniknąć, Abram proponuje się rozdzielić. Kraj był na tyle wielki, że nie musieli wchodzić sobie w drogę. Lot wybrał dla siebie bogatą okolicę wokół – wtedy jeszcze w całości urodzajnej - doliny Jordanu i okolic Morza Martwego. Abram został w Kanaanie.

Ludzka decyzja. Trudno dopatrywać się w niej Bożego działania. Dwie rzeczy każą się nam jednak na moment nad nią zatrzymać. Roztropna decyzja Abrama i Lota skłania do refleksji, że nie zawsze trzeba wszystko robić z tymi, z którymi współpracowało się wcześniej. Więzi rodzinne, przyjacielskie, owszem, są ważne. Ale gdy nie chodzi o małżeństwo, czasem, dla zachowania pokoju, trzeba się od siebie nieco odsunąć. Zbyt bliskie relacje ludzi o silnych osobowościach łatwo generują konflikty. Gdy do tego dochodzą kłótnie między zwolennikami jednego czy drugiego, łatwo o otwartą wojnę. Rozluźnienie więzi niczego nie przekreśla. Bywa wyborem większego dobra.

Warto też zwrócić uwagę na decyzję Lota. Wybrał życie wśród bogatszych, ale jednocześnie złych. Niebawem, gdy zostanie razem z innymi mieszkańcami Sodomy uprowadzony wraz z całym swoim dobytkiem, jego wybór zostanie niejako ukarany. Później zresztą będzie musiał z Sodomy uciekać. Chytrość nie zawsze popłaca. Zwłaszcza, gdy komuś nie przeszkadza czerpanie korzyści ze współpracy z ludźmi nie przejmującymi się moralnymi zasadami.

Abraham zaś, zdawszy się na decyzję Lota, uzyskał niespodziewanie od Boga znacznie więcej. Potwierdzenie wcześniejszej obietnicy: otrzyma ten kraj dla siebie i dla swojego potomstwa. Licznego potomstwa.

Wojny i bijatyki

„Kedorlaomer”. Trudno imię tego króla nawet wymówić. A zapamiętać imiona pozostałych królów,  skąd pochodzili i gdzie się bili, to już wyższa szkoła jazdy. Historia wojennej wyprawy królów mezopotamskich – jak tytułuje to opowiadanie Biblia Tysiąclecia -  chyba dobrze obrazuje sytuację panującą wówczas w tamtych okolicach. Wiele szczepów, zawierających między sobą sojusze, zwalczających się czy zmuszających jeden drugiego do płacenia okupów. Przy nich wojny stadionowych pseudokibiców – tylko liczba osób biorących udział owych wojnach usprawiedliwia to porównanie – to niewinne igraszki. Tu mamy zmuszanie do płacenia haraczu, porwania, grabieże. Ofiarą tych utarczek staje się też Lot. Porwany z całym swoim dobytkiem. Wybawia go z opresji Abram z 318 swoimi sługami. Musiał mieć ich więcej, bo Biblia wspomina, że ci byli „najbardziej doświadczeni”. Wszystko dobrze się kończy i niby po sprawie. Ale…

Sprytny Lot miał pecha. Choć odzyskał majątek, widać, że niezbyt mu się poszczęściło. Abram zaś nie tylko zdobył uznanie. Miał szansę na wyprawie ogromnie się wzbogacić, bo król Sodomy zaproponował mu, by zostawił sobie cały odzyskany majątek, a jemu oddał tylko ludzi. Abram się nie zgodził. Nie chciał zawdzięczać komuś innemu swojego bogactwa. Mir wśród ludzi był dla niego ważniejszy. Jakiż kontrast z wcześniejszym wyborem Lota.

Choćby człowiek był nie wiadomo jak sprytny, jego los i tak zależy od Boga. Bo ludzkimi kalkulacjami nie można sobie zapewnić wszystkiego. Kierujący światem Bóg może poniżyć sprytnego, a wywyższyć prawego. Lot jest jednym z wybawionych nieszczęśników, Abram chodzi w glorii wybawiciela. I to temu ostatniemu zdarza się na koniec przygody jeszcze jedna dziwna rzecz: naprzeciw wychodzi mu z Szalemu (pewnie chodzi o Jerozolimę) król i kapłan Boga Najwyższego, Melchizedek. Wynosi mu na powitanie chleb i wino. Zapewne po to, by powracający się posilili. Ale trudno też nie zauważyć, że może to być próba zjednania sobie przychylności Abrama czy wyrażenie podziwu dla jego dokonań. Melchizedek błogosławi Abrama i Boga, który pomógł mu odnieść zwycięstwo. Abram zaś składa mu ofiarę - dziesięcinę z wszystkiego, co posiada.

Trudno o Melchizedeku powiedzieć coś więcej. Nie wiadomo nawet, czy czczony przez niego Bóg był tym samym, co Bóg Abrama. I pewnie gdyby postać ta nie została wspomniana w Psalmie 110, potem w Liście do Hebrajczyków, pewnie nikt by się nad nią specjalnie nie rozwodził. I nikt nie decydowałby się na wspominanie go w Modlitwie Eucharystycznej. W każdym razie tradycja chrześcijańska widzi w nim zapowiedź Chrystusa. Tego, który złoży Bogu Najwyższemu ofiarę z samego siebie, co Jego uczniowie będą upamiętniać przez ofiarę z chleba i wina.

Zwykła historia i zwykli ludzie. Ale w tle ciągle Bóg. Ten, który swoją niewidzialną ręką w przedziwny sposób kieruje ludzkimi losami. Jego obietnice nigdy nie zawodzą. Zawsze wesprze swoich wybranych.