Dyskutować czy potakiwać?

Andrzej Macura

publikacja 27.03.2010 16:57

Czy warto było przez to wszystko przechodzić? Po ludzku Abraham miał mniejsze szanse na liczną rodzinę, niż jego brat. Ale – to już Abraham wiedział – Bóg wie co robi.

Dyskutować czy potakiwać? Henryk Przondziono Agencja GN Targując się zawsze można uzyskać lepsze warunki. Ale czy z Bogiem na pewno warto?

Codzienność chrześcijanina to nie tylko sprawy ducha. To także zwyczajna troska o zwykłe sprawy: o jedzenie, ubranie, dach nad głową; to zachwyt nad pięknem błękitu nieba i postawienie kołnierza, gdy zacina deszcz. To spotkania z przyjaciółmi, i unikanie tych, którzy chcieliby zaszkodzić. Nie inaczej było w życiu Abrahama. Ale w te zwyczajne sprawy nieraz wkracza Bóg. Tak jak w życie Abrahama.

Takim, jakiego miał

Dzisiejszego czytelnika musi trochę dziwić, dlaczego Abraham pojął za żonę swoją przyrodnią siostrę. Zwłaszcza, że w Starym Testamencie znajdujemy wyraźny zakaz związków małżeńskich między rodzeństwem (Kapłańska 18, 11; Powtórzonego Prawa 27, 22). Abrahama to prawo nie obowiązywało? Ano nie. Nie dlatego, jakoby Abraham był ponad prawem Starego Testamentu. Ale dlatego, że w czasach Abrahama jeszcze go nie było. W tej dość oczywistej konstatacji odnajdujemy dwie, ważne prawdy. Chyba nie chodzi tu o potwierdzenie znanej już skądinąd prawdy, że Bóg wybiera człowieka niezależnie od osobistych zasług. Widać raczej co innego: Bóg nie wymaga rzeczy niemożliwych. Nie odrzuca człowieka, który z powodu nieznajomości prawa uchybi Jego woli. Po drugie fakt ów pozwala nam uświadomić sobie, że Bóg zepsutej grzechem ludzkości nie od razy wrzucił na barki cały ciężar swoich wymagań. Człowiek musiał dopiero do tego dojrzeć; zrozumieć, że Bóg nie stawia wymagań dla zabawy. Bóg ciągle realizuje swój plan, którego celem jest odbudowanie raju. Uwaga ta wydaje się ważna zwłaszcza w kontekście dość częstych pytań o to, dlaczego chrześcijanie częściowo odrzucili pochodzące przecież od Boga prawo mojżeszowe. Ono było jedynie wychowawcą, które przygotowywało na objawienie Bożej woli w całej pełni; na objawienie tego prawa, o którym prorocy mówili, że nie będzie już wypisane na tablicach z kamienia, ale w ludzkich sercach.

Jest jednak z Abrahamem inny problem. Dlaczego znów bał się przyznać – tym razem przed  Abimelekiem – że Sara jest jego żoną?  Czy chodziło o jej piękno? Wtedy była już – wedle dzisiejszych standardów – w dość podeszłym wieku. Nawet gdyby dane o wieku Abrahama i Sary uznać za symboliczne, na pewno nie mogła rodzić dzieci. Co w niej było tak niezwykłego, że najpierw faraon a teraz Abimelek zapragnęli wziąć ją za jedną ze swoich żon? Na pewno nie  bez powodu Abraham bał się przyznać, że jest nie tylko jej przyrodnim bratem, ale nadto mężem. Jaki by to jednak powód nie był, kłamstwo w ustach wybranego przez Boga męża brzmi niepokojąco. Dlaczego nie ujawniał całej prawdy?

Abraham nie był u siebie. Ciągle był wędrowcem w obcej ziemi. Wokół niego mieszkali różni ludzie. Czasem nastawieni dość nieprzyjaźnie. Jak mieszkańcy Sodomy wobec Lota. Z bratem pięknej kobiety wszyscy się liczą. Nie muszą być o niego zazdrośni. Wbrew przeciwnie, mogą przypuszczać, że jeśli są wystarczająco bogaci, brat będzie im przychylny. Z mężem trudniej. By mieć dla siebie piękną kobietę, trzeba się go pozbyć. Wedle naszych standardów nie tłumaczy to kłamstwa. Zwłaszcza tak wielkiej postaci. Ale my żyjemy w Nowym Testamencie. Bóg, zaczynając przygotowywać ludzkość na przyjście swojego Syna posłużył się ludźmi takimi, jakich miał…

Trudno powiedzieć, czy Abimelek okazałby się tak uczciwy, gdyby nie Bóg, który go upomniał. Miał się jednak jak tłumaczyć. Mógł powiedzieć, że działał z „szczerym sercem i czystymi rękami” A że nie trwał w zatwardziałości i nie próbował przeciwstawić się Bogu, dzięki wstawiennictwu Abrahama uzyskał Boże przebaczenie. Jego żony znów okazały się płodne. Scena ta, w której Abraham – jeden jedyny raz – zostaje nazwany prorokiem pokazuje jego niezwykłość. To nie byle kto, ale przyjaciel tego, który może zamknąć kobiece łona.

Dzięki Bożej interwencji nie tylko nie spotkała Sarę – mającą przecież urodzić Izaaka – żadna krzywda. Więcej, Abraham znów się wzbogacił. O owce, bydło, sługi,  służące i tysiąc sztuk srebra. I gościnę na ziemi bojącego się Boga człowieka.

Niemożliwe? A jednak

Pan Bóg nie robi cudów na zawołanie. Życzenie tego, który cudu pragnie nie zawsze się spełnia. Ale kiedy Bóg sam obiecuje, na pewno dotrzymuje swojej obietnicy. Choćby się wydawało, że tym razem  zapomniał. Abraham miał sto lat, gdy urodził mu się syn. Sara… Sara miała koło dziewiećdziesiątki. „Jednak urodziłam syna mimo starości męża” brzmi w tym kontekście nieco przewrotnie, ale zapominanie o własnym wieku to chyba naturalna cecha kobiet wszystkich czasów. W każdym razie doczekali się. Czekali długo. Zapewne nieraz rozważali, czy to wszystko jest możliwe. Czy aby dobrze zrozumieli Bożą obietnicę i czy – jak w przypadku Hargar i Izmalea – nie powinni obietnicy Bożej zrozumieć jakoś inaczej. Ale nie. Stało się to, co wydawało się niemożliwe. Doczekali się syna. To on przedłużył nadzieję starych rodziców, że Bóg zrobi tak, jak zapowiedział. Ich potomstwo będzie niezmiernie liczne.

Wydawało by się, że odpowiedzią na wielki Boży dar powinna być wielkoduszność. Ale, jak to często bywa, tej jednak Sarze zabrakło. Urażona za jakiś drobiazg zażądała od Abrahama by wypędził Hagar i jej syna. Abraham człowiek w gruncie rzeczy uczciwy i szlachetny, nie chciał. Dopiero Bóg przekonał go, że tak będzie lepiej. Że On sam zatroszczy się o jego urodzonego z niewolnicy potomka i uczyni go praojcem innego wielkiego narodu. Ale ten naród, o którym mówił Bóg powołując Abrahama, będzie z Izaaka. Z dziecka nie ludzkich kalkulacji, ale Bożej obietnicy.

Abraham odprawił więc Hagar i jej syna dając im na drogę chleb i wodę. Na pustyni Paran – leżącej gdzieś w połowie Półwyspu Synajskiego – umęczoną Hagar i jej syna ratuje Boży Anioł. Nota bene występuje w tym tekście pewna nieścisłość. Wedle wcześniejszych tekstów Izmael był już młodzieńcem. Tu jest małym dzieckiem, którego matka musi nosić na plecach. Nieścisłość ta wzięła się pewnie z faktu, że Księga Rodzaju powstała jako połączenie różnych wcześniejszych tradycji. Nie usunięto tej sprzeczności ze względu na szacunek do tych tekstów. Jak by jednak nie było opowiadanie to ukazuje ważna myśl: Bóg troszczy się także o tych, którzy nie byli – przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo – w Jego planach. Na pewno powinni o tym pamiętać ci, którzy dziś czują się gorsi przez to, ze poczęli się w związkach nie majach Bożego błogosławieństwa. Albo i w laboratoryjnej probówce.

Zacząć od studni

„Tobie dam tę ziemię” usłyszał Abraham niegdyś od Boga. Tymczasem, choć do biednych nie należał, nie miał właściwie nawet skrawka własnej ziemi. Korzystał z gościnności Abimeleka. Ten zażądał przysięgi, że  ani wobec niego, ani wobec jego potomstwa Abraham nie postąpi zdradliwie. Abraham przysiągł. Ale jednocześnie udało mu się zdobyć pierwszą własność. Studnię. „Te siedem jagniąt weźmiesz, aby służyły mi jako dowód, ze to ja wykopałem tę studnię”. Łapówka? Dowód wdzięczności za potwierdzenie prawa własności? Jak by nie było to pierwsza „nieruchomość” Abrahama w kraju, który kiedyś miał się stać jego własnością. Drugą było drzewo. Tamaryszek. Tak zaczęła się realizować Boża obietnica. Póki co ciągle był jednak gościem  w okolicach Beer-Szeby, późniejszym południowym krańcu ziem Izraela. W kraju, nazwanym tu ahistorycznie krajem Filistynów (Filistyni pojawili się na tym terenie znacznie później). I czcił Pana, Boga Wiecznego.

Ciężka próba

Można czekać na spełnienie obietnicy. Odchodząc z Charanu i wybierając życie koczownika Abraham niczego nie tracił Ale gdy pojawiła się jedna jedyna iskierka nadziei, zgasić ją na Boży rozkaz własnymi rękami, to już jakiś obłęd. A tego właśnie zażądał od Abrahama Bóg. „Idź do kraju Moria razem z twoim jedynym synem Izaakiem. Tam złożysz go na ofiarę na jednym z pagórków, który ci wskażę”.

Ludzie żyjący blisko Boga z biegiem czasu uczą się, że targowanie się z Bogiem ma średni sens. Nie dlatego, jakoby nie można było u Niego niczego wywalczyć. Dlatego, że On zawsze wie lepiej co trzeba zrobić. Do tej pory Abraham nie stronił od pertraktowania z Bogiem. Bronił Lota, ośmielał się nie dowierzać Bogu, gdy zapowiedział, że oprócz Izmaela będzie jeszcze miał syna z Sarą. Brał też sprawy w swoje ręce, jak w przypadku dziecka Hagar czy wytargowanej studni od Abimeleka. Treaz już nie dyskutował. Postanowił spełnić Boże żądanie. Choć na pewno  łatwo mu nie było.

Tym jednak razem okazało się, że to była tylko próba. Ostatnia, ale najtrudniejsza  próba w jego życiu. Bóg nie żądał zabicia własnego syna. Oczekiwał całkowitego posłuszeństwa. Gdy zobaczył, że Abraham gotów jest wypełnić każde Jego polecenie,  posłał Anioła, który powstrzymał go przed złożeniem Izaaka w ofierze. Zamiast niego na ołtarzu spłonął baran. A jako że Abraham wyszedł z próby zwycięsko, otrzymał potwierdzenie wszystkich złożonych wcześniej przez Boga obietnic. „Wszystkie narody ziemi będą sobie życzyły takiego błogosławieństwa, jakie stanie się udziałem twojego potomstwa”.

Posłuszeństwo Bogu i zgoda na ofiarę. Te dwa elementy powtórzą się jeszcze nieraz w historii zbawienia. W tej niedokończonej ofierze Abrahama pobrzmiewa zapowiedź najważniejszego w dziejach ludzkości wydarzenia. Kiedyś sam Bóg zgodzi się wydać na ofiarę za ludzi własnego Syna. Kiedyś Boży Syn, posłuszny Bogu aż do śmierci, zdecyduje się sam siebie złożyć w zbawczej ofierze.

Abraham nie widział tak daleko. Może tylko żal mu się zrobiło, gdy usłyszał, że jego bratu, Nachorowi, urodziło się dwanaścioro dzieci. I że doczekał się też wnuczki, Rebeki. Czy warto było przez to wszystko przechodzić? Po ludzku miał mniejsze szanse liczną rodzinę, niż jego brat. Ale – to już Abraham wiedział – z Bogiem się nie dyskutuje. On wie co robi.