Bóg ma czas

Andrzej Macura

publikacja 09.05.2010 14:44

Każdy wierzący ma swoje chwile Taboru, olśniewającego blaskiem bliskości Boga, ale też chwile zupełnie szare i zwyczajne. Jednego dnia prawie dotyka Boga, innego ociera się o własny lub cudzy grzech. Nie inaczej było z dziedzicem wielkich obietnic danych Abrahamowi i Izaakowi - Jakubem (Rdz 34-36)

Bóg ma czas Henryk Przondziono Agencja GN I choć dziedzicem obietnicy okazał się Jakub-Izrael, Bóg nie zapomniał. Ani o Izmaelu, ani o Ezawie, który – zgodnie z Bożą obietnicą, jak czytamy w 36. rozdziale Księgi Rodzaju, rozrósł się w całkiem spory naród. Bo Bóg zawsze jest wierny. Tylko czasem sprawia wrażenie, że gdzieś się zapodział. On się nie spieszy. Zawsze ma czas.

Refleksja nad Rdz 34-36

Teoretycznie wszyscy wiedzą, że swoją wiarę trzeba budować na Bogu. W praktyce bywa gorzej. Gdy osoby będące autorytetami w dziedzinie wiary okazują się nie tak święte, jak się wydawało; gdy mimo niewątpliwych zasług okazują się też pełni zupełnie przyziemnych wad czy nawet plugastwa lub – co najgorsze – gdy odchodzą od Boga, miłość wielu ziębnie. Niesłusznie. Gdyby czytali Księgę Rodzaju, wiedzieliby, że Bóg w swoich planach posługuje się czasem ludźmi bardzo dalekimi od moralnych ideałów. Nie znaczy to, że popiera ich nieprawość. Znaczy, że potrafi działać nawet tam, gdzie po ludzku działać nie powinien. Bez tego już dawno musiałby zaniechać wszelkich prób zrobienia z nas ludzi w miarę porządnych.

Jakub nie był święty. Sam w młodości potrafił posługiwać się podstępem. I nie za bardzo wierzył wtedy w Boga swojego ojca i dziada. Dojrzewał z czasem. Coraz bardziej przekonywał się, że ten Bóg nie jest jak inni bogowie. Doświadczył – i to nie jeden raz - że ten Bóg naprawdę potrafi go ochronić w każdym niebezpieczeństwie i wesprzeć w każdej niedoli. Niestety, jego mądrość nie przeszła na synów. Pewnie jak wszyscy młodzi woleli się uczyć na własnych błędach.

Głupi odwet

Historia gwałtu na Dinie i zemsty jej braci to opowieść o złu, które goni zło. Oto dziewczynie dzieje się krzywda. Nie usprawiedliwia jej fakt, że sama zachowała się nieostrożnie odłączając się od rodziny, by poobserwować mieszkanki kraju, w którym przebywali. Prawdą jednak jest, że kiedy do zła już doszło, jej bracia posunęli się do czynów najohydniejszych.

Syn Chamora, Sychem, sprawca gwałtu, obiecał wziąć Dinę za żonę. Bo mimo paskudnego czynu, którego się dopuścił, bardzo ją pokochał. Rodzina Jakuba miała otrzymać za siostrę stosowne odszkodowanie. Oba rody, klany, miały się odtąd zjednoczyć i żyć w przyjaźni. Czy to wystarczające zadośćuczynienie? Wedle naszych kryteriów pewnie nie. Faktem jednak jest, że nawet prawo, które przyjęli później Izraelici, prawo mojżeszowe, przyjmowało podobne sposoby rozwiązania problemu gwałtu  na niezamężnej kobiecie – odszkodowanie i obowiązkowe małżeństwo (Pwt 22, 29). Tymczasem Symeon i Lewi, bracia Diny,  pragnęli tylko jednego: krwawej zemsty. Najpierw pod pozorem zgody podstępem skłonili mężczyzn w Sychem do obrzezania. Potem, gdy ci obolali nie bardzo potrafili się bronić, wszystkich wymordowali. Pozostali bracia złupili miasto, zabierając cały dobytek, a z kobiet i dzieci pomordowanych zrobili niewolników.  

„Czyż można naszą siostrę traktować jak nierządnicę?” – pytali główni sprawcy nieszczęścia, Symeon i Lewi. Nie, nie można. Nawet jednak pomijając kwestię okrucieństwa tej zbrodni – przecież zabili także niewinnych – nie sposób nie przyznać racji Jakubowi: jego synowie postawili go w bardzo trudnej sytuacji.  On i jego rodzina byli gośćmi w obcym kraju. Teraz mieli wszystkich przeciwko sobie. A byli za słabi, by się przed ewentualną zemstą gospodarzy obronić. Czy dla pomszczenia krzywdy siostry rzeczywiście było warto?

Wiele wieków później Jezus radził swoim uczniom, by byli nieskazitelni jak gołębie, ale i roztropni jak węże. Niestety, ciągle nie brakuje wśród jego uczniów gorliwców, którzy w świętym oburzeniu przeciwko złu tracą zdrowy rozsądek. I to nawet wtedy, gdy  zło, które rzekomo chcą naprawić najlepiej byłoby skwitować machnięciem ręki. Nie chcą zauważyć, że nie powściągając swojego rozdętego ponad wszelką przyzwoitość świętego oburzenia, sami stają się sprawcami zła znacznie większego.

A Bóg? Aż dziw bierze, że z odrazą nie odsunął się od rodziny Jakuba. Trudno podejrzewać, że przekonały Go późniejsze hołdy. Biblia na ten temat milczy. Pozostaje więc uznać, że mamy tu kolejną ilustrację znanej już tezy: Boże obietnice są nieodwracalne. Nie zniszczy ich nawet największy ludzki grzech. Bóg potrafi realizować swój plan zbawienia wszystkich narodów nie zważając, że ci, którym przyjdzie zająć w nim zaszczytne miejsce, są ludźmi o wątpliwych predyspozycjach moralnych.

Zwrot ku Bogu

Ten miś przynosi mi szczęście, ten medalik chroni mnie przed złem. Nawet wierzący w Chrystusa ulegają czasem przesądom i wierząc niby w opiekę Boga na wszelki wypadek otaczają się przedmiotami mającymi w jakiś tajemniczy sposób ochronić ich przed złem. Nie inaczej było w rodzinie Jakuba. Choć pewnie słyszeli o Bogu swoich przodków, Bogu Abrahama, Izaaka i swojego męża i ojca, na wszelki wypadek zabezpieczali się także bożkami. Gdy Jakub, za radą Boga, postanawia wyruszyć do Betel, zbiera od nich wszelkie posążki bożków oraz kolczyki i zakopuje je pod drzewem. W Betel nie będzie już dla nich miejsca. Tam Jakub, spełniając obietnicę z czasów ucieczki przed swoim bratem, wybuduje ołtarz Bogu i będzie Mu składał ofiary.

Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie zadbał, by jego rodzina wcześniej poznała prawdziwego Boga? Już kilka razy mógł się przekonać o potędze Boga swoich przodków. Teraz, gdy boi się o życie swoich bliskich,  postanawia znów oddać się w Jego opiekę. Nie jesteśmy skłonni chwalić wiary kogoś, kto tylko w utrapieniu szuka Boga. Ale w sumie lepiej wtedy, niż wcale. Widać Bóg przyjmuje i to, co mu małostkowy człowiek daje. Znów ponawia wobec Jakuba swoje dawne obietnice: „od Ciebie będzie pochodził naród i wiele narodów”; „w Twoim potomstwie będą królowie”;  „Tobie daję kraj, który wcześniej dałem Abrahamowi i Izaakowi, ale nie będziesz się już nazywał Jakub, ale «Ten, który walczył z Bogiem», Izrael”. Choć inni wolą to imię tłumaczyć „Niech Bóg walczy”, trudno oprzeć się refleksji, że jeśli przyjąć pierwsze tłumaczenie tego imienia, na przełomie starej i nowej ery okazało się ono wyjątkowo prorocze.

Taka jest kolej rzeczy

Najpierw połączona z radością z narodzin Beniamina śmierć ukochanej Racheli. Potem odkrycie, że najstarszy z synów, Ruben,  współżył z jego drugorzędną żoną, Bilhą. To nie tylko podły postępek w kontekście tego, co nazywamy dziś szóstym przykazaniem. To także – wedle dawnych zwyczajów – znak, że Ruben chce przejąć od ojca władzę nad rodziną. A potem była jeszcze śmierć ojca, Izaaka, którego przyszło Jakubowi-Izraelowi wespół z Ezawem pogrzebać. Życie każdego człowieka to radości, smutki, zdrady i jednanie się. No i pożegnania. Z tymi, którzy odchodzą do wieczności i z tymi, którzy – jak Ezaw, wybierający dla siebie kraj nieco bardziej na południe – decydują się na rozpoczęcie nowego życia gdzie indziej. Życie wybranych przez Boga bywa podobne. To nie jest ciągłe unoszenie się 20 centymetrów nad ziemią. To prócz chwil niezwykłych dni całkiem zwyczajne. Tylko Bóg pozostaje ciągle ten sam. Na co dzień jakby ukryty, gotów podać pomocną dłoń, gdy znów zajdzie taka potrzeba. Bóg ciągle wierny swoim obietnicom. „Twojemu potomstwu dam”, „twoje potomstwo będzie” – słyszeli Abraham i Izaak. Obaj widząc, jak niewieloma potomkami ich Bóg obdarzył, mogli w realność tych obietnic zwątpić. I choć dziedzicem obietnicy okazał się Jakub-Izrael, Bóg nie zapomniał. Ani o Izmaelu, ani o Ezawie, który – zgodnie z Bożą obietnicą, jak czytamy w 36. rozdziale Księgi Rodzaju,  rozrósł się w całkiem spory naród. Bo Bóg zawsze jest wierny. Tylko czasem sprawia wrażenie, że gdzieś się zapodział. On się nie spieszy. Zawsze ma czas.