Bóg prowadzi malkontenta

Andrzej Macura

publikacja 05.06.2010 12:00

Dlaczego Bóg to, dlaczego Bóg tamto? Czy nie mógłby prościej, bez narażania ludzi na nieprzyjemne wstrząsy? Problem w tym, że nie widzimy tyle, co On (Rdz 46-48).

Przeprowadzka na rikszy Roman KOszowski Agencja GN Przeprowadzka na rikszy
Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej - powie optymista. Malkontent widzi inaczej: zawsze mogłoby być lepiej.

Rozmyślania nad Rdz 46-48

Alleluja! Chwała Panu! – krzyczy nieraz rozentuzjazmowany chrześcijanin.  Gorzej, gdy zaczynają się problemy. Dla księdza nie ta parafia albo nie ten proboszcz. Dla świeckiego nie ten mąż czy ta żona, nie te dzieci i nie ta praca. Słowem – nie to życie. A przecież Bóg nie obiecuje swoim uczniom, że nie będzie w ich życiu trudnych przygód. Obiecuje tylko, że wszystkie ostatecznie dobrze się skończą. Nawet jeśli okaże się, że jeden dobry koniec rodzi kolejną trudną sytuację, i że tym szczęśliwym końcem będzie dopiero kres naszego świata.

Trudne ścieżki Pana

Skoro Bóg obiecał mi Kanaan, to czemu musimy uciekać do Egiptu? Niewątpliwie Jakub musiał zadawać sobie to pytanie. Może myślał, że to tylko na parę, paręnaście miesięcy?  Nie mógł wiedzieć, że głód potrwa tak długo i że jego rodzinie przyjdzie żyć w Egipcie wiele następnych lat. Konieczność ucieczki do Egiptu była jednak zgrzytem w pięknie układającym się ciągu realizacji Bożej obietnicy dania potomkom Abrahama Kanaanu na własność. I to wtedy, gdy wszystko zaczynało się już właściwie układać. Kiedy ktoś z rodziny Abrahama nareszcie doczekał się licznego potomstwa. Kiedy – jakby wynikało z niejasnej wzmianki 48, 22 – Jakub zdobył już dla siebie nieco więcej ziemi niż ta, którą zdołali kupić jego przodkowie.

Niektórzy mówią, że Boga najbardziej bawi, kiedy człowiek opowiada Mu o swoich planach. Opinia ta jest  głęboko fałszywa. Bo Bóg nigdy się człowiekiem nie bawi i z niego nie drwi. Ale niewątpliwie droga, którą prowadzi człowieka, bywa zaskakująca. Kiedy wszystko wydaje się iść nie tak, wymaga nieraz głębokiego zawierzenia. Tak było z Jakubem - Izraelem. W Kanaanie dłużej zostać nie było można. Głód coraz bardziej się srożył. Zaproszenie, by przybyć do Egiptu, było dla jego rodziny wybawieniem. Jakub musiał mieć jednak wątpliwości. Dlatego Bóg je rozwiewa: „Ja pójdę z Tobą do Egiptu i Ja cię stamtąd wyprowadzę, a Józef zamknie Ci oczy”. Jakub ciągle pamiętał o Bożej obietnicy. Wiedział, że nie żyzna ziemia Goszen ma być ojczyzną jego rodziny, a Kanaan. Dlatego siedemnaście lat później, gdy nadzieja na dosłowne spełnienie Bożej obietnicy upadanie,  zmusi Józefa, by mu przysiągł, że pochowa go z jego przodkami. Z Abrahamem, Sarą, Izaakiem, Rebeką i Leą. Choć z dala od ukochanej Racheli, ale w Kanaanie. Tam, gdzie powrócą kiedyś jego potomkowie.

Dobre złego początki

Czy – po ludzku – można wyobrazić sobie lepsze zakończenie opowieści o niedoli Józefa? Spotyka swojego starego ojca, bracia muszą uznać jego wyższość, faraon pozwala licznej (66 dzieci i wnuków, plus sam Jakub, plus Józef i jego dwóch synów daje symboliczną liczbę 70) rodzinie jego ojca na zamieszkanie w najbardziej żyznej części Egiptu. A jednak już w tym szczęśliwym zakończeniu historii Józefa kryje się nutka niepokoju. Muszą udawać, że nie są pasterzami, a hodowcami stad. Bo Egipcjanie by się nimi brzydzili. W czym różnica? Trudno powiedzieć. Być może chodziło o to, że jedni prowadzili wędrowny, drudzy osiadły tryb życia. W każdym razie historia ta jasno pokazuje, że w Egipcie, choć otoczeni bogactwem i z pełnymi brzuchami, nie są ostatecznie u siebie. Ich brat, Józef, dzięki swojej zapobiegliwości bardzo faraona wzbogaci. Najpierw pieniądze, potem zwierzęta, potem pola, a na koniec mieszkańcy Egiptu – prócz kapłanów – staną się własnością faraona. Mimo to, pozostaną na zawsze obcymi przybyszami.

Dziwne to może, ale podobnie jest z każdym chrześcijaninem. Żyjąc na świecie bywa doceniany i chwalony. Ale nigdy nie jest u siebie. Zawsze będzie obcym, którym, gdy stanie się niewygodny, można będzie wzgardzić. Bo jego ojczyzną jest inny Kanaan, niebo…

Wieczny malkontent…

Są ludzie, którym życie musi mocno dać w kość, żeby przestali się uśmiechać. Są i tacy, którzy są wiecznie niezadowoleni, choć życie mają dobre. Bo w gruncie rzeczy najistotniejsze jest nie to, co się faktycznie dzieje, ale jak się na to patrzy.  Patriarcha Jakub mógłby być patronem malkontentów. „Liczba lat mego pielgrzymowania – sto i trzydzieści. Niezbyt długie i smutne były lata mego życia; nie są one tak długie, jak lata pielgrzymowania mych przodków” – narzeka przed faraonem. Czy miał powody? Prawda, spierał się z bratem. Ale przecież doszli w końcu do porozumienia. Prawda, miał paskudnego teścia – Labana. Ale przecież miał też w sumie cztery żony i doczekał się kilkudziesięciu dzieci i wnuków. Był przywódcą wielkiego klanu i cieszył się szacunkiem swoich dzieci. Tak, prawdą jest, że stracił ukochaną żonę, a potem i ukochanego syna. Ale taki jest los człowieka. A syna właśnie Bóg mu zwrócił. I to takiego, z którego mógł być naprawdę dumny. Czy naprawdę było mu tak źle?

Należał pewnie do tych ludzi, którzy, gdy coś nie idzie po ich myśli, są wiecznie chorzy i słabi. Przecież choć zmęczony życiem, gdy dowiedział się że Józef żyje i że ma jechać do Egiptu, nagle w cudowny sposób nabrał sił. Ale widać dla Boga, który go prowadził,  jego humorzastość nie miała większego znaczenia.

… uparciuch i prorok

A jednak stary Jakub zda się rozumieć więcej, niż mogłoby się wydawać. Siedemnaście lat później, stary i zniedołężniały nie tylko wymógł na Józefie przysięgę, że pochowa go w grobie jego przodków. Jeszcze raz zagrał swoim synom na nosie. Ale i przewidział coś, czego żadną ludzką miarą przewidzieć nie było można.

Dlaczego Jakub postanowił adoptować swoje wnuki? To chyba  kolejny przejaw owego nieszczęsnego wyróżniania Józefa. Poprzednia przygoda niewiele go nauczyła. „Daję Ci o jedną wyżynę więcej, niż twoim braciom” (48, 21b). Nie, nie chodziło tylko o majątek Jakuba, który po jego śmierci musiał być teraz podzielony między większą liczbę dzieci. Także w przyszłości, przy podziale Kanaanu, ród Józefa miał dostać więcej, niż rody jego braci. Dwa razy więcej. 147-letni Jakub znów postawił na swoim. Znów zagrał na nosie mniej lubianym synom.

Ale jednocześnie zaskoczył i samego Józefa, gdy niby przez nieuwagę, ale tak naprawdę całkiem świadomie, prawą rękę położył na głowie młodszego Efraima. Z prawicy płynie większe błogosławieństwo – wierzyli starożytni. Stojący na progu śmierci Jakub widzi przyszłość. Wie, że nie ród starszego Manassesa, ale młodszego Efraima dojdzie kiedyś do większego znaczenia. Dlatego trzeba mu więcej Jakubowego błogosławieństwa.

Dziwny jest ten Bóg, który z jednej strony wzywa: świętymi bądźcie, bo ja jestem święty, a z drugiej potrafi wybrać i obdarowywać nadzwyczajnymi darami ludzi mało świętych. Ale to dobrze.  Widać, że nami, prostaczkami, nie gardzi…