VI Homilia do Eklezjastesa

Grzegorz z Nyssy

katalog.wydawnictwowam.pl/?Page=opis&Id=54359 |

publikacja 18.06.2010 11:13

Jest to fragment książki "Homilie do Eklezjastesa", który zamieszczamy za zgodą Wydawnictwa WAM

VI Homilia do Eklezjastesa

Jest czas i odpowiednia pora na każdy czyn [373] pod niebem (Koh 3,1): oto początek fragmentu danego nam dziś do kontemplacji. Egzegeza jest wysiłkiem niema­łym, ale nagroda za trud jest godna wysiłku. Być może bowiem cel (ὁ σκοπòς), wyjaśniony w pierwszych słowach tej księgi, ukazuje się nam najbardziej w tej części, bo ukazuje go konsekwentny rozwój myśli. Wcześniej potępiono jako marność wszystko, o co ludzie się w życiu starają, a co nie przynosi pożytku duszy. Ukazano dobro, na które należy patrzeć tkwiącymi w głowie oczami, a rozkoszom cielesnym przeciwstawiono pokarm mądrości. Do prowadze­nia cnotliwego życia wystarczy metodyczne i pod przewodnictwem Słowa poznanie, jak można żyć cnotliwie. To właśnie zaraz na początku wynika z badania przedłożonych słów: Jest czas i odpowiednia pora na każdy czyn pod niebem. Jeśli się ktoś zanurzy w głębię tego pouczenia, odkryje ukrytą w słowach różnorodną filozofię kontemplacyjną (θεωρητική) i doradzającą rzeczy pożyteczne (συμβουλευτική). By uzyskać drobną pomoc w rozważa­niu tej wypowiedzi, zacznijmy od następującego rozróżnienia: wśród bytów jedne są materialne [374] i zmysłowe, inne zaś duchowe i niematerialne. Ich niecielesność przekracza zmysłowe zdolności poznawcze, więc poznajemy je wtedy, gdy ogołocimy się ze zmysłów, bo zmysły materialnej natury nie mogą dosięgnąć ciała niebieskiego i przecisnąć się ku ukazującym się na nim zja­wiskom. Dlatego Słowo opowiada nam o rzeczach ziemskich i odbywających się pod niebem, byśmy żyli tutaj, nie popadając w błąd. To materialne życie odbywa się w ciele, a to, co ukazuje się zmysłom, przeszkadza w kontemplacji dobra. Potrzebujemy zatem jakiegoś kryterium w ocenianiu dobra, aby jak pręt mierniczy przy budowie domu stało się prostującym pionem. Te słowa ukazują nam takie właśnie kryterium, które pokieruje prosto nasze życie.
Mówi bowiem, że są dwa kryteria oceny, czy to, o co się w życiu staramy, jest dobre: odpowiednia miara i stosowny czas. Tego nas uczy teraz, mó­wiąc: Jest czas i odpowiednia pora na każdy czyn; przez czas należy rozumieć miarę, bo wszystko, co się wydarza, dzieje się w czasie. To są zatem właśnie kryteria oceny dobra. Czy są całkiem odpowiednie do oceny każdego wy­nikającego z cnoty czynu, [375] nie twierdzę tego stanowczo, dopóki nie ukaże tego logiczny wywód. Każdy bowiem rozumie, że większość czynności tego życia jest odpowiednio ukierunkowana, jeśli podlega takim kryteriom. Któż bowiem nie wie, że cnota jest miarą, określoną jako złoty środek mię­dzy dwoma przeciwieństwami? (Por Arystoteles, Etyka nikomachejska II,6,1109a). Nie może być cnotą coś, co jest mniejsze od stosownej miary lub ją przekracza, na przykład w przypadku męstwa brakiem jest tchórzostwo, a nadmiarem zuchwałość. Dlatego i niektórzy z pogańskich filozofów, ukradłszy co nieco z naszego dziedzictwa i dzieląc z nami znaczenie ukryte w tych słowach, radzili w swoich pismach: jeden, by nie brakowało czegoś, inny, by nie przekraczać miary; jeden bowiem ukazał, że złoty środek jest najlepszy, inny zaś ustanowił prawo: Nic nad miarę (Teognis, Elegiae 335). Obaj ukazują, że godne potępienia jest nieosiąganie miary cnoty, ale bezwartościowe jest także jej przekraczanie. To samo możemy powiedzieć o kryterium stosownego czasu, bo ani zrobienie czegoś za wcześnie, ani spóźnienie nie jest uznawane za dobro. Co za pożytek przyniesie spieszącemu się rolnikowi zebranie kłosów, zanim zasiew dojrzeje w swojej porze [376], albo opóźnianie zbiorów do czasu, aż ziarna same wypadną z kłosów? Jego wysiłek nie przyniesie korzyści w żadnej z tych dwóch sytuacji, bo przez zbiory w nieodpowiedniej porze przegapił korzyści stosownego czasu. To, co tu powiedzieliśmy o szczegółowym przypadku, można odnieść do wszystkich spraw. To samo odnosi się do żeglowania, czy ktoś wypłynie za wcześnie, czy za późno. A co dopiero powiedzieć o medycynie, jakąż szkodę przynosi nadmiar lub niedobór stosownego czasu i miary w terapii! Te sprawy jednak trzeba porzucić, bo następne słowa Eklezjastesa ukazują jasno tę prawdę dzięki rozmaitym przykładom.

Po co nam przedłożono takie rozważania? Bo nie jest dobrem ani to, co przekracza miarę, ani to, co wydarza się w nieodpowiednim czasie, lecz jest godnym wyboru dobrem to, co jest doskonałe pod tymi dwoma względami. Jeśli ktoś troszczy się tylko o jeden aspekt, a pomija drugi, bezużyteczne staje się stosowanie tego pierwszego kryterium. Jak poruszamy się na dwóch no­gach i gdy coś przytrafi się jednej, także druga staje się bezużyteczna do biegu, bo brak jej pomocy tej drugiej nogi, tak samo jeśli stosownemu czasowi brakuje miary lub odwrotnie, to, co jest, staje się zupełnie bezużyteczne z po­wodu braku tego, czego nie ma. Tymczasem w stosownym czasie korzystna okazuje się odpowiednia miara i odwrotnie. Dlatego jako czas rozumiemy miarę, bo [377] czas jest miarą wszystkich rzeczy. Wszystko, co się wyda­rza, staje się w czasie, a wraz z trwaniem rzeczy rozciąga się i czas, krótki w przypadku małych zdarzeń, a długi wielkich. Czas jest miarą ciąży, wzro­stu kłosów, dojrzewania owoców, żeglowania, wędrowania, miarą każdego wieku: niemowlęctwa, dzieciństwa, pacholęctwa, wieku chłopca, młodzieńca, mężczyzny, dojrzałego człowieka, podeszłego wiekiem, staruszka i starca. Skoro więc nie ma jednej miary czasu dla każdego z wydarzeń (bo różnica ich substancji nie pozwala na to, by miały taką samą miarę), a czas, jak już powiedzieliśmy, jest wspólną miarą wszystkich rzeczy, które mogą być zmie­rzone, bo wszystkie je w sobie zawiera, nie powiedział, że istnieje jedna miara wszystkich rzeczy, bo istnieją duże różnice między większymi i mniejszymi rzeczami, lecz powiedział, że czas jest naturalną miarą wszystkiego, co się dzieje, i tą miarą mierzy się wszystkie wydarzenia. Wśród etapów ludzkiego życia starość jest słaba, młodość nieuporządkowana, a najlepszy jest wiek średni między nimi, bo unika nieprzyjemności tamtych dwu: ma udział w sile młodości, ale bez nieuporządkowania, i w [378] mądrości starości, ale bez słabości, więc wymyka się zarówno słabości wieku starczego, jak i zuchwa­łości młodości. Tak samo ten, kto wyznacza czas dla każdej rzeczy, definiuje w swojej wypowiedzi zło, wynikające z nietrzymania się miary, potępiając to, co miary nie osiąga, i to, co ją przekracza.
Należałoby przystąpić do kontemplacji natchnionych słów. Mówi: czas rodzenia i czas umierania (Koh 3,2a). Słusznie w pierwszych słowach łączy ten ko­nieczny związek, wiążąc śmierć z narodzinami: z konieczności bowiem po narodzinach następuje śmierć i każdy byt niszczeje i umiera. Ukazuje po­łączone śmierć i narodziny, by przez wspomnienie o śmierci jakby jakimś kolcem obudzić jak ze snu ludzi pogrążonych w tym życiu i kochających obecny sposób życia oraz wynieść ich do rozmyślań nad przyszłością. Tego samego w sposób ukryty naucza na początku Pisma miły Bogu Mojżesz, pisząc Księgę Wyjścia zaraz po Księdze Rodzaju, by przez kolejność tytułów pouczyć natrafiających na nie o porządku ich życia: nie jest bowiem możliwe, by ktoś czytając o narodzinach (Γένεσις - Księga Rodzaju, ale także narodziny, początek), nie myślał jednocześnie o wyjściu. Także wielki Eklezjastes ma to samo na myśli, ukazując razem śmierć i narodziny. Mówi: czas rodzenia i czas umierania. Był czas, w którym się narodziłem [379], przyjdzie czas, kiedy umrę. Jeśli wszyscy weźmiemy to pod rozwagę, nie porzucimy krótkiej drogi życia, by krążyć w koło z bezbożnymi (Por. Ps 12,9), do­browolnie błądząc i błąkając się po tym życiu w poszukiwaniu władzy, sła­wy i bogactwa: przez te rzeczy gubimy drogę i nie możemy znaleźć wyjścia z labiryntu tego życia, bo przez to samo, co uznajemy za godne wysiłku, gubimy znaki prawidłowej drogi. Szczęśliwi są więc ci ludzie, którzy porzu­ciwszy złudne meandry życia, podążają prostą drogą cnoty! Polega ona na niekierowaniu duszy ku żadnym sprawom doczesnym, ale na dążeniu ku temu, czego spodziewamy się dzięki wierze.

Wróćmy jednak do rozważania naszego fragmentu. Mówi: Jest czas rodzenia i czas umierania. Oby i moje narodziny, i moja śmierć nastąpi­ły w stosownym czasie! Nikt nie może powiedzieć, że Eklezjastes mówi tu o naturalnych bezwolnych bólach rodzenia i nieuniknionej śmierci, jakby mogły one wnieść cokolwiek do pouczenia na temat cnoty: bowiem ani poród nie dokonuje się dzięki woli kobiety, ani śmierć dzięki wolnemu wyborowi umierających. To, co nie zależy od nas, nie może być nazwane cnotą ani występkiem. Trzeba zatem zastanowić się, czym jest poród i śmierć w sto­sownym czasie. Wydaje mi się, że narodziny w odpowiednim czasie, które nie są poronieniem, następują wtedy, gdy [380] - jak mówi Izajasz - będąc ciężarnymi z bojaźni Bożej, rodzimy duchowo własne zbawienie (Por. Iz 26,17); stajemy się jakoś rodzicami samych siebie, ilekroć dzięki dobremu wolnemu wyborowi (διὰ τῆς ἀγαθῆς προαιρέςεως) płodzimy, tworzymy i wydajemy na świat samych siebie. Czynimy tak, przyjmując w siebie Boga i stając się dziećmi Bożymi (J 1,12; Rz 8,16), synami mocy (Sdz 18,2), synami Najwyższego (Łk 6,35). A ronimy samych siebie, czynimy siebie niedoskonałymi i podobnymi do wiatru, gdy nie kształtuje się w nas - jak mówi Apostoł - Chrystus". Trzeba bowiem, jak mówi, by człowiek Boży był przygotowany (ἄρτιοσ) (2 Tm 3,17), a całkowicie przygotowany jest ten, czyja natura pełna jest doskonałości. Jeśli więc ktoś dzięki cnocie uczynił się dzieckiem Bożym, przyjąwszy możność (ἐξουσία) takiego narodzenia się, taki ktoś poznał stosowny czas dobrego porodu i cieszy się zgodnie ze słowa­mi Ewangelii, bo człowiek przyszedł na świat (J 16,21). Ten jednak, kto czyni siebie dzieckiem gniewu (Ef 2,3), synem zatracenia (J 17,12), potomkiem ciemności (1 Tes 5,5), plemieniem żmijowym (Mt 3,7), złym potomstwem (Prz 30,11) i tym podobnymi istotami, których nazwami potępia się złe potomstwo, taki ktoś nie poznał stosownego czasu narodzenia się, a jeden jest tylko czas stosowny do narodzenia się ku życiu, nie wiele. Kto go przegapia, wydaje sam siebie na zatracenie w nieodpowiednim cza­sie i rodzi swoją duszę na śmierć. [381] Skoro jest już jasne, w jaki sposób rodzimy się w czasie stosownym, oczywiste może się stać, jak umrzemy w odpowiednim czasie; dla świętego Pawła na przykład każdy moment był stosowny, by dobrze umrzeć. We własnych pismach woła, jakby przysięgał, mówiąc: Każdego dnia umieram, byście się mogli chlubić (1 Kor 15,31), Codziennie umie­ramy ze względu na Ciebie (Rz 8, 36) oraz Sami na siebie przyjęliśmy wyrok śmierci (2 Kor 1,9). Jest zupełnie jasne, w jaki sposób Paweł umierał każdego dnia: nigdy nie żył w grzechu (Por. Rz 6,6n.), uśmiercał swoje cielesne członki (Por. Kol 3,5), nosił sam w sobie śmierć ciała Chrystusa (Por. 2 Kor 4,10), nieustannie ukrzyżowany z Chrystusem nie on żył, ale miał w sobie żyjącego Chrystusa (Por. Ga 2,19n.). To jest, moim zdaniem, odpowiednia śmierć, przez którą osiągamy prawdziwe życie. Mówi [Pismo]: Ja uśmiercam i Ja ożywiam (Pwt 32,39), by przekonać nas, że umieranie dla grzechu i narodzenie się dla ducha są naprawdę darem Bożym, bo Boże słowa obiecują nam życie dzięki śmierci.
Podobne znaczenie mają następne słowa: czas sadzenia i zbierania tego, co zostało zasadzone (Koh 3,2a). Wiemy [382], kto nas uprawia i czyim jesteśmy polem. Od Chrystusa dowiedzieliśmy się, kto nas uprawia, a od Jego sługi, świętego Pawła, czyim jesteśmy polem. Pan mówi bowiem: Ojciec mój jest rolnikiem (J 15,1), a Paweł zwraca się do nas: Wy jesteście rolę Bożą (1 Kor 3,9). Dobry rolnik umie sadzić tylko to, co dobre [bo zasadził Bóg ogród w Edenie, na wschodzie (Rdz 2,8)], a jego przeciwieństwo wyrywa: Każda roślina, której nie zasadził mój Ojciec nie­biański, będzie wyrwana (Mt 15,13). Faryzejska niegodziwość, brak wiary, niewrażliwość na czyny Pana - to są wyrywane rośliny.

Trzeba bowiem, by górowało nauczanie zbawienia, trzeba, żeby Ewangelia była głoszona na całym świe­cie (Mt 26.13), trzeba, by każdy język wyznał, że Panem jest Jezus Chrystus ku chwale Boga Ojca (Flp2,11). Trzeba, by to się dokonało, bo panująca obecnie niewiara nie została zasadzona przez Ojca, ale przez tego, kto sadzi kąkol (Mt 13,25) i w winnicy Pana zasiewa sodomicki powój. To, czego dowiedzieliśmy się ze słów Pana w Ewangelii, w sposób ukryty głosi teraz Eklezjastes, że w tym samym czasie [383] zbiera się zbawienny plon zbawienia i wyrywa kąkol niewiary. To, co tu powiedziano na temat wiary, na zasadzie analogii można, jak sądzę, odnieść do wszystkich cnót. Jest czas sadzenia skromności i wyrywania wyuzdania. Tak samo gdy sadzi się sprawiedliwość, wyrywa się kiełki niesprawiedliwo­ści, pokora zniszczyła pychę, a wzrastająca miłość spowodowała uschnięcie złego drzewa nienawiści. Jednak zdarza się także coś odwrotnego: pieniąca się niesprawiedliwość sprawia, że usycha miłość i podobnie dzieje się z in­nymi wadami i cnotami, więc nie ma sensu wyliczać ich wszystkich po kolei.
Także następne słowa są zgodne z tym, co już powiedzieliśmy. Czas zabi­jania i czas leczenia (Koh 3,3a). Stwierdzenie to staje się jasne dzięki słowom proroka, który mówi w imieniu Boga: Ja zabijam i Ja ożywiam (Pwt 32,39). Jeśli bowiem nie zabi­jemy w sobie samych wrogości, nie będziemy mieli zdrowej postawy miłości z powodu trawiącej nas choroby nienawiści. Tak samo jest czas stosowny, by zabić wszelkie istniejące w nas, a jednocześnie przeciwko nam, zło; mam na myśli zły opór namiętności i bratobójczą wojnę toczoną przeciwko nam przez namiętności i sprawiającą, że stajemy się niewolnikami [384] prawa grzechu. Zabicie tych wad staje się uzdrowieniem dla chorującego z powodu grzechu. Lekarze mówią, że we wnętrznościach organizmu ze złych soków rodzą się różne pasożyty, których istnienie wywołuje chorobę ciała, a gdy wybije się jakimś lekarstwem te robaki, chory wraca do zdrowia. Analogicz­nie do tych cielesnych istnieją także choroby duszy. Jeśli gniew wysysa czło­wieka od środka czy pamięć o doznanych przykrościach osłabia siły duszy lub umysłu, czy też pasożytuje w nas bestia nienawiści, inna wada lub złe przyzwyczajenie, człowiek, który spostrzegł, że jego dusza karmi wewnątrz siebie takiego dzikiego zwierza, będzie potrzebował w stosownym czasie lekarstwa niszczącego namiętności. Jest nim nauczanie Ewangelii, które gdy wybije zło, spowoduje uzdrowienie cierpiącego.
Czas niszczenia i czas budowania (Koh3,3b). Tego samego możemy się dowiedzieć ze słów Boga skierowanych do proroka Jeremiasza, któremu daje władze najpierw niszczenia, wyrywania i wyburzania, a potem naprawiania, od­budowywania i zasadzania. Trzeba [385] bowiem najpierw wyburzyć w nas mieszkania zła, by następnie znaleźć stosowny czas i miejsce, żeby w naszej duszy zbudować świątynię Boga, której materią jest cnota. Jeśli ktoś buduje na takim fundamencie, cnota nazywa się wtedy złotem, srebrem i cennymi kamieniami, natomiast drewno, trzcina i słoma oznaczają naturę zła, która może posłużyć tylko jako pożywka dla ognia. Gdy więc dom jest z trzciny i słomy, to znaczy z niesprawiedliwości i wyniosłości, i innych wad, Słowo najpierw nakazuje doprowadzić do jego zniszczenia, by następnie ze złota cnoty wybudować domostwo duchowe. Nie można bowiem połączyć złota z trzciną, mieszać srebra ze słomą ani perły z drewnem, ale jeśli ma to na­stąpić, koniecznie trzeba usunąć przeciwieństwa. Cóż ma bowiem wspólnego światło z ciemnością (2 Kor 6,14) Niech najpierw zniszczeją dzieła ciemności, a wtedy wzniesiemy świetliste mieszkanie życia.
Czas płaczu i czas śmiechu (Koh 3,4a). Pismo wyjaśnia to stwierdzenie poprzez Ewangelię, w której [386] Pan mówi: Błogosławieni smutni, ponieważ oni zostaną pocieszeni (Mt 5,4).

Teraz jest czas płaczu, a czasu śmiechu dopiero się spo­dziewamy dzięki nadziei: obecne przygnębienie staje się matką spodziewanej radości. Któż jednak nie spędziłby całego życia na posępnych lamentach, gdyby zobaczył na własne oczy i poznał dobra, które miał, a które utracił, mianowicie w jakim stanie była na początku jego natura, a w jakim jest obec­nie? Wtedy nie było śmierci, chorób, a życie pierwszych ludzi pozbawione było tych złych rozróżnień na moje i twoje. Jak bowiem wspólne jest słońce i powietrze, dla wszystkich jest łaska Boża, wspólne błogosławieństwo, tak samo dla każdego dostępne było uczestnictwo w każdym dobru; nie zna­no choroby chciwości, nie było nienawiści poddanych do panujących (bo nie było żadnej formy władzy), a było tysiące innych przymiotów, których nie sposób wyrazić słowami i które zwiększały jeszcze znaczenie poprzed­nio wymienionych; mam tu na myśli chwałę równą aniołom, przebywa­nie z Bogiem (ἡ ἐπὶ θεοῦ παρρησία), kontemplację ponadświatowych dóbr (ἡ τῶν ὑπερκομίων ἀγαθῶν θεωρία), ozdabiające nas niewyrażalne piękno szczęśliwej natury, ukazującej w sobie obraz Boży [387] jaśniejący w pięknie duszy. W ich miejsce wszedł zły rój namiętności i gromada boleści, a czy można powiedzieć, że któreś zło jest największe? Wszystkie rodzaje zła są sobie równe, nic się nie wyróżnia w złu, wszystko jest okazją do takich sa­mych lamentów. Na jakie nieszczęście należy się najbardziej żalić, na co najbardziej z tego, co dotknęło naszej natury: na krótkość życia, trudy, to, że życie zaczyna się we łzach i we łzach się kończy, żałość niemowlęctwa, obłęd starości, niestałość młodości, trudy dojrzałego wieku, brzemię małżeństwa, samotność bezżeństwa, ciężar wielodzietności, pustkę bezdzietności, godne potępienia bogactwo, ból biedy? Przemilczę też rozmaite rodzaje chorób, zniewagi, okaleczenia, gnicie, kalectwa, opętania i podobne ułomności natu­ry, które potencjalnie mogą spotkać każdego człowieka. Pomijam także obłęd miłosny i cuchnącą wydzielinę, w którą się tenże przekształca; nie mówię o związanym z odżywianiem nieprzyjemnym wydalaniu, aby nie wydawało się, że publicznie piętnuję to życie, ukazując naszą naturę jako jakiegoś pro­ducenta kału. [388] Pominąwszy te i tym podobne przymioty, twierdzę, że dla ludzi świadomych powodem do płaczu jest przede wszystkim to, że gdy przeminie to podobne do cienia życia, czeka nas jakieś przerażające oczeki­wanie sadu i żar ognia, który ma trawić przeciwników (Hbr 10,27). Kto więc to rozważa, czy nie będzie żył, nieustannie lamentując? Bo teraz jest czas stosowny do takich przemyśleń. Dzięki zasmuceniu się nad tym życiem nigdy w nim nie zbłądzimy. A gdy zachowamy prawość życia, dzięki nadziei odłożona jest dla nas zapowiedziana radość, a jak mówi Apostoł: Nadzieja zawieść nie może (Rz 5,5). Następne słowa są powtórzeniem tego, co już zostało powiedziane. Po tym bowiem, jak powiedział o czasie płaczu i śmiechu, dodał: czas rozpaczy i czas tańca (Koh 3,4b), które są niczym innym, jak wzmocnieniem wcześniej wspo­mnianych. Pismo bowiem nazywa rozpaczą głęboki i intensywny smutek. Analogicznie taniec oznacza wzmocnienie radości, czego dowiadujemy się z Ewangelii, gdy mówi: Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście, biadaliśmy, a nie rozpaczaliście (Mt 11,17; Łk7,32 ). [389] Historia opowiada, że tak samo Izraelici rozpacza­li po śmierci Mojżesza (Por. Pwt 34,8), z kolei Dawid tańczył przed Arką Przymierza, jak to było w zwyczaju obcych, i zachowywał się w sposób niezwykły (Por. 2Sm6,14-16). Pismo mówi, że podśpiewywał melodyjnie, tańcząc przy akompaniamencie instrumen­tów, a wybijaniem stopą rytmu i rytmicznymi ruchami ciała demonstrował wewnętrzne nastawienie. Skoro więc człowiek jest złożony z duszy i ciała, a życie każdego z tych elementów jest dla niego odpowiednie, stosowne by było, by ci, którzy rozpaczają w życiu cielesnym (a w tym życiu mnóstwo jest powodów do płaczu), przygotowywali dla swojej duszy harmonijny taniec. Im bardziej to życie martwi cię z powodu smutku, tym większe gromadzą się w duszy przyczyny radości. Posępna jest wstrzemięźliwość, smutna poko­ra, przykra krzywda, nieprzyjemna niemożność bycia równym panującym, lecz kto się poniża, będzie wywyższony (Łk 14,11), kto się ćwiczy w pokorze, będzie ukoronowany, kto jest pełen ran i we wszystkim okazuje się w życiu godny litości, odpocznie na łonie patriarchy (Por. Łk 16, 20-22), na którym i my obyśmy się znaleźli dzięki miłosierdziu Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa, któremu chwała na wieki. Amen. [390]