O niebie

ks. Waldemar Rakocy CM

www.edycja.pl/index.php?mod=ksiegarnia&item=2271 |

publikacja 01.11.2010 07:27

Fragment książki "Rozmowy z Pawłem z Tarsu", który publikujemy za zgodą Wydawnictwa Edycja Świętego Pawła

O niebie

O NIEBIE,
KTÓRE NIE ODBIERZE NICZEGO, CO NAM DROGIE

Witaj, Pawle!
Bądź pozdrowiony, mój bracie w Chrystusie!

Kiedy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela zapytali Jezusa: „Rabbi, gdzie miesz­kasz?", Ten odpowiedział im: „Chodźcie, a zobaczycie" (J 1,38-39). W sumie nie dał im odpowiedzi na ich pytanie...
Nie powiedział im, gdzie mieszka, bo tego nie da się wyrazić słowami. Uczniowie mogli jedynie tego doświadczyć.

Kiedy rozmawialiśmy o Kościele Bożym, powiedziałeś, że w naszym Panu zaciera się granica między niebem a ziemią i że rzeczywistość nieba przestaje być odległa. Wtedy mogło to nieco dziwić...
Wtedy mogło dziwić, ale obecnie już nie. Sam teraz widzisz, jak jedno przenika drugie. Niebo i ziemia dążą do całkowitego zjednoczenia, aby ponownie stanowić jedno w Bogu (Ef 1,10). Każdy dzień przybliża do tego i z każdą chwilą jest bliżej niż dalej. Wyraźny rozdział został rzeczywiście zatarty w naszym Panu, ale życie chrześcijan na ziemi nie jest jeszcze niebem. Wierzący uczestniczą jednak w przeogromnym stopniu w owej rzeczywistości dzięki darom Eucharystii i Ducha Świętego. One zaprowadzają w nich stan nieba. Stąd nie można powiedzieć, że jest ono im obce i dalekie. Nie doświadczają wprawdzie pełnego zjednoczenia z Trójjedynym Bogiem, ale rzeczywistość nieba mogą poznać z jej pierwszych owoców, których już obecnie kosztują.

Wiem, że na ziemi doświadcza się już tajemnicy nieba, ale że można ją też po­znać... W jaki sposób?
Z jej pierwszych owoców... Skoro w łączności z Chrystusem wierzący mają już udział w rzeczywistości nieba, to z jej obecnych owoców poznają w znacznym stop­niu końcowy rezultat. Obecny stan życia z Chrystusem i w Chrystusie nie zostanie bowiem w przyszłości unicestwiony ani zamieniony na inny, lecz wydoskonalony. Nie może być zamieniony ani unicestwiony, ponieważ jest dziełem Ojca w Synu, które stale się rozwija i prowadzi bezpośrednio do pełni życia w niebie. Ten stan został zapoczątkowany na ziemi przez naszego Pana w postaci królestwa Bożego. Widzialnym zaś przejawem tegoż królestwa jest Kościół Chrystusowy. Z natury Ko­ścioła Bożego, który jest zalążkiem królestwa niebieskiego, możemy zatem poznać naturę samego nieba.

Czy to znaczy, że natura Kościoła Bożego jest bliska naturze nieba?
Zacznę od tego, że Kościół Chrystusowy uobecnia na ziemi królestwo niebieskie. Nie jest tym samym, co królestwo niebieskie, ale też nie jest czymś absolutnie in­nym. Dlatego powiedziałem przed chwilą, że obecny stan wszczepienia w Kościół nie zostanie unicestwiony ani zamieniony na inny, ponieważ stanowi dzieło Ojca dokonane w Synu. Zostanie jedynie wydoskonalony. Kościół pozostaje w takiej relacji do nieba, jak dziecko do pełnoletności. Kościół, co więcej, jest Ciałem Chrystusa. W podobnym znaczeniu również królestwo niebieskie stanowi Ciało Chrystusa. Zarówno wędrujący po ziemi lud Boży, jak i zbawieni są zanurzeni - chociaż nie w takim samym stopniu - w Trójjedynym Bogu dzięki Chrystusowi (por. Kol 3,3). Kościół i królestwo niebieskie są dla siebie jak bracia, z których jeden jest jeszcze nieświadomym wielu spraw dzieckiem, a drugi - dojrzałym mężczyzną.

Należy się zatem wyzbyć myśli o byciu porzuconym na ziemi i z dala od nieba. Czy nie tak?
W tym duchu pisałem: „Nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych [zbawionych] i domownikami Boga" (Ef 2,19). Chcia­łem wyrazić prawdę, że wierzący na ziemi tworzą razem ze zbawionymi w niebie jedną Bożą rodzinę. Wszyscy oni - choć jedni jako małe dzieci a drudzy jako doro­śli - są domownikami Boga. Jak daleko stan nieba przenika obecną rzeczywistość, uświadamiają relacje zmartwychwstałego Jezusa z uczniami. Nasz Pan nie podlegał więcej prawom rządzącym tym światem - pozostawał nieograniczony czasem i przestrzenią - ale równocześnie nie był pozbawiony możliwości życia w tym świecie: spożywał nawet posiłki z uczniami. Przebywanie w chwale Ojca i możliwość real­nego uczestniczenia w ziemskiej rzeczywistości dowodzi, że stany nieba i ziemskiej egzystencji współistnieją i wzajemnie się przenikają. Kościół Chrystusowy uobecnia niebo.

Interesujące...
Wygląda to w ten sposób, ponieważ doczesność, Kościół Boży, nosi znamiona wiecz­nego istnienia w królestwie niebieskim. Kościół jest zalążkiem nieba i w nim znaj­duje się już „struktura" wiecznego istnienia - na wzór nieśmiertelnej duszy w nas. Mówiąc inaczej, co do struktury istnienia, czyli relacji z Bogiem - nie stanu dosko­nałości i szczęśliwości, doczesność uczniów Chrystusa jest bliska życiu w niebie.

Przez strukturę nie pojmujesz, oczywiście, widzialnej struktury Kościoła jako organizacji... ?
Przez strukturę rozumiem zasadę życia w Bogu. Owa relacja z Bogiem, wysłużona przez Jezusa z Nazaretu i podniesiona do statusu synostwa przez udzielonego Ducha Świętego, nie ulegnie odmianie. Ona jedynie rozkwitnie w niebie. Z racji udzielo­nych darów, naszego przebóstwienia, niebo już gości w nas w większym czy mniej­szym stopniu - w zależności od więzi z Chrystusem, a kiedyś objawi się pełnią życia w Bogu. Niebo jest tym, do czego zmierzamy, ale też tym, co jest już w nas.

Niebo jest więc bardziej stanem niż miejscem?
Nie jest w ogóle miejscem, lecz stanem, jaki gości w człowieku dzięki więzi z Bo­giem. Na ziemi wygląda to podobnie. Im doskonalsza więź, tym doskonalszy ów stan i bliższy niebu. Podczas ziemskiego życia nie osiągniesz pełnego zjednoczenia z Bogiem. Kiedy jednak to nastąpi, wejdziesz w stan nieba. Bycie w Bogu i życie w pełni Bogiem jest niebem.

Nie należy zatem szukać nieba gdzieś w górze czy w przestrzeni kosmicznej...
Nie należy go wiązać z konkretnym miejscem. Jest ono w zbawionych i wszędzie tam, gdzie się znajdują. Dlatego zbawieni nie są w niebie, lecz są niebem. Są nim na ziemi i są nim na krańcach wszechświata - czy poza nim. Nie ma takiej „przestrze­ni", w której nie można by doświadczać stanu nieba.

Widzę teraz lepiej, że dążenie do nieba to dorastanie do niego, aż kiedyś Bóg będzie wszystkim w każdym z nas (por. 1 Kor 15, 28b).
Skoro nasze życie razem z Chrystusem jest ukryte w Bogu (Kol 3,3), to dążenie do nieba nie jest ruchem w przestrzeni. Nie może być takim, ponieważ już przebywa­my w Bogu. Będąc w Kościele, jesteśmy w Chrystusie, a z Chrystusem - w Bogu. Jedyny rozdźwięk to ten: jesteśmy w Bogu, ale nie żyjemy jeszcze w pełni Bogiem. Dążenie do nieba to - jak powiedziałeś - dorastanie do niego.

Brzmi to rozsądnie, ale każdy oczekuje jakiegoś potwierdzenia, ze niebo jest stanem, a nie miejscem.
Potwierdzenie znajdziesz we wspomnianych relacjach zmartwychwstałego Jezusa z uczniami. Nasz Pan, zasiadający w chwale Ojca, mógł swobodnie przebywać z nimi i uczestniczyć w ich życiu. Gdyby niebo było miejscem, musiałby je opuścić na czas bycia z uczniami. A On przebywał w chwale Ojca i jednocześnie z nimi. To samo dotyczy zbawionych. Mogą oni doznawać stanu nieba w obszarze ziemi. Jest tak, gdyż ten stan - jak powiedziałem - nie zależy od miejsca w przestrzeni, ale od zjednoczenia z Bogiem. Interwencje zbawionych w naszym życiu, w postaci widzialnej i figuratywnej - jak Maryi, właśnie tego dowodzą. Niebo jest stanem pełnego zjednoczenia z Trójjedynym Bogiem.

Wobec tego lud Boży, będący w drodze do owego zjednoczenia, powinien mocno odczuwać to przenikanie się rzeczywistości Kościoła Bożego i nieba...
I odczuwa to - w tym sensie, że wierzący są całkowicie pewni nieba. Odczuwają je w sobie. Nie dostrzegają go zmysłami i nie umieją dowieść jego istnienia, ale są go pewni! Dzieje się tak, ponieważ stan nieba jest już w nich zapoczątkowany i jedynie dojrzewa. Nie umieją powiedzieć, gdzie Jezus mieszka, ale doświadczają Jego obec­ności (por. J 1,38-39). Z tajemnicy Trójcy Świętej każdy ma w Kościele, chociaż na miarę swej obecnie grzesznej kondycji, bezpośredni przystęp do Syna Bożego w Eu­charystii i do Ducha Świętego od chwili Jego wylania. W takim razie doświadcza już na ziemi namacalnie tajemnicy Boga i nieba.

Zmierzasz do tego, że niebo jest już w nas zaszczepione... ?
Oczywiście! Jest wzrastającą w ludziach rzeczywistością, która w swoim czasie wyda peł­ny owoc. Możesz to zaobserwować między innymi po tym, że wieczność, która stanowi podstawę szczęśliwego istnienia z Bogiem, została wpisana w ludzką naturę. Ludzie nie mają dlatego trudności z wyobrażeniem sobie istnienia bez końca. Nie są natomiast zdol­ni wyobrazić sobie odwiecznego istnienia, czyli że coś nie ma początku. Kiedy podejmują taki wysiłek, gubią się w swych myślach. Cały czas cofają się do początku i do początku. Wyznaczają coraz to bardziej odległe początki, a tu przecież nie ma początku! Zobacz, że w samym takim myśleniu jest już zawarty błąd. Jest to wyznaczanie coraz to bardziej odległych początków, co oznacza, że człowiek nie umie się uwolnić od myśli o koniecz­ności początku. A jest tak, bo odwieczne istnienie nie przynależy do jego natury, nie jest w nią wpisane, i dlatego nie jest zdolny nawet sobie tego wyobrazić.

Co z tego wynika?
Chcę przez to powiedzieć, że skoro człowiek nie ma trudności z wyobrażeniem sobie życia bez końca, to z tej racji, że przynależy ono do jego natury. A przynależy do jego natury dlatego, że jest on do takiego życia przeznaczony. Myśląc o życiu wiecznym, nie wyznacza jego kolejnych i coraz bardziej odległych końców, jak wyznacza coraz to dalsze początki, kiedy myśli o odwiecznym istnieniu. Od razu zauważa, że wyzna­czanie coraz to dalszych końców jest zaprzeczeniem życia bez końca. W swym my­śleniu nie popełnia błędu, jaki mu się przytrafia, kiedy docieka życia bez początku. Ogarnia życie bez końca w jego całości. I nie zależy to wcale od wiary czy niewiary w Boga. Ta zdolność i pragnienie takiego życia cechują każdego. Ktoś może zdecy­dowanie odrzucać takie życie, ale nie sprawia mu trudności wyobrażenie go sobie. A w głębi duszy pragnie nawet, aby tak było. Krótko mówiąc, gdyby ludzkie życie miało swój absolutny koniec, jak ma początek, też nie umielibyśmy sobie wyobrazić wiecznego istnienia. Skoro jednak potrafimy, wskazuje to na nasze przeznaczenie do wieczności.

Niby jak... ?
Zapytaj starszych ludzi! Powiedzą ci, że chociaż ciało odmawia im posłuszeństwa, duchem są młodzi jak wtedy, kiedy mieli dwadzieścia lat. Dusza się nie starzeje, bo jest nieśmiertelna. Przejawia się to, przykładowo, pragnieniem życia niezależnie od wieku, gdyż nasze pragnienia odpowiadają naszej naturze - przeznaczonej do życia bez końca. To samo dotyczy pragnienia miłości, szczęścia etc.

W rozmowie z niewierzącymi usłyszałem niejednokrotnie, że nigdy nie chcieliby żyć bez końca.
Perspektywa życia bez końca na ziemi nie rysuje się ciekawie. My mówimy nato­miast o życiu odmienionym w stanie nieba. Wiesz co? Zapytaj ich w obliczu śmierci, czy nie chcieliby żyć dłużej na ziemi, a nawet bez końca. Gdyby wówczas dostrzegli taką możliwość, z radością by z niej skorzystali. Tym bardziej chcieliby żyć w rze­czywistości odmienionej i doskonalszej, bo to pragnienie tkwi w każdym. Mówią zaś tak, bo wiedzą, że przed nimi są jeszcze lata życia. Na łożu śmierci poznaje się prawdziwe pragnienia człowieka.

Ale przecież samych wierzących niebo nie pociąga tak mocno, jakby należało się tego spodziewać. Perspektywa rozstania się z tym, co jest nam drogie, spycha myśl o niebie na dalszy plan.
Nie należy myśleć o niebie jako o smutnej konieczności definitywnego rozstania się z tym, co cieszy na ziemi. Cały stworzony przez Boga wszechświat jako wchodzący w królestwo Boże - którego widzialnym znakiem jest Kościół Chrystusowy - będzie uczestniczył razem z człowiekiem w chwale nieba. Stwórca niczego, co stworzył, nie unicestwi, gdyż wszystko to jest dobre; co zaś człowiek zepsuł - naprawi. W Liście do Rzymian piszę o całym stworzeniu: „[...] że również i ono zostanie wyzwolone z nie­woli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych" (8, 21). Patrzenie na niebo jako konieczność rozstania się z obecną rzeczywistością nie jest do końca poprawne. Rozstaniemy się nie tyle z nią, ile z jej przypadłościami, czyli z tym, co w niej niedoskonałe: złe i czasowe. Cały kosmos i to, co z nim jest związane, zostanie zachowane w formie odmienionej, uzyskując nową, doskonalszą postać. Sprawa wy­gląda tak, jak z materialnością ludzkiego ciała, będącego częścią stworzonego świata. W chwili powstania z martwych zostanie ono odmienione i przybierze nową postać. Przykład tego mamy w osobie zmartwychwstałego Jezusa, którego człowieczeństwo było nieograniczone czasem i przestrzenią, a jednocześnie pozwalało Mu żyć życiem ziemian.

Nie utracić tego, co nam obecnie drogie i jeszcze posiadać to wszystko w postaci wydoskonalonej - to wspaniała perspektywa!
Popatrz tylko na ziemską kondycję człowieka. Iluż przysparza mu ona problemów! Myślę w tej chwili o przykrych wyrzutach sumienia związanych z grzesznością, o trudnych relacjach z bliźnimi, o problemach natury zdrowotnej, o procesie starze­nia się, o ograniczoności władz poznawczych, o zmienności stanów ducha i ogólnie o uwięzieniu człowieka w różnych ograniczeniach. Życie na ziemi zarówno go cieszy, jak i smuci. Dlatego nie zazna w nim nigdy trwałego szczęścia. A im bardziej zbliża się ono ku końcowi, tym większe odczuwa w sobie rozdarcie. Jego ciało obumiera, a dusza wyrywa się ku wieczności. W głębi siebie słyszy coraz mocniej krzyk własnej nieśmiertelności.

Można by rzec, że na ziemi ludzie żyją jakby w więzieniu tych wszystkich ogra­niczeń. W stanie nieba wyzwolą się z tego.
To jedna z cech nieba. Człowiek uzyska wtedy pełnię swobody - w sensie braku ograniczeń jak te czasowo-przestrzenne. Jako że cały stworzony świat zostanie od­mieniony i będzie do naszej dyspozycji, wieczność będzie dynamiczna. Nie będzie to stan unieruchomienia czy zamrożenia „w szczęściu". Dynamika wieczności nie wyklucza istnienia czasu w sensie następstwa zdarzeń, lecz czasu nie obarczonego ostateczną przemijalnością i zmiennością w doskonałości.

Staram się to sobie wyobrazić.
Warto po raz kolejny przywołać przykład relacji zmartwychwstałego Jezusa z ucznia­mi. Te same zdarzenia, jak wspólna rozmowa, posiłek etc., rozgrywają się w wieczno­ści Jezusa i w doczesności uczniów. Wieczność Jezusa jest dynamiczna, jak doczesność uczniów, ale Jego czas istnienia jest pozbawiony przypadłości czasu uczniów. Mimo to czas wieczności i czas doczesności biegną i to biegną tym samym rytmem: w tym samym „czasie" ma miejsce to samo następstwo zdarzeń. Nie należy sądzić, że na czas bycia z uczniami Jezus opuścił swą wieczność - to niemożliwe! Należy raczej na to spojrzeć w ten sposób: obie rzeczywistości nie tylko współistnieją, ale są sobie bliskie co do „struktury" istnienia. Człowieka zbawionego nazwałbym homo navigans, czyli „żeglującym" po całym wszechświecie i przede wszystkim w Bogu. A że­glując w Trójjedynym Bogu będzie przez wieczność odkrywał w Nim coraz to nowe morza.

Rozumiem. Uwolnienie się od ograniczeń naszej doczesności nie pozbawia wieczności dynamiki...
Nie tylko nie pozbawia jej dynamiki, ale ją zwiększa. Dynamika doczesności podlega wielu ograniczeniom. Nie możesz, przykładowo, poruszać się swobodnie. Na swej drodze napotykasz przeszkody, jak choćby odległości i upływ czasu. Życia nie starczy ci, aby tylko dolecieć do najbliższych Słońcu gwiazd, a co tu mówić o przemierzeniu Drogi Mlecznej czy o dotarciu do innych galaktyk! W wieczności zrzucisz z siebie to jarzmo. Z racji pełnego zjednoczenia z Bogiem będziesz korzystał z Jego wolno­ści. Wszelkie prawa, jako przynależące do stworzonego przez Niego świata, są Mu podległe i będą również podległe tobie. Wiesz przecież, że zmartwychwstały Jezus pojawiał się jednocześnie w kilku miejscach i przenikał przez zamknięte drzwi...

Przepraszam, że powracam do tego, ale czy naprawdę niebo nie odbierze nam niczego z tego, co nam drogie, co obecnie kochamy ?
Jakież byłoby to wówczas niebo i szczęście!? Nie martw się! Nie odbierze niczego, a jeszcze to wszystko pomnoży. Nic, co dobre, nie przestanie istnieć - zostanie je­dynie wydoskonalone. Jak nie zostanie unicestwiony świat, tak nie przestaną istnieć nawiązane obecnie relacje miłości i przyjaźni. Bóg jest Bogiem istnienia, doskona­łości i szczęścia. Droga do tego stanu wiedzie wprawdzie przez śmierć, która budzi zrozumiały niepokój, ale ta nie jest w żaden sposób końcem tego, co nam obecnie drogie. Jeżeli cokolwiek w śmierci się kończy i umiera, to tylko to, co nas na ziemi zasmuca - przemijalność i zmienność, i co z radością porzucamy dla trwałego i do­skonałego życia. Uczniów Chrystusa powinno cechować radosne i wdzięczne uspo­sobienie z racji wyczekiwanego nieba, a nie lęk przed nim. Niepokój przed śmiercią nie może przysłonić chwały nieba.

Każdy jednak boi się chwili wejścia w wieczność...
To naturalna reakcja na to, co pozostaje w dużym stopniu tajemnicą. Postaram się jednak przedstawić ci to w taki sposób, aby rozwiać nadmierny lęk. Załóżmy, że jest ci dane obserwować z boku spotkanie zmartwychwstałego Jezusa z uczniami. Gdyby to spotkanie trwało dłużej, to znaczy dni, tygodnie, zauważyłbyś istotne róż­nice. W życiu uczniów wystąpiłyby zjawiska i stany, od których egzystencja Jezusa byłaby całkowicie wolna: konieczność snu, posilania się, ponadto zmiany nastroju, samopoczucia, stany chorobowe etc. Gdyby to spotkanie trwało zaś dwadzieścia lat, dostrzegłbyś proces starzenia się uczniów. Gdyby trwało ono jeszcze dłużej, stałbyś się świadkiem ich śmierci. Ale co byś wówczas spostrzegł? Zauważyłbyś, że moment śmierci byłby przejściem do stanu egzystencji Jezusa. W tym samym momencie, w którym uczniowie „zasnęliby", w tym samym „przebudziliby się". Śmierć nie oka­załaby się końcem, lecz otwarciem się na pełnię życia z Jezusem. Wszystko to, co wcześniej nie pozwalało uczniom żyć na poziomie życia ich Mistrza, teraz ustałoby. Śmierć nie zabrałaby im niczego - poza czasowym pozbawieniem cielesności; uwol­niłaby ich zaś od tego, co było dla nich w tym życiu ciężarem i co ich zasmucało. Usunęłaby ów bolesny oścień. Na przejście uczniów do wieczności nie patrzyłbyś przez pryzmat śmierci, lecz wejścia w stan pełni szczęścia.

Zadziwiające, doprawdy...
Przyglądając się temu z boku, każdy odczuwałby jedynie drobny niepokój przed sa­mym przekroczeniem owej bariery, lecz szczęście uczniów pociągałoby go tak moc­no, że z własnej woli uczyniłby czym prędzej krok „poza zasłonę". Śmierć przedsta­wiałaby mu się jako ta, która wprowadza w prawdziwie pełne życie, a nie je odbiera. Z powodu grzechu samo przejście jest niestety bolesne - jak choroba. Zanim za­czniesz odczuwać zbawienne skutki wstrzykiwanego lekarstwa, najpierw odczujesz lekkie ukłucie. To niewygórowana cena, jaką płaci człowiek.

Patrząc na czyjąś śmierć, nie widzimy jednak owego spotkania z Jezusem... Lu­dzie zaś boją się tego, co nieznane.
I dlatego wielu woli dźwigać krzyż na ziemi, niż zażywać szczęścia w niebie. Nie zmierzamy jednak w jakiś nieznany świat. Zmierzamy ku temu, co jest nam bliskie i drogie, gdyż już obecne w nas poprzez tajemnicę Kościoła. Nie widzimy tego, lecz odczuwamy w sobie. Sam gorąco pragnąłem spotkania z Chrystusem i z radością go wyczekiwałem (Flp 1,23). Jeżeli obecne życie, niedoskonałe pod tyloma względami, stanowi dla ludzi tak wielką wartość i tak ich cieszy, to o ileż bardziej samo niebo! Stan nieba jest tym, czego każdy najbardziej pragnie. Nie warto trzymać się kurczo­wo ciasnej i ciemnej garderoby, kiedy proszą na salony.

Na salony?
Tak. Zmierzamy „[...] do miasta Boga żywego, Jeruzalem niebieskiego, do niezli­czonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu, do Pośrednika Nowego Przymierza - Jezusa, do pokro­pienia krwią, która przemawia mocniej niż krew Abla" (Hbr 12, 22-24). Jesteśmy wszyscy zaproszeni na uroczyste zebranie w niebie, przed majestatem Stwórcy, który jest naszym najdroższym Ojcem. Zmierzamy do domu naszego Taty, który wycze­kuje nas z utęsknieniem. Stoi w progu domu i czule tuli do serca każdego, kto przybywa.

Łatwo ci powiedzieć... Syty nie zrozumie głodnego.
Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego Bóg wychodzi wszystkim naprzeciw - zanim jeszcze wejdą w progi Jego domu - i staje się każdemu tak bliski, że odczuwa Go w sobie. Ta bliskość uwalnia od niepokojów i lęków. Czy nigdy nie spotkałeś się z przypadkiem, że ktoś nie chciał się pogodzić z własnym odejściem, że buntował się i walczył? A kiedy wreszcie nadszedł jego koniec, pogodnie przyjął swój los i z dzie­cięcą ufnością zawierzył wszystko Bogu. To sam Chrystus, nasz Brat (Hbr 2, 11 i 17), wyszedł mu naprzeciw i wprowadził do domu Ojca.

Przychodzą mi na myśl słowa Carlo Carretto z książki „Droga bez końca", gdzie pięknie wypowiada się na temat dojrzewania do nieba.
Chodzi ci zapewne o ten fragment, w którym pisze, że kiedy był młodzieńcem, do­strzegał Boga we wszechświecie, w wieku średnim widział Go w drugim człowieku, a kiedy się zestarzał, zaczął Go już odczuwać w sobie samym. Ileż w tym prawdy! Młodość ma w sobie rozmach i zachwyca się wielkością, ale przeoczy często drob­ne rzeczy. Wiek średni przejawia się już dojrzałością i wrażliwością, która docenia drobne sprawy i umie się nimi cieszyć. Nie szuka szczęścia w zaświatach - znajduje je wokół siebie. Ale to dopiero w starości, kiedy wreszcie uznajesz swą niemoc, do­puszczasz do siebie Boga. Wtedy staje u twego boku i jest ci taki bliski, wręcz nama­calny, a trzymając za rękę, prowadzi do pełnego zjednoczenia ze sobą. Nie musi cię zabierać w zaświaty, bo On jest tam, gdzie ty jesteś.

Niewierzący naśmiewają się niejednokrotnie z wiary w niebo. Uważają, że Ko­ściół mami ludzi nadzieją szczęśliwego życia...
Popatrz, jakie to dziwne. Odrzucają to, czego najbardziej pragną - życie bez końca! Niebo jest ciekawą propozycją dla niewierzących. Niczego im nie odbiera, a propo­nuje to, czego gorąco pragną - kontynuację życia. Nie odbiera im tego, co dla nich tak drogie, lecz pomnaża i zachowuje na wieczność. Niebo pozwala wszystkim rado­śnie i ufnie patrzeć na obecne życie, gdyż pozbawia lęku przed ostatecznym końcem. Z punktu widzenia wierzącego, człowiek odrzucający Boga i życie wieczne prosi wręcz o to, czego najbardziej nie chce: odrzucając niebo, pragnie śmierci i końca wszystkie­go. Stanowi to jakiś przejaw autodestrukcji. Lecz poważniejsze jest niebezpieczeństwo, jakie się z tym wiąże. Za cenę ziemskiego życia, kilku dziesięcioleci, ryzykuje się życie wieczne. To pierwsze i tak dobiegnie końca, drugie może zaś stanąć pod znakiem zapy­tania. Nie pragnąć nieba - to pragnąć śmierci i końca wszystkiego. To przerażające!

Tak autodestrukcyjne myślenie podpowiada z całą pewnością szatan - ojciec kłamstwa i zniszczenia. Czy nie mam racji?
Od nikogo innego nie może ono pochodzić. Niepragnienie nieba jest przecież niepragnieniem Boga i w konsekwencji nieoddaniem Mu należnej czci za ofiarowany nam dar życia wiecznego. Dochodzi do iście paradoksalnej sytuacji. Jak przed chwilą powiedzia­łem, człowiek odrzuca to, czego w głębi serca najbardziej pragnie - trwałe i szczęśliwe życie. Stan nieba jest dokładnie tym, czego wszyscy najgoręcej pragną. Postawę każdego człowieka wobec śmierci powinna zatem cechować wdzięczność - silniejsza od lęków z nią związanych. Wdzięczność Bogu należy się nie tylko za możliwość wiecznego i szczę­śliwego życia w Jego obecności, ale także za okupienie tej możliwości krwią Chrystusa. Szczęśliwa wieczność została nabyta za najwyższą cenę. Jej wartość jest odpowiednia do tej ceny. Bóg ofiaruje nam to, co ma najcenniejszego i co jednocześnie przedstawia naj­wyższą wartość dla każdego człowieka. Dlatego śmierć była dla mnie bardziej upragnio­na od życia. Sensem wędrowania nie jest samo wędrowanie, lecz osiągnięcie celu.

Ale i wędrowanie ma swą wartość!
Bezsprzecznie ją posiada. Nie chodzi przecież o to, aby ludzie przestali korzystać z rado­ści życia. Stałoby to w sprzeczności z ich dorastaniem do stanu nieba. Skoro już na ziemi Bóg zapoczątkował w nas stan nieba, to powinniśmy też przeżywać jego radość. Obecne życie jest naznaczone chwałą nieba i dlatego ma być przedsmakiem jego szczęścia. Nie można mu odmawiać owej radości. Należy wręcz dążyć do tego, aby rozkwitała. Chodzi o to, aby ciesząc się danym nam życiem, pragnąć jednocześnie Boga i nieba. A pragnąć nieba - to pragnąć zachować to, co teraz cieszy i czego nie chce się utracić.

Tajemnica Kościoła Chrystusowego przybliża naturę nieba, ale zasadniczo po­zostaje ono nadal tajemnicą...
Lecz tajemnicą w znacznym stopniu odsłoniętą w naszym Panu. Obecny stan relacji Chrystusa z ludem Bożym, owo zakorzenienie czy zanurzenie w Nim, które jest przebóstwieniem, odzwierciedla życie w Bogu, jakiego każdy w pełni doświadczy w stanie nieba. Dlatego nic na ziemi nie uobecnia bardziej nieba od relacji z Bo­giem, w jakiej pozostajemy w Kościele. Z chwilą zaś osiągnięcia ostatecznego celu owo życie w Bogu stanie się już w całej pełni życiem Ojca, Syna i Ducha Święte­go. Cóż może być większym szczęściem od uczestniczenia w życiu Najdoskonalszej Istoty!? Trójjedyny Bóg da nam siebie samego! Nic innego nie zapewni większego szczęścia. Jeżeli masz wszystko, niczego więcej nie pragniesz.

Obecnie pozostaje jednak owo „ale"...
Owszem! Z natury Kościoła Bożego poznajemy naturę nieba, ale nie doświadcza­my jego szczęścia. Pełne życie Bogiem, i związane z tym szczęście, uniemożliwia grzeszna kondycja człowieka. Pomimo darów Eucharystii i Ducha Świętego, które wprowadzają w stan nieba, na ziemi stale wzdychamy i pragniemy pełnego udziału w rzeczywistości Boga.

Jaką należy w takim razie przyjąć postawę?
Radosnego wyczekiwania i wdzięczności za to, czego doświadczyliśmy i czego stale doświadczamy. Należy stale wielbić Pana wszechrzeczy za dar życia w akcie stwo­rzenia, za dar jego odnowienia w akcie odkupienia i za największy i najcenniejszy z darów - pełnię życia w Trójjedynym Bogu.

Wyraźmy zatem nasze uwielbienie!

Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków.

Amen!

 

SPIS TREŚCI

Od Autora

PROLOG

ŚWIT, CZYLI O BUDZENIU SIĘ DO ŻYCIA
1. O miłości Boga Ojca
2. O stworzeniu człowieka i świata
3. O wczesnej młodości
4. O faryzeuszach
5. O nawróceniu pod Damaszkiem
6. O trudnych początkach misyjnych
7. O przymierzach z Abrahamem i na Synaju
8. O Prawie Mojżeszowym
9. O wybraniu Izraela i o Bożym wybraristwie

W SAMO POŁUDNIE, CZYLI O ROZKWITANIU
10. O wcieleniu Syna Bożego
11. O Matce Syna Bożego
12. O grzesznej stronie ludzkiej natury
13. O odkupieniu grzesznej ludzkości
14. O usprawiedliwieniu z wiary w Jezusa Chrystusa
15. O spotkaniu z apostołami w Jerozolimie
16. O współpracownikach w dziele ewangelizacji
17. O napiętych relacjach z Koryntem
18. O ofiarności Filipian
19. O błędnej nauce w Kolosach
20. O dziewictwie i małżeństwie
21. O ogólnoludzkim braterstwie
22. O czasowej niewierze Izraela w Chrystusa

ZMIERZCH, CZYLI O OWOCOWANIU
23. O wylaniu Ducha Świętego
24. O Kościele Bożym i jego misji
25. O sprawowaniu Eucharystii
26. O Boskiej godności człowieka
27. O największym z charyzmatów - miłości
28. O wdzięczności i łagodności
29. O przyjaźni z Lidią i Onezymem
30. O wyprawie do Hiszpanii i o tym co potem
31. O więzieniach i trudach życia
32. O Antychryście i końcu tego świata

WIECZNY PORANEK, CZYLI O SMAKOWANIU DOJRZAŁYCH OWOCÓW
33. O Trójjedynym Bogu, który nie jest samotnikiem
34. O powrocie Pana i zmartwychwstaniu umarłych
35. O niebie, które nie odbierze niczego, co nam drogie
36. O wiecznym szczęściu i o udręce bez końca

EPILOG