Może kasa i dobra zabawa?

Andrzej Macura

publikacja 27.01.2011 17:28

Wszystko marność i pogoń za wiatrem. Czy to nie opinia nieudacznika? Czy zabawa, śmiech nie mogą być sensem życia? A może wszystko rozbija się o kasę? Kohelet już to sprawdził.

Zabawa Roman Koszowski /Foto Gość Zabawa
Nawet jeśli zabawa przynosi chwile szczęścia, a nie głównie skrywany płacz z powodu samotności w tłumie, wszystko to szybko mija. Pozostaje codzienność, w której pozycja, jaką się miało podczas zabawy, wcale się nie liczy

"Z cyklu "szukaj sensu z Koheletem"

W pierwszych dniach stycznia uczniowie przez całe lata zadawali mi skądinąd bardzo miłe pytanie: „Jak się pan bawił na Sylwestra?”. Nieodmiennie odpowiadałem, że bardzo dobrze, ale zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażają dobrą zabawę. Czasem kiwali głową ze zrozumieniem, ale często nie rozumieli, jak cudownym odpoczynkiem jest beztroska rozmowa z przyjaciółmi. Nie wyobrażali sobie innej zabawy niż taneczna impreza zakrapiana alkoholem. Dla części z nich dyskoteka wydawała się jedynym miejscem, w którym są szczęśliwi. Studniówka zaś świętością, która musiała być udana, choćby świat miał się zawalić. Nawet jeśli w rzeczywistości było nieciekawie i trzeba było nadrabiać miną. Nie oni pierwsi i nie oni ostatni weszli w ślepy zaułek myślenia, że zabawa jest sensem życia. Kohelet pisał:

Powiedziałem sobie:
«Nuże! Doświadczę radości
i zażyję szczęścia!»
Lecz i to jest marność.
O śmiechu powiedziałem: «Szaleństwo!»,
a o radości: «Cóż to ona daje?»

Nawet jeśli zabawa przynosi chwile szczęścia, a nie głównie skrywany płacz z powodu samotności w tłumie, wszystko to szybko mija. Pozostaje codzienność, w której pozycja, jaką się miało podczas zabawy, wcale się nie liczy. Nastolatkom wydaje się czasem, że to właśnie szarmancki amant z dyskoteki jest najlepszym kandydatem na męża. Wszystkie przecież wodzą za nim tęsknym wzrokiem, a wszystkie mylić się nie mogą. Dopiero czas pokazuje, że życie to nie zabawa; że umiejętność zachowania się na dyskotece niekoniecznie idzie w parze z odpowiedzialnością za rodzinę. Że alkohol dający chwile euforii podczas zabawy, w codziennym życiu przynosi płacz i nędzę. Kohelet pisze:

Postanowiłem w sercu swoim
krzepić ciało moje winem -
choć rozum miał zostać moim mądrym przewodnikiem -
i oddać się głupocie, aż zobaczę,
co dla ludzi jest szczęściem,
które gotują sobie pod niebem,
dopóki trwają dni ich życia.

Czy te chwile „pełni życia”, kiedy wino czy wódka rozpalają serce i rozum, mogą nadać życiu sens? Wszak poczucie lekkości szybko zamienia się w otumanienie i otępiałość. A wtedy nawet proste myśli wydają się mieć ciężar ołowianych odważników. Następnego dnia przychodzi codzienność jeszcze bardziej szara, bo przytłoczona bólem głowy i nudnościami. Jak to śpiewał Kaczmarski? „Po huśtawce mdłość i smutek choćbyś nawet co dzień walił głową w stół”. Najlepsza zabawa nie wypełni pustki człowieczego serca…

Jeśli nie zabawa, to co? Może zostawienie po sobie trwałego śladu materialnego? Może posiadanie? Odwieczne marzenie sporej części biednych. „Gdybym miał to, tamto i jeszcze owamto, niczego by mi do szczęścia nie brakowało”. Nie inaczej stawiali sprawę ci moi uczniowie. Na pytanie o kolegów rozbrajająco odpowiadali, że kto ma kasę, ma i kolegów. Choć ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że mieli ich i bez wielkich pieniędzy. Kohelet zaś pisze:

Dokonałem wielkich dzieł:
zbudowałem sobie domy,
zasadziłem sobie winnice,
założyłem ogrody i parki
i nasadziłem w nich wszelkich drzew owocowych.
Urządziłem sobie zbiorniki na wodę,
by nią nawadniać gaj bogaty w drzewa.

Dziś bogaci też czasem mają kilka domów. Po co? Przecież mieszkać można tylko w jednym. Inaczej wszędzie jest się hotelowym gościem. Dziś też zakładają parki, sadzą ozdobne drzewa, mają oczka wodne i  baseny. I ludzi, którzy dbają o to, żeby w tych ogromnych posiadłościach panował jaki taki porządek. Jak Kohelet, który pisze dalej:


Nabyłem niewolników i niewolnice
i miałem niewolników urodzonych w domu.
Posiadałem też wielkie stada bydła i owiec,
większe niż wszyscy, co byli przede mną w Jeruzalem.
Nagromadziłem też sobie srebra i złota,
i skarby królów i krain.
Nabyłem śpiewaków i śpiewaczki
oraz rozkosze synów ludzkich: kobiet wiele.

Wielu służących, dochodowy interes, pełne konta w kilku bankach,  portfel z kartami kredytowymi. I kobiety na każde zawołanie. Nie takie, które pokochają, ale które za pieniądze mile połechcą ego podstarzałego lowelasa.

I stałem się większym i możniejszym niż wszyscy,
co byli przede mną w Jeruzalem;
w dodatku mądrość moja mi została.

Bogaci nieraz przeżywają frustracje, widząc, że inni mają jeszcze więcej. Kohelet nie miał tego dylematu. Bo stał na samym wierzchołku społecznej drabiny bogaczy. Więc pisze:

Niczego też, czego oczy moje pragnęły,
nie odmówiłem im.
Nie wzbraniałem sercu memu żadnej radości -
bo serce moje miało radość
z wszelkiego mego trudu;
a to mi było zapłatą
za wszelki mój trud.

Są ludzie, którzy nigdy nie mają dosyć. I dlatego, choć mają nieprzyzwoicie dużo, rozglądają się za nowymi zdobyczami. Są jednak i tacy, których od pewnego momentu, jak Koheleta, nie kuszą nowe wyzwania. Wystarczą te złote klamki w domu, egzotyczne wczasy na drugim końcu świata, najnowszy model drogiego samochodu (tańszego przy tym statusie społecznym mieć nie wypada). Ale Kohelet bezlitośnie ciągnie dalej dalej:

 I przyjrzałem się wszystkim dziełom,
jakich dokonały moje ręce,
i trudowi, jaki sobie przy tym zadałem.
A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem!
Z niczego nie ma pożytku pod słońcem.

Jakie ma znaczenie, czy mieszkam w pałacu, czy w lepiance? Fakt, trochę to zmienia. Ale czy daje taką jakość egzystencji, że zaraz wszystko staje się radosne i proste? Życie uczy, że często jest odwrotnie. Często dom staje się klatką, bogactwo – ciężarem, a niby dobra zabawa rodzi pustkę tak przeraźliwą, że nie wypełni jej żaden nowy pomysł. Wszystko to jest pogonią za nieuchwytnym wiatrem. Z niczego nie ma pożytku pod słońcem. Ale kto chce, może się łudzić dalej.