Judasz (3)

publikacja 21.04.2011 23:39

Ale czy Judasz istniał?

Judasz (3)

Fragment książki "Umęczon pod Ponckim Piłatem?" , który publikujemy za zgodą Wydawnictwa M


Ależ tak, wygląda na to, że ten dzisiejszy Żyd naprawdę ma rację, jeżeli chodzi o tamtego wczorajszego Żyda. Wspomnieliśmy o tym na końcu po­przedniego rozdziału. Pisze więc Shalóm ben Chorin, Izraelczyk, uczony autor - po niemiecku - wydanej niedawno książki Bruder Jesus, Brat Jezus (podtytuł: Żydowski punkt widzenia na Nazarejczyka): „Historyczność postaci Judasza nie może być podawana w wątpliwość: z tej bardzo słusz­nej racji, że podobna figura była do tego stopnia kłopotliwa (so störend, w oryginale, „tak przeszkadzająca") dla pierwotnej wspólnoty, iż nigdy nie wpadłaby ona na pomysł wymyślenia jej".
Jest to stwierdzenie zdrowego rozsądku, które sięga korzeni „przypadku Judasza", uzasadniając nim historyczność i przedstawiając w sumie jako względne wątpliwości i problemy wewnętrzne, z którymi dotąd dyskutowa­liśmy. Rzeczywiście, do uczonego Żyda przyłącza się wielu jego kolegów z wszystkich obserwancji. Vittorio Subilia, waldens: „Fakt Judasza przed­stawiał dla środowisk Kościoła pierwotnego (i przedstawia również dla chrześcijan współczesnych) niepokojące zgorszenie, którego chętnie by się wtedy pozbył lub usunąłby je jeszcze dzisiaj". Lub Wilhelm Keim: „Udo­wodnić, że zdrada Judasza nie miała miejsca, znaczyłoby usunąć bardzo ciężki kamień, który ciąży na sercu chrześcijaństwa. Na nieszczęście nie da się tego udowodnić".
Judasz, samym swoim istnieniem, jest rzeczywiście poważnym przypad­kiem. Jest wstrząsającą tajemnicą dla wiary i prowokującym problemem dla rozumu. Może być nawet zgorszeniem: może istotnie wystawić na szwank tak wiarygodność Jezusa, jak też wiarygodność Jego uprzywilejo­wanych świadków, apostołów.
Rozważmy: poczynając od tych ostatnich, od apostołów, „filarów wia­ry", na słowo których jesteśmy, wezwani do wierzenia. To ich świadectwo poważane i niewątpliwe w rodzącym się chrześcijaństwie - stanowi podsta­wę Ewangelii, którą posiadamy. Tutaj stawia się pytanie o „posiadanie pew­ności" odnośnie do Jezusa jako Mesjasza oczekiwanego przez Izraela, ob­darzając zaufaniem ich słowa, i tylko ich słowa.
A wiec: ci głosiciele, którzy żądają, aby wierzyć w to, co jest trudne do uwierzenia, w Boga, który stał się sługą pokonanym i zamęczonym, są przedstawiani przez Ewangelistów jako ludzie, wśród których snują się in­trygi, zazdrości, zawiści, niedowierzanie, gnuśność, lęki, tępota.

Mówią ci, dla których teksty uzasadniające chrześcijaństwo nie są godne zaufania, którzy widzą w nich podejrzany wątek mitów i legend z niewiel­kim lub żadnym odniesieniem do historii: „Za Ewangeliami kryje się pewna wspólnota bogata w pomysłowość, która skonstruowała cztery książeczki wiary na swoją miarę i według swoich potrzeb".
Ale, gdyby naprawdę tak było, te teksty musiałyby być zupełnie odmienne: gdzie kiedykolwiek spotkano wspólnotę, która chce przekonać, że zwiastuje Prawdę w całym tego słowa znaczeniu, przedstawianą przez tych, którzy jako niegodni zaufania nie gwarantują jej? Wymaga się wiary na podstawie świa­dectwa uczniów, o których powiedziano, że nie potrafili czuwać nawet jednej godziny z swoim Nauczycielem; którzy uciekli w chwili niebezpieczeństwa; którzy pozwolili Mu umierać w całkowitym opuszczeniu i samotności. Nawet o samej kolumnie wiary, „skale" - Kefasie, ich przywódcy, w końcu stwier­dzono, że zaparł się Mistrza przed służącą. Jest to zresztą ten sam Piotr, który zasłużył na ten piękny komplement Jezusa: Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.
To wszystko każe uważać, że Ewangelie mówią prawdę, i całą prawdę: je­żeli ich prawda miałaby być wytworem fantazji, nie mogłaby ona być taka.
Otóż: podobne „domniemanie prawdy" osiąga jeden ze swoich szczytów właśnie w przypadku Judasza, zdrajcy. Jest on „jednym z Dwunastu", jak przy­pomina, razem z innymi, Marek - i nie trudno wyczuć wibrowanie zakłopotania i konsternacji w tle podobnego uściślenia - kiedy opisuje przybycie do Getsema-ni zgrai, która ma aresztować Jezusa i której przewodził właśnie Iskariota.

Również Charles Guignebert, niewierzący, burzyciel wersetu po werse­cie Nowego Testamentu, uznaje to: „Zwrócono uwagę, że tradycja nie mogłąby wymyśleć podobnego okropnego uchybienia jakiegoś apostoła i dla­tego przyjęła go ona, zmuszona faktem". Z profesorem Sorbony zgadzają się wszyscy jego najsławniejsi koledzy w niewierze, od Loisy'ego po Maurice Goguela, aż do Włocha Piętro Matinettiego, który pisze: „Wspólnota pierwotna, która czciła apostołów jako świętych, nie mogła z pewnością wymyśleć, że właśnie z Kolegium Dwunastu wyszedł zdrajca".

Należy przeto obowiązkowo stwierdzić, że zachodzi tutaj sensacyjna „nieciągłość", jak mówią w swoim języku specjaliści, dla zaznaczenia cze­goś, co znajduje się w Nowym Testamencie, ale co stoi w sprzeczności z in­teresami rodzącego się chrześcijaństwa; i co dlatego też, przez sam fakt, że pozostało, że nie zostało „poddane czystce", każe myśleć o czymś histo­rycznym, czego nie chce się lub nie może zataić.
Ale ze stwierdzenia tej „nieciągłości", rzeczony Guignebert wyciąga wniosek, który zakłóca, który zdaje się ranić logikę. Istotnie, stwierdza zniecierpliwiony: „Nie potrzeba wiele do wymyślenia legendy". A tymcza­sem, trzeba bardzo wiele, jeżeli ta legenda jest tak bardzo poważnie sprzeczna z korzyścią, dla której została stworzona. Ma znaczenie, tutaj jak i gdzie indziej, główna zasada rozumu (lub chociaż tylko skromnego zdro­wego rozsądku), według której nikt, kto nie jest dotknięty patologicznym masochizmem, nie stwarza sobie umyślnie trudności. Jak zauważa Joachim Jeremias, wielki specjalista od Nowego Testamentu, „wiadomości gorszące nie wymyślają się same".
Lecz zdrowy rozsądek nie niepokoi ani Guigneberta, ani Renana (również on mówi: „legenda Judasza"), ani Loisy'ego („Zdrada została wymyślona, może ze względu na mityczne wyolbrzymienie męki Jezu­sa": właśnie, ale kosztem wiarygodności Kolegium świadków?), nawet chrześcijanin Rudolf Bultmann, który, nie troszcząc się o wszelkie prze­ciwne wskazówki, również opowiada się za niehistorycznością zdrady Ju­dasza. Do niego zaś dostosowuje się wielu innych uczonych, zwolenników Formgeschichte, którzy widzą tutaj kolejną niewłaściwą kostkę mozaiki ułożonej przez nieznane ręce.
Niektórzy, jednak uznając „nieciągłość" podobnej postaci z korzyściami pierwotnej wspólnoty, wysunęli hipotezę, że sama wspólnota (a więc i Ewangelie, które są jej owocem) wprowadziła jaz powodu pewnego ro­dzaju wewnętrznej potrzeby opowiadania, ponieważ dla zachowania wła­ściwej proporcji zdarzeń był potrzebny zdrajca. Ale tutaj odpowiada ten sam niepodejrzany Guignebert: „Z jakiego powodu nikczemny czyn Juda­sza był potrzebny do wypełnienia planu Arcykapłanów? Nie da się tego zro­zumieć, ta zdrada była najzupełniej zbędna".
W rzeczywistości to też można by zrozumieć: chciano aresztować do­mniemanego proroka, ale nie za dnia, nie było wiadomo, jaka byłaby reak­cja tłumu, który napłynął do Jerozolimy na święto Paschy. Trzeba było przeto ująć go dyskretnie, możliwie w nocy; ale w tych godzinach opuścił miasto i nie było wiadomo, gdzie się schronił. Można było, niewątpliwie, przeprowadzić dyskretne dochodzenie, kazać Go śledzić.
Lecz oto, tyle spontanicznie ile nieoczekiwanie, stawił się ten uczeń, od­dając się do dyspozycji. I tutaj, między innymi, rośnie „nieciągłość" i rosną także trudności zwolenników legendy: dlaczego powiększać już i tak bar­dzo ciężką zdradę, nie przedstawiając jej nawet jako aktu słabości, jako czynu szalonego, ale niespodziewanego, natomiast przeciwnie, przedsta­wiono ją jako rezultat zaplanowanego przygotowania, jako nikczemność popełnioną na zimno? W ten sposób: jaka zachodziłaby tu potrzeba - gdyby nie funkcjonowało tutaj także echo zdarzenia wstrząsającego, ale niestety prawdziwego - wprowadzenia skrajnego upodlenia uścisku i pocałunku ja­ko znaku rozpoznawczego dla napastników?
W każdym razie, zostaje potwierdzone, że - chociaż rola zdrajcy nie była „zupełnie zbędna", żeby stwierdzić to z Guignebertem - nie wiadomo dla­czego to ohydne zadanie miałoby być przydzielone samemu apostołowi: je­żeli to jest legenda, to była nieskończona ilość innych sposobów dla uzys­kania pożądanego skutku.

Między innymi, nie wolno nigdy zapominać o tym, że bohaterem Ewan­gelii jest Chrystus, jest sam Syn Boży: był tak mało warty, tylko trzydzieści srebrnych monet (nie „denarów", lecz sykli lub staterów), mianowicie za­płatę za średniej jakości niewolnika? Nie zapominajmy, że „flakonik alaba­strowy prawdziwego olejku nardowego" wylany przez kobietę na głowę Je­zusa w Betanii (Mk 14,3n) uznano wartym „więcej niż trzysta denarów", czyli potrójną sumę tego, co wypłacił Sanhedryn, aby zawładnąć Jezusem.
Jeżeli, jak cała reszta, również liczby są tutaj dowolne, czy jest możliwe, aby stwierdzono przez to, iż Mesjasz ma wartość tylko jednej trzeciej ceny pachnidła? Czy ta postawa jest do przyjęcia dla tego, kto chce przekonać o Boskiej godności tego Rzemieślnika z Galilei?

Ale jest ktoś, kto jeszcze się upiera: postać Judasza została wprowadzo­na, ponieważ tego wymagały proroctwa, ponieważ trzeba było pokazać, że one się wypełniły. No tak, ale gdzie są te proroctwa, które do tego się odno­szą? W Dziejach Apostolskich (1,16), Piotr, zwracając się do współbraci, tak zaczyna przemawiać: Musiało się wypełnić słowo Pisma, które Duch Święty zapowiedział przez usta Dawida o Judaszu - Ale, kontynuując lektu­rę spostrzega się (1,20), że księga Psalmów - przypisywana tradycyjnie królowi Dawidowi - została przytoczona nie w związku z proroctwem o zdrajcy Mesjasza, ale dla usprawiedliwienia nazwy Hakeldamach.
Są cytowane inne proroctwa, u Mateusza (27,9n), ale nawet one nie do­tyczą zdrady samej w sobie, natomiast zakupu „pola garncarza" za tych słynnych trzydzieści srebrników.
Tutaj, między innymi, spotykamy się z tym, co wydaje się być właśnie słyn­ną „nieszczęsną wpadką" Ewangelisty: Wtedy spełniło się, co powiedział pro­rok Jeremiasz... W rzeczywistości chodzi o swobodny cytat z Zachariasza, choćby nawet zespolony z fragmentami (nieco dopasowanymi) z Jeremiasza. Przeoczenie? Tak się wydaje, jak to potwierdza fakt, że niektóre kodeksy wno­szą poprawkę podając właściwe imię lub tout court usuwając imię proroka. Lub jak chciałaby objaśnić to nieco kłopotliwa próba tłumaczenia podjęta przez św. Augustyna (a z nim przez wielu innych Ojców, a następnie kolejno przez tysiącletni szereg komentatorów): „Mateusz, pod dyktandem Ducha Świętego, podał Jeremiasza, wiedząc jednak, że chodziło o Zachariasza, ponie­waż Duch Święty chciał pokazać, że wszyscy prorocy są jednakowo natch­nieni..." Inni uciekali się do innych ekwilibrystyk: przypuszczali, na przykład, że księga Jeremiasza była oprawiona razem z księgą Zachariasza, wskazując przeto na jedną, wskazywałoby się równocześnie na drugą...
Prawdziwe pytanie, jakie trzeba sobie postawić, jest jak zwykle inne: Dlaczego wspólnota w tekstach, jakie wybiera, uznając je za jedynie auten­tyczne, pozostawia to „przeoczenie", które zostało z pewnością natychmiast zauważone? Po co stwarza sobie tę dodatkową trudność, (wskazywało na nią, w ciągu wieków, wielu kopistów, za którymi jednak Kościół nie chciał pójść) skoro wystarczał mały retusz, proste zastąpienie imienia? Dlaczego, jeżeli nie przyjmując założenie, iż te teksty były uważane za nienaruszalne nawet w małych sprawach (a tym rzadziej w wielkich sprawach, jak wymy­ślenie kluczowych postaci)?
Jakkolwiek było, nie istniało zupełnie żadne proroctwo, które by pobu­dzało do wymyślania kłopotliwej historii o apostole zdrajcy. Tutaj jak i gdzie indziej (będzie trzeba powrócić do tego w specjalnym rozdziale, za­gadnienie to bowiem należy do najważniejszych, jeżeli nawet nie rozstrzy­gających) ten schemat zostaje zburzony ze względu na to, o czym często się mówiło i się mówi: to nie proroctwa starożytnej Biblii hebrajskiej tworzą historię; przeciwnie, najpierw ma miejsce zdarzenie (i to dość często „nie­pokojące", jak przypadek Judasza), któremu usiłuje się dać wyjaśnienie po to, aby mu w jakiś sposób odebrać gorszący aspekt, w tym celu przystępuje się do wertowania Pisma Świętego, stwierdzając następnie, że nie powinno ono niepokoić wierzących, ponieważ było „przepowiedziane". Niekiedy tak zresztą było, ale ta „przepowiednia" stawała się zrozumiała tylko w świetle zdarzenia: ono więc stanowi prius, a nie wynik starożytnych proroctw.

Jak zauważa Pierre Benoit, właśnie odnośnie do przepowiedni, które do­tyczyły Judasza: „Nowy Testament sprawia wrażenie używania starych te­kstów biblijnych w sposób bulwersujący, naciągany. Pismo Święte jest cy­towane w sposób tak bardzo dowolny, jeżeli nie sztuczny, że okazuje się oczywistym, iż to nie ono modelowało zdarzenia. Przeciwnie, to właśnie fa­kty szukały wytłumaczenia w tekstach, jednak zupełnie bez powodzenia".
Potwierdza to zresztą również ben Chonn, który, jako Żyd, pojmuje to na podstawie „swojego" Pisma Świętego: „Zdrada musiała spowodować u uczniów przygnębienie, dopiero powoli odkryło się teologiczne znaczenie tego wydarzenia".
„Znaczenie teologiczne", którego poszukiwano przede wszystkim w sło­wach proroków. Rinaldo Fabris, również biblista współczesny: „Trzeba przyjąć, że tradycja ewangeliczna przytacza tutaj wspomnienie pewnego kłopotliwego zdarzenia i postawiona wobec tego zdarzenia stara się tylko rozumieć je jako wypełnienie się Pism".

Lecz - powiedzieliśmy to na początku - jeżeli bardziej niż kiedykol­wiek wydaje się odległa możliwość „wymyślenia" takiego przypadku jak Judasza, to nie tylko dlatego, że wystawia to na ryzyko wiarygodność apo­stołów. Ale ponieważ mogło wręcz narazić wiarygodność samego Jezusa: Jego rozsądek, Jego przezorność, Jego miłosierdzie.
Jak przyjmuje amerykańska The Catholic Encyclopedia pod hasłem Judasz: „Wszystkie trudności tekstowe i problemy, jakie pojawiają się odnośnie do licznych szczegółów historii Iskarioty wydają się mało ważne wobec problemu moralnego, który stanowi upadek, zdrada, straszliwy los Judasza".
Gwałtowny kontratak, rozpętany przez pogaństwo przeciwko rodzącemu się chrześcijaństwu, znalazł swojego mistrza w Celsusie, filozofie o orienta­cji platońskiej, który w swoim Aletes logos, „Prawdziwe słowo", chce ująć zwięźle protest szlachetnej mądrości klasycznej przeciwko tej, która wyglą­dała na nową, wulgarną religię niewolników oddających cześć innemu nie­wolnikowi, w dodatku ukrzyżowanemu. Posłuchajmy tego poganina, który właśnie w związku z Judaszem pisze zgorszony: „Przeto, bóg miałby swo­ich uczniów, depozytariuszy swojej nauki, tych, z którymi dzielił pokarm i napoje, nieoświeconych do tego stopnia, że stali się bezbożni i świętokrad­czy! On, który miał czynić dobrze wszystkim ludziom, a przede wszystkim temu, który siedział u jego stołu! Sprawa zupełnie niedorzeczna, że istniał bóg, który zastawiał pułapki na swoich współbiesiadników, czyniąc z nich zdrajców i bezbożników!"
W tym fragmencie Celsusa brzmi nie tylko pogarda dla tej przyzwolonej zdrady (gotowego na wszystko ucznia, przyjaciela), ale także dla okolicz­ności obciążających. Rzeczywiście, według Ewangelii Łukasza (22,15-20), Iskariota uczestniczył w uczcie eucharystycznej, spożywał chleb i pił wino konsekrowane przez Chrystusa, na równi z innymi apostołami. Dla teolo­gów i egzegetów (ale także dla świętych i mistyków) stanowi to problem, który każdy, nie wyolbrzymiając, określa jako „niepokojący". Guignebert: „Chcemy wyrobić sobie tutaj opinię o dezynwolturze i nonszalancji Ewan­gelistów? Zwróćmy więc uwagę na przemieszczenie dokonane przez Łuka­sza, który zapowiedź zdrady umieszcza po ustanowieniu Eucharystii, w taki sposób, że Judasz, ze straszliwą profanacją, uczestniczył w sakramencie. I teologowie są tym przerażeni".

Ciekawy sposób rozumowania! Dla Guigneberta Ewangelie nie spadły z deszczem z nieba, lecz są rezultatem długiego, ostrożnego, świadomego opracowywania przez wspólnotę pierwotną dla jej korzyści. I dlaczego, na­wet tutaj, nie interweniowali, włączając Łukasza do dwóch pozostałych synoptyków, Mateusza i Marka, którzy nie każą zdrajcy uczestniczyć w uczcie eucharystycznej?; lub Jan, który nie mówi wyraźnie o łamaniu chleba i o winie, ale powiada, że Judasz oddalił się przed bardzo serdeczny­mi i intymnymi przemówieniami Jezusa do swoich uczniów?

Dlaczego nie postąpiono jak niejaki Tacjan, który, około 170 roku, chciał sprawnie uzgodnić rozbieżne na pozór wypowiedzi Ewangelistów, przed­stawiając (odrzucony jednak przez Kościół, który wolał pozostać przywią­zany do swoich Ewangelii, mimo wszystkich problemów, jakie stawiały), Diatesseron - dosłownie „poprzez cztery" - gdzie, oczywiście, została usu­nięta również kłopotliwa sekwencja Łukasza, przez przedstawienie Judasza wychodzącego w odpowiednim momencie?
Fakt Eucharystii może być obciążający. Ale przede wszystkim przykry jest sam fakt, że upadek został dopuszczony: „jakiś bóg", żeby powtórzyć za Celsusem, „po to miał nieoświeconego swojego ucznia? Takie pułapki zastawił na swojego współbiesiadnika, czyniąc go zdrajcą?" Niech upadnie. Ale miłosierdzie Jezusa wydaje się być podane w wątpliwość również z po­wodu braku rozstrzygającego słowa przebaczenia. Tak bardzo, że wieki do­świadczały jak gdyby jakiegoś odruchu litości dla Judasza, który jakoby stał się ofiarą niesprawiedliwości. Nie ma może w Ewangelii postaci, której by­łoby poświęcone więcej dzieł literatów, powieściopisarzy, poetów; prawie wszystkie starają się uniewinnić go, w imię sprawiedliwości uchronić go od przeznaczenia, przeciw któremu się buntuje.
Jeżeli dar skruchy został udzielony Piotrowi, dlaczego nie Iskariocie? Jan (17,12) w modlitwie Jezusa do Ojca: Dopóki z nimi byłem, zachowywa­łem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia... Ale dlaczego? Dlaczego właśnie nie jego? Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane; lecz biada temu człowie­kowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził! (Mt 26,23-24)

Również tutaj zachodzi „nieciągłość", i to jedna z najbardziej niezrozu­miałych: zamiarem Ewangelii jest dowieść nam miłosierdzia ich Bohatera, przedstawiając Go, jak błaga o przebaczenie nawet dla tych, którzy Go krzyżują, bo „nie wiedzą, co czynią". Dlaczego ten Jezus, który nakazał mi­łować własnych nieprzyjaciół, dobrze czynić tym, którzy nas prześladują, nie jest ukazany jak przebacza, On pierwszy, swojemu zdrajcy? Dlaczego Ewangeliści nie mówią, że Judasz rzuca się do stóp skazanego na śmierć, gdy ten wchodzi na Kalwarie, a przeciwnie, opisują go, że zrozpaczony po­wiesił się? Na te pytania, tak niewygodne, były uczulone także apokryfy, które (w „Dziejach Andrzeja, Pawła i Filemona") opowiadają o Judaszu, który otrzymał od Chrystusa przebaczenie i który został przez Niego posła­ny, dla oczyszczenia się, na pustynię, gdzie ponownie nie potrafi oprzeć się diabłu, i ten znowu go opanowuje. Lecz nawet tym razem Jezus nie karze go z zasłużoną surowością, ograniczając się do posłania go do Amenti, świata podziemnego, mniej strasznego niż piekło.
A więc, także tego rodzaju „warianty", wprowadzane przez apokryfy, sygnalizują, że problem został dostrzeżony, że zakłopotanie było wielkie. Ale, w takim razie, jeżeli teksty takie, jak te cztery, które posiadamy, zosta­ły jako jedyne zatwierdzone przez Kościół, czy nie jest to również znakiem, że znajdujemy się tutaj wobec czegoś, co się naprawdę zdarzyło, co można było tylko przyjąć i przekazać słuchaczom jako prawdę? Tajemnica niezgłę­biona i wstrząsająca, która, niewątpliwie, nie została wymyślona.
Także ponieważ tutaj została zakwestionowana sprawiedliwość; zostało za­kwestionowane miłosierdzie Jezusa; ale również została zakwestionowana Je­go rzetelność w doborze przyjaciół i uczniów. Chodzi o to, na co bezlitośnie zwrócił jeszcze uwagę Celsus: „Został zdradziecko wydany właśnie przez tych, których nazywał uczniami. Dobry przywódca, który dowodzi bardzo licznymi ludźmi, nigdy nie został zdradziecko wydany; ani nawet herszt bandy złodziei. Tylko taki nieszczęśnik jak on, na czele innych nieszczęśników. On, przez fakt, że został zdradzony przez ludzi z swojego orszaku, potwierdza nie tylko, że nie był dobrym przywódcą, ale że nie udało mu się nawet pozyskać tej sympatii, jaką złodzieje okazują swojemu hersztowi".
Krótko mówiąc, porażka na całej linii. Pewne jej echo wydaje się drgać nawet w słowach samego Nauczyciela: Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem! (J 6,70) Judasz nie jest kimś nielegalnym, kimś kto się wśliznął. Marek (3,13): Przywołał do siebie tych, których sam chciał, l ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli
 

Wierzący, pałający wielkim uczuciem do Chrystusa, Rosjanin Dymitr Mereżkowski, pisał: „Bądźmy ostrożni w rzucaniu zbyt ciężkimi kamienia­mi w Judasza, ponieważ za nim jest Jezus". Czy nie wiedział, jak się Iskariota zachowa? Jeżeli tak jest, wydaje się dyskysyjna jego przezorność. Czy wiedział o tym, jak zdecydowanie starają się to przedstawić zdecydowanie pisma Ewangelistów? (Jan, w Getsemani, właśnie w chwili, gdy Judasz wtargnął ze zbrojnymi: Jezus, wiedząc o wszystkim, co miało na Niego przyjść..., 18,4). A więc zostało zakwestionowane Jego miłosierdzie.
Desperacka śmierć Judasza, według Guigneberta, została „zarządzona po to, aby dać satysfakcję wierze wierzących, którzy nie ścierpieliby bezkarno­ści zdrajcy". Ależ nie! Wiara wierzących wolałaby raczej nie musieć znosić samego Judasza i jego upadku. A jeżeli to toleruje, to dlatego, że czci w tym niezgłębioną tajemnicę, która, chciana przez Boga, musi przecież mieć po­zytywne znaczenie.
Loisy pisze: „Z jakiejkolwiek strony się jej dotknie, legenda Judasza źle się harmonizuje z legendą Dwunastu, z którą tradycja ją połączyła". Jakże się z tym nie zgodzić? Jest to właśnie tym, czego usiłowaliśmy dowieść, rozważa­jąc to powyżej. Ale aby dojść do konkluzji, która wydaje się nam być bardziej logiczna od tej, do której dochodzi Loisy: właśnie to „źle się harmonizuje" jest tym, co może nam sygnalizować, że nie chodzi tutaj o legendę, lecz o doznane zgorszenie, o rzeczywisty fakt, o coś, co Tradycja - bardzo daleka od wymy­ślenia tego - wolałaby usunąć, o tym nie wiedzieć.
Ale powróćmy do wiecznego losu Judasza, może bardziej nieszczęśliwe­go niż nikczemnego: co my wiemy o tym, co się działo w jego sercu? Czy znamy głębokie motywacje jego czynu?
Chciwość na pieniądze? Ale już stary Dawid Friedrich Strauss zwrócił uwagę, że byłoby większą dla niego korzyścią uciec z kasą grupy, którą się opiekował, niż iść wymusić tę małą, nikczemną sumkę od Sanhedrynu.
Aby więc powrócić do jego wiecznego losu, niech będzie pociechą, dla kogo byłoby udręką, to, na co zwraca uwagę Claudio Gaucho, współczesny biblista katolicki: „Słowa Jezusa i Piotra o Judaszu nie zawierają koniecznie ostatecznego potępienia. Licząc się z jego żalem - gwałtownym, a więc szczerym i umotywowanym miłością - to potępienie wydaje się jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Nie zapominajmy przy tym, że Stary Testa­ment nie wypowiada się w sposób wyraźny na temat niemoralności samo­bójstwa".

Tyle egzegeta.

Ale również mistyk ma może tutaj coś do powiedzenia. Według świętej Katarzyny z Genui, wielkiej mistyczki z XV wieku, Chrystus, który się jej ukazał, mówiąc właśnie o swojej miłości, o swojej nieograniczonej litości, oznajmił jej z wyrozumiałym uśmiechem: „Gdybyś wiedziała, co Ja zrobi­łem z Judasza...!"