Znak Jonasza

oprac. ks. Adam Sekściński

publikacja 15.05.2011 06:20

Czytając Ewangelie, niemal zawsze myśli się, że ten kilka razy zapowiedziany „znak", który dostarczyłby do­wodu prawdy mesjanicznego roszczenia Jezusa, został ogłoszony przez zjawienia się po Zmartwychwstaniu.

Znak Jonasza

Fragment książki "Mówią, że zmartwychwstał. Rozważanie na temat pustego grobu", który zamieszczamy za zgodą Wydawnictwa M


„Przystąpili do Niego faryzeusze i saduceusze i, wy­stawiając Go na próbę, prosili o ukazanie im znaku z nie­ba. Ale On im odrzekł: "Wieczorem mówicie: Będzie piękna pogoda, bo niebo się czerwieni; rano zaś: Dziś burza, bo niebo się czerwieni i jest zasępione. Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie? Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza». Z tym ich zostawił i odszedł". Tyle Mateusz (16,1-4).
Odpowiedź była sucha i kategoryczna, po której na­stąpiło bezapelacyjne „Z tym ich zostawił i odszedł". Zresz­tą odpowiedź bardzo jasna dla Żydów, którym księga Jonasza była dobrze znana. W każdym razie, właśnie sam Jezus to wyjaśnił, według jednego z wcześniejszych frag­mentów tego samego ewangelisty: „Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi..." (Mt 12,39 n.).

Czytając Ewangelie, niemal zawsze myśli się, że ten kilka razy zapowiedziany „znak", który dostarczyłby do­wodu prawdy mesjanicznego roszczenia Jezusa, został ogłoszony przez zjawienia się po Zmartwychwstaniu. W rzeczywistości jednak nie wydaje się tak: Zmartwych­wstały ukazuje się tylko uczniom, przyjaciołom, podczas gdy nie ma żadnego śladu objawiania się przeciwnikom - „faryzeuszom i saduceuszom", jak mówi Ewangelia, dla wskazania nie tylko na te dwie kategorie, ale na cały establishment Izraela, który przeciwstawia się Mu podczas nauczania i któremu na końcu udaje się posłać Go na śmierć - nie ma więc śladu Jego objawiania się tym przeciwnikom, którym został zapowiedziany „dowód", „znak Jonasza", niepodważalny argument.
Trzeba więc rozpatrywać fakt postrzegany zmysłami, widzialny, dający się stwierdzić, niezaprzeczalny, który udowodniłby wszystkim, nie tylko tym z Jego kręgu, rzeczywistość Zmartwychwstania.
Po wykluczeniu zjawień się (do których ci, którzy nie byli przyjaciółmi, nie mieli prawa) nie można rozpatrywać nawet pustego grobu, ponieważ nie przedstawia on jedno­znacznego argumentu, wiarygodnego samego przez się. Jak już kilkakrotnie wspominaliśmy, proste zniknięcie zwłok upoważniało do wszystkich domysłów, poczynając od kradzieży, jak myśli, płacząc, Maria Magdalena.

Jedynym możliwym „znakiem Jonasza", faktem nieza­przeczalnym etiam erga inimicos, jedynym, który zaryso­wuje się w Ewangelii, wydaje się - i jeszcze raz polegamy na Mateuszu, który wymownie jest jedynym wprowadzają­cym epizod straży przy grobie - świadectwo żołnierzy: „Niektórzy ze straży przybyli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło" (Mt 28,11).
O czym opowiadają żołnierze? Oczywiście o tym, co przekazuje sam ewangelista i o czym się strażnicy osobiś­cie przekonali: „A oto powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem Anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg". Tak że „że strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby umarli" (Mt 28,2 nn.). Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia, że natychmiast po opamiętaniu się ci ludzie nie myśleli o niczym innym tylko o ucieczce, o dotarciu do miejsc zamieszkałych, o zdaniu gorączkowej relacji z nadzwyczajnego wydarzenia.
Jest rzeczywiście dziwne, że na tym przykładzie zostało dokonanych wiele rekonstrukcji słów ewangelicznych tak­że przez bardzo starannych oraz wiarygodnych uczonych. Jest to dziwne, ponieważ tak bardzo odbiegają od jasnego opowiadania ewangelisty Mateusza. Według niego kobiety i żołnierze są protagonistami równocześnie, w tym samym czasie, tego samego, wstrząsające doświadczenia. I dopie­ro po przeżyciu go pomieszani z sobą - wszyscy i wszyst­kie - kobiety odchodzą („Pospiesznie więc oddaliły się od grobu z bojażnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom", Mt 28,8); a następnie odchodzą także żołnierze. Ale nie wszyscy. Ponieważ, jak mówi ewangelista z uściś­leniem, jakie wydaje się prawie nigdy nie zauważone: „Niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło". Tines, po grecku: a więc „niektórzy"; i „Gdy one (mianowicie kobiety) były w drodze", jak ściśle określa początek tego samego wiersza (28,11).
 

Przestudiujmy więc po porządku schemat pierwszej części tego dwudziestego ósmego rozdziału Mateusza, który jest także ostatnim jego Ewangelii. O świcie „przyszła Maria Magdalena i inna Maria obejrzeć grób". Już doszły do niego, kiedy nastąpiły niezwykłe wydarzenia: „wielkie trzęsienie ziemi", „Anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim". Tekst natychmiast kon­tynuuje: „Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby umarli".
I oto, gdy ci żołnierze zostaj pozostawieni na boku, w oczekiwaniu aż przyjdą do siebie z omdlenia, Mateusz tak pisze bezpośrednio dalej: „Anioł zaś przemówił do niewiast" (na potwierdzenie faktu, że one już tam były): „Wy się nie bójcie!" - przy czym to „wy" nie jest wymagane przez składnię grecką; jest zrozumiałe tylko wtedy, gdy anioł zamierza zwrócić się do kobiet, aby właśnie je uspokoić, chcąc przez to wyraźnie powiedzieć, że tym „innym", żołnierzom, dobrze zrobi doznanie nieco zbawiennego strachu. Anioł mówi dalej: „Wiem, że szukacie Jezusa Ukrzy­żowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powie­dział". Potem następują inne słowa, również często mało zauważane, a jednak bardzo ważne (nieprzypadkowo po­wrócimy do nich nieco dalej w niniejszym rozdziale): „Cho­dźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał".
W tym momencie trzeba koniecznie pomyśleć o prze­rwie, chociaż mowa, którą Mateusz przypisuje aniołowi, trwa bez przerwy, w obrębie tego samego cudzysłowu. Nie można bowiem przypuszczać, że na zaproszenie nadzwy­czajnej niebiańskiej istoty nie następuje konkretne jego spełnienie - wejście obydwu do grobu, aby zobaczyć „miejsce, gdzie leżał". Kobiety więc wchodzą. Po skoń­czonych krótkich oględzinach otrzymują wezwanie, misję, opartą właśnie na tym, co widziały w grobie: „Idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i oto udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie. Oto, co wam powiedziałem". Następuje bieg do miasta, przerwany spotkaniem z samym Jezusem: Chairete, Witajcie, shalom!

I oto, w tym momencie, zoom ewangelisty, który na nowo powraca do włączenia grupy żołnierzy. Wszyscy oni byli jeszcze na miejscu; także ci, którzy później poszli, nie uczynili tego natychmiast, jak to daje do zrozumienia Mateusz informacją czasową, inaczej niezrozumiałą lub, przynajmniej, całkowicie zbyteczną: „Gdy one (kobiety) były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta...".
Droga od grobu do domu, gdzie schronili się uczniowie Ukrzyżowanego, musiała być dosyć długa, prawdopodob­nie trzeba było przejść całe miasto, jeżeli - jak zdaje się to wynikać z Dziejów Apostolskich - dom był tym samym, na Syjonie, w którym spożywano Ostatnią Wieczerzę. Otóż: Golgota znajduje się na północ od Jerozolimy, podczas gdy Syjon jest na południu, po przeciwnej stronie. Poza tym czas przedłużył się z powodu spotkania po drodze Nau­czyciela. Żołnierze mieli o wiele krótszą drogę do przeby­cia: z ogrodu Józefa z Arymatei w pobliże świątyni, na przełaj przez bramę Efraima - gdzie o tej godzinie byli na pewno zebrani „najwyżsi kapłani" i wszyscy inni notable religijno-polityczni na porannej liturgii.
Mateusz więc zdaje się chcieć, abyśmy zrozumieli - abyśmy czytali z uwagą - że po odejściu kobiet i zniknięciu anioła wystarczająca była ilość czasu także dla tych żoł­nierzy, którzy potem pobiegli do miasta, dla zaspokojenia ich niespokojnej ciekawości, przeto także oni weszli do grobu, aby zobaczyć „miejsce, gdzie leżał".
Weszli i ujrzeli to, co wkrótce ujrzą Piotr i Jan powiado­mieni przez kobiety. Stwierdzili więc to „coś", czego ustaleniu poświęciliśmy dwa poprzedzające niniejszy roz­działy. Zobaczyli zatem, w tłumaczeniu Antonia Persilego, „rozpostarte opaski i chustę, która była na Jego głowie, nie rozpostartą z opaskami, ale przeciwnie owiniętą w jedynej pozycji”. Jednym słowem to „coś", co ujrzawszy uczeń, którego Jezus miłował, „uwierzył".
Czy więc tam, w grocie, znajdował się „dowód" zmar­twychwstania, „znak Jonasza", jedyny obiecany przez Jezu­sa temu, kto wątpiłby w cudowne wydarzenie, wbrew niepodważalnemu faktowi? W istocie, wyłącznie tajem­nicze przejście ciała Ukrzyżowanego z historii do wieczno­ści, przekroczeniem wszelkich praw fizycznych, mogło wyjaśnić pozycję tych płócien, gdzie całun i opaski tylko się „rozpłaszczyły", jak gdyby ciało zostało z nich wyciąg­nięte bez naruszenia czegokolwiek, gdzie chustka na twa­rzy, chusta, pozostała uniesiona, nakrochmalona, z za­chowanymi jeszcze śladami twarzy.
 

Nie należy zapominać, że także w Ewangelii Marka „młodzieniec siedzący po prawej stronie, ubrany w białą szatę", mówi do kobiet: „Powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli" (Mk 16,5 n.). To samo więc wezwanie do stwierdzenia owych „śladów", owych „znaków", owych „bez­spornych oznak" skierowane przez anioła Mateusza.
Jakie znaczenie miałoby takie wezwanie w tak bardzo uroczystym momencie, w którym wszystko wykonuje się w pośpiechu, gdyby to, co pozostało w grobie, nie miało rozstrzygającej ważności, gdyby nie było bezpośrednim i oczywistym dowodem Zmartwychwstania? Jakie znacze­nie mogłoby przybrać wejście do pustego grobu lub gdzie znajdowałyby się tylko rekwizyty pogrzebowe w przypad­kowym i niejasnym położeniu, nie takim w każdym razie, aby pozwalał wyciągnąć bezpośredni wniosek, że dopiero co miało tutaj miejsce wielkie Misterium?
Na płaszczyźnie, która nas interesuje (to znaczy wiary­godności Ewangelii), możemy snuć pewne rozważania, które wydają się nam ważne. Przede wszystkim odkrywa się głęboką zgodność (chociaż ukrytą, jak to widzieliśmy wiele razy i jak to jest w stylu Nowego Testamentu) między czwartą Ewangelią, z jej „ujrzał i uwierzył", i tradycją, która się odzywa u Synoptyków, z potwierdzeniem dawa­nym przez niebiańskich posłańców, że w grobie było wystarczająco wiele, aby „uwierzyć".
Radykalni krytycy, badając opowiadania o Zmartwych­wstaniu, wiele, może zbyt wiele, razy odkrywali w nich niezgodności, sprzeczności, prawdziwe i domniemane. Warto więc uwypuklić przypadek - który na pewno nie jest jedyny - zgodności między różnymi tradycjami, jak tradycja synoptyczna i tradycja Janowa. Przypadek tym bardziej godny uwagi, że niewidoczny na pierwszy rzut oka, do tego stopnia, że - jak przynajmniej nam się wyda­je - bardzo niewielu komentatorów go zauważyło.

I trzeba będzie zauważyć, między innymi, także u Sy­noptyków znak „rzeczy widzianej", zapis, który może pochodzić tylko z opowiadania bezpośredniego świadka, na równi ze „schyliwszy się, ujrzał...", co podkreśliliśmy u Jana (20,5), a co odpowiada temu, co również potwier­dziła nam archeologia: rzeczywiście trzeba było „się schy­lać", aby wejść lub zaglądnąć do wnętrza żydowskiego grobu. Zatem w tymże grobie, według Marka, tajemniczy „młodzieniec" „siedział po prawej stronie” -, dlaczego to en tôs dexiôs, jeżeli nie było w tym echa opowiadania - kto wie ile razy powtarzanego - przez same kobiety? Dlaczego, jeżeli nie było to szczegółem niezapomnianego widzenia?
Ale może jest tutaj jeszcze inny zagadkowy sygnał zgodności między Markiem i tym, co opowiada czwarta Ewangelia. Według niej, Jan, „kiedy się nachylił, zobaczył rozpostarte opaski, jednakże nie wszedł do środka". Z ze­wnątrz zobaczył „opaski" i tylko je (a dopiero po wejściu spostrzegł także „chustę, która była na Jego głowie"), co jest oczywiste, ponieważ ciało Jezusa znajdowało się na specjalnej poziomej półce, z nogami skierowanymi do wejścia. Na tej marmurowej lub skalnej płycie zwłoki zostały umieszczone na lewo od patrzącego, a więc wolna od płócien pozostawała tylko prawa strona: właśnie ta, gdzie, według Ewangelii Marka, siedział tajemniczy mło­dzieniec! Jest to któryś z kolei przykład bogactw praw­dopodobnie jeszcze ukrytych za ewangelicznymi szczegó­łami, z pozoru przypadkowych lub pleonastycznych.

Aby powrócić do rdzenia naszej dyskusji: w odróż­nieniu od wielu, którzy w zbytnim pośpiechu załatwiają sprawę Janowego „ujrzał i uwierzył" lub „znaku Jonasza", który dla Mateusza i Marka niemal na pewno wyobraża to, co pozostało w grobie razem z niewytłumaczalnym usytu­owaniem płócien (żołnierze także o tym „znaku" musieli mówić do żydowskich przywódców, nie tylko o trzęsieniu ziemi, o obalonym kamieniu, o aniołach), w odróżnieniu więc od wielu, poświęciliśmy temu tematowi miejsce i uwagę. Ale uczyniliśmy to także dla wymogów, które dzisiaj są w szczególny sposób aktualne. Dzisiaj mianowi­cie, kiedy wielu biblistów i teologów - najpierw protestan­ckich, a potem także katolickich - obstaje przy przed­stawianiu Zmartwychwstania wyłącznie jako „tajemnicy wiary", kiedy wielu ekspertów mówi, że w tym, co wyda­rzyło się, począwszy od świtu niedzieli, całkowicie jesteśmy poza historią; i że zatem nie tylko jest niemożliwe „udowo­dnienie" historyczności tego, ale także chęć rozpatrywania tych opowiadań jako zawierających echa prawdziwej kro­niki byłaby sprzeczna z intencjami samej Ewangelii.

Jest to niemożliwe (według tych biblistów) gdziekol­wiek indziej w Ewangeliach, ale w szczególności tutaj: Zmartwychwstanie jest jedynie „tajemnicą wiary", którą można przyjąć lub odrzucić, należycie przy tym uważając, aby nie pomylić „tekstów apologetycznych, zredagowanych przez wierzących dla wierzących" z prawdopodob­nymi kronikami. A więc to nie Zmartwychwstanie tworzy wiarę, lecz wiara czyni Zmartwychwstanie „prawdziwym".

W rzeczywistości Zmartwychwstanie, jako podwalina całej chrześcijańskiej budowli, nie mogło ujść chrześcijań­skiej dynamice et-et, to i tamto: a więc jest także tajemnicą wiary. I na pewno właśnie ze względu na szacunek dla tej tajemnicy ewangeliści są tak bardzo wstrzemięźliwi i po­wstrzymują się od opisywania go. Nie było żadnego świad­ka tego w sumie tajemniczego wydarzenia. Ewangelie kanoniczne (w odróżnieniu od apokryfów) nie pozwalają sobie na żadną próbę opisywania tego, na co nie ma świadectwa: jest to największym znakiem ich zawsze prze­strzeganego postanowienia opierania się tylko na tym, co zostało przekazane w bezpośredni i wiarygodny sposób. Nie ma żadnego świadka: a więc nie ma też żadnego opowiadania. Fantazja (w przeciwieństwie do tego, co chce nam wmówić pewna krytyka) nie ma u ewangelistów żadnego prawa obywatelstwa.
Zmartwychwstanie jest więc niewypowiedzianą „tajem­nicą wiary". „Tajemnicą" na pewno jest Jezus popaschalnych objawień: do „materialności" Jego ciała - które po­zwala się dotykać, które je i pije - dołącza się niepojęte i niewytłumaczalne, dla tego Jego ciała, przejście, które się już dokonało, z „fizyki" do „metafizyki", z wymiaru ziem­skiego do niebieskiego, z czasu do wieczności. Jest to ciało, które wychodzi z bandaży, w jakie było mocno owinięte, bez poplątania ich, a nawet pozostawiając jesz­cze w nich swój odcisk: chusta - przypominamy - „w je­dynym usytuowaniu", opaski „rozpostarte". Jest to ciało, które wychodzi z pieczary grobu, pozostawiając na miej­scu nienaruszony wielki kamień, który zamykał otwór, jak to nam oznajmia Mateusz (28,2-3), czyniąc aluzję do faktu, że głaz został odsunięty przez anioła dopiero po tym, jak Ukrzyżowany wyszedł z grobu. Jest to ciało, które wchodzi przez zamknięte drzwi (J 20,19).

Ale do bezspornego et „Tajemnicy wiary" dołącza się et historii: Tajemnica pozostawia na ziemi także materialne ślady, mogące być stwierdzone, postrzegane zmysłami, niepodważalne, do których oglądania aniołowie zaprasza­ją kobiety. I które musieli widzieć także żołnierze, by przekazać to potem tym, którym trzeba. I które ujrzał także Jan, osiągając dzięki nim natychmiast niepodważalną pewność, że Tajemnica się spełniała, że Zmartwychwstanie się dokonało.
Dla wierzącego chwalebny Jezus Paschy jest jeszcze w historii i równocześnie jest już poza historią. Ale ta Jego Boska chwała nie zapomniała o naszych ludzkich po­trzebach; nas, jeszcze zanurzonych w czasie i z ową pożądliwością, która nas przyćmiewa, o której mówi samo Pismo święte. A więc pozostawiła nam na ziemi „znaki": a nawet jeden „znak" zaproponowany wszystkim, nie tylko wierzącym. „Znak" - słowo samego Jezusa - „Jonasza".
Pusty grób nie wystarczał; ukazywania się były za­strzeżone tylko dla samych uczniów. „Znak" został ustano­wiony przez płótna, które pozostały w grobie.
Z tych płócien jedno, największe, całun - sindón - pozostało u nas i dotąd znajduje się w katedrze w Turynie. Jak już mówiliśmy, wydaje nam się, że nie możemy - w niniejszym studium - zająć się problemami, jakie stawia ten Całun. I przyznawaliśmy się do niezdecydowania w podążaniu tutaj za radykalnymi wnioskami Antonia Persilego. Jednakże pozwoliliśmy sobie zauważyć, że na pewno nie jest nieusprawiedliwiona instynktowna cześć wielu wierzących, długotrwały trud wielu innych dla jej sprawdzenia za pomocą najróżniejszych nauk, od humani­stycznych do fizycznych.
W każdym razie, „całun", sindón, stanowił część „zna­ku" Jonasza, stanowił część tego, co „uczeń, którego Jezus miłował, ujrzał i uwierzył". Stąd nadzwyczajne zaintereso­wanie wierzących i niewierzących dla tego „obiektu" z Tu­rynu, który równocześnie jest relikwią i powodem za­wziętego badania naukowego. I który - jak widzieliśmy w naszej analizie tekstów ewangelicznych - nie jest na marginesie, ale jest w samym sercu wiary. Nie jakaś „ciekawostka", ale istotna część dowodu prawdy Zmar­twychwstania, ogłoszona przez samego Jezusa.
 

Także dlatego dobrze będzie postawić sobie bardzo drobiazgowe pytania o straż przy grobie, o której mó­wi - wiemy to - tylko Mateusz. I także ta wyjątkowość stanowi potwierdzenie starożytnej chrześcijańskiej tradycji, jednomyślnie utożsamiającej autora pierwszej Ewangelii z Lewim, którego Jezus powołał, aby poszedł za Nim, odciągając go od zawodu poborcy podatkowego (Mt 9,9). Chodzi o tę samą tradycję, która, jak na przykład u Orygenesa, utrzymuje, że „ten tekst został napisany dla wiernych pochodzących z judaizmu". Sam Mateusz bowiem daje nam do zrozumienia, dlaczego on sam uważał za stosowne nie pomijać epizodu straży: „I tak rozniosła się ta pogłoska (mianowicie podsunięta przez najwyższych kapłanów: zwłoki zostały wykradzione przez uczniów - uw. red.) między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego" (28,15).
Między innymi to usque hodiernum diem, jak tłumaczy Vulgata - „aż do dzisiejszego dnia" pomijają pewni swoich racji także chrześcijańscy specjaliści, którzy już od dawna nawrócili się, w większości, na tezę stwierdzającą, że Ewangelia Mateusza „została napisana w latach 80-90". Tak, między innymi, podaje słowo wstępne TOB, prze­kładu ekumenicznego, który, w swojej łaskawości, dodaje wstydliwe „może trochę wcześniej". W każdym razie po 70 roku, kiedy Izrael został wyniszczony, a z nim nie tylko znikło starożytne społeczeństwo żydowskie, ale zburzone zostały same miejsca, począwszy od Jerozolimy.
Lecz po tej dacie zupełnie nie można by zrozumieć, do kogo tekst Mateusza czyni aluzję, kiedy stwierdza, że „rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego", biorąc pod uwagę, że „Żydzi", którzy nie polegli w wielkiej masakrze, zostali deportowani i sprzeda­ni jako niewolnicy w czterech stronach Imperium!
Wielu biblistów - także duża część dzisiejszych auto­rów katolickich - twierdzi, że epizod straży przy grobie został dołączony (i prawdopodobnie wymyślony) dla racji apologetycznych, dla polemiki z oficjalnym judaizmem, który pusty grób wyjaśniał kradzieżą dokonaną przez uczniów. Ale jest tutaj pewna sprzeczność: jak podtrzymy­wać tak późne datowanie Mateusza i równocześnie pole­miczne zmyślenie? Polemika bowiem z kim, biorąc pod uwagę, że miażdżący walec rzymski od 70 roku uczynił z Jerozolimy i z całej Palestyny tabula rasa?
W rzeczywistości zarówno epizod sam w sobie, jak i owo „aż do dnia dzisiejszego" na pewno nie odsyłają do po lecz do przed fatalnym 70 rokiem. Świadczą one o solidno­ści, a więc o wiarygodności tradycji, o jakiej mówi Żyd Mateusz, który pisze dla Żydów; a pisze to wtedy, kiedy judaizm mieścił się jeszcze w świątyni Świętego Miasta.
W najbliższym rozdziale będziemy kontynuować roz­ważania o tej koustodia, o tej „straży", złożonej może bardziej z policjantów niż z żołnierzy (zobaczymy tego po­wody), której zostało powierzone bulwersujące świadec­two „znaku Jonasza".

SPIS TREŚCI

1. Niezwykła książka
2. Chrześcijański paradoks
3. Historia kobiet
4. Nieważne świadectwa
5. „Głupstwo dla pogan"
6. „Zgorszenie dla Żydów"
7. Wstrząs nad Ewangeliami
8. Pusty grób
9. Kości ukrzyżowanego
10. Przyczyna i skutek
11. Zbyt krótka kołdra
12. „Ujrzał i uwierzył"
13. Miedzy całunem, chustą a opaskami
14. Znak Jonasza
15. Niech przy umarłym czuwają!
16. Zapomniany grób
17. W porównaniu z apokryfami
18. Pochowany w Kaszmirze?
19. W Rozabal, „mauzoleum" Jezusa
20. Gdy historyk prowadzi badania nad Zmartwychwstałym
21. Opowiadania całkowicie pewne
22. Poszlaki
23. W drodze do Emaus
24. Amwas czy el-Qubeibeh?
25. W Judei czy w Galilei?
26. Ewangeliczne strategie
27. „Wstąpił na Niebiosa"
28. „Niech tak się nie stanie"
29. Słowa na wolności
30. Wielkanoc w gazecie