Miłość bez względu na Boga

oprac. ks. Adam Sekściński

publikacja 30.09.2011 09:00

Bez względu na to, jakiemu bogu służysz, należy okazać miłość człowiekowi w potrzebie.

Miłość bez względu na Boga


Fragment książki "Ze wzgórz Samarii", który zamieszczamy za zgodą Wydawnictwa Tum


Niektórzy redukują dobrą nowinę do przykazania miłości Boga i bliź­niego. Twierdzą, że w tym jednym nakazie streszcza się przesłanie moralne przyniesione przez Jezusa. Mówią, że należy kochać bliźniego ze względu na Boga. Tymczasem przypowieść o miłosiernym Samarytaninie zawiera przesłanie przeciwne: należy kochać bliźniego bez względu na Boga! Według Żydów, Samarytanie byli poganami. Nie oddawali czci prawdziwemu Bogu. Byli wyznawcami fałszywej religii. Służyli innemu bogu. A jeśli tak, to prze­słanie przypowieści zamknąć można w słowach: bez względu na to, jakiemu bogu służysz, należy okazać miłość człowiekowi w potrzebie. Bez względu na to, jakiemu bogu służy człowiek w potrzebie, godzien jest miłosierdzia. Bez względu na twoją narodowość i narodowość drugiego, należy okazać współ­czucie. Kochać drugiego jak siebie samego.

Pokochać siebie

Abbe Pierre tłumaczył, co znaczy kochać bliźniego jak siebie samego: „Służyć najpierw tym, którzy cierpią bardziej niż my, a dopiero potem sobie". Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś kocha jedynie siebie samego. Oscar Wilde w The Disciple rysuje przed swoimi czytelnikami malowniczą wersję mitu o Narcyzie (nie chcę przez to powiedzieć, że autor kochał jedynie sie­bie samego): „Kiedy umarł Narcyz, nieutulone w żalu kwiaty polne poprosiły rzekę o parę kropel wody, by mogły go opłakać. «Och - odparła rzeka - gdyby każda moja kropla wody była łzą, nie starczyłoby mi ich, by samej opłakać Narcyza. Kocham go». «Och - odpowiedziały kwiaty - jak mogłabyś nie ko­chać Narcyza? Był piękny». «Był piękny?» - spytała rzeka. «A któż mógłby to wiedzieć lepiej od ciebie? Każdego dnia leżąc na brzegu, podziwiał swoje piękno w twoich wodach». «Jeżeli ja go kochałam - odparła rzeka - to dlate­go, że gdy pochylał się nad moimi wodami, widziałam w jego oczach odbicie moich wód»".

W życiu duchowym ważna jest umiejętność pozwalająca zachować pew­ne ramy obiektywizmu w ocenie samego siebie. Chodzi o zdolność spojrze­nia na siebie z pewnym dystansem. Gdy posiadamy tę umiejętność, wówczas rzeczy nabierają właściwych wymiarów: nie przypisujemy zbytniego znacze­nia sprawom mało istotnym ani nie bagatelizujemy rzeczy ważnych. Na co dzień bardzo łatwo o zachwianie tych proporcji.

Ta umiejętność dotyczy także spojrzenia na innych. Widzieć drugiego takim, jakim widzi go Bóg - to po prostu kochać drugiego. Św. Jan uczy, że nie można kochać Boga jednocześnie nie kochając człowieka. Samarytanin nie kochałby Boga naprawdę, gdyby pominął leżącego przy drodze człowie­ka. Kapłan i lewita niewiele rozumieli z lekcji miłości bliźniego, którą re­cytowali każdego ranka odmawiając Szema: „Będziesz miłował Pana, Boga swojego, z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich, a bliźniego swego jak siebie samego". Łatwo przychodziło im mieć miłość na ustach, gorzej z czynami.

Miłość Boga w wymiarze praktycznym wyraża się w miłości bliźnie­go. S. Savayana w Opowiadaniach o religii tak pisze o chorej miłości wśród chrześcijan:

Niech się łudzą dalej niektórzy chrześcijanie, że kochają Boga, gdy jednocześnie nie kochają się nawzajem, gdy są obojętni wobec innych ludzi, którzy cierpią, giną z gło­du, umierają na cholerę i ospę, są prześladowani i wyzyskiwani przez możnych tego świata. Dopóki wydawać będą miliardy na zbrojenia, miliony na wycieczki w kosmos, tysiące na zachcianki, gdy równocześnie widzę ludzi umierających na ulicach Benares z głodu, spotykam dzieci z puchliną wodną w Somalii, ginących w nieludzkich wa­runkach pracy i wyzysku górników w kopalniach diamentów w Afryce, dopóty nie uwierzę w ich miłość do Najwyższego.

Świadomy rozwój miłości nierozerwalnie łączy się z pogłębianą wiarą i nadzieją złożoną w Bogu. Wiara, nadzieja, miłość nie są jedynymi elemen­tami dojrzałej duchowości chrześcijańskiej (którą buduje się na podstawie lub razem z dojrzałością osobowościową), mogą jednak w znacznym stopniu przyczynić się do rozwoju przyjacielskiej więzi z Bogiem.

 

Kierunek: miłosierdzie

Kaznodzieje, katechiści, ewangelizatorzy, głosiciele Słowa Bożego i li­derzy grup odnowy wskazują na Samarytanina jako na wzór miłosierdzia. Komentując łaciński przekład Psalmu 51, zwanego Miserere, Ojciec Święty zauważa: „Jest jakieś szczególne piękno w tym powolnym falowaniu słów łacińskich, a równocześnie w falowaniu myśli, odczuć i odruchów serca... One mówią same za siebie. One same objawiają prawdę o kruchości mo­ralnej człowieka. Oskarża on siebie przed Bogiem, bo wie, że grzech jest przeciwny świętości jego Stwórcy. Równocześnie też człowiek - grzesznik wie o tym, że Bóg jest miłosierdziem i że to miłosierdzie jest nieskończo­ne: Bóg wciąż na nowo gotów jest przebaczać i usprawiedliwiać grzesznego człowieka"[1].

Bóg gotowy, by okazać miłosierdzie. Bóg gotowy, by przebaczać. To jedna z najbardziej szokujących prawd w nauce Jezusa. Dlatego Timothy Radcliffe, komentując przypowieść o Samarytaninie, wspomina interesujące wydarzenie: „W czasie rewolucji w Nikaragui pewien dominikanin amery­kański pomógł grupie tamtejszej młodzieży zainscenizować w trakcie Mszy świętej przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Przedstawiono scenę, w której młody Nikaraguańczyk zostaje pobity i porzucony na poboczu dro­gi. Przechodzący tamtędy zakonnik dominikański zignorował go. Kolejny przechodzień, uczony, także nie zwrócił na niego uwagi. Wreszcie nadszedł ubrany w mundur wojskowy człowiek wrogiej grupy contras. Zatrzymał się, włożył różaniec na szyję Nikaraguańczyka, dał mu wodę i zaniósł go do pobli­skiej wioski. W tym momencie połowa uczestników Mszy zawrzała gniewem i zaczęła protestować. Nie mogli zaakceptować faktu, że rannemu pomógł contras. To przecież potworni ludzie - „My nie mamy z nimi nic wspólnego". Wierni pogrążyli się w chaosie. Po chwili zaczęli dyskutować nad znaczeniem przypowieści. Doznali szoku, dlatego lepiej zrozumieli tę historię. Zgodzili się, że w przyszłości nie będą nazywać innych los contras, lecz „nasi kuzyni w Hondurasie" czy „nasi błądzący kuzyni" Następnie odnowili akt pokutny z początku mszy św., przekazali sobie znak pokoju i powrócili do przerwanej liturgii. Taki właśnie szok powinna ta przypowieść wywołać i w nas".

Dla nieszczęśnika leżącego przy drodze pomiędzy Jerozolimą a Jerychem miłosierdzie przybrało twarz osoby; twarz człowieka; twarz wroga, który oka­zał się przyjacielem. Współczesne kierunki myśli o człowieku, zwłaszcza tak zwanej filozofii dialogu, głoszą, że szczęście przybiera postać osoby. Nie moż­na być szczęśliwym bez bliskiej relacji z drugą osobą, bez przyjaźni czy mi­łości - nawet wtedy, gdyby miały być one złączone z niepokojem czy bólem. Człowiek odkrywa i poznaje siebie najpełniej w odniesieniu do innych. W ser­cu każdego człowieka kryje się potrzeba spotkania, potrzeba głębokiego dia­logu, pragnienie bycia przyjętym i zrozumianym. Bóg stworzył nas do życia we wspólnocie i w niej właśnie w naturalny sposób spełnia się nasze życie.

Jak więc w takim kontekście rozumieć słowa wyjęte z księgi proroka Jeremiasza: „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku" (Jr 17,5). Za odpowiedź niech posłuży nam przykład życia proroka, który te słowa zanotował. Misja Jeremiasza była bardzo trudna. Nawoływał do nawrócenia i pełnienia woli Boga, aby w ten sposób naród izraelski ocalił Jerozolimę. Jego wołanie pozostało bez echa. Prorok bardzo dotkliwie odczuł zburzenie mia­sta. Cierpiał podwójnie - nie tylko dlatego, że widok Świętego Miasta wyciskał łzy z oczu, ale także z powodu osobistej klęski: jego wysiłek nie przyniósł efektu. Już wcześniej doświadczał podobnych uczuć, gdy żalił się: „Wszyscy zaprzyjaźnieni ze mną wypatrują mojego upadku" (Jr 20,10).

Jedynym źródłem pociechy dla proroka jest jego ufność w Bożą pomoc: „Pan jest przy mnie, jako potężny mocarz; dlatego moi prześladowcy usta­ną i nie zwyciężą" (Jr 20,11). Postawę człowieka, który ufa Bogu, Jeremiasz ukazuje za pomocą obrazu: „Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad płynącą wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi. Nie obawia się, że przyjdzie upał, bo utrzyma zielone liście" (Jr 17,8). Jak drzewo czerpie ży­ciodajne soki ze źródła, tak człowiek ufający Bogu od Niego czerpie siłę do pokonywania przeciwności. Tak więc Jeremiaszowe słowa „Przeklęty mąż, który w człowieku pokłada nadzieję" nie są wezwaniem do zerwania relacji z innymi ludźmi, ale zachętą do szukania relacji z tymi, którzy ufają Bogu. Tak rozumiana przyjaźń jest darem Boga, jest wewnętrznym bogactwem i cząstką szczęścia, które pozwala nieraz mężnie przetrwać najtrudniejsze nawet chwile.

-------------------------------

[1] Pamięć i tożsamość, Kraków 2005,59-60.

Samarytanin znakiem sprzeciwu

Gdy na drodze z Jerozolimy do Jerycha pojawił się kapłan, ranny mógł pomyśleć: „Jak to dobrze, że w tym pechowym dniu nagle zjawia się ksiądz. To jakby wysłannik niebios". Wysłannik niebios miał jednak inny pomysł na zagospodarowanie czasu niż przejmowanie się przydrożnymi rannymi.. Po chwili przechodził lewita. „Jednak Bóg o mnie nie zapomniał" - snuł swe rozmyślania nieszczęśliwiec - „posyła mi szafarza". Ten jednak wpatrzony był we wzór księdza. I znów powtórzyła się sekwencja: nadzieja - rozczaro­wanie. Pomoc przyszła z zupełnie niewłaściwej strony. Od wroga. Gdy ranny zobaczył go z daleka, poczuł się zawiedziony. Okazuje się jednak, że to on, ten przeklęty Samarytanin wyciągnął pomocną dłoń. Tym razem naturalna sekwencja stanęła na głowie: rozczarowanie - nadzieja. Samarytanin swym czynem sprzeciwił się obowiązującej nienawiści Żydów i swych pobratym­ców. Stał się znakiem sprzeciwu.

Aby zrozumieć istotę chrześcijaństwa, aby zrozumieć historię Kościoła, aby zrozumieć historię własnego życia - trzeba zgodzić się na to, że chrze­ścijaństwo podchodzi do wielu spraw z zupełnie „niewłaściwej" strony, że sprzeciwia się wszystkiemu, co niezgodne z planem Boga. Chrześcijanin mówi nie, tam gdzie duch tego świata mówi tak. Chrześcijanin jest człowie­kiem sprzeciwu. Nie jest jednak wiecznym malkontentem, który zawsze i ze wszystkiego jest niezadowolony. Miguel de Unamuno przechodząc kiedyś obok madryckiego amfiteatru, w którym często odbywały się różne odczy­ty, zapytał przechodnia: „Kto dziś przemawia?" - „Nie wiem - padła odpo­wiedź". „A o czym mówi?" - „Też nie wiem". - „To zresztą nieważne - skwito­wał Unamuno - i tak jestem przeciw!" Otóż chrześcijanin nie sprzeciwia się dla zasady. Nie jest też jak przekorne dziecko, które zawsze postąpi inaczej, niż można się tego spodziewać, jedynie po to, aby postawić na swoim. Chrze­ścijanin jest na wzór swojego Pana znakiem sprzeciwu wobec zła. Konkret­nie - wobec czego?

Chrześcijaństwo jest sprzeciwem wobec beznadziei życia. Samarytanin okazał się znakiem nadziei wobec pobitego biedaka. Rosyjska pisarka Ta­tiana Goryczewa w swoich pamiętnikach napisała: „Urodziłam się w kraju, w którym tradycyjne wartości kultury, religii, moralności zostały świadomie i skutecznie wyplenione. Przyszłam znikąd i szłam donikąd. W dzieciństwie miałam przyjaciółkę, która odebrała sobie życie, ponieważ nie mogła znieść wszystkiego, co ją otaczało". W życiu człowieka wierzącego nie ma miejsca na pustkę, beznadzieję i brak sensu. Chrześcijanin nie może powiedzieć o sobie: idę znikąd i donikąd. Nosi w sobie światło, którym rozprasza ciemność w so­bie i wokół siebie. Jest więc znakiem sprzeciwu wobec beznadziei życia.

Jest także znakiem sprzeciwu wobec cywilizacji śmierci. Wzorem chrze­ścijanina, który nie pozwala umrzeć drugiemu, jest Samarytanin. Śmierć roz­przestrzenia się dziś z niezwykłą siłą i przybiera coraz to inne formy. Bernard Nathanson, były dyrektor największej na świecie kliniki aborcyjnej, który stał się obrońcą życia, mówił w jednym z wywiadów: „Świat, w którym na­uka dochodzi do perwersji i który nie ma Chrystusa w swoim centrum - jest światem skazanym na upadek i śmierć". Na cywilizację śmierci chrześcijanin odpowiada tworzeniem cywilizacji miłości. To właśnie miłość jest tym, co najistotniejsze nie tylko w moralności, ale w całym chrześcijaństwie. Albo­wiem Bóg jest miłością. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał!

Chrześcijanin jest także znakiem sprzeciwu wobec etyki pozbawionej Boga. Historia filozofii zna wiele prób tworzenia kodeksu moralności bez Boga. Przykładem jest choćby etyka niezależna stworzona przez Tadeusza Kotarbińskiego. Mieści się tam wiele humanizmu i odwołań do prawa naturalnego. W praktyce jednak człowiek pyta: dlaczego mam być posłuszny owym nakazom? Brak jest stałego punktu odniesienia, który pozbawia etykę wymiaru względności. Chrześcijanin swe normy odnosi do Osoby - do Jezusa Chrystusa. Dlatego każdy czyn nie jest zawieszony w próżni, lecz ma swe głębokie uzasadnienie.

Tak więc chrześcijaństwo jest znakiem sprzeciwu wobec zła: wobec bez­nadziei życia, cywilizacji śmierci i etyki pozbawionej Boga. Złu sprzeciwiało się zawsze i zawsze sprzeciwiać się będzie. A czynią to dzisiejsi Samarytanie, którzy wybierają dobro zamiast zła, którzy nienawiść pokonują miłością, którzy okazują współczucie, nie pogardę. Miłość musi wybierać. Są to wybo­ry niejednokrotnie wbrew samemu sobie, wbrew rodzinie, wbrew przyjaciołom. Wybory takie wiążą się często z rozczarowaniami. Ostatecznie prowa­dzą jednak do zwycięstwa. Leopold Staff, kiedy przebrnął przez swój okres burzy i naporu w Przedśpiewie pisał o swym pogodzeniu się z życiem:

Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska,
Złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia,
A jednak śpiewać będę wam pochwałę życia.
... I uczę miłowania, radości w uśmiechu,
W łzach widzieć słodycz smutną, dobroć chorą w grzechu.
I pochwalam tajń życia w pieśni i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem i wprawny w cierpieniu.

 

Decyzja i dar

Samarytanin musiał zrezygnować ze swojego czasu. Musiał zrezygno­wać z czasu, który poświęcał rodzinie i przyjaciołom. Aby pomóc rannemu, pozbawił swojej obecności innych. To miłość skłoniła go do podjęcia takiej decyzji. Maillot twierdzi, że tym właśnie różni się miłość od filantropii. Fi­lantrop inwestuje w organizację dobroczynną, nie musi spotykać się z kon­kretnym cierpieniem człowieka. Człowiek, któremu pomaga, może nie mieć twarzy. Miłość wybiera: staje przed człowiekiem z krwi i kości w jego cier­pieniu i brzydocie.

Samarytanin usunął się w cień. Wyświadczył dobro i odjechał. Zniknął z pola widzenia. Jakby chciał w swej skromności schować się za swój czyn, a sam pozostać niezauważonym. Leonard Bernstein, kompozytor, zapytany kiedyś w wywiadzie, na jakim instrumencie najtrudniej jest grać w orkie­strze symfonicznej, odpowiedział: „Drugie skrzypce. Wszyscy chcieliby grać pierwsze, bo wtedy jest się w centrum uwagi, a niewielu jest takich, którzy łatwo godzą się grać drugie skrzypce". Dlatego dobro czynione z egoistycz­nych pobudek traci na wartości. Chrystus wzywa do czynienia dobra, nie aby poprawić nasze samopoczucie. Chrystus wzywa do czynienia dobra, nie aby nas ludzie chwalili. Chrystus wzywa do czynienia dobra, nie abyśmy poczuli się lepsi. Chrystus wzywa do czynienia dobra, aby pomóc potrzebującym. Jedynym słusznym motywem czynienia dobra jest miłość.

Samarytanin był spontaniczny. Poszedł niemal bezwolnie za pierwszym odruchem serca. Stał się jak dziecko, które reaguje spontanicznie. Nie py­tał, ile go to będzie kosztowało. Nie pytał o konsekwencje swej decyzji. Wi­dział przed sobą tylko jedno: człowieka potrzebującego pomocy. Wszystko inne przestawało się liczyć. Janusz Wiśniewski, autor Samotności w sieci, opowiada przepiękną historię o spontanicznej reakcji dziecka na cierpie­nie: „W nocy w Rochester, gdy zamiera ruch uliczny, słychać wodę spadającą z pobliskiego wodospadu Niagara. Sześcioletni chłopiec mieszkał w Rochester z rodzicami i siostrzyczką. Dziewczynka urodziła się bardzo chora. Miała trzy lata, gdy rodzice zapytali chłopca, czy dla siostry oddałby krew, bez której nie mogłaby dalej żyć. Chłopiec zgodził się bez wahania. Po kilku dniach lekarze w uniwersyteckiej klinice podłączyli go do siostry i robili transfuzję bezpośrednią. Leżał obok niej i z jego żył przetaczano krew do żył dziewczynki. W pewnym momencie, gdy transfuzja trwała zbyt długo, chłopiec zapytał lekarza: „Czy to tak się umiera?" Lekarz nie wiedział, co odpowiedzieć. Po chwili rozmowy wyszło na jaw, że malec nie rozumiał do końca swoich rodziców. Myślał, że musi oddać całą swoją krew i umrzeć, aby mogła żyć jego siostra".

Złota zasada

A może samarytański wędrowiec, zobaczywszy leżącego przy drodze biedaka, pomyślał: „Co by się stało, gdybym ja był na jego miejscu? Przecież i mnie może spotkać coś podobnego. Gdzie szukałbym ratunku?" Odpo­wiedź na to pytanie ukierunkowuje myśl w stronę złotej zasady, którą Jezus ubrał w słowa: „Co byście chcieli, aby ludzie wam czynili, i wy im czyńcie". Choć sama nazwa „złota zasada" sięga szesnastego wieku, to myśl, którą zasada ta wyraża, jest dużo wcześniejsza. Antyczni formułowali ją na dwa spo­soby, negatywnie i pozytywnie. „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe" lub „czyń innym tak, jakbyś chciał, aby tobie czyniono" - to dwie strony złotej zasady, jak awers i rewers złotej monety. I nie chodzi tu tylko o odmienne sformułowanie. Pierwsza wersja ogranicza się do unikania zła, druga zachę­ca do działania, do podjęcia inicjatywy, do dostrzegania potrzeb drugiego. Reguła sformułowana przez Jezusa miała swoje greckie, rzymskie i żydow­skie siostry. Herodot opisuje w Dziejach wydarzenia na wyspie Samos za rządów perskiego króla Dariusza I (522-485). Po ukrzyżowaniu Polikratesa władzę przejął niejaki Majandrios. Nowy władca dokonywał samoreklamy przed swoim ludem, takie wyrzekając słowa: „Mnie, jak wiecie, zostało poruczone berło i cała potęga Polikratesa, i teraz mam sposobność objąć wła­dzę nad wami. Co jednak w drugim ganię, tego o ile możności i sam czynić nie będę"[2]. W praktyce „możności" tej nie starczyło na długo. Majandrios okazał się niezłym propagandystą, ale kiepskim władcą i dlatego szybko musiał opuścić ojczyznę. Obserwując historię współczesną, okazuje się, że grecki władca Samos nie był odosobniony w swej postawie.

Mniej więcej sto lat później retor Isokrates (436-388) troszczył się o po­jednanie pomiędzy Ateńczykami i Spartanami. W ułożonym przez siebie Panegirykos wzywał do narodowego partnerstwa. Przy tej okazji nie omieszkał pochwalić patriotów, którzy nie przemocą lecz sprawiedliwością zyskują sobie sławę i pamięć potomnych, których zwykłe słowo znaczy więcej niż dla innych przysięga i którzy „za swój obowiązek uważali takie odnoszenie się do słabszych, jakiego spodziewali się po silniejszych"[3].

-------------------------------

[2] Dzieje III, 142.
[3] Panegirykos 81.

W Rzymie natomiast Seneka, nie tylko podczas dyskusji w termach, ale także w swoich pismach, zajmując się kwestia­mi moralnymi, zastanawiał się nad traktowaniem niewolników. Wzywał ich panów: „Żyj z niższym tak, jak chciałbyś, aby wyższy żył z tobą"[4]. Seneka znalazł nawet zastosowanie praktyczne dla złotej zasady: „Wiesz, że niegodziwcem jest ten, kto od własnej żony wymaga obyczajności, a sam jest uwodzicielem cudzych żon"[5]. Temat niewolników dużo wcześniej niż rzymski filozof podjął Mojżesz. Świat starożytny obchodził się z nimi okrutnie. Prawodawca Izraela postanowił, że za wybite oko lub ząb niewolnik odzyska wolność. Między ludźmi równymi sobie obowiązywała zasada „oko za oko" co znacznie łago­dziło wszechpanujące prawo odwetu. Również na gruncie związanym z religią żydowską, aczkolwiek rozwijającym się w diasporze, pojawiła się postać Ptolemeusza Filadelfa (285-247). Był on protektorem tłumaczenia hebrajskiego tekstu Biblii Hebrajskiej na grekę, zwanego Septuagintą, Uczonym zebranym na jego dworze postawił pytanie o mądrość, po czym sam wyręczył ich w od­powiedzi: „Jeżeli pragniesz, aby nie przemogło cię żadne zło, lecz abyś udzie­lał innym wszelkich dóbr, postępuj według tej samej zasady względem twoich poddanych i prześladowców, a szlachetnych i dobrych napominaj łagodnie"[6]. Nieco bardziej lakonicznie złotą zasadę sformułował Tobiasz, którego księga zaliczona została do pism natchnionych: „Czym sam się brzydzisz, nie czyń tego drugiemu" (Tb 4,15). Talmud przypisuje złotą zasadę Hillelowi. Literatura rabinacka zawiera dwie przeciwstawne tradycje dotyczące jego przybycia do Jerozolimy. Według pierwszej, Hillel przybył już z Babilonii jako uczony, aby rozstrzygać kwestie sporne; według innej, naukę Prawa rozpoczął w Palesty­nie, do której przybył w wieku czterdziestu lat. Uczył się przez następne czter­dzieści, a przez kolejne lata wykładał. Zmarł w wieku Mojżesza, osiągnąwszy 120 lat. Pewien poganin przyszedł do znanego z rygoryzmu rabbiego Szammaja, by ten nauczył go całej Tory w tak krótkim czasie, w jakim człowiek ustać może na jednej nodze. Rabin użył linijki do pozbycia się intruza. Gdy ten pojawił się przed Hillelem, nieco bardziej liberalnie nastawiony nauczyciel przyjął go słowami: „Co tobie niemiłe, nie czyń drugiemu. To jest cała Tora. Wszystko inne jest jej wyjaśnieniem. Idź i ucz się!"[7] Natomiast religijną motywację złotej zasady znajdujemy w apokryficznych Testamentach Dwunastu Patriarchów. Księga porusza kwestię przyszłego losu poszczególnych pokoleń izraelskich. Jej konstrukcja jest nader logiczna: biografia patriarchy, napomnienia i zachę­ty, zapowiedź przyszłości pokolenia. Apokryf pochodzi najprawdopodobniej z II w. po Chr., a jego autorem jest Żyd z diaspory. Księga została następnie przepracowana ręką pisarza chrześcijańskiego, związanego ze szkołą Jana apo­stoła. W piśmie daje się zauważyć nie tylko ślady języka Septuaginty (zwłaszcza Psalmów i literatury mądrościowej), ale także wpływy szkół stoików i cyników. Zabulon w swym testamencie przekazuje potomkom napomnienia: „Miejcie współczucie w sercach waszych, moje dzieci, ponieważ jak człowiek czyni bliź­niemu, tak uczyni mu Pan"[8].

Również Jezus sformułował swoją wersję złotej zasady. Została ona zapi­sana w dwóch ewangeliach zwanych synoptycznymi, u Mateusza i Łukasza. Ostatecznie kwestia synoptyczna sprowadza się do pytania: z jakich źródeł pochodzi materiał, który zawierają trzy pierwsze ewangelie. W dzisiejszym stanie badań nad kwestią synoptyczną hipoteza dwóch źródeł jest najlepiej udokumentowana. Zakłada ona pierwotność ewangelii Marka w stosunku do Mateusza. Ponieważ jednak Mateusz zawiera materiał wspólny z Łukaszem, którego nie ma u Marka, przyjmuje się istnienie hipotetycznego źródła Q (od niemieckiego Quelle - źródło), które w przeważającej mierze było zbiorem logiów Jezusa. Logia to krótkie wypowiedzi Nauczyciela z Nazaretu, często jednozdaniowe, skrzętnie zbierane przez apostołów jeszcze przed etapem spisywania ewangelii. Właśnie w źródle Q zachowała się zasada, która w wer­sji Mateuszowej brzmi: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, tak i wy im czyńcie. Oto Prawo i prorocy" (Mt 7,12). Łącznik „więc" świadczy, że zasada ta jest ściśle powiązana z kontekstem poprzedzającym? Co tam czytamy? „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić". Poprzez sformułowanie „Prawo i pro­rocy" Jezus solidnie osadza swe nauczanie w duchowości Starego Przymie­rza, choć natychmiast dodaje, że złota zasada już nie wystarcza: „Słyszeliście, że powiedziano: oko za oko i ząb za ząb. A Ja wam powiadam..." (Mt 5,38). Wypowiedź Jezusa należy, jak wspomniano, do gatunku logiów. Literatura grecka odnosi termin logion najczęściej do wypowiedzi bóstw, stąd staje się on ekwiwalentem rzeczownika „wyrocznia" czy „przepowiednia" W takim znaczeniu stosowali ten termin Herodot, Arystofanes czy Herakles.

-------------------------------

[4] Listy V, 47.11.
[5] Listy XV, 94.26.
[6] List Arysteasza 207.
[7] Szabat 31,1.
[8] Testament Zabulona 5,3.

W nie­których pismach starożytnej literatury greckiej znaczenie terminu logion jest rozszerzone i odnosi się także do wypowiedzi cnotliwych mężów, mędrców i filozofów. Istotnym elementem logionu jako gatunku literackiego jest jego zwarta forma. W Kościele pierwszych wieków rzeczownik ta logia szybko zaczął funkcjonować jako wskazanie na wypowiedzi Chrystusa. Przykładem może być tytuł dzieła Papiasza: Egzegeza logiów Pańskich. Biskup Hierapolis odnosi się do całości nauczania Jezusa, włącza w nie jednak szczególnie wypowiedzi przypisywane Jezusowi. Egzegeci zaliczają złotą zasadę do tzw. logiów mądrościowych, wzorowanych na sentencjach zapisanych w Starym Testamencie. Niekiedy przybierają formę przysłów. Wyrażają one ogólno­ludzką mądrość ludową, zdobywaną przez doświadczenie, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Można by powiedzieć, że niewiele różni się Jezu­sowe sformułowanie złotej zasady od zapisu Starego Przymierza, gdyby nie kontekst. Jezus stwierdza, że prosta wzajemność, dobro za dobro, funkcjonu­je także pomiędzy grzesznikami! Trzeba raczej przypatrzeć się Ojcu niebie­skiemu, który sprawia, że słońce Jego świeci nad złymi i nad dobrymi i zsyła deszcz na sprawiedliwych i grzeszników. U schyłku swoich lat słynny kolumbijski pisarz, laureat Nobla z 1982 roku, Gabriel Garcia Marquez uczynił coś w rodzaju swoistego rachunku sumienia ze złotej zasady: „Jeśliby Bóg podarował mi jeszcze odrobinę życia, wykorzy­stałbym ten czas najlepiej jak potrafię. Prawdopodobnie nie powiedziałbym wszystkiego, o czym myślę, ale na pewno przemyślałbym wszystko, co powie­działem. Oceniałbym rzeczy nie ze względu na ich wartość materialną, ale na ich znaczenie. Przekonywałbym ludzi, jak bardzo są w błędzie myśląc, że nie warto się kochać. Nie wiedzą bowiem, że starzeją się dlatego, iż unikają miło­ści! Nauczyłem się, że wszyscy chcą żyć na wierzchołku góry, zapominając, że prawdziwe szczęście kryje się w samym sposobie wspinania się na górę".


SPIS TREŚCI

WSTĘP

ROZDZIAŁ I
TOPOGRAFIA MIŁOSIERDZIA
1. Jerozolima
Święte Miasto grzesznych ludzi
2. Pustynia Judzka
Tańczące piaski historii
3. Jerycho
Miasto palm i drzew migdałowych

ROZDZIAŁ II
POSTACIE DRAMATU
1. Pewien człowiek
„Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha"
2. Zbójcy
„Wpadł w ręce zbójców"
3. Kapłan
„Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan"
4. Lewita
„Podobnie i lewita, zobaczył go i minął"
5. Samarytanin
„Pewien zaś Samarytanin wzruszył się głęboko"
6. Gospodarz
„Miej o niego staranie"

ROZDZIAŁ III
PRZESŁANIE EPIZODU
1. Miłość bez względu na Boga
Sokrates ochrzczony
2. Miłosierdzie w czynie
Oliwa i wino na rany
3. Alegoria rozszyfrowana
Chrystus leżący przy drodze

ROZDZIAŁ IV
W POSZUKIWANIU KONTEKSTU
1. Nieudana prowokacja
„Ten, który mu okazał miłosierdzie"
2. Redefinicja bliźniego
„Kto jest moim bliźnim?"
3. Uczyć się miłości od nieprzyjaciół
„Idź, i ty czyń podobnie"

ZAKOŃCZENIE
Wybrana bibliografia w języku polskim