06.12.2010

Człowiek nie może ogarnąć Bożej miłości i miłosierdzia. Co więcej, często w ogóle nie dostrzega w Bożym działaniu względem siebie tej miłości i dobroci.

Człowiek nie może ogarnąć Bożej miłości i miłosierdzia. Co więcej, często w ogóle nie dostrzega w Bożym działaniu względem siebie tej miłości i dobroci.

Oto Ewangelia ukazuje nam dzisiaj Boga, który w swoim działaniu nie kierował się wiarą sparaliżowanego, ale wiarą jego towarzyszy. Co więcej, w odpowiedzi na tak wielką wiarę w swoim miłosierdziu nie uzdrowił chorego z paraliżu, ale odpuścił mu grzechy.

Można wprawdzie snuć teraz rozmaite dywagacje na temat tego, jak cennym darem było już samo rozgrzeszenie. Jest to prawda. Ale każdy, kto kiedykolwiek był poważnie chory i cierpiący, z pewnością zgodzi się z tym, że nade wszystko pragnął wówczas uzdrowienia cielesnego, a nie duchowego. A Jezus zna te pragnienia i nie widzi w nich nic złego – przecież tylu chorych uzdrowił.

Teraz jednak, nie patrząc na wiarę i pragnienia chorego, zamiast go uzdrowić, daje mu rozgrzeszenie. Bóg zaskakuje swoimi słowami, swoim działaniem.
Co więcej, później również nie zważa na pragnienia chorego, tylko kieruje się myślami uczonych w Piśmie i faryzeuszy. To w odpowiedzi na ich wątpliwości dokonuje cudu cielesnego uzdrowienia.

W pierwszym odruchu można by przypuszczać, że sparaliżowany człowiek był dla Jezusa tylko pretekstem, by o czymś pouczyć innych ludzi. Ale dla Boga żaden człowiek nie jest pretekstem. Pan Bóg patrzy po prostu szerzej i dostrzega o wiele więcej niż człowiek.

Chory widział tylko swoją chorobę, swoje cierpienie. Jego towarzysze widzieli już coś więcej, skoro była w nich gorąca wiara. Wokół byli też ludzie, którzy słuchali nauk Jezusa, ale z oczu stracili chorego człowieka i nie dopuścili Go do Niego. Ale Jezus widział też – i byli oni dla Niego bardzo ważni – tych, którzy w Niego wątpili i z Nim walczyli. I dokonując obu cudów: uwolnienia z grzechów i z choroby ciała, ogarnął swoim miłosierdziem wszystkich zgromadzonych przy Nim.

Kiedy wydaje nam się, że Bóg nas nie dostrzega, że nie liczy się z naszymi pragnieniami, bo nie rozumiemy Jego postępowania, wielką ulgą i pomocą w cierpliwym trwaniu przy Nim może być właśnie świadomość, że nie tylko ja jestem dla Niego najważniejszy, ale poprzez mnie On chce działać również dla innych ludzi. Pozwólmy Mu na to. I zaufajmy Mu, że On naprawdę wie, kiedy i jak nas uzdrowić.


Pytania do rachunku sumienia:

Czy potrafię "nieść" innych, zagubionych, chorych na ciele i duszy, do Boga?

Czy nie zasklepiam się tylko we własnych problemach, ale usiłuję zrozumieć, na tyle na ile potrafię, że Bóg przez moje problemy stara się dotrzeć do tych, których problemy są większe od moich?