publikacja 04.03.2012 09:10
Lampa nie eliminuje nocy, ale pozwala iść naprzód.
...Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna... (Rdz22,1-2.9.10-13-15-18).
...On, który nawet własnego Syna nie oszczędzał, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby także wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?... (Rz 8, 31-34).
...I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa... (Mk 9,2-10).
Fragment książki "Oto Słowo Boże! Rok B. Komentarz do trzech czytań niedzielnych", który zamieszczamy za zgodą Wydawnictwa Salwator
Zabronione
Abraham przeżywa noc („Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka... i złóż go w ofierze...").
Wielu ludzi, którzy czują się „oskarżani" i „potępiani" (Rz 8, 33-34), przeżywa ciemną noc swojego życia.
Noc przeżywają też uczniowie, słysząc Nauczyciela mówiącego o drodze krzyża (Mk 8,3Inn.).
Chciałoby się dostać z tych ciemności w jakieś oświetlone miejsce.
Szczęśliwie i radośnie dojść do upragnionego celu: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego... Ja będę ci błogosławił".
Chciałoby się uchwycić mocno zapewnienia: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?", szybko zwrócić spojrzenie na Jezusa, który wkłada na siebie świetliste szaty na górze Przemienienia.
To zbyt proste. Trzeba przejść przez noc, do końca ją wykorzystać. Noc to także zapowiedź światła.
Bóg kusicielem?
Opowiadanie z Księgi Rodzaju jest wręcz gorszące. Von Rad nazywa go „najdoskonalszą w formie i najbardziej niezgłębioną ze wszystkich historii patriarchów". Wiem, że niektórzy uczeni wymijająco utrzymują, że chodzi o jakiś pierwotny zapis, legendę na temat obrzędów w jakiejś świątyni, gdzie składanie ofiar z dzieci (praktykowane przez Kananejczyków) zastąpiono ofiarą ze zwierząt.
Tłumaczą ponadto - nie bezzasadnie - że człowiek zawsze był skłonny przypisywać woli Bożej to, co jest po prostu wymysłem kultury, środowiska społecznego, tradycji religijnych, mentalności związanej ze szczególną ideologią (wyprawy krzyżowe i wojny religijne dają w tym względzie przykład aż nadto znaczący). Wynikałoby stąd, że Abraham byłby bardziej posłuszny, gdyby - kiedy „rezygnował" ze złożenia w ofierze syna - zrozumiał, że Bóg chce życia, a nie śmierci („miłosierdzia pragnę, a nie ofiary", przypomniał Jezus faryzeuszom, którzy zapomnieli o tej podstawowej prawdzie, Mt 9,13).
W ten sposób mielibyśmy za sobą decydujący etap i radykalny przełom w historii religii.
Wszystko to rozumiem i bez trudu mogę uznać za prawdę. „Okrucieństwo" jest niestety cechą ludzi, ale z pewnością nie Boga. Tym niemniej nie wolno mi ominąć lekcji zawartej w tych dziewiętnastu wersetach, w których jest mowa o powadze wiary oraz o posłuszeństwie jako decydującej i okrutnej próbie tej wiary.
Abraham jest człowiekiem kuszonym, wystawionym na próbę. Ale pokusa nie pochodzi od szatana. Tutaj Bóg jest kusicielem. Bóg, który prowadzi swoją tragiczną i „okrutną" grę, nawet jeśli nie doprowadzi jej do końca (Abraham jednak o tym nie wie; dla niego istnieje tylko bezdyskusyjne polecenie zabicia).
Abraham przechodzi przez noc bez okazywania uczuć. Idzie trzy dni (chodzi więc nie o jakiś heroiczny chwilowy zryw, ale niezłomne postanowienie trwania w posłuszeństwie), poganiany, zraniony przez tego niezrozumiałego i „niemożliwego" Boga. Bóg, który przeczy sam sobie. Bóg, który wypiera się obietnicy, odbiera jej owoc, kiedy on już jest bardziej niż dojrzały. Bóg, który go wcześniej zobowiązał do tego, aby zerwał więzy z przeszłością („Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej..."), a teraz zmusza go do zerwania więzów z przyszłością. Po niekończącym się oczekiwaniu trzeba teraz pokruszyć jedyne ogniwo, które może zapewnić obiecane niezliczone pochodzenie.
Bóg niszczy własne dzieło, jakby był nieprzyjacielem. Niezależnie od „pozytywnego" zakończenia, opowiadanie doprowadza nas do krytycznego momentu. Prowokuje do zakwestionowania naszego obrazu Boga. Przynagla, aby wyjaśnić, jakie jest prawdziwe doświadczenie wiary: wstrząsające, zawsze niepokojące (Bóg uspokaja, wprowadzając niepokój), przykre (Bóg wstrząsa i „gorszy", stawiając żądania niezrozumiałe dla człowieka, nie do przyjęcia ze względu na ich wymiar), niedostępne (Bóg otwiera drogę, barykadując ją).
I nie ma nigdy końca. Dla wiary zawsze jest tylko początek. Słowo, któremu przeczy rzeczywistość. To Bóg, który objawia się - jak tego doświadczył Abraham - naciągając całun ciemności na głowę ufającego człowieka.
Oparcie na słowie
Dietrich Bonhoeffer przeżywał bez końca swoją noc w więzieniu Tegel w Berlinie.
Tamte ciemności rozjaśniały czasami przebłyski światła, które pozwoliły mu „stać na nogach", przejść ze stanowczością „stacje na drodze ku wolności" będąc ewangelicznie „odpornym" wobec demona nazizmu. 20 lipca 1944 r., rozmyślając nad czytaniami dnia, natknął się na fragment świętego Pawła: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?".
Z tego zaczerpnął - jak zaświadcza w jednym ze swoich listów - radość i siłę.
Bóg-dla-nas jest Bogiem, który nie oszczędził własnego Syna. Bóg, który w Jezusie daje nam wszystko. A. Maillot komentuje w charakterystycznym dla siebie, kontrowersyjnym stylu: „Bóg nie trzyma drugiego syna w zapasie... W Chrystusie Bóg całkowicie się poświęcił i zrujnował dla ludzi".
Bóg także miał swoją ciemną noc (zegary ludzi wskazywały południe), chociaż rozpaloną Miłością.
Bóg-w-sobie przemienił się w Boga-z-nami (Emmanuel), po prostu Bóg-dla-nas. Owo „dla" stało się przez Niego określeniem Boskości.
Bóg nie jest tym, który nas oskarża, ale tym, który nas usprawiedliwia (co jest Jego Boskim sposobem realizowania sprawiedliwości). Od Oskarżyciela do Obrońcy.
Tylko jedna osoba mogłaby nas oskarżać: Jezus, którego my sami skazaliśmy. Ale przez swoją śmierć i zmartwychwstanie unieważnił nasze skazanie i wstawia się za nami jako Bóg przed Bogiem-dla-nas. Niebo („świat trynitarny"), kiedy się patrzy z perspektywy ziemi.
Bonhoeffera powieszono we Flossenbiirgu 9 kwietnia 1945 r., w poniedziałek po Białej Niedzieli, niecałe osiem miesięcy po tym, jak został „oświecony" w ciemnościach więzienia przez słynne zdanie świętego Pawła.
Po krótkiej modlitwie, w której uczestniczyli także katoliccy koledzy, po tym, jak przeczytał i skomentował teksty czytań z niedzieli (Iz 53,5 i l P 1,3), otworzyły się na oścież drzwi celi i dwaj strażnicy zawołali: - Więzień Bonhoeffer, przygotować się i wychodzić.
Jego ostatnie słowa brzmiały: „To dla mnie koniec i początek życia".
W wierszu zatytułowanym „Nocne głosy" napisał:
„Rozciągnięty na pryczy
patrzę na szarą ścianę.
Na zewnątrz letni poranek,
jeszcze nie mój,
radośnie zmierza ku wioskom.
Bracia, dopóki po długiej nocy nie nastanie
nasz dzień,
nie poddawajmy się!"
Światło w mroku
Trzej apostołowie myślą, że zostaną zwolnieni z przeżycia nocy męki śmierci, kiedy na górze wpatrują się w przemienionego w chwale Chrystusa.
„Dobrze, że tu jesteśmy; postawmy trzy namioty...". Łudzą się, że dotrą do Paschy, omijając Kalwarię.
Ale paschalna wizja trwa tylko tyle, ile przebłysk światła. Szybko rozpoczyna się noc. „...Gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa".
Człowiek jak inni, co więcej, skazany na śmierć, idący w kierunku hańbiącej szubienicy krzyża.
Światło zgasło. W nich jednak zapaliło się słowo: „To jest mój Syn umiłowany: Jego słuchajcie".
Oni, podobnie jak my wszyscy wierzący, nosili w sobie -oprócz tego błysku światła - przede wszystkim to słowo.
Droga wierzącego może być oświetlona tylko tym słowem. „Twoje słowo jest lampą dla moich stóp" (Ps 119,105).
Lampa nie eliminuje nocy, ale pozwala iść naprzód.