publikacja 18.03.2012 00:21
Zbawienie człowieka „rozgrywa się" na podstawie przyjęcia albo odrzucenia Bożej miłości objawianej w Chrystusie.
...Oni jednak szydzili z Bożych wysłanników, lekceważyli ich słowa i wyśmiewali się z Jego proroków... (2 Krn 36,14-16.19-23).
... Łaską bowiem jesteście zbawieni... (Ef 2,4-10).
...Światło przyszło w świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemności aniżeli światło: bo złe były ich uczynki... (J 3,14-21).
Fragment książki "Oto Słowo Boże! Rok B. Komentarz do trzech czytań niedzielnych", który zamieszczamy za zgodą Wydawnictwa Salwator
Kazanie o „dobrym narodzeniu"
Według potocznej interpretacji Nikodem jest szanowanym Żydem, który spotyka się z Jezusem nocą. Boi się kompromitacji. W czasach mojej młodości bywali kaznodzieje, którzy z ambony ogłaszali wyroki, kto zasługuje na ludzki szacunek, a kto nie.
Lubię jednak myśleć, że Nikodem jest tym, który przychodzi z nocy do światła. Tym, który po omacku stara się wyjść z ciemności albo przynajmniej postanawia mieć więcej światła, ponieważ to, które posiada dotychczas, wydaje się niewystarczające.
Nikodem jest stary. Sam to zresztą przyznaje. Spodziewamy się więc, że Jezus przygotowuje go na dobrą śmierć. Jakie to szczęście móc znaleźć w Ewangelii list pasterski skierowany bezpośrednio do pokolenia trzeciego wieku! Jezus mówi mu bowiem, że... musi raz jeszcze się narodzić. Biedny (albo szczęśliwy) Nikodem jest oszołomiony. Zdaje sobie sprawę, że zostaje mu podarowana niesłychana możliwość rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Siwe włosy nie stanowią przeszkody. Musi przygotować się do nowych narodzin!
Zwykle mówi się też, że chodzi tu o dialog z Nikodemem. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że dostojnej osobistości nie wypadało zbyt wiele mówić. Oczywiście kulturalne przedstawienie się, zawierające pochlebne słowa wobec Nauczyciela, a potem dwa kłopotliwe pytania.
W pewnym momencie Nikodem znika. Od dziesiątego wersetu już więcej go nie spotykamy. Czyżby został wchłonięty na nowo przez noc, z której wyszedł tak bardzo ostrożnie? Wręcz przeciwnie. Został otulony olśniewającym światłem objawienia.
Najpierw jąkał nieporadne „wiemy" (należał do grupy tych, którzy „wiedzą"), a potem, w zetknięciu z Chrystusem, uświadomił sobie, że już nic nie wiedział, że tytuł „nauczyciela w Izraelu" już nie miał żadnej wartości; że wszystkiego jeszcze musiał się nauczyć. Noworodek i sztubak zarazem, na przekór siwym włosom. Światło „nowości" promieniuje teraz z oblicza tego starszego pana.
Być może chciał dyskutować na temat teologii. Ale Jezus nie pozwolił narzucić tematu rozmowy. Błyskawicznie przeszedł do sedna problemu: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie..."
W ten sposób rozmowa rozwinęła się w długi, pasjonujący monolog. To mówi sam Nauczyciel (albo, jeśli chcemy, młody Chrystus). Nikodem nie ma już nic do powiedzenia. Musi tylko słuchać, otworzyć się na objawienie. Nie przeszkadzać światłu swoim uczonym bełkotem.
Zawsze tak bywa. Przychodzi chwila, w której Nikodemowi odbiera mowę. Nam także. Już nie chodzi o to, aby dyskutować, stawiać natrętne pytania, ale wierzyć i podjąć ostateczną decyzję.
Uwierzyć w miłość
Wielu tłumaczy uważa, że szesnasty werset („Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał") jest centrum całej Ewangelii Jana.
Może nawet czymś jeszcze ważniejszym - centrum, szczytem naszej wiary?
Zazwyczaj, kiedy się mówi o wierze, przychodzi na myśl lista prawd i dogmatów, które należy przyjąć.
Tymczasem wierzący w Chrystusa wierzy przede wszystkim w miłość Boga objawioną w darze z Syna.
Zasadniczo wiarę ma się wtedy, gdy się wierzy w miłość, jeśli się wierzy, że Bóg kocha świat, wszystkich ludzi i każdego z nas z osobna.
Zbawienie człowieka, jak zobaczymy, „rozgrywa się" na podstawie przyjęcia albo odrzucenia Bożej miłości objawianej w Chrystusie.
Obok miłości jawi się jednak cierpki obraz krzyża. W taki właśnie sposób Chrystus udowodnił swoją miłość do świata.
Krzyż mówi o miłości pokonanej, a jednak zwycięskiej. Upokorzony, a jednak otoczony chwałą. Zdradzony, a jednak wierny. Nie zapominajmy, że ukrzyżowano sprawiedliwego.
„Trzeba, aby wywyższono Syna Człowieczego". Wywyższony w haniebnym miejscu stracenia Chrystus jest królem swojej wspólnoty. Jego „wywyższenie" nie jest wyrazem mocy władczej, ale wyboru jedynej mocy, jaką jest miłość.
Wierzący znajduje ratunek, patrząc w kierunku krzyża Chrystusa. Wąż z brązu postawiony przez Mojżesza na szczycie drzewca, nie był bożkiem obdarzonym magiczną mocą, ale znakiem zapowiadającym tę „moc uzdrowienia", która będzie pochodzić z krzyża wzniesionego na Kalwarii.
Ten dar łączy się z koniecznością wyboru, ponieważ może być przyjęty albo odrzucony. Z tego powodu sąd nie jest odroczony na koniec czasów: dokonuje się już tu, teraz i na ziemi. To człowiek sam się osądza, wybiera zbawienie lub potępienie w związku z postawą, jaką podejmuje wobec miłości ukazanej w Chrystusie.
Światłość „nie do zniesienia"?
Zwykle człowiek trudno znosi zbyt intensywne światło. Wydaje się, że to myśl przewodnia zarówno fragmentu Drugiej Księgi Kronik (pierwsze czytanie), jak też zakończenia „monologu" z Nikodemem.
„Kapłani i lud mnożyli nieprawości...". Bóg wysyła swoich posłańców, aby otworzyć im oczy. Oni jednak ich „lekceważyli", „wyszydzali" i wzgardzili tym słowem, które potępiało ich uczynki.
Ten, kto popełnia zło, „nienawidzi światła", woli ciemności od światła, ponieważ nie chce, aby „jego uczynki zostały ujawnione".
Prorocy mają niewybaczalną wadę, że głoszą brutalną prawdę, iż brudy są brudami nawet wtedy, kiedy są ukrywane pod osłoną pozorów; że sprawy nie idą dobrze, nawet jeśli jest ktoś, kto ma interes rozgłaszać, iż wszystko zmierza ku lepszemu.
Prorocy mają bardzo zły zwyczaj głosić niepewność „pewnym" i pewność błądzącym. Z tego powodu są wyśmiewani albo szkalowani.
Wtedy... „wrogowie spalili świątynię Bożą i zburzyli mury Jerozolimy, wszystkie jej pałace spalili ogniem i wzięli się do niszczenia wszystkich kosztownych sprzętów".
To nie „destrukcyjna" krytyka jest odpowiedzialna za te rumowiska. Gdyby została wysłuchana, udałoby się uniknąć tego nieszczęścia.
Zniszczenie dokonane przez wrogów było tylko zewnętrznym znakiem „spustoszenia" Jerozolimy, które już miało miejsce, kiedy budowano „pałace".
Wygnanie zaczęło się przed zesłaniem do Babilonu.
Człowiek jest na wygnaniu, żyje życiem wyobcowanym, w tym samym momencie, kiedy Bóg i Jego niewygodne Słowo są wyrzucani z miasta jako zakłócający spokój.
Bóg jednak nie zapomina o swoim ludzie, nawet kiedy go karze swoją nieobecnością.
Zbawienie może wyłonić się właśnie tam, gdzie się go nie oczekuje. Zawsze znajdzie się jakiś poganin (perski Cyrus albo ktoś inny) wybrany przez Boga, aby być znakiem i narzędziem Jego niestrudzonej miłości.
Zawsze jest ktoś, kto przybywa z daleka, nawet jako wróg, który pozwala na odbudowę świątyni zbezczeszczonej przez „niewiernych" z domu.
Dobre uczynki bez odcisków palców
Bóg „bogaty w miłosierdzie" nie przeczy samemu sobie. Nie może się obejść bez nieustannego okazywania ludziom swej „wielkiej miłości", silniejszej od wszelkich naszych zdrad.
Ludziom udaje się ukryć grzech, ale sami nie umieją go unicestwić.
Własnymi rękami doprowadzają do ruiny, ale nie potrafią „odbudowywać".
Opancerzają okna swoich „kosztownych" pałaców, aby nie dostało się do nich słowo proroka, które mogłoby ich zranić. Zostają jednak niewolnikami wewnątrz swych domów, zakładnikami śmierci bez możliwości uwolnienia się.
Tylko łaska zdolna jest wyrwać człowieka z jego nieuleczalnej choroby (której najbardziej zatrważającym objawem
85
jest alergia na światło) i przekształcić go w nowe stworzenie, „wskrzeszając" go z martwych.
Tak oto musimy rozpoznać, że jesteśmy „Jego dziełem".
Należy jednak pamiętać - o czym wspomina święty Paweł pod koniec swego orędzia na dziś (drugie czytanie) - że są i czekają na nas pewne „dobre czyny, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili".
„Jesteśmy Jego dziełem", ale nie bezczynnym i bezwładnym.
Zbawienie nie jest naszą sprawą. Jest bezinteresownym, wyłącznym darem Bożym.
Dobre uczynki natomiast są sprawą, która nas dotyczy. Znajdują się w naszym zasięgu.
Dziś ludzie nie lubią wiele mówić o „dobrych uczynkach". Ten temat wydaje się staroświecki i niepotrzebny.
Tymczasem, kiedy mówimy o dobrych uczynkach, wszyscy wiedzą, o co chodzi. Dzięki nim udaje się nam rozsiewać wśród ludzi jakiś świetlany znak tego Boga, który „tak bardzo umiłował świat" i jeszcze nie przestał. Możemy rozdać drobny pieniądz dobroci, wzięty z niewyczerpanego skarbca Boga „bogatego w miłosierdzie".
Kiedy ukrywamy błędy i łudzimy się, że skutecznie pozacieraliśmy odciski palców, dajemy dowód na to, że nie rozumiemy niczego z Bożego daru. Niczego nie pojmujemy, jeśli nie spełniamy dobrych uczynków, na które czeka wielu ludzi.
Jeśli potem staramy się także, aby pozacierać odciski palców z „naszych" dobrych uczynków, to dobrze. Ważne, że ludzie je widzą i wiedzą, że Ojciec o nich nie zapomniał (Mt 5,16).
Jeśli chodzi o dobro, jego wykonawca może się spokojnie ukrywać. Byle tylko nie było wątpliwości, co do Zleceniodawcy.