publikacja 09.04.2012 01:19
Wierzyć oznacza. przyjąć to, co niemożliwe jako program własnego życia.
...Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia i pozwolił Mu ukazać się nie całemu ludowi, ale nam, wybranym uprzednio przez Boga na świadków, którzyśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu... (Dz 10,3437-43).
...Wyrzućcie więc stary kwas, abyście się stali nowym ciastem... (1 Kor 5,6-8).
...Zobaczyła kamień odsunięty od grobu... (J 20,1-9).
Fragment książki "Oto Słowo Boże! Rok B. Komentarz do trzech czytań niedzielnych", który zamieszczamy za zgodą Wydawnictwa Salwator
Drgnienie czy przebudzenie?
Powszechne stało się obwinianie komunizmu o to, że niszczy istotę świąt chrześcijańskich, organizując duże akcje handlowe, przysłaniając jego pierwotne znaczenie i pozbawiając prawdziwej treści.
Ten fenomen jest szczególnie widoczny podczas Bożego Narodzenia, które staje się pretekstem do świętowania czegoś zupełnie innego, a związek z celebrowanym wydarzeniem jest spychany do niedostrzegalnych rozmiarów.
Także święta Wielkanocy nie są wolne od tego skażenia i zniekształcenia.
Wielkanocy grozi jeszcze poważniejsze niebezpieczeństwo, ponieważ jest mniej dostrzegalne i przede wszystkim dlatego, że ten mechanizm dokonuje się w ramach tak zwanej praktyki chrześcijańskiej.
Chodzi o religijny zryw, w którym legalizm, przyzwyczajenia oraz różnego rodzaju uwarunkowania (zwłaszcza, ale nie wyłącznie rodzinne: mam na myśli obchody „Wielkanocy" organizowane w kolegiach, miejscach pracy, a nawet koszarach...) powodują przerost formy nad treścią.
Uporządkować czy uruchomić?
Świadomość zdaje się być rozbudzona. Jest to jednak tylko leniwe, zmęczone przeciąganie się między jednym ziewnięciem a drugim, z widocznym trudem podążanie do konfesjonału, gdzie robi się pobieżne oczyszczenie duszy, aby potem powrócić do dawnej drzemki.
Głównym zmartwieniem - niekiedy także osób, które promują albo organizują takie działania - jest „być w porządku", bardziej „uporządkować rzeczy" niż coś uruchomić, bardziej rozliczyć się niż wzniecić we własnym życiu dynamizm wiary.
Spowiedź staje się raczej formalnością (czynem należącym do religijnej biurokracji) niż czynnym podjęciem własnego nawrócenia. W pierwszych latach mojego kapłaństwa zwierzył mi się pewien pozbawiony złudzeń penitent: „Przyszedłem szybko i dzięki temu pozbędę się kłopotu..."
Odwracając dawne powiedzenie („Trzeba wszystko zmienić, aby wszystko pozostało jak dawniej"), można by powiedzieć: „Nie trzeba niczego zmieniać, jeśli się chce być pewnym, że można żyć jak dawniej".
Święty Paweł napomina: „Jeśli razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze" (Koi 3,1). Zbyt wielu ludzi jednak jest nastawionych najwyżej na to, aby zaledwie zerknąć na „to, co w górze", wiedząc, że w dalekiej przyszłości muszą spotkać się z wiecznością. Wracają jednak jak najszybciej do kontemplacji, chwalenia i zachwycania się „tym, co na dole", skupiając się nade wszystko na tym, aby „to, co w górze" nie ingerowało zbytnio w interesy na ziemi, aby obchody Wielkanocy nie wpływały na życie i aby dorywcza praktyka religijna nie nadwerężyła utrwalonych zwyczajów.
Zbyt wiele osób nadal zachowuje „stary kwas" (l Kor 5,7), nawet nie dostrzegając, że może stać się „kwasem złego", który zepsuje wszystko „wewnątrz". Nie bierze nawet pod uwagę wymagania, aby „zakwasić całe ciasto". Ze wszystkich stron słychać hasło: „Nie przeszkadzać!"
Wycieczka czy exodus?
Dla wielu wierzących Wielkanoc jest wydarzeniem „epizodycznym", które traktują raczej jak szybką wycieczkę w religijny krajobraz niż exodus na terytorium życia, nowości i Bożego światła. Zadowalają się szybkim „przejściem" do jakiejś niezbyt obowiązującej praktyki religijnej, aby potem wrócić do swojej odwiecznej niewoli, która daje im więcej spokoju.
Zbyt wiele kosztuje żyć jako człowiek „zmartwychwstały", zaakceptować stawanie się nowym stworzeniem, wchodząc w tajemnicę męki-śmierci-zmartwychwstania Chrystusa.
Wolimy wegetować w naszym szczególnym i komfortowym grobie, tłumacząc się, że „kamień" (J 20,1), który nas blokuje wewnątrz, jest zbyt ciężki do odsunięcia. Nie chcemy uświadomić sobie nawet, że tego kamienia nie trzeba usuwać samemu, ale że jest Ktoś, kto już się o to zatroszczył i odsunął go od wejścia do naszych grobów (Mk 16,4).
Wolimy wykonać powtarzane od zawsze i niczemu nie służące manewry na terytorium możliwości, udając, że nie wiemy, iż Chrystus swoim zmartwychwstaniem otworzył na oścież horyzonty tego, co niemożliwe. „Wierzyć oznacza. przyjąć to, co niemożliwe jako program własnego życia" (E. Balducci).
Szatan jest „panem konieczności" i „księciem zrezygnowanych".
Chrystus zmartwychwstały natomiast zaprasza nas do odkrycia tego - jak się wyraził B. Ronze - że „także niemożliwe jest częścią rzeczywistości". Stąd uwierzyć w swoje zmartwychwstanie znaczy odrzucić rzeczywistość taką, jaka jest, nie akceptować tego, że świat spieszy się zawsze w ten sam sposób i przestać żyć „pozornym życiem".
Strach przed grobem czy strach przed życiem?
Nie możemy świętować Wielkanocy, jeśli nie jesteśmy gotowi na to, aby zakwestionować nasze postępowanie i zrewidować naszą skalę wartości.
Święto, które wpływa na decyzje, na głębokie orientacje naszego istnienia, które nie rozpala w nas woli życia jako „nowego stworzenia", które nie sieje w naszym sercu niepokoju i tęsknoty za inną przyszłością, za tym, co „niemożliwe", a przez to pilne, jest parodią chrześcijańskiego święta.
Obchodzić uroczystości Wielkanocy nie oznacza zaglądać pobożnie do pustego grobu, ale odczytać znaki, przyjąć w wierze objawienie, świadectwo (nikt nie jest w stanie zrobić sprawozdania, kroniki faktu Zmartwychwstania. Jeśli nawet zaczaiłby się na miejscu jakiś reporter, fotograf czy kamerzysta telewizyjny -nowoczesny odpowiednik straży postawionych do nadzorowania grobu - nie mieliby nic do zaprezentowania. Wiara w Zmartwychwstanie rodzi się ze słowa, głoszenia Ewangelii, a nie z „widzenia"), a przede wszystkim wejść w ślady Zmartwychwstałego, pozwolić, aby nas spotkał, „rozpoznać Go" - jak Maria Magdalena - kiedy zawoła nas po imieniu (J 20,16).
Przede wszystkim pozwolić też, aby On pokonał nasz strach najtrudniejszy do uleczenia: strach przed wyjściem z grobu...
Świadkowie rzeczy niewiarygodnych
Strach został więc pokonany. Noc się skończyła. Narodził się nowy świat.
Ten kamień z grobu, który nas zamurował w naszym starym, walącym się świecie, trudnym do mieszkania, dusznym, który nas więził, a przede wszystkim, z którym już się pogodziliśmy, został przez Chrystusa daleko odsunięty.
Musimy z Nim wyjść z więzienia. On pozwala nam przejść do nowego świata. On, który jest naszym „przejściem", naszą Paschą.
Zobowiązuje nas, abyśmy opuścili stary, niedołężny świat i pozwolili przyprowadzić się do Ziemi Obiecanej. Od niewoli do wolności. Od naszego nędznego wyrachowania do powszechnego królestwa.
Dzięki temu „przejściu" możemy wyjść z ciemnej celi, nawet jeśli oczy z trudem znoszą światłość, która wychodzi nam naprzeciw.
Chrystus powierza nam nowy i nietknięty świat. Jedyna rada, jakiej nam udziela, to aby nie wracać, nawet po to, by odzyskać nasze nędzne nosze.
Musimy przeciąć mosty łączące nas z tym, co stare, z nienawiścią, podziałami i egoizmem.
Musimy przyzwyczaić się do światła, miłości, wolności i pokoju.
Wszystko zaczyna się od nowa.
Każdy z nas jest początkującym w tym życiu.
Powinniśmy o tym wiedzieć.
Bóg dotrzymuje słowa.
Bóg jest Panem rzeczy niemożliwych.
Bóg objawia się w tym, co niewiarygodne.
Ostatnie słowo miała miłość.
Słabość wzięła górę nad siłą, przemocą i nienawiścią.
Przebaczenie wzięło odwet na zdradzie, opuszczeniu, tchórzostwie, podłości i przebiegłym wyrachowaniu.
Bóg odsunął kamień, który zmumifikował naszą nadzieję.
Już nic nie powinno wzbudzać w nas lęku.
On wysyła nas na drogi naszego świata, aby glosie życie tam, gdzie panuje śmierć, pośród gradu pocisków, na pola eksterminacji, tam, gdzie działają zabójcze dłonie, gdzie człowiek nadal wyrzucany jest na śmieci.
Świadkowie rzeczy niewiarygodnych.
Kibice nadziei.