Biblia – instrukcja obsługi życia

Henryk Krzosek

publikacja 20.03.2014 06:11

Gdzie ma swój początek i skąd wzięła się we mnie tak wielka fascynacja Biblią? Na to pytanie nie ma jednej wyczerpującej odpowiedzi.

Niektóre opowieści przykuwały moją uwagę HENRYK PRZONDZIONO /GN Niektóre opowieści przykuwały moją uwagę
Szczególnie podobały mi się postawy wielkich mężów, takich jak Mojżesz, Samson, Dawid czy bracia Machabeusze. Poznając ich historię, myślałem: „Też chciałbym taki być”. Ilustracja: Samson i lew. Jeden z fresków zdobiących bułgarski Rilski Monastyr

Myślę, że był to proces, który swój początek miał w dzieciństwie. Z perspektywy obecnego życia mogę zaryzykować stwierdzenie, że Bóg przygotowywał mnie przez lata do dzieła, w którym zgodnie z Jego wolą miałem uczestniczyć.

W czwartej klasie szkoły podstawowej dostałem od kolegi z klasy i z podwórka pierwsze Pismo Święte. Co prawda, była to tylko Ewangelia świętego Jana i chyba była tłumaczeniem przyjmowanym przez świadków Jehowy, ale był to pierwszy tekst biblijny, z jakim się zetknąłem. Pamiętam, jak z moją siostrą Elą wspólnie czytaliśmy fragment: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1, 1) i zanosiliśmy się śmiechem, nic z tego nie rozumiejąc. I choć ta Ewangelia bardzo nas bawiła i nie mieliśmy żadnego pojęcia, że jest to słowo Boże, to do dzisiaj pamiętam małą książeczkę, którą dostałem od kolegi.

Minęło wiele lat, a ja ciągle nie miałem żadnego osobistego kontaktu z Biblią. Kiedy znalazłem się w Niemczech, jeden z moich znajomych opowiadał, jak oszukiwał niemieckiego pastora, który chciał go nawrócić za pomocą Biblii. Wykorzystywał naiwność tego kaznodziei i ciągle wyciągał od niego jakieś pieniądze. Nie wiem dlaczego, ale poprosiłem go, żeby od tego pastora postarał się o Pismo Święte dla mnie. Chciałem je poznać.

Podczas pobytu w więzieniu zacząłem czytać książki. Później na liście moich lektur znalazła się także Biblia. Byłem bardzo ciekawy, co w niej znajdę.

Rozpocząłem od pierwszej strony i czytając zawzięcie, dotarłem do Księgi Liczb. Ale byłem coraz bardziej znudzony tym, co czytałem. Po prostu nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. Stwierdziłem, że nie ma sensu brnąć w to dalej. Zaproponowałem koledze, żeby oddał Biblię kaznodziei, bo nic ciekawego w niej nie znajduję.

Przyszedł czas, kiedy wylądowałem w niemieckim więzieniu. Żeby zabić nudę odsiadki, poszedłem do więziennej biblioteki. Chciałem tam znaleźć coś do czytania. Jedyną książką w języku polskim, jaką tam znalazłem, była właśnie Biblia. Wziąłem ją i wróciłem do swojej celi. Ponownie rozpocząłem od pierwszej księgi i pierwszego rozdziału. Chyba czytałem bardziej z nudów niż z ciekawości, chociaż muszę stwierdzić, że niektóre opowieści przykuwały moją uwagę. Szczególnie podobały mi się postawy wielkich mężów, takich jak Mojżesz, Samson, Dawid czy bracia Machabeusze. Poznając ich historię, myślałem: „Też chciałbym taki być”.

Dotarłem do Księgi Hioba. Kiedy przeczytałem jego dzieje, uświadomiłem sobie, że Bóg wybiera niektórych i ich wspiera, ale skoro przyczynił się do Hiobowych nieszczęść, to jest to Bóg bardzo okrutny. Nie chciałem mieć z Nim nic wspólnego. Jaką miałem gwarancję, że ze mną nie postąpi w taki sposób jak z Hiobem?

Trzy podejścia do czytania Biblii zakończyły się fiaskiem. Można powiedzieć, że za każdym razem mówiłem Bogu: „Nie!”. Nadszedł jednak ten czwarty, przełomowy moment.

W stołówce dla bezdomnych podarowano mi malutki Nowy Testament. W nim zacząłem spostrzegać Boga w innym świetle. Już nie jako krwawego, prowadzącego wojny okrutnika, tylko kochającego Ojca, oddającego za mnie swojego Syna. Co jeszcze tam znalazłem?

Dowiedziałem się, że On chce uczynić moje życie owocnym. Zdecydowałem: „Boże, jeżeli możesz i chcesz, weź moje przesiąknięte alkoholem życie i użyj je na swoją chwałę”. Bóg na serio potraktował moje oświadczenie. Wziął mnie w posiadanie, a Jego Słowo stało się treścią mojego życia.

Kiedy dwukrotnie przeczytałem Biblię od deski, do deski, zacząłem uświadamiać sobie, dlaczego poniosłem tyle porażek, dlaczego nic się nie układało, nic nie wychodziło tak, jak to sobie planowałem. Po prostu żyłem zepsutym życiem i nie potrafiłem tego życia w żaden sposób naprawić. Gdzie tkwił błąd?

Przez długi czas jeździłem do pracy rowerem. W końcu ten mój już wysłużony wehikuł odmówił posłuszeństwa. Piasta w tylnym kole zaczęła się zacinać. Postanowiłem zabawić się w mechanika. Przecież jestem ślusarzem. Rozebrałem i złożyłem niejedną maszynę bardziej skomplikowaną od koła rowerowego.

Przyniosłem koło do domu i zabrałem się do naprawy. Podczas rozkręcania z piasty wysypały się kulki. Rozebrałem piastę na czynniki pierwsze, a nie znajdując przyczyny awarii, próbowałem ją na nowo złożyć. Tu pojawiły się komplikacje.

Nie potrafiłem umieścić kulek w poprzednim miejscu. Po kilku próbach dałem sobie spokój. W ten sposób koło przeleżało w pokoju miesiąc. W końcu, nie mając pomysłu, jak to poskładać, wziąłem koło wraz z porozkręcanymi częściami i udałem się do warsztatu rowerowego. Kiedy fachowiec od rowerów obejrzał to, co przyniosłem, stwierdził, że nie da się tego naprawić. Trzeba wymienić całe koło na nowe.

Czego nauczyłem się przez doświadczenie z zepsutym kołem? Przede wszystkim tego, że jeżeli coś się popsuło, trzeba iść do fachowca. W przypadku roweru był nim mechanik. Ale dokąd się udać, kiedy zepsuło się życie?

Do trzydziestego ósmego roku życia postępowałem tak jak na początku z kołem rowerowym – chciałem swoje życie naprawiać sam. Wiemy, jaki był tego skutek. Kiedy psuje się życie, nie możemy go naprawić na własną rękę! Taka jest prawda! Co wtedy robimy?

Kiedy nasze możliwości zawodzą, szukamy pomocy u innych. Ale czy zastanawiamy się nad tym, że życie tych ludzi, u których szukamy pomocy, też przeważnie nie funkcjonuje normalnie? Na przykład małżeństwo w kryzysie wybiera się do psychologa, prosząc go o pomoc. Okazuje się, że ten psycholog, który ma pomoc, jest w trakcie drugiego rozwodu. Nie potrafił pomoc sobie, a ma pomagać innym.

Biblia – instrukcja obsługi życia   Jezus bardzo dobitnie powiedział: „jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną” (Mt 15, 14b). Nie mam nic przeciwko psychologom, są bardzo potrzebni, ale jeżeli miałbym się do jakiegoś udać, to szukałbym takiego, którego życie jest ugruntowane w Bogu.

***

Powyższy tekst jest fragmentem książki Henryka Krzoska "Bóg znalazł mnie na ulicy i co z tego wynikło. Historia bezdomnego alkoholika". Publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.