Effata!

Aleksandra Pietryga

publikacja 25.04.2019 12:00

– Nie chcę! Nie pójdę do przedszkola! Chcę zostać z tobą. Czemu nie mogę? Nie kochasz mnie! – łzy kaskadą spływają po buzi malucha, a ty czujesz, że za chwilę pęknie ci serce...

Effata! Justyna Liptak /Foto Gość Matki i ojcowie z róż różańcowych rodziców modlą się za swoje dzieci

Zosia zachorowała. Wysoka temperatura, wymioty, biegunka. Dziecko dosłownie leciało przez ręce. Pediatra szybko podjął decyzję: dziewczynkę trzeba umieścić w szpitalu. Nastąpiło kilka koszmarnych dni na postpeerelowskim oddziale, w towarzystwie wściekle kąsających komarów. Poprawa następowała bardzo powoli. Zmęczenie sięgało już zenitu, kiedy wreszcie nastąpił oczekiwany i pełen nadziei powrót do domu. Po otwarciu drzwi optymizm opadł; w progu stał Franek, młodszy brat Zosi, z 40-stopniową gorączką...

Kiedy Paweł przeszedł do trzeciej klasy gimnazjum, oświadczył, że nie przystąpi do sakramentu bierzmowania. Rodzice, aktywni członkowie Domowego Kościoła, byli załamani. Syn ogłuchł na wszelkie argumenty, a rozmowy zwykle kończyły się kłótnią. Chłopak z dnia na dzień przestał chodzić do kościoła.

Jak tonący brzytwy

Są takie chwile w życiu rodzica, wobec których jest całkowicie bezradny i czuje, że sytuacja już go przerosła. – Oj, nieraz zdarzało mi się płakać z bezsilności – przyznaje Edyta z Tychów, mama Agatki i Oli. – Czułam się beznadziejną mamą, pozbawioną elementarnych zdolności wychowawczych i w ogóle jakichkolwiek zdolności. Jeżeli dzieci są światłem mojego życia, to w tych momentach przychodziło mi chyba płacić rachunek za prąd.... Stoję pod ścianą, w takim poczuciu klęski, i chwytam różaniec jak tonący brzytwy...

– Pamiętam, że kiedy spodziewałam się narodzin pierwszego syna, często chodziłam na adorację do pobliskiego kościoła – opowiada Ola Scelina z Chorzowa, mama Janka, Pia i Józia. – Nad tabernakulum znajduje się obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, która wyciąga rękę na wysokości serca i wskazuje na Jezusa. Jako młoda mama byłam przerażona wizją porodu, a potem wychowywania mojego dziecka. Czułam, że wszystko od teraz się zmieni i nie byłam pewna, czy jestem na to przygotowana. W bezradności zawierzałam nasze dziecko Tej, która była najlepszą Matką, i otrzymałam pewność, że cokolwiek się zdarzy, nasze dziecko jest darem od Boga.

Błogosławcie!

Przyznajmy. Nie jesteśmy idealnymi rodzicami. Możemy przeczytać setki książek o wychowaniu, poradników z serii „Jak uszczęśliwić dziecko”, a i tak prędzej czy później zdarzy nam się pobłądzić w gąszczu problemów. Zranimy boleśnie ukochane dziecko i sami zostaniemy przez nie zranieni. Może jednak zanim ustawimy się w kolejce dzieckiem do psychoterapeuty, „uderzymy” do Taty?

– Kiedy dzieci dorastały, zaczęły pojawiać się problemy wychowawcze, trudności w relacjach, spięcia, kłótnie – mówi Ola. – Jako matka miałam poczucie porażki. Razem z moim mężem Iwonem czuliśmy się bezradni. Po ludzku nie znajdowaliśmy rozwiązania tych sytuacji. Żadne rozmowy z chłopcami nie przynosiły skutku. Byliśmy załamani. Poprosiliśmy o wsparcie znajomego księdza. On pierwszy pomógł nam zrozumieć, co się dzieje. Powiedział, że często jest tak z dziećmi, gdy toczy się o nie walka, o ich serca, dobre życie, przede wszystkich o ich zbawienie. Zachęcił nas, żebyśmy się dużo modlili za naszych synów, nadal stawiali im wymagania i pomimo wszystkich przeciwności błogosławili im. Ze względu na więzy krwi, które nas z nimi łączą, mamy pełne prawo ogłaszać nad nimi zwycięstwo Jezusa i Jego Królestwa! Tak zaczęliśmy robić. Nie zawsze dzieci były chętne do wspólnej modlitwy. Buntowały się, wymawiały zmęczeniem. Nie poddawaliśmy się. Gdy spały, wchodziliśmy do ich pokoju i głośno ogłaszaliśmy nad nimi Boże królowanie i błogosławiliśmy ich. Jako matka upominałam się o każdą obietnicę, jaką Bóg nam dał wobec naszych dzieci. Głośno przynaglałam niebo, mówiąc do Maryi: nasze dzieci nie są nasze, one są Twoje. Proszę Cię, szukaj ich, prowadź, napominaj…

Po pewnym czasie zauważyliśmy, jak nasi synowie się zmieniają, jak zmienia się ich relacja do nas, do siebie nawzajem, a zwłaszcza do Pana Boga. Efekty są dla nas zaskakujące! Widzimy, jak moc modlitwy i błogosławieństwa przemienia życie naszej rodziny. To prawdziwa rewolucja.

Metoda na Różaniec

Od kilku lat rodzice z różańcami w rękach szturmują niebo. W intencji swoich dzieci modlą się wszędzie: w domu, kościele, autobusie, stojąc w samochodowym korku i spacerując z psem. To matki i ojcowie z róż różańcowych rodziców za dzieci. Grupa, oparta na zasadzie kół Żywego Różańca, powstała w czasie rekolekcji wspólnoty Marana Tha. – Za naszą Martę zacząłem się modlić, kiedy była jeszcze pod sercem Anety – wyznaje Krzysztof Posmyk z Radzionkowa, menedżer IT w dużej firmie korporacyjnej.

– Potem w tę modlitwę włączałem kolejno wszystkie dzieci. Ale dopiero trzy lata temu ktoś opowiedział nam o Różańcu rodziców za dzieci. Razem z innymi rodzicami stworzyliśmy różę i zaczęliśmy się modlić. W tym czasie syn chodził do przedszkola. Jest bystrym i żywiołowym chłopcem, wiecznie psocił, więc były na niego skargi. Pewnego dnia wychowawczyni mówi do żony, że coś niezwykłego stało się z naszym dzieckiem. Od dwóch tygodni jest grzeczniejsze, bardziej posłuszne i nie ma z nim żadnych problemów. Pytała, jakie metody wychowawcze zastosowaliśmy. Aneta na to, że nic nowego nie wprowadzaliśmy. Dopiero w domu zorientowaliśmy się, że akurat dwa tygodnie wcześniej rozpoczęliśmy Różaniec rodziców...

Raczkując na adoracji

– Dla mnie wymiernym efektem naszej modlitwy za dzieci jest między innymi zwiększenie ich odporności fizycznej – dodaje Aneta. – Wcześniej żaden sezon zimowy nie mógł obejść się bez antybiotyków, zastrzyków, szpitala. Teraz najwyżej katarek i to wszystko. Jednym z większych cudów, jakiego doświadczyliśmy od Boga, jest uzdrowienie oka jednej z naszych córeczek – opowiada. – Kiedy Emilka miała kilka tygodni, lekarka zauważyła, że kanalik łzowy jest zatkany. Początkowo mieliśmy nadzieję, że lekami i masażem uda się go udrożnić. Ale mijał czas, a oczko coraz bardziej ropiało i łzawiło. Wydawało się, że zabieg, pod pełną narkozą, jest nieunikniony. Niby nic poważnego, ale ja panicznie się tego bałam. Modliłam się i miałam nadzieję, że Pan sprawi, że zabieg nie będzie potrzebny. W pewien czwartek mieliśmy stawić się na oddziale. Kilka dni wcześniej uczestniczyliśmy w adoracji, po której kapłan udzielał indywidualnego błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Emilka, która miała kilka miesięcy i raczkowała po posadzce, na ten jeden moment zatrzymała się i spojrzała prosto na monstrancję. To było niezwykłe u takiego maleństwa. W ciągu kilku godzin po modlitwie wydawało mi się, że jest poprawa. Ale nikomu o tym nie mówiłam. W środę pojechaliśmy do pani doktor i okazało się, że zabieg nie jest już potrzebny...

Ola Scelina ze wzruszeniem opowiada, jak modlitwa słowem Bożym uzdrowiła ich synka. – Józio jest dzieckiem niepełnosprawnym, z zespołem Downa. Późno zaczął chodzić, mało mówi. W dniu jego narodzin usłyszałam w sercu wyraźne słowa: „Dziękuj za niego”. Dziękczynienie sprawiło, że zamiast żalu i buntu doświadczyłam ogromnej radości i pewności, że Bóg dał mi życie Józia i nie pomylił się. Kiedyś, poruszona świadectwem Witka Wilka, który razem z żoną modlił się o słuch dla ich synka słowami „Effata”, zaczęłam tak właśnie się modlić: „Panie, Effata. Otwórz umysł Józia, jego oczy, uszy, usta...”. Poprosiliśmy z mężem księdza na rekolekcjach, by modlił się razem z nami. Ksiądz nałożył ręce na Józia. Nasz synek stał, taki mały z pochyloną główką, słuchając naszej modlitwy. Następnego dnia, gdy się obudził, zaczął wymawiać słowo: „Mamusia”. Mówił to wiele razy. Powtarzał, jakby rozkoszował się dźwiękiem nowego wyrazu. Za kilka godzin w jego ustach pojawiło się kolejne nowe słowo: „Tatuś”. A po kilku dniach powiedział po prostu: „Effata”.