Panna młoda z ulicy

Andrzej Macura

publikacja 08.10.2014 20:39

Garść uwag do czytań na XXVIII niedzielę zwykłą roku A z cyklu „Biblijne konteksty”.

Panna młoda z ulicy Roman Koszowski /Foto Gość Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie

Są ludzie, którzy za weselami nie przepadają. Ale należą raczej do wyjątków. Zresztą często jak juz przyjdą, to i tak nieźle się bawią. Zasadniczo większość wesela lubi. Tyle radości, dobrego jedzenia i okazji do rozmów.... W tym właśnie klimacie obracają się czytania XXVIII niedzieli zwykłej roku A. To zapowiedź i jednocześnie zaproszenie na ucztę. Z niespodziewanym zakończeniem.

1. Kontekst pierwszego czytania Iz 25, 6-10a

Izajasz był prorokiem dość burzliwych czasów. Patrzył miedzy innymi, jak pod ciosami Asyrii pada Izrael, drugie bok Judy państwo powstałe z dziedzictwa króla Dawida. Zdawał sobie sprawę, że to konsekwencje odstąpienia od przymierza, jakie Lud Wybrany zawarł niegdyś z Bogiem na Synaju. Po prostu Bóg przestał się o swój niewierny naród troszczyć. Prorok nie tylko analizował jednak przeszłość, by rozumieć teraźniejszość. Jako przystało na proroka widział też przyszłość. I to czasem bardzo odległą.

Czytany tej niedzieli fragment Izajasza to część tzw. Apokalipsy Izajasza. Jak każda Apokalipsa strasznie skomplikowana. Przenikają się w niej przeszłość, teraźniejszość, przyszłość bliska i przyszłość niezmiernie odległa. Ta jego wizja zda się dotyczyć czasów ostatecznych. Prorok zapowiadaa w niej nie tyle klęski i sąd nad Izraelem czy Judą, ale nad całym światem. Warto też zauważyć, że ten fragment Izajasza zawiera też sporo obietnic, sprowadzających się właściwie do jednej: Bóg potrafi się o swoich wybranych zatroszczyć.

W kontekście czytanej tydzień wcześniej Izajaszowej „Pieśni o winnicy”, w której prorok zapowiadał odrzucenie Narody Wybranego uderza inna, mniej znana, a znajdująca się pod koniec Izajaszowej Apokalipsy (Iz 27, 2-5).

W ów dzień [powiedzą]: Winnica urocza! Śpiewajcie o niej!  Ja, Pan, jestem jej stróżem; podlewam ją co chwila, by jej co złego nie spotkało, strzegę jej w dzień i w nocy. Nie czuję gniewu. Niech Mi kto sprawi [w niej] ciernie i głogi! Wypowiem mu wojnę, spalę je wszystkie razem! Albo raczej niech się uchwyci mojej opieki, i zawrze pokój ze Mną, pokój ze Mną niech zawrze!

Winnicą jest pewnie Izrael. Tym, który chce zasiać w nim ciernie i głogi pewnie poganie. A Bóg nie tylko zapowiada, że ochroni swoją winnicę przed tymi niecnymi zakusami, ale nadto proponuje, by wrogowie Izraela zawarli z Nim, Bogiem, pokój. Dziwne prawda? Wróg może zostać pokonany, ale Bóg wcale nie chce go zniszczyć. Proponuje pokój... I w podobnym, dziwnym duchu utrzymane jest wcześniejsze proroctwo o uczcie, które czytane jest w kościele tej niedzieli.

Pan Zastępów przygotuje
dla wszystkich ludów na tej górze
ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win,
z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win.
Zedrze On na tej górze zasłonę,
zapuszczoną na twarz wszystkich ludów,
i całun, który okrywał wszystkie narody;
raz na zawsze zniszczy śmierć.
Wtedy Pan Bóg otrze
łzy z każdego oblicza,
odejmie hańbę od swego ludu na całej ziemi,
bo Pan przyrzekł.
I powiedzą w owym dniu: Oto nasz Bóg,
Ten, któremuśmy zaufali, że nas wybawi;
oto Pan, w którym złożyliśmy naszą ufność:
cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia!
Albowiem ręka Pana
spocznie na tej górze.

Hmmm... Na jakiej górze? W tekście tego proroctwa tego nie ma. W kontekście jest mowa o mieście; mieście które zostanie zburzone. Może więc chodzić o miasto położone na jakiejś górze. A tu jako pierwsze nasuwa się Jerozolima. Nie tylko dlatego, że to miasto najbardziej nam w Ziemi Świętej znane :). Przynajmniej z nazwy. To ono było przecież stolica Judy i ono miało upaść. Więc... Jeśli prorok w swojej wizji mówiąc (dwa razy) o „tej górze” miał na myśli Jerozolimę, proroctwo natychmiast nabiera  niesamowitej treści.

Bo co w nim mamy? Z jednej strony zapowiedź odjęcia hańby od Narodu Wybranego, Izraela (nie w sensie Królestwa Północnego, ale całego dziedzictwa Abrahama). Z drugiej jest to zapowiedź uczty dla wszystkich narodów, nie tylko Izraela. Izrael będzie tu w pewnym sensie gospodarzem. I na tym ma polegać jego wywyższenie: jest współgospodarzem dla uczty wyprawionej przez Boga dla wszystkich narodów.

W tym dniu Bóg ma też zedrzeć zasłonę, przez którą narody te nie widziały jak trzeba. Kogo albo czego? Pewnie chodzi o samego Boga i całą prawdę o świecie. Będzie to więc dzień, w którym narody przejrzą. A jednocześnie w tym dniu Bóg „raz na zawsze zniszczy śmierć” i „otrze łzy z każdego oblicza”.

Skojarzenia? Wydarzenia Triduum Paschalnego.

  • Najpierw jest Jerozolima i góra w tym mieście. Golgota.
     
  • Potem ta zasłona przybytku, która w chwili śmierci Jezusa rozdziera się  na dwoje odsłaniając najświętsze miejsce jerozolimskiej świątyni;  miejsce w którym, jak wierzyli Izraelici przebywał sam Bóg. To symbol. Oto już nie tylko kapłan, ale wszyscy maja bezpośredni dostęp do Boga. Zdarta zostaje więc i ta symboliczna zasłona, która nie pozwala narodom widzieć...
     
  • Śmierć Jezusa na krzyżu jest tym momentem, w którym dokonuje się zbawienie człowieka. Każdego człowieka, wszystkich narodów. Nadzieje, które Izrael w Nim pokładał nie tylko się spełniły, ale okazały się maleńkie w stosunku do tego, co Bóg przygotował. Bo zaplanował pokonanie największego wroga człowieka, śmierci. Dlatego łzy już nie są potrzebne. No, chyba że łzy szczęścia.
     
  • No i jest uczta. Uczta Nowego Przymierza. Uczta, którą wyprawia sam Jezus, karmiąc ucztujących swoim Ciałem i Krwią. Doprawdy – pamiętając o niedosłowności takiego określenia –  najlepsze mięso i najprzedniejsze wino...
     
  • Przez wszystkie te wydarzenia Bóg zdejmuje hańbę z ciągle uciemiężonego Izraela. Nadzieje tego narodu okazują się mieć sens. Bóg daje zbawienie, którego żadne ziemskie królestwo dać nie może. Izrael zawsze już będzie występował w roli tego, który pomógł Bogu spełnić Jego zbawcze plany wobec wszystkich narodów.

Ha. Takie proste? Oczywiście że nie. To przecież fragment zapowiedzi apokaliptycznej. Czyli takiej, w której bliska przyszłość miesza się z przyszłością czasów ostatecznych. Trochę jak u świętego Jana w Apokalipsie. Też zapowiada jakąś ucztę. Ucztę godów Baranka. I mówi: „błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Godów Baranka”. Używamy tych słów w liturgii, przed sama Komunią. Wtedy też mają tę niewygodną dwuznaczność. Błogosławieni którzy zostali wezwani do karmienia się Ciałem Chrystusa na Eucharystii. Ale to przecież jednocześnie ci zaproszeni na ucztę w niebie...

Niesamowite to proroctwo Izajasza, prawda?

2. Kontekst drugiego czytania Flp 4, 12-14. 19-20

Podobno jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W wypadku drugiego czytania tej niedzieli na pewno ;-). Przytoczmy wywód św. Pawła z którego pochodzi drugie czytanie tej niedzieli w całości. Tekst czytania pogrubioną czcionką.

Także bardzo się ucieszyłem w Panu, że wreszcie rozkwitło wasze staranie o mnie, bo istotnie staraliście się, lecz nie mieliście do tego sposobności. Nie mówię tego bynajmniej z powodu niedostatku: ja bowiem nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem. Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. W każdym razie dobrze uczyniliście, biorąc udział w moim ucisku. Wy, Filipianie, wiecie przecież, że na początku [głoszenia] Ewangelii, gdy opuściłem Macedonię, żaden z Kościołów poza wami jednymi nie prowadził ze mną otwartego rachunku przychodu i rozchodu, bo do Tesaloniki nawet raz i drugi przysłaliście na moje potrzeby. Mówię zaś to bynajmniej nie dlatego, że pragnę daru, lecz pragnę owocu, który wzrasta na wasze dobro.

Stwierdzam, że wszystko mam, i to w obfitości: jestem w całej pełni zaopatrzony, otrzymawszy przez Epafrodyta od was wdzięczną woń, ofiarę przyjemną, miłą Bogu. A Bóg mój według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę. Bogu zaś i Ojcu naszemu chwała na wieki wieków! Amen.

„Rozkwitło wasze staranie o mnie”, „jestem w pełni zaopatrzony otrzymawszy od Epafrodyta od was wdzięczną woń”. Elegancko, prawda? Jak widać kwestia utrzymania Apostołów w starożytnym Kościele też bywała tematem drażliwym. Nie wszyscy byli w tej kwestii tak wyrozumiali bezpośredni jak mieszkańcy Filippi. Pewnie dlatego że Filippi było miastem emerytowanych legionistów. Kto jak kto, ale byli żołnierze wiedzieli, że do prowadzenia misji kasa jest potrzebna i już. Nie ma co udawać, że jest inaczej.

Jednocześnie Paweł daje tu przykład właściwego podejścia do dóbr materialnych: „umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować (...) i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku”. A jednocześnie mówi swoim darczyńcom „Bóg zapłać”. Dosłownie: „Bóg mój według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę”.

Drugie czytania niedzielnej liturgii zasadniczo nie są jakoś specjalnie dobierane do pozostałych. Czy tym razem coś je łączy? Raczej nie. No, może prócz tego, że czekając na rozpoczęcie uczty łatwiej znosi się głód i inne niedostatki. Chrześcijanin jest pielgrzymem. Nagroda czeka go dopiero na końcu drogi. Dopóki wędruje może być różnie: raz gorzej raz lepiej. Ale czym tu się przejmować? Jak się zmierza do domu, w którym wszystkie potrzeby zostaną zaspokojone, codzienne niedostatki mają znaczenie drugorzędne.

3. Kontekst Ewangelii Mt 22, 1-14

To już trzeci raz, gdy w niedzielę słyszymy Ewangelię z tej części Mateuszowego dzieła, w którym Jezus wchodzi w ostrą polemikę z Żydowskimi przywódcami. Tym razem, po przypowieści o dwóch synach i o rolnikach-rozbójnikach, czas na przypowieść o uczcie weselnej, którą król wyprawia swojemu synowi.

Skąd te wszystkie mocne słowa Jezusa? Czyż zasadniczo dla grzeszników nie był łaskawy i miłosierny? Owszem. Tylko tu w grę wchodzi przewrotność. Swoista duchowa ślepota, która zadowolona z siebie nie pozwalała dostrzec przywódcom Izraela własnej obłudy, fałszu i wielu poważnych niegodziwości. Przesada?

Bezpośrednio przed tymi trzema przypowieściami arcykapłani i starsi ludu pytają Jezusa jakim prawem naucza; kto mu dał taka władzę. On najpierw chce usłyszeć od nich odpowiedź na pytanie o chrzest Jana: czy pochodził od Boga czy od ludzi. Przywódcy uchylają się od udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. To wygodne, bo gdyby powiedzieli, że od Boga, to naraziliby się na uwagę dlaczego w takim razie mu nie uwierzyli. Gdyby zaś powiedzieli że to był uzurpator, to naraziliby się na gniew ludu, który miał go za proroka. Widać więc ewidentnie, że przywódcom wcale nie zależało na jakimś poszukiwaniu prawdy. Wiedzieli swoje, pod swoje tezy umieli nagiąć każdą sytuację. Byle zachować swoją uprzywilejowana pozycję. Jezus zaś usiłuje im powiedzieć – jak to czytaliśmy przed tygodniem – że nadchodzi czas, gdy tę swoją pozycję stracą, bo i królestwo którego czuli się ministrami i ważnymi urzędnikami przestanie istnieć.

Przypowieść o uczcie wpisuje się w ten spór. I w tym kontekście w pierwszym rzędzie należy ją widzieć. Dopiero potem powinna skłaniać do zastanowienia się, na ile to my jesteśmy wymawiającymi się od przyjścia na proszoną ucztę. Przytoczmy więc jej tekst.

Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu: „Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.

Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę». Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa; a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali.
Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić.

Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami.

Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów». Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.

4. Warto zauważyć

Nie chcieli przyjść na ucztę i zaraz taki ambaras? Mamy pewnie w uszach Łukaszową wersję tej przypowieści, w której wszystko, opowiedziane zresztą w innym kontekście, nie jest tak jasne. Tu jednak sprawy wyglądają inaczej. To nie była byle jaka uczta. I nie przez byle kogo przygotowana. To uczta weselna królewskiego syna. I gdy król sam prosi, przyjść nie tylko wypada. To wręcz obowiązek. Tymczasem poddani zwyczajnie lekceważą władcę. Nie są obłożnie chorzy, nie przyszło im zajmować się jakimiś super ważnymi sprawami. Idą do swoich codziennych zajęć. Jeden na pole, drugi do swojego kupiectwa. A jeszcze inni posuwają się do znieważenia królewskich sług i zabicia ich. Gniew króla jest więc jak najbardziej słuszny....

To oczywiście przypowieść. Królem jest Bóg, Synem – Syn Człowieczy, sam Jezus. Sługami przywódcy Izraela. To oni gardzą Bogiem i jego planami stawiając ponad nimi swoje własne sprawy. I posuwają się nawet do zabijania Bożych wysłanników. Stąd Boży gniew i późniejsze stwierdzenie, że zaproszeni nie byli uczty godni.

Ale jako że uczta jest gotowa (czyli Boże zamysły są ciągle aktualne) stąd  zaproszenie skierowane do wszystkich: jak pisze Mateusz zarówno złych jak i dobrych. To zapowiedź faktu, że teraz na ucztę weselną zaproszeni zostają wszyscy, jak leci. Wszyscy, których spotkają królewscy słudzy. Czyli już nie przywódcy Izraela, ale zwykli ludzie. I pewnie to zarówno Żydzi jak poganie.

A co z tą godową szatą, której zabrakło jednemu z biesiadników? Rozważania typu „skąd ludzie z ulicy mieli mieć odpowiednie szaty” albo „biesiadnicy musieli mieć czas na przebranie się” o tyle nie maja tu sensu, że to nie opis jakiegoś prawdziwego wydarzenia, ale przypowieść. Ważne, co się pod owym brakiem szaty godowej kryje.

Warto zauważyć, że jeśli człowiek nie został zmuszony do założenia jakiegoś mundurka, ubranie najczęściej wyraża jego styl, jego wnętrze. Ten ubiera się na czarno, ten na kolorowo, ten oficjalnie, ten na sportowo. A ten chodzi ubrany jak łachmyta i faktycznie cos z łachmyty w sobie ma. Także w Biblii  szata to często jakby drugie ja człowieka. To emanacja jego wnętrza. Opętany z Gerazy jest dziki, biega prawie goły, a gdy Jezus go uzdrawia przyjmuje na siebie jakieś ubranie. Czyli wraca do społeczeństwa. Jezusowe szaty w czasie przemienienia lśnią, co jest znakiem Jego nadzwyczajności. Tajemniczy młodzieniec w Ogrójcu zostawia swoja szatę w rękach chcących go pochwycić i nagi ucieka, a w grobie Jezusa w dzień zmartwychwstania znów pojawia się ubrany w białą szatę. Nie o zewnętrzna szatę w naszej przypowieści pewnie chodzi. Chodzi o wnętrze, której ta szata jest symbolem.

Na ucztę zaproszeni zostali przypadkowi ludzie – źli i dobrzy napisał Mateusz. A jednocześnie tylko jeden z nich nie ma godowej szaty i zostaje wyrzucony z uczty. Bo widać tylko w tym jednym niespodziewane zaproszenie na wesele królewskiego syna nie wywołało przemiany wnętrza. I pozostał człowiekiem byle jakim. Czyli niegodnym uczty.

Pozostaje odpowiedź na najtrudniejsze pytanie. Co to za uczta, na którą nie przyjdą pierwotnie zaproszeni, a wezmą w niej udział ludzie przypadkowi? Można zwyczajnie powiedzieć, że to najpewniej uczta zbawionych w niebie. Czyli symbol szczęścia i radości, jaka czeka odkupionych. Sęk jednak w tym, że to nie byle jaka uczta. Uczta, jakich może być wiele. To przecież zaślubiny Syna. Czyli samego Jezusa Chrystusa! Nasuwa się więc pytanie: a kto jest szczęśliwa Panna Młodą?

Tego w tekście Mateusza już nie ma. Ale motyw „godowy” pojawia się w Apokalipsie, gdzie jest scena „godów Baranka”. Panną młodą jest tam odkupiona ludzkość. A same zaślubiny są „znakiem głębokiego zjednoczenia stworzenia i Stwórcy w radości i pokoju” (św. Jan Paweł). Wynikającym z tego – chciałoby się dodać w duchu Izajasza  z pierwszego czytania – że nie ma już łez i nie ma śmierci

Zaskakujące, prawda? Wynika z tego, że zebrani z ulic i opłotków na weselne gody królewskiego Syna sami stają się (zbiorową) panną młodą. Niesamowite...

5. W praktyce

  • Bóg chce zbawienia każdego człowieka. Swoim sługom mówi, że mają na Jego ucztę zaprosić wszystkich, których spotkają. Złych i dobrych. To dla nas ważne wyzwanie. My, Jego sługi, też powinniśmy zapraszać wszystkich. Złych i dobrych. To nie nasza sprawa, czy ktoś jest tego godny czy nie. Zresztą często się okazuje, że pod wpływem zaszczytu człowiek się zmienia, przywdziewa odpowiednią szatę. A tymi, którzy okażą się tej uczty niegodni  zajmie się już sam Bóg.
  • To trochę dziwne, że Jezus, tak wyrozumiały dla grzeszników tak bezlitośnie piętnuje przywódców Izraela. Dlaczego? Odpowiedź – przypomnę – widać w przypowieści o zaproszonych na ucztę. Chodzi o lekceważenie Boga. O pełną pogardy postawę mająca pokazać, że nie jest On do niczego potrzebny. Przywódcy Izraela ten właśnie najgorszy grzech popełniali. Nie słuchali proroków, nie posłuchali Jana Chrzciciela i nie posłuchali Jezusa.

    Oczywiście w każdym grzechu ten motyw lekceważenia Boga się przebija. Nie jest jednak dominujący. Człowiek nie idzie do Kościoła, bo jest leniem, kłóci się  z rodzicami, bo coś go w ich postawie uwiera, zabija, bo jest na kogoś wściekły, cudzołoży, bo ulega żądzom, kradnie, bo chce być bogatszy, kłamie, bo chce pokazać że inni są gorsi. Najczęściej jednak w tych sytuacjach nie stawia się ponad Bogiem. Wie, że niewiele znaczy.  

    Przywódcy Izraela czcili Boga. Tyle że takiego, jakiego sobie wyobrazili. Prawdziwy Bóg, żywy, działający,  nie był im potrzebny. Wykorzystywali Go do swoich celów, ale On miał się nie wtrącać, bo oni wiedzieli lepiej. I chyba na tym polegał głównie ich grzech.

    Czytając historię biblijną można zauważyć, że dla Boga grzech pogardzania Nim, lekceważenia Go, zawsze był czymś najgorszym. Bóg wiele potrafił człowiekowi wybaczyć. Abrahamowi niedowierzanie, Jakubowi przebiegłość, Dawidowi cudzołóstwo i mord. Bo ci ludzie mimo swoich słabości i wątpliwości ciągle pamiętali, że nie są ponad Bogiem. Bóg jednak reagował ostro, gdy Izrael zachowywał się, jakby Bóg nie był mu do niczego potrzebny.

    To nie tak, że Bóg jest wrażliwy na swoim punkcie. Chodzi o to, że lekceważenie Boga to główne źródło nieszczęść człowieka. Na tym przecież polegał grzech pierwszych rodziców. Na nieposłuszeństwie spowodowanym przeświadczeniem, że Bóg coś ukrywa; ale jeśli się to coś odkryje, nie będzie już potrzebny. I cała historia zbawienia jest nakierowana wcale nie na to, żeby ludzie przestali grzeszyć. Przede wszystkim Bóg chce, by na nowo Mu zaufali. A wtedy grzech też znika...

    Przypowieść o zaproszonych na ucztę, którzy zaczęli się wykręcać to wyzwanie także dla nas. Zwłaszcza dla tych, którzy czują się w jakiś sposób bardziej wierzącymi, głębiej związanymi z Kościołem. Nam też grozi, że w pewnym momencie staniemy się tak pewni swojej (rzekomej) świętości i pobożności, że prawdziwy Bóg do niczego nam już nie będzie potrzebny.

    Sprzeczność? Skądże. Przecież ta rzekoma świętość i pobożność, podobnie jak u faryzeuszów, czerpie swoje samozadowolenie ze spraw drugorzędnych. W sprawach zasadniczych jak oddawanie czci Bogu przez wcielanie w życie Jego przykazania miłości, bywa jednak całkiem bezbożna. Dziwne, prawda? Bezbożna pobożność...