Ja i mój dom chcemy służyć Panu

Monika Łącka

publikacja 06.04.2015 06:20

– Byłem jak umarły, a wróciłem do żywych. To Jezus mnie uratował, a miejscem spotkania Zmartwychwstałego była Galilea – opowiada Darek Staśko.

– Codzienna wspólna modlitwa słowami Pisma Świętego to spotkanie z naszym Przyjacielem, który żyje w nas – przekonują Karolina i Rafał Monika Łącka /Foto Gość – Codzienna wspólna modlitwa słowami Pisma Świętego to spotkanie z naszym Przyjacielem, który żyje w nas – przekonują Karolina i Rafał

Dariusza Staśko do uczestnictwa w rekolekcjach „Nowe Życie” trzy lata temu namówiła przyjaciółka. – Znała Galileę i miała w sercu pewność, że i ja powinienem tam jechać. Nie chciałem, ale ona prosiła, dzwoniła, pisała esemesy. A ja nie czułem się godny, żeby ludzie na mnie patrzyli, a co dopiero Bóg… – wspomina Darek.

Żyłem w grzechu…

W końcu pojechał. – Już pierwszego dnia rekolekcji usłyszałem coś, co zwaliło mnie z nóg. Jechałem z przekonaniem, że dla takiego grzesznika jak ja nie ma szans, a Bóg dał mi słowo, że mnie kocha – pomimo moich grzechów – wspomina. Darek swoją przygodę z alkoholem zaczął, mając 17 lat – najpierw „niewinnie”, a potem pił już bez końca. 15 lat temu zostawił też żonę i córkę, związał się z inną kobietą.

– Żyłem w grzechu, w rozpuście i jeszcze bardziej pogrążałem się w alkoholu, przez który niejeden raz straciłem pracę. Oszukiwałem się, że jestem wolnym człowiekiem, bo nikt nie zabroni mi picia i imprez. W głębi serca uważałem jednak, że jestem nikim i staczam się – wyznaje. Do kościoła raczej nie chodził. Myślał, że są tam ludzie „godni”, którzy Boga kochają, bo się modlą. – A ja byłem przecież wyrzutkiem społeczeństwa. I nagle w Stryszawie poczułem, że Bóg naprawdę mnie kocha. Uwierzyłem w Jego słowa tak bardzo, że chciałem coś w sobie zmienić. Jezus zareagował na to zielone światło i dzięki modlitwie ludzi ze wspólnoty wkroczył w moje życie. Unormował mój czas pracy, relacje z bliskimi. Z dnia na dzień zabrał alkohol i papierosy, a paliłem po 40 dziennie – opowiada.

Jak przekonuje, Duch Święty, którego prosił o pomoc, przygotował też jego żonę na rozmowę. Po 15 latach zadzwonił do niej, by przeprosić za wszystkie krzywdy, a ona przyjęła to spokojnie i choć nie wrócili do siebie, dziś utrzymują „pokojowe” kontakty. – Nawet córka mnie nie odrzuciła. Słowa wielkanocnej sekwencji: „Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja, a miejscem spotkania będzie Galilea”, stały się moim udziałem. 2 tysiące lat po zmartwychwstaniu, w stryszawskiej Galilei, spotkałem żywego Jezusa. Albo raczej: On pozwolił, bym Go spotkał, by stał się cud – nie kryje wzruszenia Darek, obecnie animator jednego z Domów Zmartwychwstania, czyli prywatnych domów, w których odbywają się cotygodniowe spotkania modlitewne Galilei. – Nadzieja jest w Jezusie. W Nim mam obumierać, zmartwychwstawać z upadków i dla Niego mam mieć coraz więcej miejsca w sercu. Żyć od Paschy do Paschy – przekonuje.

Chcemy służyć Panu!

– Byłem świadkiem tego cudu. Pamiętam dzień, gdy Darek przyjechał do Stryszawy. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że Pan już na „dzień dobry” mocno go dotyka i przemienia serce – mówi Radosław Kwiatek, koordynator Krakowskiej Winnicy Galilei (cała wspólnota dzieli się na wiele lokalnych winnic), która swoim zasięgiem obejmuje też miejscowości znajdujące się w diecezjach kieleckiej i świętokrzyskiej. Radek wraz z żoną Lidką i trojgiem dzieci witają gości słowami: „Ja i mój dom chcemy służyć Panu” (Joz 24,23). – Ten cytat jest na każdym z Domów Zmartwychwstania Galilei. To motto naszego życia, bo wybraliśmy Jezusa na naszego Pana i zaprosiliśmy Go, by mieszkał w tym domu na pierwszym miejscu. Chcemy też, by nasz dom był miejscem służby – Bogu i ludziom – opowiadają Kwiatkowie. A Bóg od samego początku wybrał ich dom na swoje miejsce. Najpierw pomógł im dokończyć jego budowę, a potem powołał ich do Galilei, by w Zabawie k. Niepołomic założyli Dom Zmartwychwstania. A w Galilei spotkali żywego Jezusa.

– Po studiach zacząłem pracować, żeby się dorobić, a Bóg nie był mi do tego potrzebny. Pozornie było wspaniale, a znajomi zazdrościli mi zagranicznych wyjazdów, samochodów, tego, jak żyłem. A ja w sercu czułem pustkę. Żeby to zagłuszyć, mocno imprezowałem. Żona pokazywała mi, że nie tędy droga, ale jeszcze tego nie rozumiałem – opowiada Radek. Bóg jawił mu się wtedy jako ktoś surowy, karzący, będący w dalekim niebie. Ktoś, kto podobno kocha człowieka. Ale żeby jego też…? W końcu znajomy powiedział mu o Stryszawie – że są tam ludzie, którzy się modlą, organizują czuwania. – Nie powiedział tylko, że to wspólnota charyzmatyczna. Gdy zobaczyłem ludzi „mamroczących pod nosem” (nie wiedziałem, że to modlitwa w darze języków), pomyślałem: „Sekta. Gdzie ja jestem?!” – śmieje się Radek. Były tam też jednak: krzyż, obraz Matki Bożej, Najświętszy Sakrament, Msza św., kapłan i pełna radości atmosfera. – Czułem się zdezorientowany, ale wiedziałem, że chcę tam wrócić – dodaje.

Umierając, myślał o tobie

Wrócił, na rekolekcje „Nowe Życie”. – To był czas, gdy spałem po 3 godziny na dobę, pracując dla trzech biur. Rodzina zeszła na dalszy plan. Trzy lata tak wytrzymałem. W końcu zdecydowałem, że coś się musi zmienić. Na rekolekcjach wyłączyłem komórkę i powiedziałem do Boga, że jeśli coś dla mnie ma, to niech mi to da teraz – opowiada R. Kwiatek. W Stryszawie po raz pierwszy poczuł w sercu Bożą miłość. To odczucie, które powala. A potem oddał Jezusowi życie i przyjął Go jako Pana i Zbawiciela. – Bóg bardzo delikatnie zaczął wtedy naprawiać wiele spraw, dając mi na początek, podczas modlitwy o wylanie Ducha Świętego, dar łez. Łez, które oczyszczają i przynoszą pokój. Z kolei Lidkę Duch Święty dosłownie ukołysał – wspomina. Na „Nowe Życie” z mężem jechać nie mogła, bo tuż przed rekolekcjami rozchorowała się jak nigdy wcześniej i nigdy później. Za jakiś czas pojechała sama. – I też poczułam Bożą miłość, która przemienia i uczy przebaczenia – mówi. W domu rodzinnym niczego jej nie brakowało, ale nie nauczyła się w nim okazywać miłości.

– Gdy miałam 3 lata, moja siostra została zamordowana. Dla rodziców to był wielki cios, a w sercu mamy była potężna rana. Dopiero niedawno to zrozumiałam, ale z takim obciążeniem weszłam w małżeństwo. Miałam problem, by na słowa Radka: „Kocham cię” odpowiedzieć tak samo. Mówiłam: „Ja ciebie też…” – opowiada. Podczas rekolekcji Bóg, którego spotkała w Galilei, wypełnił jej serce miłością. – Poczułam się ukojona matczyną i ojcowską miłością, której mi brakowało. Nagle zaczęły goić się rany z dzieciństwa, przebaczyłam mamie i po powrocie pierwsza poszłam powiedzieć jej, że ją kocham. A potem powiedziałam to mężowi i dzieciom. Dziś modlę się, by i mama doświadczyła takiego ukojenia jak ja – wyznaje Lidka i razem z mężem przekonuje, że Zmartwychwstałego można spotkać w Galilei 5 kwietnia 2015 r., ale też w każdym innym miejscu i czasie. – On puka i czeka, czy Go wpuścisz do serca. Ma wyryte twoje imię na rękach. Umierając na krzyżu, myślał też o tobie i wieczność z tobą zaplanował – mówią.

Przyjaciel, który się troszczy

Mieszkający w Niepołomicach Karolina i Rafał Górowie wiele razy mijali dom Lidki i Radka zastanawiając się, „kto ma takie fajne ogrodzenie”. – Do Galilei trafiliśmy, gdy nasze kilkuletnie małżeństwo praktycznie już nie istniało. Mieszkaliśmy osobno i nikt nie dawał nam szans – także my sami. Dał nam ją Jezus. Ratunek zaczął się od rekolekcji „Nowe Życie”, na które pojechał Rafał – mówi Karolina. – Pojechałem z nastawieniem obojętnym, a spotkałem żywego Boga – opowiada Rafał. Po powrocie razem poszli na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie do kościoła oo. zmartwychwstańców na Woli Duchackiej. Jedna z osób zaprosiła ich wtedy na spotkania domowe. Początkowo niechętni, trafili do… Lidki i Radka. – Ciepłem i serdecznością rozłożyli nas na łopatki. Zobaczyliśmy też, że ludzie z Galilei naprawdę żyją tym, w Kogo wierzą. I tak podjęliśmy wyzwanie, by odbudować małżeństwo – wspominają. Karolina postawiła jednak warunek, by Rafał zrezygnował z pracy, która pochłaniała go bez reszty.

– Do szefa z wypowiedzeniem szedłem, modląc się do Ducha Świętego o pomoc, bo szef nigdy nikomu nie pozwolił zwolnić się z dnia na dzień – mówi Rafał. – Udało się. Od tego czasu Jezus, nasz najlepszy Przyjaciel, jest u nas na pierwszym miejscu – we wszystkim. Także wtedy, gdy oboje nie mieliśmy stałej pracy. – Cały czas budujemy nasze małżeństwo i relacje z Bogiem, bo problemy w cudowny sposób nie zniknęły. Gdy pierwszy raz ogłaszałam Jezusa moim Panem i Zbawicielem, płakałam ze strachu. Dziś wiem, że On dał mi wtedy ogromną łaskę i odtąd w szczególny sposób troszczy się o nas. Dzisiaj codziennie (już bez strachu, ale z wielką radością) ogłaszam Jezusa Panem mojego życia. Jezus żyje – nie ma wątpliwości Karolina. Cała rozmowę z Lidką i Radkiem oraz z Karoliną i Rafałem można przeczytać w Wielkanoc i Poniedziałek Wielkanocny na krakow.gosc.pl.

Galilea

Ewangelizacyjna Wspólnota Chrystusa Zmartwychwstałego powstała w 1992 r., a założył ją o. Krzysztof Czerwionka CR. Od tego czasu wspólnota, która wyrosła z charyzmatu oo. zmartwychwstańców, rozrosła się na cały świat i dziś należy do niej ok. 2 tys. osób – w Polsce, Niemczech, Norwegii, Austrii, Bułgarii, Holandii, Anglii, Czechach, a nawet na Ukrainie. Jest wszędzie tam, gdzie wyjeżdżają galilejczycy i gdzie zakładają Domy Zmartwychwstania. Macierzysty dom „Galilei” – Centrum Ewangelizacji i Modlitwy – znajduje się w małopolskiej Stryszawie. Tam jednym z dzieł wspólnoty jest Szkoła Nowej Ewangelizacji św. Marka, która prowadzi kursy ewangelizacyjne i rekolekcje. Bóg działa tam bardzo mocno.

TAGI: