Medytacje biblijne

Paweł Kozacki OP

publikacja 16.11.2009 10:10

Są to fragmenty książki Szczęśliwe wariactwo. Medytacje biblijne. Zamieszczamy je za zgodą Wydawnictwa Znak

Medytacje biblijne



Królestwo w promieniu dwóch metrów - Uroczystość Chrystusa Króla :.

Ryzyko Boga - I Niedziela Adwentu :.

Prostowanie ścieżek - II Niedziela Adwentu :.

Radujcie się w Panu - III Niedziela Adwentu :.

Święta Rodzina - IV Niedziela Adwentu :.

Przedwieczny narodziłby się w czasie - Narodzenie Pańskie :.

Niedziela Prawdziwej Rodziny - Niedziela Świętej Rodziny :.

Theotokos - Świętej Bożej Rodzicielki Maryi:.

Zaopiekuj się Słowem - II Niedziela Narodzeniu Pańskim :.

Posługa chrzestnego - Niedziela Chrztu Pańskiego :.

 

UROCZYSTOŚĆ CHRYSTUSA KRÓLA
Dn 7,13-14; Ps 93; Ap 1,5-8; J 18,33b-37

Królestwo w promieniu dwóch metrów



W naszym kraju często toczą się wojny polityczne. W ich trakcie przykry jest dla mnie fakt, że po obu stronach barykady stoją ludzie, którzy przyznają się do tego samego Mistrza, czasem spotykają się na tej samej mszy świętej, co nie przeszkadza im wypowiadać pod swoim adresem najcięższych zarzutów.
W takim kontekście staje przed nami Król Wszechświata i mówi: „Kró­lestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd". Zaraz potem Ten, który jest Prawdą, dopowiada: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu".
Pierwsze zdanie będzie chętnie przywoływane przez wyznawców poglądu, że należy się trzymać jak najdalej od polityki. Królestwo Jezusa nie jest z tego świata i w dążeniu do poszerzenia jego granic nie powinno się korzystać ze środków, które oferuje władza doczesna. W historii próby wykorzystania au­torytetu państwa do umocnienia wiary i moralności niejednokrotnie kończyły się grzechami niewiary i niemoralności.
Zwolennicy społecznego zaangażowania będą z kolei dowodzić, że bez względu na sytuację społeczną czy polityczną, uczniowie Chrystusa powinni stawać po stronie prawdy, bronić wartości powierzonych przez Mistrza nie­zależnie od tego, czy takie działania mają szansę powodzenia, czy też skazane są na porażkę. Wiara i moralność to nie kwestia kalkulacji politycznej, tylko obrony imponderabiliów.
Jedni i drudzy przypomną też czyny Jezusa, które potwierdzą ich sposób widzenia rzeczywistości. Pierwsi będą przypominać, że Rabbi usuwał się w cień, gdy chcieli obwołać Go królem, unikał sytuacji, gdy próbowali Go skłonić, aby opowiedział się za płaceniem podatków cezarowi lub przeciw niemu, a uczniom nakazywał, żeby nikomu nie mówili, że jest Mesjaszem. Drudzy będą za to wskazywać, że Król żydowski został aresztowany i skazany między innymi dlatego, iż niejednokrotnie stawał po stronie prawdy przeciwko moralności faryzeuszów; że chrześcijanin nie może być oderwany od rzeczywistości, ale powołany jest, by czynić sobie ziemię poddaną, również przez stanowienie sprawiedliwego prawa i zaprowadzanie porządku w tym świecie.
Jak zatem masz naśladować Jezusa w Jego królowaniu? Sądzę, że przez połączenie obu postaw, zjednoczenie przeciwieństw. Fakt bowiem, że nasza ojczyzna jest w niebie, nie wyklucza prawdy, że droga do królestwa niebieskiego prowadzi przez doczesność. Powołanie do królowania o tyle ma sens, o ile wyraża się w postawie służby tym, nad którymi ma się władzę. Bardziej trzeba słuchać Boga niż ludzi, ale nie zapominać, że i śmiertelnicy mają nam coś ważnego do powiedzenia. O ile dobrze pamiętam, Jacek Kuroń twierdził, że jest człowiekiem wolnym i w promieniu dwóch metrów od niego nie ma komuny. Może na po­dobnej zasadzie powinieneś uobecniać królowanie Boga w tym świecie: ukazywać swoim życiem, że panowanie Chrystusa w Twoim sercu jest już faktem.

I NIEDZIELA ADWENTU
Jr 33,14-16; Ps 25; Tes 3,12-4,2; Łk 21,25-28.34-36

Ryzyko Boga



Pytasz, po co adwent. Dlaczego terroryzować ludzi koniecznością przeżywania pamiątki przyjścia Jezusa właśnie teraz, w grudniu. Po co zmuszać ich do chodzenia na roraty, odmawiania sobie słodyczy i spełniania dobrych uczynków. Nie można pomyśleć o tym w inne dni roku?
Żeby zrozumieć adwent, zacznijmy od stwierdzania, że podobnie jak ko­muś, kto nie kochał, trudniej poznać Boga, tak komuś, kto nie tęsknił i nie oczekiwał ukochanego, nie będzie łatwo zrozumieć adwentu.
Nie chodzi mi o miłość anielską. Raczej bardzo ludzką, której adresatem jest osoba z krwi i kości, której głos można usłyszeć, której dłoń można schować w swojej dłoni, której twarz zawsze się pamięta. Taką miłość, która sprawia, że podczas rozłąki człowiek nie potrafi skupić się na swojej pracy, nic go nie interesuje. Nawet sen nie przynosi mu ukojenia. Powiesz, że dni zakochanego, który czeka, są udręką. Jeśli miłość kogoś dopadnie, nic już nie będzie takie jak poprzednio. Zaburzony zostanie dotychczasowy porządek, zakłócony rytm dni. Życie będzie przypominać ziemię po przejściu huraganu albo wielkiej fali.
Miłość bywa destrukcyjna, ale może też budować wielkie rzeczy. Jeśli nie zostanie odwzajemniona, nie będzie łatwa. Zawsze jednak będzie ryzykiem. Jeżeli za oczekiwaniem nie przyjdzie spełnienie, zakochanego czeka rozczarowanie. Jeśli jednak nie pozwoli sobie na ryzyko, straci szansę na przeżycie spełnienia. Szczury lądowe zawsze będą się bały morza, ale wprawi ono w ekstazę wytrawnego żeglarza. Ludzie nizin, dla których ośnieżone szczyty będą zaledwie obrazkiem z wakacji, nigdy nie poznają, jak smakuje widok okupiony godzinami skalnej wspinaczki.
Skoro my, którzy wszystko robimy w sposób niepełny, możemy przekonać się, jak wielką siłą jest miłość, to co dopiero Bóg, w którym nie ma niczego innego poza miłością? Jego zakochanie się w człowieku jest żywiołem ukrytym w łagodnym powiewie. On stał się człowiekiem i zamieszkał między nami, by móc wyszeptać z bliska swoje wyznanie.
Adwent to czas, w którym „moce niebios zostaną wstrząśnięte". To moment, w którym Bóg po raz kolejny podejmuje ryzyko powiedzenia człowiekowi, że go kocha. Nie bój się. To nie ty Go wybierasz. Bój się co najwyżej, że możesz zostawić Boga z Jego niespełnioną miłością, z zawiedzionym czekaniem.
Po co adwent? Co mamy w nim robić? Jak odpowiedzieć na wyznanie Boga? „Nabrać ducha i podnieść głowę", ponieważ Bóg chce przemawiać do ludzkiego serca, prosi o przyjęcie daru miłości, to znaczy siebie. Puka teraz delikatnie do drzwi, bo nie chce, aby Jego miłość, gdy już nadejdzie, wystra­szyła kogoś nieprzygotowanego.

II NIEDZIELA ADWENTU
Ba 5,1-9; Ps 126; Flp 1,4-6.8-11; Łk 3,1-6

Prostowanie ścieżek



Od czasu gdy „Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, a Herod tetrarchą Galilei" Bóg przechadza się po ludzkich ścieżkach. Szuka na bezdrożach zagubionych owieczek, nieustannie spieszy do Jeruzalem, przyłącza się do zawiedzionych uczniów zmierzających do Emaus. Nie będzie zatem nadużyciem stwierdzenie, że na wezwanie proroka Barucha czy Jana Chrzciciela, aby przygotować drogę dla Pana, możesz prostować ścieżkę do brata lub siostry, męża lub żony, rodzica lub dziecka. Ważne, żeby to była konkretna osoba, choćby jedna.
Bywa, że podczas wigilijnego łamania się opłatkiem szloch ściska ci gardło, bo doświadczasz jak bardzo ci nie po drodze z człowiekiem, który kiedyś był tak bliski. Może nawet nadal jest przez ciebie kochany, tylko ostatnio coś się popsuło, nie możesz się z nim porozumieć. Czasem takie mury wyrastają między ludźmi, że nie spotykają się oni w Wigilię, by nie przeżywać kłopotliwej chwili składania życzeń. W łagodniejszych przypadkach wypowiadane słowa przypominają banalne formułki ze świątecznej kartki z pozytywką, pod którymi wystarczy się podpisać.
Do Bożego Narodzenia zostały jeszcze ponad dwa tygodnie. Święty Paweł zapewnia, że „Ten kto zapoczątkował w nas dobre dzieło, dokończy je do dnia Jezusa Chrystusa". Rozejrzyj się, czy nie ma kogoś, z kim się pokłóciłeś, poróżniłeś albo zaniedbałeś kontakt. Może to być ktoś, od kogo dzielą cię drobnostki albo ktoś, z kim od lat masz kłopot. Nie łudź się, że same święta coś naprawią, że wzajemne urazy i pretensje znikną jak za dotknięciem cza­rodziejskiej różdżki. Możesz się jednak postarać, by przełamanie opłatka nie było męczącym rytuałem, ale gestem przekraczającym bariery.
Pierwszym krokiem może być modlitwa za tego, który stał się nieprzyja­cielem, za tę, która stała się obojętna. Dzięki temu niewidocznemu darowi zmniejszy się rozdzielający was dystans. Trudne wstawianie się u Boga za człowiekiem, któremu dawno nie życzyłeś dobra, będzie przekonywać twoje serce, że nie wszystko stracone. Gdy zaczniesz się modlić, Bóg nie odmówi współdziałania z tobą w przywracaniu utraconej jedności.
Jeśli poplątały się drogi, którymi przychodziliście do siebie, możesz się teraz, ze spokojem, zastanowić, jaki był w tym twój udział. Zlikwiduj góry oskarżeń, dzięki którym mogłeś trwać w wygodnym przeświadczeniu, że tylko ty jesteś pokrzywdzony, a pustkę dolin wypełnij pokorną myślą o twoich winach i zaniedbaniach. Przyznanie się przed sobą do odpowiedzialności za swoją cząstkę winy, pomoże ci nie tylko trudzić się nad przebaczeniem, ale również o nie prosić.
Spróbuj wreszcie dokonać tego co najtrudniejsze: przełamać strach przed odrzuceniem. Wyciągnij rękę, uczyń serdeczny gest. Możesz z kimś poroz­mawiać, kogoś odwiedzić, zatelefonować, napisać list. Nawet jeśli to będzie siódmy lub siedemdziesiąty siódmy raz.
Jeżeli żadne z tych działań nie przyniesie widocznego efektu, jeśli twoja modlitwa, rachunek sumienia, gest pojednania nie znajdą miejsca w sercu twego brata lub siostry, to zapewniam cię, że ścieżka zostanie trochę wyprostowana.

Może przez pamięć twojego wysiłku łatwiej będzie kiedyś komuś wyruszyć w twoją stronę. A już teraz, poprzez zasypane doliny i zniwelowane pagórki, po wyrównanych drogach łatwiej będzie Bogu przyjść do ciebie.

III NIEDZIELA ADWENTU
So 3,14-18; Iz 12,2-6; Flp 4,4-7; Łk 3,10-18

Radujcie się w Panu



Doprawdy, jest to „nierządne królestwo i zginienia bliskie, gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość ma miejsce, ale wszystko złotem kupić trzeba!". Rzecz nie dotyczy wyłącznie szczytów władzy. W ciągu niecałego tygodnia mój znajomy spotkał się z żądaniem łapówki od policjanta, instalatora gazowego i montera linii telefonicznych. To jak zaraza.
A tymczasem Jan Chrzciciel obwieszcza, że Pan jest blisko. Zaprasza do budowania społeczeństwa ludzi uczciwych, zwraca się do tych, którzy posiadają: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma"; do narażonych na korupcję: „Nie pobierajcie nic więcej, ponad to, co wam wyznaczono"; do tych, którzy w pogoni za własnym zyskiem mogą innych skrzywdzić: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie".
Dlaczego te proste wskazania są tak trudne do wypełnienia? Bo łączą się z możliwością straty. Jeśli zaniechasz udziału w wyścigu szczurów albo przestaniesz walczyć o uznanie, możesz nie tylko stracić pieniądze i pozycję. Grozi ci, że wypadniesz z gry. Co więcej, niewygodna dla innych uczciwość czy odmienne zdanie mogą cię narazić na spore nieprzyjemności. A wtedy zostajesz sam.
Rozmawiając z ludźmi wchodzącymi w życie zawodowe - młodymi le­karzami, dziennikarzami czy prawnikami - mam wrażenie, że historia za­tacza koło. Ćwierć wieku temu człowiek uczciwy odmawiał udziału w PRL-owskiej fikcji, dziś broni się przed wmanewrowaniem w skorumpowane układy i koniunkturalne koterie - karykatury społeczeństwa obywatelskiego. Kiedy oglądam Człowieka z żelaza, zawsze czekam na scenę, w której Agnieszka Tomczyk mówi w więzieniu do redaktora Winkiela: „Cholernie przyjemnie jest się niczego nie bać. To naprawdę duża przyjemność". Odwaga od tamtego czasu wcale nie staniała. Podobno Andrzej Wajda przymierzał się do nakręcenia trzeciej części Człowieka. Mam nadzieję, że w tym filmie syn Tomczyków, a wnuk Mateusza Birkuta mógłby powiedzieć do jakiegoś lawiranta: „Nie masz pojęcia, jak cholernie przyjemnie jest nie dać się skusić łapówce, nie służyć układom". Potrzebujemy nowej wiary, że warto być przyzwoitym, indywidualnej gotowości na odmowę udziału w matactwach. Nie lękaj się zatem uwierzyć, że i dziś możesz być człowiekiem wolnym, który cieszy się osobistą godnością - bo jej nie utracił ze strachu, dla pieniędzy czy władzy.
Wybór nie będzie łatwy. Możesz boleśnie odczuć brak korzyści, które były w zasięgu ręki, stracić życiową szansę, której ceną był niewielki kompromis. Pamiętaj jednak, że Jezus narodził się w betlejemskiej szopie, a nie w pałacu Heroda. Skromniej zastawiony stół wigilijny? Mniej prezentów pod choinką, bo nie zgodziłeś się na grzech? Ale być może wtedy właśnie doświadczysz, że Pan jest blisko ciebie.

IV NIEDZIELA ADWENTU
Mi 5,1-43; Ps 80; Hbr 10,5-10; Łk 1,39-45

Święta Rodzina



Czytając fragment Ewangelii świętego Łukasza o nawiedzeniu Elżbiety, zwróć uwagę na moment, gdy Maryja dowiaduje się, że będzie Matką Boga. W tej chwili, tak dla siebie ważnej, nie skupia się na własnej sytuacji, ale wyłuskuje i anielskiego zwiastowania nowinę, że jej krewna jest już w szóstym miesiącu ciąży. Napełniona Miłością, nie zatrzymuje jej dla siebie, ale spieszy, by zaopiekować się człowiekiem potrzebującym troskliwej obecności. W podobnym duchu postępuje jej mąż Józef, który - zaskoczony brzemiennością Maryi - jest gotów odejść, byle nie narazić ukochanej na zniesławienie i ukamienowanie.
Maryja i Józef tworzą święte małżeństwo otwarte na przyjęcie Jezusa. Kiedy patrzymy na tę trójkę, mówimy o Świętej Rodzinie. Wystarczy jednak chwila zastanowienia, byśmy sobie przypomnieli, że ich krewnymi byli również Elżbieta, która nie buntowała się przeciw Bogu, mimo że spotkała ją hańba bezdzietności, i jej mąż Zachariasz, który wiernie trwał przy żonie, a także Jan Chrzciciel, który otoczony sławą proroka, mówił o swoim kuzynie: „Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał", „Idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów". Gdy przypatrzysz się każdemu z nich, dostrzeżesz wspólny rys. Każdy pragnął należeć do ludzi, których kochał, pozostawał w cieniu, by zadbać o drugich. Pokój ich serc wyznaczała pokorna miłość, pewność, że mogą liczyć na swoją obecność w obliczu wszystkich Herodów tego świata.
Mówisz, że to idealizm, bo właśnie spotkałaś swoją zapłakaną kuzynkę, której małżeństwo było dla ciebie wzorem, a teraz jej mąż oznajmił, że „od półtora roku żyje z inną kobietą i chce być nadal z kochanką, a żona powinna być rozsądna". Wskazujesz na świat, „w którym nie liczy się już wierność, nie podejmuje się walki w imię tego, co łączyło małżonków przez dwadzieścia pięć lat wspólnego życia, w którym brakuje odpowiedzialności za drugą osobę, w którym można kłamać i oszukiwać". Bezradnie buntujesz się, że dla wielu „najważniejsze jest uratowanie własnego życia, które wydaje się stracone z powodu zwykłego znudzenia albo zaniku więzi seksualnej". Pytasz, czy wobec tego twoje małżeństwo nie jest pomyłką.
Odpowiem, że rodzina każdego z nas jest rozpięta między dwoma bie­gunami: świętości i grzechu, miłości i egoizmu, wierności i zdrady. Jezus wzrastał w świętej rodzinie, jednak kiedy rozpoczął swoją publiczną dzia­łalność, nie bał się przychodzić do domów bandziorów i jawnogrzesznic. Ten, który nie pogardził żłobem w stajni, nie zrazi się też rodzinnymi dra­matami. Dziś, wskazując przykład swoich krewnych, chce upewnić cię, że twoja krucha miłość do najbliższych może być coraz piękniejsza, a twoje małżeństwo - bardziej szczęśliwe. Gdy w to uwierzysz, Bóg - poprzez ciepło twojego domu - będzie przekonywał niewierzący świat, że warto kochać, warto poświęcać dla kogoś życie.

Narodzenie Pańskie (Msza w nocy)
Iz9,1-3.5-6; Ps 96; Tt 1,11-14; Łk 2,1-14

Przedwieczny narodziłby się w czasie



Im dłużej wczytuję się w ewangeliczne teksty mówiące o narodzeniu Jezusa, tym bardziej nie mogę się nadziwić pasterzom, którzy trafili do Betlejem, bo anioł zwiastował im wielką radość, że w mieście Dawida narodził się Mesjasz. Poszli, znaleźli „niemowlę owinięte w pieluszki i leżące w żłobie" i nie odeszli, szydząc i rechocząc z anielskiego dowcipu. Gdy staram się wyobrazić sobie tych pasterzy, to mam świadomość, że nie były to pachnące pacholęta z bożonarodzeniowych jasełek, którym spod baranicy wystaje biała koszula i zaprasowane na kant spodnie. Przypominam sobie raczej gazdę, który mnie gościł, oraz dwóch irlandzkich dominikanów na Rusinowej Polanie. Gdy weszliśmy do szałasu wypełnionego zapachem owiec, dymu i wędzonych serów, na stole postawił deskę, na której leżała bryndza, podał żętyce w brudnych kubkach, zdjął z półki nóż, wytarł go o zatłuszczone spodnie i położył przed nami. Irlandczycy nie przejawiali wielkiej ochoty do raczenia się pasterskimi przysmakami. Betlejemscy pasterze zapewne też byli czerstwymi ludźmi, wypalonymi słońcem, owianymi wiatrem, którzy nigdy się nie zagłębiali w teologiczne subtelności, ale po rozmowie z Maryją i Józefem wrócili do siebie, wielbiąc i wysławiając Boga. Potrafili uwierzyć, że w maleństwie, którego rodzice nie mieli dość pieniędzy, by wykupić sobie miejsce w gospodzie, położonym w ciemnym i obskurnym miejscu, przeszedł do nich Bóg. Noc Bożego Narodzenia to czas, w którym pozory mogą bardzo mylić. Może będziesz wypatrywać pierwszej gwiazdy, zjesz wigilijną wieczerzę, pięknie zaśpiewasz kolędy, pójdziesz na pasterkę i poczujesz ciepło na sercu. Możesz być w zupełnie innym nastroju: zmagać się będziesz ze smutkiem i poczuciem samotności, wzdychać, że wobec wydarzeń mijającego roku są to najsmutniejsze święta w twoim życiu. Nastrój nie przesądza o tym, czy znajdziesz się w gospodzie, w której nie ma miejsca dla Jezusa, czy przy żłobie, w którym został złożony. Podejrzewam, że w gospodach było wielu ludzi zadowolonych z ciepłego miejsca i sytego spokoju, a w sercu Józefa i Maryi, dla której przyszedł czas rozwiązania, panowały bezradność i niepokój wobec otaczających ich ciemności, zimna i niewygody.
Wiara w Boże Narodzenie nie jest rzeczą oczywistą. Uwierzyć, że syn Maryi jest wyczekiwanym Mesjaszem, było Żydom równie trudno, jak tobie żyć w przekonaniu, że w Jezusie zawsze znajdziesz odpowiedź na swoje problemy, siłę potrafiącą przeciwstawić się złu tego świata i drogę prowadzącą do szczęścia. Chcąc odnaleźć drogę do Betlejem, nie szukaj jednak wiary, która od razu góry przenosi. Wystarczy, że dotrze do ciebie, iż Bóg tak cię kocha że nawet gdybyś był na świecie jedynym człowiekiem potrzebującym Jego pomocy, Przedwieczny narodziłby się w czasie. Dobry nastrój nocy narodzenia wystarczy, byś był w święta miły dla świata i życzył ludziom wszystkiego najlepszego. Wiara, że Słowo stało się Ciałem dla ciebie, jest niezbędna, by w twoim sercu pozostała radość wtedy, gdy świeczki na choince zgasną i za­cznie się szara codzienność.

NIEDZIELA ŚWIĘTEJ RODZINY
Syr 3,2-6.12-14; Ps 128; Kol 3,12—21; Łk 2,41-52

Niedziela Prawdziwej Rodziny



Roberto Beretta i Elisabetta Broli w tekście Czy Maryja i Józef zostali naprawdę wyrzuceni z gospody? stwierdzają, że trudno uwierzyć, iż „św. Józef krążył jak jakiś zagubiony turysta w poszukiwaniu hotelu" po rodzinnym Betlejem. Bliskowschodnia gościnność i relacje rodzinne panujące w tamtych czasach falsyfikują przekonanie, jakoby Święta Rodzina nie znalazła miejsca do spania w domach krewnych Józefa. Zdanie, które mówi, że „nie było dla nich miejsca w gospodzie", autorzy wyjaśniają w inny sposób. Otóż w ówczesnych domostwach nocowano często we wspólnej izbie. Takie pomieszczenie nie jest idealnym miejscem dla rodzącej kobiety. Nie tylko dlatego, że potrzebuje ona nieco intymności, ale również dlatego, iż prawo mojżeszowe określało jako nieczyste wszystkie miejsca i przedmioty, z którymi stykała się w momencie połogu. Dlatego gospodarze postarali się dla Maryi o miejsce odosobnione. Przeniesiono ją do niedalekiej szopy. Było to prawdopodobnie zadaszone wejście do groty, w której trzymano domowe zwierzęta. W ten sposób żona Józefa spokojnie mogła rodzić, a narodziny jej Syna nie wyłączyły z użytku izby używanej do spania.
Przedstawiona interpretacja tłumaczy, dlaczego Maryja „porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła go w pieluszki i położyła w żłobie", ale odbiera kaznodziejom okazję do pastwienia się nad ludzkimi sercami, w których nie ma miejsca dla Jezusa. Pokazuje również, że Maryja i Józef uczestniczyli w zwyczajach rodzinnych ówczesnej Palestyny. Jest mniej jasełkowo i ckliwie, ale bardziej naturalnie i prawdziwie.
Spróbuj w podobny sposób pomyśleć o dalszym życiu Maryi, Józefa i Jezusa. Nie traktuj ich jako nieziemskich bytów, które bezproblemowo mieszkają, pięknie się modlą i rzetelnie pracują. Przypomnij sobie, że rodzinę tę tworzyli ludzie, którzy w obawie przed prześladowaniami uciekli za granicę, a zatem nieobcy im był los imigrantów. Fakt, że wracając z Egiptu, chcieli osiąść w Judei, ale ostatecznie zdecydowali się zamieszkać w Galiei, poka­zuje, iż przy wyborze miejsca zamieszkania musieli brać pod uwagę sytuację polityczną. Podejrzewam, że będąc ludźmi ubogimi, kierowali się również względami ekonomicznymi - zastanawiali się, gdzie Józef zdobędzie pracę. Z kolei opisana przez Łukasza sytuacja z odnalezieniem Dwunastoletniego w świątyni mówi, że nie było między nimi idealnego kontaktu. Maryja i Józef „nie rozumieli tego, co im [Jezus] powiedział", Jezus zaś może nie po raz pierwszy miał okazję doświadczyć samotności i niezrozumienia swojej misji ze strony najbliższych. Na dodatek rodzina ta nie żyła w próżni. Otaczali ją nieświęci krewni Józefa i Maryi, a Jezus wychowywał się wśród grzesznych kuzynów i kuzynek.
Borykając się z problemami twojej rodziny, możesz być pewny, że Bóg, który stał się człowiekiem, doświadczył ich również, kiedy żył na ziemi. Nawet w Świętej Rodzinie nie brakowało zmartwień. Gdy prosisz Jezusa, aby wsparł twoją rodzinę i pomógł przezwyciężyć kłopoty, możesz być pewny, że On wie,
o czym do Niego mówisz.

ŚWIĘTEJ BOŻEJ RODZICIELKI MARYI
Lb 6,22-27; Ga 4,4-7; Łk 2,16-21

Theotokos



Był czas, że Maryja należała według mnie do innej kategorii bytów. Takie postępowanie, jak przyzwolenie na Boże wezwanie czy zachowywanie w sercu słów Chrystusa, zdawało się przekraczać moje siły. Gdzież mnie, grzesznikowi, do Niepokalanej? Poczynanie Słowa, udział w Bożym macierzyństwie Maryi, wniebowzięciu czy królowaniu z Chrystusem znajdowały się poza sferą mojego zainteresowania. Sama myśl o próbie odnalezienia w Jej powołaniu swojego wydawała się niedorzecznością. Dopiero z czasem, pod wpływem rozmaitych lektur zacząłem nabierać przekonania, że Maryja, która została zachowana od grzechu pierworodnego, co prawda przewyższa wszelkie stworzenia, ale jej sytuacja jest zapowiedzią ludzkiego losu. Dary, które bez żadnej zasługi otrzymała od Boga córka Joachima i Anny, są przyrzeczone każdemu człowie­kowi. Tego bowiem, czego dokonała łaska Chrystusa w Maryi, dokona - jak ufamy - w innych ludziach, gdy pełnia czasu dotknie ich życia.
Spójrz więc z tej perspektywy na uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki. Pozornie treść tej tajemnicy nie ma nic wspólnego z praktyką twojego życia. Gdy jednak pomyślisz, że Maryja stała się matką Boga za sprawą Jego wybrania, to powiem ci, że Bóg w Chrystusie wybrał także „nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem". Jeśli przyznasz mi rację, że Dziewica poczęła z Ducha Świętego, to przypomnę ci, że „Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze!". Gdy wreszcie zwrócisz uwagę, że Maryja porodziła w Betlejem Syna, to zapewnię cię, że jako ochrzczony jesteś wezwany, by mówić za świętym Pawłem: „Dzieci moje, oto w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje".
Jak to robić? Maryja uczyniła to przez zgodę na Bożą inicjatywę. Zatem i ja życzę ci: „Niech Cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad Tobą, niech Cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku Tobie oblicze swo­je i niech Cię obdarzy pokojem". Jeśli zgodzisz się na Boże działanie w twoim sercu, będziesz coraz bardziej doświadczał, że On pierwszy cię umiłował i będziesz emanował Jego światłem. Zamieszka w tobie Obecność i będziesz odkrywać, że rodzisz Chrystusa w swoich dzieciach, opowiadając im Ewangelię, ucząc modlitwy, wychowując, aby się stały Jego wiernymi uczniami. Będziesz rodzić Chrystusa w tych, którzy nigdy Go nie znali, a których spotkałeś na swojej drodze, pokochałeś i chcesz się z nimi podzielić tym, co dla Ciebie najcenniejsze. Przez swoją żywą pamięć o Bogu uobecnisz Go w życiu tych, którzy w zabieganiu oddalili się od Niego i zapomnieli o Nim. Będziesz też budził nadzieję w tych, którzy w trudnych chwilach osunęli się w ciemność zwątpienia i szukają wsparcia.
Bóg kształtował Maryję przez całe jej życie. Fakt, że porodziła Zbawiciela, stanowił zaledwie etap jej ziemskiego pielgrzymowania, które zakończyło się wniebowzięciem. Powołanie do udziału w Bożym macierzyństwie nie jest szczytem, ale częścią Twojej drogi, konsekwencją Twojego chrześcijaństwa.

II NIEDZIELA PO NARODZENIU PAŃSKIM
Syr 24,1-2.8-12; Ps 147; Ef 1,3-6.15-18; J 1,1-18

Zaopiekuj się Słowem



Na początku było Słowo. Gdy nadeszła pełnia czasu, Słowo stało się dziec­kiem i zamieszkało między nami. Nietrudno sobie wyobrazić, jak bardzo troszczyli się o Nie Jego rodzice: Maryja i Józef. Wystarczy przypomnieć sobie szczęście na twarzach małżonków, zwyczajnych ludzi, wprowadzających do domu swoje pierwsze dziecko.
Muszę przyznać, że lubię obserwować młodych rodziców, którzy cieszą się obecnością nowo narodzonego maleństwa. Pochylają się nad nim, obserwują je, przemawiają do niego, starają się wychwycić najdrobniejsze sygnały, które do nich wysyła. Poświęcają mu bardzo dużo czasu. Dotychczasowe ich zwyczaje stają na głowie. Ci, którzy prowadzili życie bardzo towarzyskie i niepoddane żadnym rygorom, którzy kierowali się do tej pory własnym widzimisię, teraz wsłuchują się w wolę swojego dzieciątka. Ono wyznacza rytm dnia i nocy, decyduje, dokąd i kiedy pójdą jego rodzice. Co ciekawe, nic nie mówi. Samą swoją obecnością przemienia rodziców, powiedziałbym nawet, że stwarza ich na nowo. Rezygnacja z własnych przyjemności nie jest dyskutowana, zaniechanie swoich planów przyjmowane jako oczywistość, a niemiłe obowiązki - gdy dziecko wymaga nieprzespanych nocy - podejmowane bez narzekań. Nawet ci, którzy nikogo nie pytali o zdanie, teraz czytają książki i poradniki, liczą się z opinią bardziej doświadczonych rodziców, a czasem udają się po radę do specjalisty.
Tacy ludzie są wzorem w przyjęciu Słowa, które stało się dzieckiem. Czytając słowo Boże, staraj się zatem naśladować rodziców niemowlaka. Daj Słowu swój czas, by miało szansę z tobą zamieszkać, wsłuchuj się w Nie, aby olśniło cię wszystkimi barwami, pytaj o Nie mądrzejszych i bardziej doświadczonych, a na pewno na tym skorzystasz, wreszcie staraj się być Mu posłuszny, by mogło stworzyć w tobie nowego człowieka.
Nie bój się. Ono ci nie zagraża. Jest bezradne jak dziecko. Zetknie się z tobą tylko w takim stopniu, w jakim Mu na to pozwolisz. Jeśli się nie zgodzisz, jeżeli nie znajdziesz miejsca dla Niego, zostanie sierotą. Prolog Ewangelii świętego Jana nie jest malowany tylko barwami bezpiecznego dzieciństwa. Możliwe jest osierocenie Słowa. Bez trudu można określić skutki, jakie dla maleństwa będzie miało zaniedbanie go ze strony matki i ojca. Znacznie rzadziej mówi się o konsekwencjach dotykających rodziców, którzy nie potrafią kochać swego dziecka. Podobnie dzieje się, gdy ktoś odstawia Biblię na półkę i pozwala, żeby na jej grzbiecie gromadził się kurz, albo gdy po niedzielnej mszy świętej już na progu kościoła nie pamięta, jaka była treść czytań. Słowo znika z niego jak nowe życie po zażyciu pigułki. Zostaje pustka, którą trzeba czymś wypełnić.
Do obcowania ze Słowem zachęca apostoł Paweł, który życzy ci, „aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał ci ducha mądrości i obja­wienia w głębszym poznaniu Jego samego. Niech da ci światłe oczy serca tak, byś wiedział, czym jest nadzieja twojego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych".

NIEDZIELA CHRZTU PAŃSKIEGO
Iz 42,1-4.6-7; Ps 29, Dz 10,34-38; Łk 3,15-16.21-21

Posługa chrzestnego



Jesteś ojcem chrzestnym? Albo chrzestną matką? Ja też jestem. Gdy miałem piętnaście lat, moi wujostwo poprosili mnie, abym został ojcem chrzestnym ich córki, a mojej kuzynki. Bardzo się ucieszyłem, byłem dumny i czułem się dorośle. Losy naszej rodziny potoczyły się jednak w ten sposób, że przez wiele lat nie miałem okazji skontaktować się z moją córką chrzestną. Gdy doszło do ponownego spotkania, była już pełnoletnią kobietą. Nasza babcia szeptała mi na ucho, że chrześniaczka nie chodzi do kościoła. Nawet na ślubie swojego brata nie przystąpiła do komunii świętej. Zgadzając się przed laty na trzymanie jej do chrztu, zobowiązałem się, że będę pomagał jej rodzicom dbać o rozwój jej wiary. Dziś jest moim bolesnym wyrzutem sumienia, a mimo to nigdy nie zdobyłem się, by zagadnąć ją na ten temat.
Niestety w rozmowach z przyjaciółmi i znajomymi przekonuję się, że nie jestem w tym doświadczeniu osamotniony. Wiele osób opowiadało mi o zaniedbaniu troski o wiarę swoich chrześniaków. Przyczyny są różne. Cza­sem niezależne od chrzestnych rodziców: zerwanie więzi z rodzicami dziecka, oddalenie geograficzne czy bezowocność szczerych wysiłków. Często jest to jednak zapomnienie o odpowiedzialności, którą przyjęło się na siebie, ograniczenie swoich zobowiązań do obecności na urodzinach, imieninach oraz Pierwszej Komunii Świętej.
Pamięć tego faktu towarzyszy mi, gdy spowiadam kandydatów na rodziców chrzestnych, którzy potrzebują podpisu spowiednika na karteczce od proboszcza. Staram się wtedy tłumaczyć i wskazywać, by potraktowali wybór rodziców dziecka jako szansę na odnowienie swojej własnej wiary, by złożona na ich barkach odpowiedzialność za wzrastanie małego chrześcijanina była mobilizacją do zbliżenia się do Boga, przypomnienia sobie o skarbie, który noszą w sercach od dnia chrztu świętego. Kto potrafi pięknie nazywać Boga Ojcem i doświadczać rzeczywistości bycia dzieckiem Bożym, ten ma większe szansę, by okazać się dobrym przewodnikiem dla dzieci powierzonych jego duchowej opiece.
Liturgia niedzieli Chrztu Pańskiego podpowiada, by posługę bycia rodzicem albo rodzicem chrzestnym rozpiąć między dwoma przesłaniami, które dojrzały chrześcijanin może skierować do swego dziecka lub chrześniaka: „Ty jesteś moje dziecko umiłowane" oraz „za mną idzie mocniejszy ode mnie... On chrzcić Cię będzie Duchem Świętym". Pierwsze jest zapewnieniem o osobistym podejściu do dziecka, o prawdziwej trosce o dobro dorastającego człowieka, drugie - pokornym stwierdzeniem własnej służebności, przypomnieniem, że wiara jest łaską, która od Boga pochodzi, i że człowiek może się modlić o ten dar, a swoją postawą jedynie ułatwić jego przyjęcie.
Mnie się to na razie nie udało. Potrzebuję nawrócenia, by mojej chrześniaczce pomóc spotkać Boga żywego. Może ty okażesz się sługą, któremu się powiedzie, i spełnisz powołanie chrzestnego tak, by twój chrześniak stał się dojrzałym chrześcijaninem i mógł przejść przez życie, dobrze czyniąc.