Uroczysty wjazd do Jerozolimy

Maria Szamot

publikacja 26.03.2007 23:22

Uroczysty wjazd do Jerozolimy

Jest to fragment książki Marii Szamot "Chcę widzieć Jezusa" :. , który publikujemy dzięku uprzejmości i zgodzie Wydawnictwa WAM :.



Gdy przyszedł w pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród uczniów, mówiąc: „Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego nikt jeszcze nie dosiadł. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj!” A gdyby was kto pytał: „Dlaczego odwiązujecie?”, tak powiecie: „Pan go potrzebuje”. Wysłani poszli i znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. (...) I przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze, wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał słali swe płaszcze na drodze. Zbliżał się już do zboczy góry Oliwnej, gdy całe mnóstwo uczniów poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli (Łk 19, 20-37).

wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw. Wołali: „Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”, oraz „Król izraelski!”.
A gdy Jezus znalazł osiołka dosiadł go, jak jest napisane: „Nie bój się Córo Syjońska! Oto Król twój przychodzi, siedząc na oślęciu”.
Z początku Jego uczniowie tego nie zrozumieli. Ale gdy został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili (J 12, 12-16).



Uroczysty, a nawet tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy relacjonują wszyscy czterej ewangeliści. Wszystkim wrył się w pamięć. Widocznie na wszystkich zrobił wrażenie. Mamy więc cztery relacje tego samego wydarzenia, ale już pobieżny rzut oka ujawnia tak zaskakujące wzajemne podobieństwo trzech z nich, że właściwiej byłoby mówić, iż jesteśmy w posiadaniu jedynie dwóch sprawozdań. Cóż, synoptycy dlatego są synoptykami, że ich ewangelie są do siebie podobne. Z drugiej jednak strony człowiek odpowiada za to, co pisze i jakoś się przez to, co pisze, odsłania. Nie chodzi więc o to, kto od kogo ściągał, ale o to, co zdradza ta niezwykła zbieżność (i odpowiednio rozbieżność z tekstem Janowym). A zdradza, jak sądzę, podobny etap ich duchowego rozwoju i jednocześnie wyraźną odrębność osobowości Jana na tle pozostałych uczniów.
Na początek ewangelie synoptyczne. Jezus zmierza ku Jerozolimie na swe ostatnie święto Paschy. Dociera do wioski Betfage, bardzo już nieodległej od stolicy, i tam poleca uczniom przyprowadzić sobie osiołka, gdyż zamierza na jego grzbiecie przebyć niewielki odcinek drogi, jaki Mu został do pokonania. Z praktycznego punktu widzenia Jego postępowanie jest niezrozumiałe. Ogromny szmat drogi pokonał pieszo, a na ten ostatni odcinek, „żabi skok” w istocie, potrzebuje środka lokomocji? Nie rozchorował się przecież – odpowiednio długi odpoczynek wystarczyłby więc, by przywrócić Mu siły potrzebne dla dokończenia wędrówki. Żaden jednak z uczniów nie próbuje dociekać przyczyny takiego właśnie postępowania Nauczyciela. Przywykli do rzeczy nadzwyczajnych. Oswoili się z nimi do tego stopnia, że nie zadają żadnych pytań. Chłoną tylko w siebie jak gąbki sceny, obrazy, zdarzenia. Dla nich czas refleksji i olśnienia nadejdzie później. Póki co niczego tak naprawdę nie rozumieją z tego, czego są świadkami. Ich uwaga ogniskuje się na dwóch sprawach: osobliwym zaborze osiołka i entuzjazmie tłu-mu witającego ich Mistrza.
Wszyscy trzej zaskakująco starannie opisują sposób, w jaki Jezus wszedł czasowo w posiadanie osiołka. W klimacie tych opisów jest coś z uciechy harcerzy bawiących się w podchody. Jezus rysuje „strzałki”, a oni po tych strzałkach bezbłędnie trafiają do celu. Wszystko przebiega tak, jak On to zaplanował. Takie sytuacje ogromnie uroczą i właśnie nieprzeparty urok tej sytuacji jest narzędziem, które Jezus wykorzystuje, by ich formować. To po prostu kolejna odsłona na temat Bożej Opatrzności.
Ciekawe, że tej lekcji nie potrzebował Jan. Pisze on: a gdy Jezus znalazł osiołka, dosiadł go. Wygląda na to, że w ogóle nie zauważył tego, iż to Jezus sam wysłał swoich uczniów po źrebię, zaopatrzywszy ich w szczegółowe wskazówki. Dla niego był to jakiś przypadkowy osiołek, który akurat wtedy nawinął się Jezusowi pod rękę.
Cała relacja Jana zdradza jego indywidualizm. Osiołek go nie fascynuje, może więc skupić wzrok na tym, co istotne. Na początku odnotowuje poruszenie i spontaniczną radość pielgrzymów przybyłych na święto do Jerozolimy. Po trzech latach działalności Jezusa nie ma już chyba nikogo w Izraelu, kto nie słyszałby o Nim, kogo by On nie intrygował. Naturalne więc, iż na wieść o tym, że się zbliża, wybiegają Mu naprzeciw, niektórzy z gałązkami w rękach, z okrzykiem Hosanna na ustach.
To są ci, którzy przybyli na święto, a więc najżywsza pod względem religijnym, najpobożniejsza część narodu. Nie były to czasy rozkwitu wiary. Podziały i antagonizmy, a przy tym spory doktrynalne wewnątrz stanu kapłańskiego, wpływy duchowo obcej i z jednej strony siłą narzucanej, a z drugiej strony z ciekawością podglądanej i cichcem implantowanej kultury, niesamodzielność polityczna, a w efekcie zatrata charakteru państwa teokratycznego i niejednoznaczność posłannictwa narodu jako wybrańca Jahwe – to wszystko musiało znajdować swe odbicie w ludzkich postawach i sprawiać, że topniała liczba tych, którzy trzymali się wiernie tradycji i brali sobie do serca nakazy Prawa. I właśnie święto Paschy było jednym z tych momentów, gdy gromadzili się oni w Jerozolimie. Prócz tych, którzy mieszkali niedaleko stolicy i ze zwykłego przyzwyczajenia lub ciekawości przybywali na świąteczne obchody, było też bardzo wielu takich, którzy tylko dla wierności Prawu decydowali się na długą drogę i wyczerpujący wysiłek. I byli też tacy, którzy widzieli niedawne wskrzeszenie Łazarza. Ci nie mieli wątpliwości, że Jezus jest prorokiem, że ma moc wybawicielską. Pewnie to oni pierwsi zaczęli wołać Hosanna! – wybaw! To był okrzyk zastrzeżony dla Jahwe. Jak historia długa Jahwe był jedynym wybawicielem swego ludu. Stąd zgroza i oburzenie kapłanów, gdy posłyszeli, co wykrzykuje uliczny tłum. Zabroń im – zażądali od Jezusa.
Tymczasem Jezus robi coś diametralnie przeciwnego. Wsiada na osiołka i zwolna, na ile to łagodne zwierzę pozwala, zbliża się do Jerozolimy. Niby nie dzieje się nic nadzwyczajnego. To przecież najcodzienniejszy obrazek – ubogi pątnik z dalekiej Galilei jadący na ośle. Trudno o coś bardziej oczywistego. Niezwykła jest tylko ta wiwatująca na Jego cześć rzesza. I ona zwraca uwagę uczniów. Pewnie radują się w tej chwili ich serca, że ich Nauczyciel nareszcie doznaje należnych Mu względów. Pewnie kiełkuje w nich nadzieja, że oto nadchodzą dla Niego lepsze dni – koniec tułaczki, czas uznania... I tylko Jan wyznaje, jak bardzo się mylili. Jak niewiele rozumieli z tego, czego byli świadkami.
Jezus wie, jacy ludzie wyjdą Mu naprzeciw w Jerozolimie. Wie, że dla wielu z nich Pismo jest ciągle księgą żywej wiary. Że nadal przechowują w sercach obietnicę Mesjasza, lecz dotąd Go nie rozpoznali. Jakoś tak mechanicznie, wzorem poprzednich pokoleń, godzą się na to, że jeszcze nie przyszedł, że jeszcze trzeba czekać. W tę ich zgodliwą postawę postanawia uderzyć. Zawsze przecież zwraca się do człowieka przez to, co w nim naprawdę jest. Uruchamia to, co w nim najlepsze. Uderza w to, co go najbardziej wobec Boga blokuje (stąd tyle uzdrowień).
Każe więc sobie przyprowadzić osiołka i na jego grzbiecie przekracza bramę miasta, stając się żywą ilustracją nie tylko zapowiedzi proroka Zachariasza: Powiedzcie Córze Syjońskiej: oto Król twój przychodzi do ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy, ale jeszcze starszego proroctwa Jakuba wypowiedzianego nad jego synem, Judą. Oni musieli te słowa znać! Izraelita mógł niewiele wiedzieć z blisko dwutysiącletniej historii swego kraju, ale o trzech protoplastach narodu, Mojżeszu i królu Dawidzie wiedział na pewno. Pewnie nawet znał na pamięć proroctwo Jakuba, przynajmniej w części odnoszącej się do jego własnego rodu.

A Jerozolima leży w Judei, to znaczy w pokoleniu Judy. Właśnie tu słowa Jakubowego błogosławieństwa musiały być szczególnie znane, pieczołowicie przechowywane i znaczące. Tutaj żyli ludzie, którzy mieli największe szanse rozpoznać ich spełnienie się w Jezusie.
Jakub mówił: Nie zostanie berło odjęte od Judy ani laska pasterska spośród kolan jego, aż przyjdzie Ten, do którego ono należy, a oni wołali: Król izraelski. Jakub mówił: zdobędzie posłuch u narodów, a gdy wjeżdżał poruszyło się całe miasto, a faryzeusze powtarzali z goryczą: świat poszedł za Nim. Jakub mówił: przywiąże swego osiołka w winnicy, to znaczy przybędzie na osiołku i w winnicy pozostanie, a Jezus na osiołku wjeżdża do Jeruzalem, miasta, które jest nie tylko stolicą, ale symbolem, niemal synonimem narodu wybranego – Winnicy Pańskiej. Posłany został tylko do ludu Izraela – to pierwszy sens owego przywiąże w winnicy, a drugi – że owego miasta – symbolu już właściwie nie opuści. Tam dopełni się Jego misja.
Przywiąże źrebię ośle u winnych latorośli to zapowiedź szczególnej „przemiany pokoleniowej”, jaką zapoczątkuje. Zapowiedź nowego pokolenia wyznawców, którzy wyrósłszy w winnicy, a więc ze starej gleby Prawa czerpiąc, zdolni są „związać się” z Jezusem, to znaczy usłyszeć Jego Dobrą Nowinę. Nie przyszedł przecież niczego przekreślić, a tylko dopełnić. Te winne latorośle to po prostu zapowiedź Kościoła.
A źrebię ośle? Osioł jest środkiem lokomocji, źrebię sygnalizuje jego słabość, nieporadność, jego niedoskonałą, niepełną – w porównaniu z dorosłym zwierzęciem – sprawność. Potomek Judy, gdy przyjdzie, przyjdzie cicho i łagodnie, w słabości, bez fanfar, rekwizytów nadzwyczajnej władzy. Przyjdzie do całego Izraela, ale tylko niektórzy – te najżywotniejsze latorośle narodu – rozpoznają czas Jego przyjścia i z nimi pozostanie.
Tyle mogli zobaczyć patrząc na Niego, gdy na osiołku zmierzał ku Jerozolimie. Mogli zobaczyć, że właśnie na Niego czekali. Że Jego zapowiadali prorocy. Ale proroctwo Jakuba na tym się nie kończy. Ci, którzy je znali, musieli postawić sobie pytanie o ciąg dalszy. Czy on także spełni się w Osobie Jezusa? Nie ma żadnego powodu, żadnej sugestii w tekście, by przypuszczać, że odnosi się on do kogoś innego. Tak więc, dosiadając osiołka, Jezus „wypowiada” proroctwo sam o sobie. Wypowiada je przynajmniej dla tych, którzy znają Jakubowe błogosławieństwo.
Wielokrotnie w gronie uczniów wspominał o tym, co Go czeka. Uprzedzał ich, bo rozumiał, jak trudna, jak wręcz niemożliwa do zaakceptowania jest dla nich ta konieczność. Oswajał ich z nią. Dotychczas tylko ich – tych, którzy mieli poprowadzić Jego Kościół. Teraz zaś dopuszcza do tej wiedzy także innych – tych spośród rozentuzjazmowanego tłumu, którzy rzeczywiście na Niego czekali.
W winie prać będzie swą odzież i w krwi winogron – swą szatę. Pobrzmiewa tu jakieś jakby nakładanie się na siebie tych dwóch pojęć. Godziny już tylko dzielą uczniów od takiego samego „nałożenia się” na siebie krwi i wina, którego Jezus dokona w wieczerniku. Nieco więcej czasu od chwil, gdy Jego szata spłynie krwią, gdy, wziąwszy na siebie cały brud świata, wypierze ją we własnej krwi.
Będą Mu się oczy iskrzyły od wina – czytamy dalej. Czyżby zapowiedź jakiejś uczty, radości beztroskiego bytowania? W przypisach znajdujemy inne tłumaczenie: nie iskrzyły, ale ściemnieją lub zmętnieją od wina. To nakładanie się, wzajemna wymienność znaczeń krwi i wina, prowadzi bezbłędnie ku sensowi tych słów: są zapowiedzią nie hulanki, ale męczeńskiej śmierci.
Najtrudniej zrozumieć ostatni werset: a zęby będą białe od mleka. Mleko to żaden wybielacz. Mleko to raczej symbol naszych biologicznych początków. Należy do nieodłącznych akcesoriów wczesnego dzieciństwa. Niezależnie kim w życiu będziemy, te początki są dla wszystkich takie same. Jakoś więc odsyłają do porządku naszej natury. Będą białe od mleka – z powodu mleka... Z powodu natury. Jego natury, a Jego naturą jest biel. Przywołajmy wizję Jezusa przemienionego na górze Tabor. Przywołajmy Janową wizję Syna Człowieczego zanotowaną w Apokalipsie i wcześniejszą wizję proroka Daniela. Przedstawiały Jezusa takim, jakim jest. Już nie wcielonego, ale uwielbionego Syna Bożego w prawdzie Jego natury.
Nie wiem natomiast, czemu akurat o zębach tu mowa. Może ich biel jest jakimś sygnałem, cząstkową zapowiedzią tego, co dopiero docelowo stanie się widoczne, a może jest to wynik nietrafnego tłumaczenia.
Pozostaje odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Czy świadkowie wjazdu Jezusa byli w stanie tak, jak my teraz, po wszystkim, odczytać tę drugą część proroctwa Jakuba? Na pewno nie. Jedynie niektórzy z uczniów zostali do tego osobno przygotowani (na górze Tabor było ich tylko trzech), ale i oni, jak wyznaje Jan, wtedy tego nie rozumieli. Jeszcze mniej rozumieli inni, nawet ci najwierniej strzegący tradycji. Kiedy jednak wypadki potoczyły się jak lawina, a przecież ci sami ludzie byli ich świadkami, a także potem, gdy Piotr po zesłaniu Ducha Świętego wyszedł, by wygłosić swą pierwszą katechezę, wtedy jego słowo padało na grunt już wcześniej przygotowany. Wtedy byli w stanie zrozumieć, że ziściło się Jakubowe proroctwo.
Warto tu jeszcze na koniec zwrócić uwagę na pewien szczególny rys tej sceny. Przez trzy lata działalności, nauczając, rozmawiając z ludźmi, uzdrawiając, a nawet formując uczniów, Jezus co jakiś czas powtarza zaskakujące polecenie: nikomu o tym nie mówcie. Nie pozwala trędowatemu zdradzić, komu zawdzięcza oczyszczenie, nie pozwala Piotrowi upublicznić jego wyznania, nie pozwala nikomu, nawet pozostałym uczniom, opowiedzieć, co trzej z nich widzieli na górze Tabor... Nie wszystkie, ale sporą grupę wydarzeń jakby rezerwuje do indywidualnej wiadomości tych, którzy brali w nich udział. Wydaje się to jakąś formą niekonsekwencji z Jego strony. Przecież po to niestrudzenie przemierza palestyńską ziemię, by Dobra Nowina dotarła możliwie do wszystkich. Czemu więc ma służyć ta nieoczekiwana dyskrecja?
Odpowiedź przynoszą znane słowa św. Pawła (Rz 10, 10): sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia. Jezus nie chce funkcjonować jako źródło informacji. Jego Dobra Nowina nie jest kompendium pewnej wiedzy, z którą pragnie zapoznać słuchaczy. Naucza, objaśnia, pokazuje, krytykuje, a nawet uzdrawia zawsze jedynie po to, by w człowieku drgnęło serce. Słuchając Go, doznając na sobie Jego dobroci i promieniowania Jego osobowości, człowiek nie ma się rozczulić, rozrzewnić i roztkliwić, ale ma odkryć i uznać, że oto stoi wobec Syna Bożego. A to jest niemożliwe do osiągnięcia, gdy jego kontakt z Jezusem będzie się dokonywał w porządku przekazu informacji albo przez zapożyczone emocje.
Sercem swoim trzeba przyjąć tę wiarę i nawet najbliższy człowiek, najbardziej zaufany przyjaciel, najsympatyczniejszy spośród krewnych za nas i w nas tego nie dokona, choćby najrzetelniej opowiadał, co widział i czego doświadczył w bliskości Jezusa. Wiara, ta żywa, ta, która prowadzi do usprawiedliwienia, jest każdorazowo zjawiskiem w pełni i do końca indywidualnym, jednostkowym, a rodzi się w osobistym wychyleniu ku Bogu. Nadmiar zaś szeptanych rewelacji, klimat sensacji, nowinkarstwa może tylko utrudnić jej zaistnienie, koncentrując uwagę człowieka na tym, co nie najważniejsze. Stąd to powracające polecenie: zachowaj to dla siebie.
Spróbujmy w tym kontekście spojrzeć na wjazd Jezusa do Jerozolimy. Przecież nie dla ulotnej chwili aplauzu zdecydował się na owo grandę entreé. Pragnął chwały, jaką przygotował dla Niego Ojciec, nie świat. Jeśli zatem tak postąpił, to miał w tym swój cel. Zawsze ten sam cel - wypełnić misję. Jak więc tutaj realizuje się ten wymóg indywidualnego kontaktu z Nim?
Liczny, własnymi emocjami ożywiany tłum, żadnej próby kontaktu z poszczególnymi osobami - zdawałoby się, że dla posiewu autentycznej, żywej wiary ta sytuacja jest stracona. A jednak. Dzięki temu, że w iluś sercach ciągle jeszcze żyje nadzieja na spełnienie pradawnej Obietnicy, że mimo zmieniających się „czasów”, warunków, rosnącej dezorientacji wyznaniowej otoczenia, ta nadzieja w nich trwa i dzięki tej anachronicznej uporczywości iluś spośród jerozolimskiego tłumu przeżywa tego dnia olśnienie. Takie samo jak olśnienie Zacheusza, Nikodema, setnika, Natanaela, Marii Magdaleny...
Otoczeni rzeszą przeżywają swe osobiste, absolutnie indywidualne spotkanie z Mesjaszem. Ci w wielkopiątkowy poranek na pewno nie przebywali na dziedzińcu siedziby Piłata. Można powiedzieć, że Jezus ich przed tym uchronił.
Tak, tryumf, który tego przedświątecznego dnia stał się udziałem Jezusa, wcale nie polegał na tym, że hałaśliwa tłuszcza wybiegła Mu na powitanie.