Paweł na Wschodzie

Jan Gać

publikacja 15.10.2008 11:09

Jest to fragment książki Z Jerozolimy do Rzymu - śladami Pawła Apostoła :. , który zamieszczamy dzięki uprzejmości i zgodzie Wydawnictwa WAM.

Paweł na Wschodzie


I wszystkich, którzy chcą żyć zbożnie w Chrystusie Jezusie,
spotkają prześladowania.
(2Tm3,12)

Niegdyś bowiem i my byliśmy nierozumni.
(Tt 3,3)



Pierwsze spotkanie

Zgodnie z chronologią podróż śladami Pawła powinienem rozpocząć w Tarsie, w rodzinnym mieście Apostola Narodów. Zacznę jednak od Jerozolimy, a to dlatego, iż właśnie w Świętym Mieście zawarłem z nim bliższą znajomość. Spotkanie miało charakter symboliczny i ograniczyło się do nawiedzenia miejsca, w którym Paweł mógł przebywać podczas kamienowania Szczepana. Miejscem tym jest naturalne obniżenie u podnóża Góry Oliwnej, obecnie zajęte przez ruchliwe skrzyżowanie pięciu dróg wychodzących z rejonu starego miasta. Stoi też tam prawosławny kościół poświęcony czci pierwszego męczennika chrześcijaństwa, kościół nowy, brzydki i prawie zawsze zamknięty.
Czy w tym miejscu Żydzi zmasakrowali kamieniami Szczepana? Nie wiemy. Łukasz w swej kronice o początkach Kościoła twierdzi jedynie, że Żydzi, sprowokowani rzekomym bluźnierstwem Jezusowego ucznia, prosto z gmachu posiedzeń Sanhedrynu wywlekli go za miasto i tam, za murami, dokonali samosądu. Innych wskazań topograficznych nie podaje. Zresztą jałowe poszukiwanie konkretnego miejsca nie ma dla nas większego znaczenia. Dla mnie wystarczająca była opinia, która, idąc za dawną tradycją, lokuje to zdarzenie poza Bramą Lwów. Brama jest średniowieczna, podobnie jak przyległy do niej odcinek murów, naprawionych i zmodyfikowanych w XVI wieku przez Sulejmana Wspaniałego.
Otóż spacerując pewnego wiosennego dnia między nagrobkami muzułmańskiego cmentarza, który przylega do muru po obu stronach Bramy Lwów, otworzyłem całą swoją świadomość na lawinę skojarzeń powstałych pod wpływem lektury Dziejów Apostolskich. Jak z Ewangeliami, tak i z tą księgą Nowego Testamentu nie rozstawałem się w czasie podróży po Ziemi Świętej. Służyła mi za rodzaj przewodnika, za księgę tej ziemi, za zwierciadło stosunków społecznych tamtego czasu i tamtego świata. Stawiałem jej autora w gronie najbardziej wiarygodnych pisarzy epoki, jakkolwiek nie przestawałem wyrzucać Łukaszowi rażącej oszczędności w przekazywaniu faktów.
Przypominam sobie dobrze, jak owego pięknego dnia dzięki Łukaszowi kolejny raz odkrywałem Pawła, tym razem jakby w pełniejszym wymiarze. A dzień istotnie był urodziwy. Pachniało wiosną, która wzdłuż Cedronu przyoblekła nowym listowiem drzewa oliwne i pokryła dywanem świeżej trawy dolinę potoku. Pamiętam nawet, że żółciły się wtedy mlecze. Pod wpływem miejsca i emanującej zewsząd atmosfery, sięgnąłem po księgę Dziejów Apostolskich i odczytałem rozdział dotyczący Szczepana. W długim wywodzie Łukasz zdawał relację z okoliczności sprawdzania się po raz pierwszy - właśnie na Szczepanie - tych słów Jezusa, w których zapewniał, iż skoro Jego samego prześladowano, to i Jego uczniów prześladować będą.
Przy okazji historyk wprowadził na arenę dziejów nikomu dotąd nie znaną postać młodzieńca, u którego stóp linczownicy złożyli swoje wierzchnie szaty, by im nie wadziły w rzucaniu kamieniami. Młodzieniec ten miał na imię Szaweł. Co więcej, nie był tylko biernym uczestnikiem wydarzeń, ale głośno aprobował mające nastąpić ukamienowanie. Jego postawę Łukasz streścił w jednym zdaniu: „Szaweł zaś zgadzał się na zabicie go" (Dz 8,1). A gdy potem w gminie jerozolimskiej doszło do prześladowania chrześcijan, ów młodzian uaktywnił się, „niszczył Kościół, wchodząc do domów porywał mężczyzn i kobiety i wtrącał do więzienia" (Dz 8,3).
Wolno zapytać, jakim prawem to czynił? Od kogo otrzymał władzę nachodzenia spokojnych mieszkańców Jerozolimy, których jedyną przewiną miało być przyjęcie posłania niejakiego Jezusa z Nazaretu, postaci podówczas bardzo kontrowersyjnej, od pewnego czasu głęboko nurtującej hebrajską społeczność, człowieka dzielącego Żydów i będącego dla większości zgorszeniem? A w ogóle - kim był ów, dziś powiedzielibyśmy: bojówkarz, tak ogromnie porywczy, gwałtowny i nieprzejednany? Czy nie był uosobieniem gorliwości w walce o sprawę żydowską, człowiekiem, którego bez obaw o pomyłkę można włączyć w poczet zelotów i sykariuszy, choć sam nazywał się faryzeuszem?
Odpowiedzi na te pytania udziela nam sam Łukasz, który, po krótkim odejściu od głównego tematu, rychło powraca do swego bohatera. Paweł otrzymywał dyrektywy od arcykapłanów. To stamtąd, z Sanhedrynu, szły odpowiednie polecenia. Nie odniosłyby jednak aż takiego skutku, gdyby nie znalazły w Szawle zaprzysiężonego orędownika. Ów wściekły młodzian, rozsadzany energią, „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich" (Dz 9,1). Dyszał - co za adekwatne wyrażenie, określające potrzebę mordowania! Innymi słowy, w wypadku Szawła nie wchodziło w grę li tylko posłuszeństwo rozkazom ani uleganie atmosferze społecznego przyzwolenia na prześladowanie zwolenników straconego Nazarejczyka. Szaweł kierował się nienawiścią do Jego wyznawców. Siłą napędową takiej postawy było umiłowanie religii mojżeszowej, tradycji narodowych i żydowskich obyczajów, które - w mniemaniu wielu - zostały zagrożone przez uczniów Jezusa, skazanego w legalnym przecież procesie. Należało oczyścić Synagogę z ludzi wprowadzających niebezpieczeństwo rozłamu. Potrzebny był zatem pośpiech i zdecydowane uderzenie. W przeciwnym razie ów rozłam w łonie mozaizmu, pierwszy na podobną skalę, mógłby się okazać groźniejszy w skutkach aniżeli rozejście się Żydów z Samarytanami. Nie miał zatem Szaweł chwili do stracenia. Musiał uderzyć, i to uderzyć skutecznie, bez względu na środki. Cel był tego wart.
Szaweł dobrze znał przeciwnika, mylił się jednak w ocenie jego postawy. Nie zdawał sobie sprawy, jak głęboko nowa idea przeniknie świadomość pokaźnej grupy ludzi. Kiedy za sprawą Łukasza Szaweł wyłonił się z mroków historii, mógł być rok 36, czyli mijało pięć lat od ukrzyżowania Jezusa. Szaweł miał wtedy około dwudziestu lat lub niewiele więcej, w zależności jaką treść przypiszemy Łukaszowemu terminowi młodzieniec. W każdym razie był człowiekiem młodym, ale dojrzałym na tyle, by samodzielnie podejmować ważne decyzje, był solidnie wykształcony w judaizmie i dobrze uformowany intelektualnie. Posiadał przy tym cenne walory osobiste - odwagę, odpowiedzialność, przekonanie o słuszności swych racji i umiejętność występowania w ich obronie. Wcześnie okrył się sławą obrońcy mozaizmu, a opinia ta wyszła poza mury Jerozolimy, przedostała się poza granice Judei, a nawet Palestyny, i dotarła do siedziby rzymskiego namiestnika Syrii, do Damaszku.

Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii.
(1 Kor 9,16)
O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga!
Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi!

(Rz 11,33)


W Damaszku

W drodze z Jerozolimy do Damaszku towarzyszyłem Szawłowi do wzgórz Golan, owych obłych pagórków wyrastających z płaskowyżu na wysokość kilkuset metrów, dziś porytych okopami dla wojska, rakiet, dział i stacji radarowych. Pożegnałem go w miejscu, gdzie droga nr 98 zbliża, się do miejscowości Quneitra, położonej w pasie zdemilitaryzowanym, rozdzielającym oba państwa pozostające w stanie wojny - Izrael i Syrię. Nie mogąc przejść na drugą stronę granicy, powróciłem nad jezioro Genezaret, pozostawiając wysłannika Sanhedrynu własnemu losowi. Na dotarcie do celu potrzebował jeszcze jednego dnia marszu.
Damaszek! Miasto o metryce sięgającej epoki brązu, co w datach przekłada się na lata około dwutysięcznego roku p.n.e. W transkrypcji różnej od dzisiejszej jego nazwa pojawia się w tekstach egipskich, by od tego czasu wejść na stałe do katalogu najważniejszych miast Bliskiego Wschodu. Jest obecna nawet w Księdze Rodzaju (por. Rdz 14,15; 15,2), co nie znaczy, że miasto to jest aż tak starodawne: wzmianka ta może być antydatacją. Tak czy inaczej, odkąd Kanaan zasiedlili Hebrajczycy Jozuego, miasto już istniało od dawna jako ważny ośrodek rzemieślniczy, wymiany handlowej i centrum lokalnej władzy. Władzę tę sprawował drobny władca jednego z plemion aramejskich. Widząc zagrożenie ze strony Izraelitów, wszedł w sojusz z królem Hadadezerem z pogranicza libańskiego i obaj próbowali przeciwstawić się parciu na północ króla Dawida. Kiedy ten podbił swego sąsiada, ruszył na Damaszek, pokonał związanego sojuszem króla, zajął jego miasto i przyłączył do swego państwa. Wiemy o tym z zapisów w Księgach Samuela i Kronik. Syn wojowniczego Dawida, wielki Salomon, skupił swe siły na wewnętrznym urządzaniu państwa z uszczerbkiem dla ochrony jego granic. Szybko utracił nabytek ojca, pozwalając Damaszkowi na usamodzielnienie się. Odtąd miasto stało się stolicą państwa Ara-mu i w związku z nieustannymi konfliktami Hebrajczyków z Aramejczykami znalazło poczesne miejsce w księgach Starego Testamentu. Wojny z dziesiątego wieku przeniosły się na następne stulecia, dziewiąte i ósme, wreszcie wygasły z chwilą pojawienia się na scenie bliskowschodniej Asyryjczyków, którzy zwaśnionych pogodzili na swój sposób: wcielili oba państwa do własnego imperium. Po jego upadku z końcem VII wieku miejsce Asyryjczyków zajęli nie mniej okrutni Babilończycy, a po nich - Persowie. Tych z kolei podbili Macedończycy Aleksandra Wielkiego. Odtąd Damaszek, wystawiony na wpływy orientalne, stał się także ośrodkiem kultury hellenistycznej. Królowie seleudzcy, wyrośli na wielkich władców po upadku imperium Aleksandra, woleli jednak rezydować w Antiochii nad Orontesem. Damaszek leżał dla nich za daleko na południe, a tym samym zbyt blisko państwa Ptolomeuszów, z którymi pozostawali w stanie permanentnej wojny. Położone na granicy ścierania się interesów obu hellenistycznych mocarstw, miasto zdołało zachować pewną autonomię. Tę polityczną próżnię szybko wypełnili Nabatejczycy około 85 roku p.n.e. Była to nowa siła, która pojawiła się na arenie Bliskiego Wschodu, lud kupców i przewodników karawan, mający swą stolicę w Petrze. W 63 roku p.n.e. Pompejusz ukrócił ich zapędy imperialne, włączając Syrię wraz z Damaszkiem pod bezpośrednie panowanie Rzymu. Ale i Rzym, nawet cesarski, nie był w stanie - mimo swej potęgi - zastrzec sobie wyłącznej władzy nad miastem. Dowodzi tego emisja nowych monet rzymskich, która ustała w Damaszku w 34 roku za panowania Tyberiusza, a została wznowiona w roku 62 za Nerona. Ten szczegół, wskazujący na blisko trzydziestoletni okres przerwy w administracji rzymskiej nad miastem, jest dla naszych rozważań nader istotny.
Oto Szaweł wędrował do Damaszku, dumnego swą wielką historią, w okresie, gdy władzę w mieście sprawowali nie Rzymianie, lecz Aretas IV, król Nabatejczyków. To jego namiestnik, na prośbę Żydów, obstawił strażą bramy i przejścia, by pochwycić człowieka, który nagle zmienił front i z prześladowcy stał się orędownikiem zakazanej doktryny (por. 2 Kor 11, 32-33).
Misja Szawła do Damaszku pozostaje dla mnie zagadką. Dlaczego Sanhedryn wysłał go do Syrii, a nie na przykład do Egiptu, gdzie w Aleksandrii również żyła ogromnie liczna kolonia Żydów, zapewne już wtedy skażona orędziem o Jezusie? I czy nie wydaje się dziwna ta władza arcykapłana nad Żydami z diaspory? Chodziło przecież o władzę rzeczywistą, z prawem do egzekwowania wyroków, a nie o orzekanie w kwestiach religii. Łukasz w Dziejach Apostolskich wyraźnie powiada, że prześladowca otrzymał od arcykapłana listy upoważniające go do aresztowania i przyprowadzenia w kajdanach do Jerozolimy wyznawców Jezusa (por. Dz 9,2). Tak też przyjęto w Damaszku tę misję: nie jako nic nie znaczące nadużycie władzy na obcym terenie, lecz jako realne zagrożenie. Ananiasz, jeden z tamtejszych uczniów, do którego w widzeniu zwrócił się Jezus, z tego właśnie powodu lękał się kontaktu z Szawłem (por. Dz 9,14). I jeszcze jedno. Należy mocno podkreślić, że to Szaweł z własnej gorliwości udał się do arcykapłana z prośbą o listy polecające do synagog damasceńskich (por. Dz 9,1).
Gdy zbierzemy okruchy rozproszonych informacji w możliwie klarowny obraz, jawi się taki oto scenariusz.
Około 36 roku doszło do bliżej nieznanych zmian w Damaszku, polegających na przejęciu władzy przez Nabatejczyków na niekorzyść rzymskiego namiestnika, którym, w interesującym nas okresie, przez dłuższy czas był Witeliusz. W tej zmianie władzy Szaweł mógł dostrzec sposobność do rozprawienia się ze zwolennikami Jezusa, sprawcami ogromnego zamieszania w tamtejszej społeczności żydowskiej. Bowiem podczas panowania Rzymian podobna ingerencja Jerozolimy poza obszar jej jurysdykcji byłaby nie do pomyślenia, i to nawet w dziedzinie religii. Zresztą w tę sferę życia prywatnego i społecznego Żydów Rzymianie nie chcieli się mieszać. Musiało zatem istnieć ciche przyzwolenie Nabatejczyków na podobną wyprawę karną, prowadzoną na terenie znajdującym się aktualnie pod ich panowaniem. Król Aretas IV pozostawał w dobrych stosunkach z Żydami, czego dowodem był ożenek jednej z jego córek z Herodem Antypasem. Te zażyłości z żydowskim tetrarchą szybko się jednak skończyły, gdy Antypas oddalił swą pierwszą żonę na rzecz Herodiady, byłej żony swego brata, Heroda Filipa. Ściągnął za to na siebie gromy Jana Chrzciciela, a gdy się go pozbył, ścinając proroka mieczem około 29 roku, popadł w konflikt ze starszyzną jerozolimską. Kolejny cios, tym razem z ręki teścia, który za upokorzenie przyrzekł mu zemstę, dosięgną! go siedem lat później. W 36 roku Aretas pokonał w bitwie Antypasa. Za tę samowolę Tyberiusz wysłał przeciwko zwycięzcy Witeliusza. Od niechybnej klęski ocaliła Aretasa śmierć cesarza, a w konsekwencji unieważnienie wszystkich jego rozkazów.
W kontekście takich to wydarzeń miała miejsce wyprawa Szawła do Damaszku, datowana na rok 36 lub 37.

Zdarzenie pod murami miasta stało się przedmiotem rozważań na przestrzeni dwóch tysiącleci dziejów chrześcijaństwa. Jest to bowiem doświadczenie całego chrześcijaństwa. Nie tyle przygoda indywidualna, która dotknęła Szawła, ile sprawa duszy niezliczonych rzesz ludzi - tajemnica przemiany w jednej chwili wnętrza człowieka. Tradycja mówi o nawróceniu Szawła. Jeśli mamy pozostać przy tym pojęciu, to nie w znaczeniu przejścia z jednej religii do drugiej. Na tak wczesnym etapie przepowiadania orędzia o Jezusie, etapie świadczenia bezpośredniego, nie było jeszcze rozróżnienia między judaizmem a chrześcijaństwem. Nie wykształciło się jeszcze nawet samo pojęcie chrześcijaństwa. Istniał natomiast w ramach judaizmu nurt chrześcijański, tak jak istniał, na przykład, nurt faryzejski. Przeto Szaweł nie przechodził z jednej religii do drugiej ani z jednego wyznania na drugie. Uwierzywszy w Jezusa, nie przestawał być Żydem, nie zrzucił tradycyjnych strojów, nie ostrzygł głowy ani nie zgolił brody na modłę rzymską, nie zaprzestał nawiedzać synagogi. Pozostawał jak dawniej w kręgu judaizmu, tyle że nawracał się do Chrystusa, cały przechodził na Jego stronę, wnikał do grona Jego wyznawców. Ponieważ stało się to tak nagle, zdarzenie nazwałbym olśnieniem. Ten nieprzejednany i wojowniczy młody faryzeusz w jednej chwili zrozumiał wszystko. I to w pełni!
Łukasz relacjonuje: „Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: >Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?< >Kto jesteś, Panie?< - powiedział. A On: >Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz <" (Dz 9,3-5).
Jeszcze dziś odczytywanie tych słów przyprawia o mocniejsze kołatanie serca. Słowa mocne jak uderzenie i realne aż do porażenia. Szaweł nie odpowiedział na pytanie Jezusa. Nie było na to ani czasu, ani sposobności, a przede wszystkim nie wiedział, z kim ma do czynienia. Zapytał tedy o tożsamość osoby, która objawiła mu się w tak niezwykły sposób, godny raczej czasów prorockich, a nie epoki Greków i Rzymian. W odpowiedzi usłyszał jedyne w swoim rodzaju zwierzenie: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz". Ów Jezus nie czekał na odzew Szawła. Wystarczyło, że wyjawił mu swe imię. Wnioski niech wyciągnie sam, a będzie miał na to jeszcze wiele czasu i sposobności. Niech pojmie, że nie walczył z wyznawcami Jezusa, lecz z Nim samym, z Tym, którego teraz poznawał osobowo.
Zatem to nie ktoś umarły, ktoś, czyją naukę podjęła grupa upartych i zaślepionych sympatyków. To ktoś realnie istniejący, jakkolwiek inaczej, ktoś, kto identyfikuje się ze swoimi wyznawcami. Tak zatem Jezus nie dał mu szansy na odpowiedź, lecz przekazał polecenie skierowane już do swojego człowieka, słowa powołania, od których nie mogło być odwrotu: „Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić" (Dz 9,6). A przecież mógł sam go uświadomić, jakie ma poczynić kroki. Nie! Odesłał go Jezus do wspólnoty wierzących, polecił go Kościołowi. I po tych słowach widzenie minęło.
Łukasz pisze dalej: „Ludzie, którzy mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce. Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił" (Dz 9,7-9).
Właśnie tak należało odprawić te rekolekcje: w ciemności ciała, w izolacji, o głodzie i bez picia. Warto przy tym podkreślić, iż Szaweł nie został pozyskany obietnicą zaszczytów i przywilejów ani wizją łatwego życia. Przeciwnie. Swe zamiary wobec dopiero co powołanego Apostoła Jezus tak wyjawił Ananiaszowi: „I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia" (Dz 9,16). Już niebawem Paweł sam się przekona, jak istotnie wymagającym partnerem jest jego Mistrz i do jak trudnej wyznaczył go misji.

Spacerując zakurzonymi od pyłu pustyni ulicami starego Damaszku, przeżywam to, co zawsze odczuwam we wszystkich starożytnych miastach zagarniętych przez islam. Budzi się we mnie wewnętrzny bunt. Nie potrafię pogodzić się z utratą jednego z najstarszych Kościołów Wschodu, jaki zawiązał się w Damaszku. W tym pięknym niegdyś mieście wszystkim zawładnęła obca chrześcijaństwu cywilizacja. I wszystko ją uwydatnia: ów zgiełk Orientu, woń aromatycznych przypraw w bramach, ostre arabskie rysy twarzy, chrapliwie brzmiący język i śpiew muezinów płynący z setek minaretów, śpiew, który nie nastraja mnie ku modlitwie, lecz pobudza do bezsilnego oporu. Czyżby Paweł trudził się tu nadaremnie?
Szedłem ulicą Prostą, dziś Darb el-Mustaqim, próżno rozglądając się za domem Judy, do którego wprowadzono ślepca. A był to niewątpliwie dom rozległy, jakby pompejański, o wielu pomieszczeniach, otwarty do środka, a warowny od ulicy, skoro Ananiasz musiał pytać odźwiernego o goszczącego tam Szawła. Domu nie odnalazłem, bo mediewalne budownictwo zamazało rzymską postać ulicy. Natrafiłem natomiast na pozostałości rzymskiej bramy wschodniej, Bab Sharqi, naprawianej i zmienianej wielokrotnie na przestrzeni wieków, przez którą ulica Prosta wychodziła za miasto ku Palmirze i bezkresom pustyni. Tuż obok krzyżuje się prostopadle z ulicą Prostą inna ulica, która dociera do bramy Bab Kisan w murze południowym. Ta średniowieczna brama, oznaczona jeszcze symbolami chrześcijaństwa z okresu krucjat, stoi na rzymskich fundamentach. Tradycja łączy ją z nocną ucieczką Pawła. Na pamiątkę tego wydarzenia katolicy greccy, skupieni w małej gminie, urządzili w zamkniętej od wieków bramie niewielką kapliczkę. Wskazują też na odcinek muru, przez który uczniowie mieli spuścić Pawła w koszu i odprawić bezpiecznie do Jerozolimy (por. Dz 9,25; 2 Kor 11,33). Z kolei franciszkanie, owi nieustraszeni stróże miejsc świętych na Bliskim Wschodzie, zachowali dla chrześcijan w sercu muzułmańskiego miasta inną wzruszającą pamiątkę - kryptę z bazyliki bizantyńskiej z V wieku. Tam z kolei czczą pamięć Ananiasza, tego ucznia, który z polecenia Jezusa odszukał Szawła w domu Judy, nałożył na niego ręce, ochrzcił i dopomógł wejść w środowisko wierzących.

Czyli nie Tars ani nie Jerozolima, nawet nie Antiochia, lecz Damaszek stał się pierwszym miastem, w którym Paweł wystąpił z orędziem Dobrej Nowiny. Rozpoczął od synagog, których w mieście musiało być bez liku, skoro żydowska kolonia liczyła tysiące ludzi. A że było ich aż tylu, wiemy także od Józefa Flawiusza, który doliczył się dziesięciu tysięcy pięciuset samych tylko zabitych Żydów, którzy padli z rąk Damasceńczyków podczas powstania przeciw Rzymowi w 66 roku (por. BJ 2,561).
Nie mógł przeto Paweł narzekać na brak audytorium. Gorzej było z dotarciem do świadomości tych ludzi. Zaczął bowiem głosić coś bardzo niepopularnego, z czym do tej pory sam walczył, a o czym mówiono najwyżej pokątnie z bojaźni przed wyłączeniem ze społeczności Synagogi. Jak zaznacza Łukasz, Apostoł świadczył głośno i coraz odważniej, że owym oczekiwanym od wieków Mesjaszem jest właśnie Jezus, ten sam, którego starszyzna jerozolimska wydała na śmierć, a który po trzech dniach od złożenia do grobu pojawił się jako żyjący, którego z kolei on, Paweł, poznał twarzą w twarz w drodze do Damaszku. Co więcej, ten Jezus jest jednocześnie Synem Bożym.
Nie można się przeto dziwić, że większość ani słuchać nie chciała słów bluźnierstwa. Co radykalniejsi czynnie występowali przeciwko bluźniercy, grożąc mu nawet śmiercią. Byli jednak wśród Żydów i tacy, którzy pod wpływem Apostoła raz jeszcze sięgnęli do Pisma, żeby sprawdzić, czy istotnie rzeczy mają się tak, jak powiada ten odstępca. Doprawdy, trzeba było niezwykle jasnego światła z wysoka, aby ci ludzie, od wieków uformowani na Mojżeszu i prorokach, uszczelnieni pancerzem tradycji przed wpływami z zewnątrz, potrafili nagle dostrzec całkowicie nowy wymiar w treści Ksiąg Świętych i w dziejach własnego narodu. Tedy i ich dotykał osobiście syndrom Szawła spod Damaszku.

To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe.
(2 Kor 5,17)
Dopełnicie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia.
(Flp2,2)


W Jerozolimie

Enigmatyczne wyznanie Apostoła o podróży przedsięwziętej z Damaszku do Arabii (por. Ga 1,17), nie dało mi podstaw do pójścia jego śladem na pustynię. Gdzież miałem go szukać? W jakim rejonie? Co miał Paweł na myśli, posługując się tym terminem? Dziś Arabia kojarzy nam się z owym bezkresnym obszarem monotonnych pustyń Półwyspu Arabskiego, z ziemią ropy naftowej otoczoną przez Morze Czerwone, Zatokę Perską i Morze Arabskie. W czasach rzymskich nazywano Arabią tereny bliższe Palestynie, położone na południowych obrzeżach Syrii. Tam zatem, w rejonie królestwa Nabatejczyków, należałoby szukać Pawła. Wydaje się, że bardziej intrygujące byłoby znalezienie odpowiedzi na pytanie - nie dokąd, lecz w jakim celu udał się Paweł na bezdroża arabskie? Czyżby dla wewnętrznej przemiany? Ale ta przyszła przecież w jednej chwili. Może na swego rodzaju rekolekcje? W języku biblijnym pójście na pustkowie zawsze oznaczało wycofanie się z życia aktywnego na rzecz oddania się postom, medytacji i poznania swego wnętrza przed obliczem Przedwiecznego. Czy nie o to chodziło Pawłowi? Ponieważ nie sposób odpowiedzieć na te pytania, a nie chciałem się zagubić w sferze przypuszczeń, powróciłem z Syrii do Palestyny. Tam bowiem, w Jerozolimie, zapadały ważne dla Pawła decyzje. I co bardzo symptomatyczne: tak się układały koleje jego życia, iż nawet w swej duchowej ojczyźnie bywał tylko czasowym przybyszem. Warto zatem zapytać o przyczyny jego licznych pobytów w Palestynie.
Paweł spędził w Jerozolimie całą swą młodość. Wedle jego własnych stów, wygłoszonych lata później ze schodów Antonii do nastającego na jego życie tłumu, pierwszy swój pobyt w Świętym Mieście wiązał z edukacją: ,Wychowałem się jednak w tym mieście, u stóp Gamaliela otrzymałem staranne wykształcenie w Prawie ojczystym" (Dz 23,3). Niektórzy biografowie spekulują, że skoro miał w Jerozolimie siostrzeńca, to na czas nauki mógł zamieszkać u swej siostry (por. Dz 23,16). Być może. Ważniejsze jest jednak to, iż ten pierwszy pobyt zakończył się nagle, i to w sposób dla nikogo nieprzewidywalny. Krótka - w założeniu - ekspedycja do Damaszku miała finał niezwykły. Do Świętego Miasta już nie wrócił jako dawny Szaweł, lecz jako Paweł, ktoś inny, człowiek odmieniony. I nie powracał po kilkunastu dniach, jak zapewne spodziewano się w Sanhedrynie, w dodatku wiodąc zakutych w kajdany zwolenników zakazanej doktryny. Wracał po dłuższej nieobecności w tajemnicy przed arcykapłanami, wracał bez widoków na najbliższą przyszłość, nie wiedząc nawet, gdzie się ma zatrzymać i z kim nawiązać kontakt. Dawne adresy wydawały się spalone. Oddajmy głos Łukaszowi: „Kiedy przybył do Jerozolimy, próbował przyłączyć się do uczniów, lecz wszyscy bali się go, nie wierząc, że jest uczniem" (Dz 9,26).
Tragiczne bywają losy zdrajcy i renegata. Odrzucony przez swoich, w tym wypadku wyłączony ze wspólnoty Synagogi, nie został jeszcze przyjęty przez obcych, na których stronę przechodził. Konieczność ukrywania się przed zemstą Żydów i bariera nieufności ze strony judeochrześcijan stawiały go poza wszelką społecznością. Zdany został sam na siebie. „Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do apostołów" (Dz 9,27), wystawiwszy mu świadectwo wiarygodności swym autorytetem świadka Jezusa. „Dzięki temu - powiada dalej Łukasz - przebywał z nimi w Jerozolimie" (Dz 9,2).
Nie po to Paweł uwierzył w Jezusa, aby tę wiarę zachować dla siebie, ciesząc się z okoliczności odnalezienia Prawdy. Mógł powtórzyć za Piotrem: „My nie możemy nie mówić tego, co widzieliśmy i co słyszeliśmy" (Dz 4,20). Inaczej jednak niż Piotr i pozostali apostołowie, którzy treść wiary otrzymywali etapami, w małych dawkach na przestrzeni trzech lat pozostawania z Mistrzem, Paweł otrzymał to bogactwo w jednej chwili i na zupełnie innych zasadach. Przecież nie mógł zamilknąć i zataić tego, co mu się przydarzyło pod Damaszkiem, nie mógł zaprzestać rozpowiadania o tym, co ujrzał i co usłyszał. W jego przypadku w grę nie wchodziła wiara, lecz bezpośrednie doświadczenie. Apostołowie musieli najpierw uwierzyć Jezusowi, gdy z Nim chodzili, by później móc uwierzyć w Jezusa. Paweł stawał poza tą formą wiary. Otrzymał całą pewność, i to w jednej chwili. Jego wiara równała się doświadczeniu, bo za doświadczeniem stały zmysły. Zatem nic ani nikt nie był w stanie przeszkodzić mu w przepowiadaniu Jezusa. Musiał wyjść z ukrycia i ujawnić się.
Z właściwą sobie energią i odwagą, ale i z roztropną ostrożnością, rozpoczął dzieło świadczenia w Jerozolimie. Nie wystąpił przed Żydami miejscowymi, którzy z pewnością nie zechcieliby go słuchać, a którzy zapewne już wydali zaocznie wyrok śmierci na od-stępcę. Zwrócił się do Żydów z diaspory, do obcych w Świętym Mieście, którzy nie mogli go znać osobiście. Uczynił tak w przekonaniu, że ludzie z zewnątrz, ukształtowani również przez wpływy kultury hellenistycznej, a zatem bardziej otwarci, zechcą bez uprzedzeń wysłuchać jego racji. Nic bardziej błędnego, przynajmniej w odniesieniu do środowiska jerozolimskiego. Ludzie z diaspory odznaczali się często głębszym przywiązaniem do religii i tradycji ojców, jako do ostoi ich własnej tożsamości pośród obcego żywiołu, aniżeli Żydzi palestyńscy. Dlatego też i helleniści potępili bluźniercze nauczanie, usiłując Pawła pojmać, a nawet zgładzić.
Aby nie narażać Pawła na utratę życia, jerozolimscy judeochrześcijanie postanowili odesłać go w bezpieczne miejsce. Za takie uznali jego rodzinne miasto w Cylicji. W Tarsie mógł Paweł przeczekać burzę, zatrzymując się w domu swych rodziców lub u kogoś z krewnych. Bracia - jak Łukasz nazywa członków pierwszej wspólnoty wierzących - wyekwipowali go na drogę, odprowadzili do Cezarei Nadmorskiej i tam wsadzili na okręt płynący wzdłuż wybrzeża fenickiego na północ. Podróż do Tarsu mogła trwać kilka dni, w zależności od kierunku wiatrów, prądów morskich, pogody i ładunku. Ładunek zaś warunkował zawijanie do licznych portów, jak na przykład do Tyru, Sydonu, Seleucji, czy którejś przystani cypryjskiej.
Wystąpienie Pawła w Jerozolimie było potrzebne nie tyle jemu samemu, ile apostołom i uczniom. Przez ten akt Paweł w pełni się uwiarygodnił, niejako wystawił sobie metrykę chrześcijanina, uwierzytelnioną gotowością złożenia ofiary z własnego życia.

Trzeci raz odwiedził Paweł Jerozolimę po trzyletniej nieobecności (por. Ga 1,18), występując w roli emisariusza. Wraz z Barnabą wiózł do Świętego Miasta pieniądze zebrane w Antiochii. Była to pomoc jednej z najbardziej prężnych i najliczniejszych gmin chrześcijańskich na Bliskim Wschodzie, świadczona na rzecz wspólnoty jerozolimskiej, dotkniętej niedostatkiem w czasie głodu, jaki zapanował w Palestynie wskutek suszy i nieurodzaju po 44 roku.
Tym razem Paweł nie przepowiadał. W każdym razie nie mamy na ten temat żadnej wzmianki. Po przekazaniu kolekty starszym Kościoła obaj misjonarze szybko powrócili na północ, do Antiochii. Zabrali też ze sobą pomocnika, Jana Marka. Ta krótka wizyta w Jerozolimie miała dla Pawła ważne znaczenie z innego jeszcze powodu. Spotkał się tu z Piotrem, zawarł z nim bliższą znajomość, a nawet przez piętnaście dni mieszkał w jego domu (por. Ga 1,18). Było to krótko po niezwykłym uwolnieniu Księcia Apostołów z więzienia, dokąd trafił z rozkazu Heroda Agryppy I. Niestety, Paweł już nie zastał przy życiu starszego brata Jana Ewangelisty, Jakuba Zebedeusza, którego tenże Agryppa ściął mieczem jeszcze przed uwięzieniem Piotra. Spotkał natomiast drugiego Jakuba, syna Kleofasa i Marii, kuzyna samego Jezusa, który podówczas stal na czele gminy jerozolimskiej.

Należy przyjąć, że te osobiste spotkania z czołowymi apostołami, jacy jeszcze pozostali w Jerozolimie, przekonały wszystkich o prawdziwości nawrócenia Pawła. Nawet ci, którzy go dotąd nie widzieli - a takich była ogromna większość, bo Paweł unikał publicznych wystąpień w Świętym Mieście - musieli uznać szczere intencje konwertyty. Sam Apostoł w liście do mieszkańców Galacji utwierdza nas w tym przekonaniu: „Kościołom zaś chrześcijańskim w Judei pozostawałem osobiście nie znany. Docierała do nich jedynie wieść: ten, co dawniej nas prześladował, teraz jako Dobrą Nowinę głosi wiarę, którą ongiś usiłował wytępić" (Ga 1,22-23).
Jako wiarygodnemu, udzielili mu apostołowie aprobaty na głoszenie orędzia o zmartwychwstaniu i przeznaczyli do pracy nie tyle wśród Żydów, ile między poganami. Udał się tedy Paweł w swą pierwszą wielką podróż misyjną na obszary Syrii i do rzymskich prowincji w Azji Mniejszej.
Pobyt poza Palestyną wydłużył się do czternastu lat, jak skrupulatnie obliczył sam Paweł w przywoływanym tu często liście do mieszkańców Galacji (por. Ga 2,1). Zdobył w tym czasie dogłębne doświadczenie misjonarza, przemierzył tysiące kilometrów po płaskowyżach Syrii i Anatolii, nawiedził wiele portów Morza Śródziemnego, pozakładał gminy w dziesiątkach miast. Ustanowiwszy bazę w Antiochii nad Orontesem, w mieście dogodnie położonym na styku wszystkich krajów Bliskiego Wschodu, może by i nie planował kolejnej wizyty w Jerozolimie, gdyby nie wyraźny nakaz wewnętrzny. „Udałem się w tę stronę - zwierza się w swym biograficznym liście - na skutek otrzymanego objawienia" (Ga 2,2). Była to zatem jego czwarta podróż do Judei, licząc od pierwszego zetknięcia się ze Świętym Miastem.
Tym razem chodziło o rzecz najwyższej wagi. Należało raz na zawsze i jednoznacznie uzgodnić zasady przyjmowania pogan do Kościoła. Czy należy ich włączać do wspólnoty bezpośrednio przez chrzest z pominięciem judaizmu, czy też może pośrednio: najpierw wpajać im zasady Prawa mojżeszowego i zobowiązywać do jego przestrzegania, a dopiero później udzielać im chrztu? Powstało bowiem ogromne zamieszanie wokół stosowanej praktyki. Paweł i Barnaba, którzy od lat pracowali wśród Żydów z diaspory i pogan, ani myśleć nie chcieli, by wprowadzać pogan do wspólnoty Kościoła obarczając ich obowiązkiem przestrzegania Prawa. Stare Prawo przeminęło - argumentowali - spełniło się w nowym, dlatego nie ma potrzeby wstępowania w koleinę, która już została wyrównana. Nie należy utrudniać poganom przystępowania do suto zastawionego stołu Jezusa. Chrześcijaństwo nie może stać się sektą judaizmu, bo jest jego wypełnieniem, jest ukoronowaniem nauki proroków, jest nowym sposobem życia dla nowej społeczności, odkupionej i wyzwolonej z okowów Prawa.
Nie wszyscy myśleli podobnie jak ów przesiąknięty myślą hellenistyczną Tarsyjczyk, który głosił równość między Żydem i Grekiem, a swą myślą ogarniał świat aż po krańce ziemi. Przede wszystkim podobnego sposobu myślenia nie podzielali konserwatywni Żydzi z Palestyny. Wpierw Prawo mojżeszowe - domagali się - dopiero później chrzest. A zewnętrznym znakiem poddania się Prawu ma być obrzezanie. Należy zatem pogan najpierw obrzezać, a potem ochrzcić. Takie stanowisko najbardziej gorliwie lansowali nawróceni faryzeusze, do których przecież należał sam Paweł, a z którego to stronnictwa formalnie nigdy nie wystąpił.
Wielu ochrzczonych Żydów, którzy przejęli się nauką Jezusa, uznając w Nim Mesjasza, na własną rękę ruszyło w świat głosić Jego orędzie. Swą nie autoryzowaną nauką powodowali niemałe zamieszanie w miastach, które już wcześniej przyjęły Dobrą Nowinę za pośrednictwem Pawła. „Jeżeli nie poddacie się obrzezaniu według zwyczaju Mojżesza - napominali - nie możecie być zbawieni" (Dz 15,1). Wprowadzali tym wymogiem niepokój w szeregach ochrzczonych pogan, podważając wiarygodność nauki Pawła i wykazując brak jedności wśród głosicieli Ewangelii.
Nawet sam Piotr ugiął się na moment pod naciskiem opinii Żydów z Judei. Chcąc się im przypodobać, odsunął się od zasiadania do wspólnych posiłków z ochrzczonymi poganami nie poddanymi rytuałowi obrzezania. Wydarzyło się tak w Antiochii, dokąd przybył Książę Kościoła - może na spotkanie z Pawłem. Tam też Paweł publicznie wytknął Piotrowi nieszczerość i skrytykował go za brak konsekwencji w postępowaniu: „Jeżeli ty, choć jesteś Żydem, żyjesz wedle obyczajów przyjętych wśród pogan, a nie wśród Żydów, jak możesz zmuszać pogan do przyjęcia zwyczajów żydowskich?" (Ga 2,15).
Należało zatem zebrać się w Jerozolimie i wyjaśnić kontrowersyjne sprawy, by zająć wspólne stanowisko i konsekwentnie trzymać się uzgodnionych zasad działania. To zgromadzenie apostołów, misjonarzy i starszych, zwane Soborem Jerozolimskim, odbyło się najprawdopodobniej w 49 roku.
Łukasz był tam również i zdał relację z posiedzeń, przytaczając mowę Piotra, wystąpienie Jakuba i końcowe postanowienia. Nie przekazał stenogramu z obrad, niemniej pozwolił nam wczuć się w atmosferę burzliwych i długich dyskusji, jak na to wskazuje werset wprowadzający do wystąpienia Piotra: „Po długiej wymianie zdań przemówił do nich..." (Dz 15,7). Słów Pawła ani Barnaby nie słyszymy, może dlatego, że dziejopis wielokrotnie przytaczał ich niezmienne stanowisko, wszystkim powszechnie znane. Streścił natomiast w jednym zdaniu owoce ich pracy: „...potem słuchali opowiadania Barnaby i Pawła o tym, jak wielkich cudów i znaków dokonał Bóg przez nich wśród pogan" (Dz 15,12). Krewny Jezusa, Jakub, cieszący się wyjątkową powagą w Kościele jerozolimskim, w zamykającym obrady wystąpieniu potwierdził słowa Piotra i na zakończenie mowy podał kilka praktycznych sugestii ze wskazaniem, że dobrze by było, gdyby ochrzczeni poganie zechcieli się nimi kierować: „Powstrzymajcie się od ofiar składanych bożkom, od krwi, od tego, co uduszone, i od nierządu" (Dz 15,29). Istotnie, to tak niewiele!
Ze wspólnoty wybrano przodujących braci, niejakiego Judę Barsabasa oraz Sylasa, którzy mieli Antiocheńczykom ustnie powtórzyć treść skierowanego do nich pisma oraz zdać relację z obrad jerozolimskich. Podróż nad Orontes odbywali w towarzystwie Pawła i Barnaby, których apostołowie i starsi Kościoła jerozolimskiego formalnie zatwierdzili do pracy wśród pogan, „liznąwszy daną mi łaskę - powie później Paweł - Jakub, Kefas i Jan, uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawice na znak wspólnoty" (Ga 2,9). Tym razem miał Apostoł okazję poznać Jana Ewangelistę, który również zjawił się w Jerozolimie.

Wędrując wybrzeżem fenickim na północ do Antiochii, opuszczał Paweł Palestynę na kolejnych kilka lat. W tym czasie odbył dwie duże podróże misyjne, włączając do poznanych już wcześniej obszarów ziemie greckie. Wszędzie był przelotnym siewcą, nigdzie po drodze nie zatrzymał się na dłużej. Jakże nieogarnione przestrzenie miał do obsiania! Rzuciwszy ziarno w glebę, już podążał dalej, nie mając czasu na radość z jego wzrostu ani na zbieranie plonów. Przeciwnie, martwił się, gdy między dorodnymi źdźbłami pszenicy wyrastały osty. Wtedy siadał i pisał listy, gdy nie było mu po drodze osobiście dopilnować dzieła odchwaszczania zasiewów.