Tajemnica Krzyża

Anna Świderkówna

publikacja 03.04.2009 13:00

Jest to fragment książki Biblia a człowiek współczesny :. Wydawnictwa ZNAK

Tajemnica Krzyża

Wielki Post kieruje nasze myśli ku krzyżowi Chrystusa. Najczęściej trudno jest nam zro­zumieć związek, jaki może zachodzić między okrutną śmiercią tego Niewinnego a naszym zbawieniem. Przywykliśmy bowiem już od wie­ków patrzeć na naszą relację z Bogiem w spo­sób jurydyczny. Francuski teolog S. Lyonnet przypomina, że sprawiedliwość Boga to prze­de wszystkim Jego wierność w dotrzymywa­niu obietnic, jakie całkowicie dobrowolnie dał swemu ludowi. Dla nas tymczasem ta sprawied­liwość stała się głównie wymaganiem wyrów­nania popełnionych nieprawości i wynagro­dzenia za nie.

Właśnie dlatego św. Anzelm z Canterbury (zm. 1109), a po nim także św. Tomasz z Akwinu (zm. 1274) tak rozbudowali specyficzną naukę o istocie zbawienia; jeszcze do niedawna znajdowaliśmy ją, całkowicie wypaczoną, w naszych szkolnych katechizmach. Na szczę­ście, nie ma już po niej śladu w wielkim nowym Kate­chizmie Kościoła Katolickiego (gdzie na szczególną uwagę zasługują dotyczące tej sprawy paragrafy 606 i 616). A przecież i mnie jeszcze uczono, że Syn Boży musiał stać się prawdziwym człowiekiem, aby ponieść za nas karę, na jaką zasłużyliśmy naszymi grzechami. Musiał być również prawdziwym Bogiem, gdyż obraza mierzy się wielkością obrażonego, a skoro obrażony zo­stał Bóg, jedynie Bóg może tę obrazę wynagrodzić.
Stąd zapewne wywodzi się ton większości na­szych paraliturgicznych nabożeństw wielkopostnych. Na pierwszy plan wysuwa się w nich ubolewanie i lament nad cierpieniem, zwłaszcza cierpieniem fizycznym Jezusa. Jeden przykład: ósma stacja Drogi Krzyżowej na­zywana bywa najczęściej: „Jezus pociesza płaczące nie­wiasty". Jeżeli jednak zajrzymy do Ewangelii św. Łukasza, skąd się ta stacja wywodzi (wiele innych narodziło się po prostu z tradycji), przekonamy się, że Jezus tam kobiet bynajmniej nie pociesza, lecz raczej ostrzega przed tym, co je same może czekać: „Szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł »Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą i nad wa­szymi dziećmi. [...] Bo jeśli z zielonym drzewem to czy­nią, cóż się stanie z uschłym?«" (Łk 23, 27-28. 31).
Prawdą jest, że Jezus umarł na krzyżu dla nasze­go zbawienia, na to jednak, by właściwie pojąć sens Jego śmierci, musimy najpierw lepiej zrozumieć, co znaczy zbawienie. Tutaj wiele mogą nam pomóc starożytni pisa­rze chrześcijańscy, wielcy Ojcowie Kościoła. Otóż dla nich najważniejsze jest nie to, że Jezus cierpi, lecz to, że przez Niego Bóg czyni nas swoimi dziećmi, że zaprasza nas do udziału w swoim własnym życiu, że chodzi tu o prawdziwe „przebóstwienie" człowieka. Kim zatem jest Jezus, by nas mógł w ten sposób zbawić?

Próbując zrozumieć coś z tej tajemnicy, myślimy najczęściej po ludzku. Po ludzku płaczemy nad Ukrzy­żowanym, po ludzku wyobrażamy sobie sprawiedliwość Boga. Podobny błąd popełniali również pierwsi ucznio­wie Jezusa. Wędrując ścieżkami Palestyny za swoim Mistrzem, utwierdzali się w przekonaniu, że właśnie On jest wyczekiwanym mesjaszem. Kiedy zapowiadał im swoją mękę i śmierć, nic z tego nie pojmowali. Piotr, który wyznał publicznie swoją wiarę w Jego godność mesjańską (a wyznanie to zostało w pełni zaakceptowa­ne przez Jezusa), pozwala sobie nawet na próbę rozpę­dzenia tego, co uważa najwyraźniej za jakieś „czarne myśli". Słyszy wtedy straszne słowa: „Zejdź mi z oczu, szatanie!" (dla Jezusa była to bowiem pokusa szatańska, mająca Go zatrzymać na drodze prowadzącej do nasze­go zbawienia). „Jesteś mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku!" (Mt 16, 23). Właśnie przez to „myślenie po ludzku" Piotr załamał się po uwięzieniu Jezusa. Nie kłamał, gdy Go wcześniej zapewniał, że prę­dzej umrze, niż się Go zaprze (Mt 26, 35). Był gotów na śmierć, ale z mieczem w ręku. Tymczasem Jezus kazał mu ten miecz włożyć do pochwy i sam też nie próbował się bronić. Judasz rozumował, jak się zdaje, podobnie. „Trzydzieści srebrników" to nie była zbyt duża zapłata. A przede wszystkim tak zadziwiająco szybko zmienił zdanie. Jeszcze Piłat nie wydał wyroku, a on już się wie­sza, porzuciwszy srebrniki w Świątyni. Gdyby miał za­miar istotnie doprowadzić do śmierci Jezusa, mógłby kiedyś w przyszłości ugiąć się pod ciężarem wyrzutów sumienia. Ale owemu „zdrajcy" wystarczyło, że Jezus w ogóle nie próbował się bronić. Judasz najwyraźniej był pewny, że kiedy pojawi się straż świątynna, jego Mistrz okaże swą moc, objawi się nareszcie jako oczeki­wany mesjasz. Rozgromi wszystkich i zdobędzie cały świat dla narodu wybranego. Zdradę swoją pomyślał za­pewne jako prowokację mającą zmusić Jezusa do wystą­pienia.
Na to, by choć w części pojąć sens Krzyża po Bożemu, a nie tylko po ludzku, trzeba próbować zrozu­mieć lepiej Jezusa i Jego naukę. Ta zaś nauka to nie tylko słowa, lecz również każdy Jego krok, każdy gest, wszystko, co czyni, co cierpi i co przyjmuje, a także i to, jak czyni, jak cierpi i jak przyjmuje.
Wiele pod tym względem może nam powiedzieć wielki hymn, który św. Paweł przytacza w rozdziale 2 swego Listu do Filipian. Czytamy tam, że Jezus „ogoło­cił samego siebie, przyjąwszy postać sługi", że „uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej". Zadziwia nas to posłuszeństwo u Tego, który przecież powiedział o sobie: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10, 30).

Sprzeczność jest wszakże tylko pozorna. Jeśli nazbyt często widzimy w posłuszeństwie przeciwień­stwo wolności, dzieje się tak przeważnie dlatego, że nie rozumiemy znaczenia dwóch słów: wolność i miłość. Wolność nie polega bynajmniej na robieniu tego, na co mam ochotę („co mi się chce"), lecz tego, czego chcę naprawdę. A każda godna tego miana miłość dąży w sposób naturalny do zjednoczenia, do którego prowa­dzi przede wszystkim zjednoczenie woli. Miłość zatem pragnie chcieć tego, czego chce ten, kogo kocha. W ludzkiej miłości bywa to nieraz niebezpieczne. Z Bogiem takiego problemu nie ma, tak że owo bezgra­niczne posłuszeństwo Syna jest po prostu doskonałym wyrazem Jego miłości, jak również Jego pełnej jedności z Ojcem.
Bóg jest Miłością, jak mówi św. Jan (1J 4, 16). I dlatego też Jezus, będąc objawieniem miłości Ojca w życiu człowieka, mógł nadać swemu ludzkiemu życiu jedną tylko formę - formę życia oddanego bez reszty miłości innych, miłości idącej aż do końca (por. J 13, 1). W wielkiej mowie o Chlebie Życia zwraca się Jezus do zgromadzonych tłumów: „Jako mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyje przez Ojca i dla Ojca, tak i ten, kto Mnie pożywa, żyć będzie przeze Mnie i dla Mnie" (J 6,57). Nasze przekłady piszą zazwyczaj tylko „przez Ojca" i „przeze Mnie", lecz użyte tu małe greckie słów­ko dia znaczy zarówno „przez", jak i „dla".
Dla Jezusa wola Ojca jest „pokarmem" (J 4, 34), źródłem siły i samego istnienia nawet. W każdej chwili żyje On tym, co Ojciec Mu daje i czego od Niego ocze­kuje, w każdej chwili też, aż do ostatniego tchnienia na Krzyżu i dobrowolnie przyjętej okrutnej ludzkiej śmier­ci, jest cały bez reszty „dla Ojca". Nie upatrujmy zatem w tej śmierci jedynie cierpienia (zupełnie tak, jakby Ojciec mógł się lubować w cierpieniu Syna!). Jest ona przede wszystkim ostatecznym otwarciem, pełnym wy­razem nieskończonej miłości, owym „przez Ojca" i „dla Ojca", doskonałym przyjęciem i oddaniem. W swoim życiu człowieka jest Jezus zawsze Tym, kim jest od wieczności, objawiając nam w ten sposób tajemnicę wie­kuistego Syna i tajemnicę Boga Trójjedynego. Dlatego też może mówić, że Ojciec jest w Nim, a On w Ojcu. A jeżeli my będziemy żyć podobnie jak On, przez Niego i dla Niego, wówczas i my również zostaniemy wciągnięci w to Święto, w ten Taniec Nieskończonej Miłości. Bóg stworzył nas przecież na „swój obraz, stworzył mężczyzną i kobietą" (Rdz 1,27), abyśmy ca­łym naszym człowieczeństwem, całym naszym psycho­fizycznym „ja" tęsknili i dążyli nawet podświadomie do tego nieustannego „przyjmowania i dawania", które bę­dąc istotą miłości, jest odwieczną radością Trójjedynego Boga.
I oto właśnie do owej radości otwiera nam drogę śmierć Jezusa na krzyżu. Otwiera nam drogę do zbawie­nia, które jest komunią. Tutaj możemy w pewien sposób powrócić już bezpiecznie do starej idei wielkich teologów średniowiecza. Jest bowiem niewątpliwą praw­dą, że jedynie Bóg-Człowiek może kochać tak doskona­łą miłością, wyrównującą wszystkie braki i długi niezli­czonych serc ludzkich.