Powołanie dla niegodnych

Andrzej Macura

publikacja 27.02.2010 13:11

Wedle ludzkich kalkulacji do wykonania zadania, zwłaszcza jeśli wiąże się z piastowaniem eksponowanego stanowiska, potrzeba człowieka godnego. Bóg działa bardziej praktycznie. Wybiera ludzi, którzy do wypełnienia zadania się nadają. Czasem bardziej, czasem mniej. Najczęściej jednak wielkimi osobistymi zasługami pochwalić się nie mogą.

Powołanie dla niegodnych Andrzej Macura Słowa Bożej obietnicy sprawiły, że Abram z całą rodziną i dobytkiem znów ruszył drogę. Do Kanaanu.

To podstawowa refleksja, jaka nasuwa się przy lekturze dwunastego rozdziału Księgi Rodzaju. Rozdziału, w którym z prehistorii, bliżej nieokreślonych czasowo wydarzeń, czytelnik przeniesiony zostaje w czasy już jak najbardziej historyczne. Na bliskich Wschód nieco przed panowaniem  słynnego Hammurabiego, czyli w czasy patriarchy Abrahama. Zawiódłby się jednak ten kto w opowiedzianej przez autora natchnionego historii szukałby dziejów państw, władców, opisów sytuacji politycznej czy gospodarczej. To historia opowiedziana z perspektywy rodziny Abrahama. Jak w pamiętnikach, gdzie wielkie wydarzenia historii są tylko tłem dla osobistych doświadczeń ich autora. Tyle ze ta opowieść, za racji pochodzenia od potomków Abrahama, bliższa jest znanym zwłaszcza w literaturze skandynawskiej rodzinnym sagom. Główną ich postacią jest Abraham i jego rodzina. Wydarzenia, które interesowałyby historyków, są dla niej jedynie tłem.

Bo tak chciał

Historia Abrama (dopiero później został nazwany Abrahamem) rozpoczęła się w 11 rozdziale Księgi Rodzaju, gdy wraz z ojcem Terachem, żoną Saraj i bratankiem Lotem opuszcza Ur Chaldejskie, by udać się do Kanaanu. Nie wiemy co było przyczyną, dla której jego ojciec, Terach – bo to on był inicjatorem podróży – zdecydował się na tak daleką eskapadę. Czy przyczyniła się do tego śmierć jednego z jego synów, Harana? Nie wiadomo. W każdy razie z równie nieznanych przyczyn nie dotarli do celu. Po przebyciu mniej więcej połowy drogi zmienili zamiar i osiedlili się w Charanie, gdzie Terach, doczekawszy dwustu pięciu lat, zmarł.

Czym wyróżniał się Abram spośród innych mieszkańców Charanu, że właśnie do niego pewnego dnia przemówił Bóg? Próżno szukać odpowiedzi na to pytania na kartach Księgi Rodzaju. Nawet jeśli istniał jakiś powód, nic o nim nie wiemy. Po prostu pewnego dnia Bóg skierował do niego zaskakujące wezwanie.  „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę”. I obiecał: „Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi”.

Czy siedemdziesięciopięcioletni mężczyzna mógł te słowa potraktować na serio? Czy w tym wieku – choć to czas ludzi długowiecznych – nie powinien już raczej myśleć o końcu swojego życia a nie o rozpoczynaniu go na nowo? „Uczynię z Ciebie wielki naród”,  „staniesz się sławny”; „będę Ci błogosławił i będę z Tobą”, „przez Ciebie błogosławieństwo otrzymają ludy całej ziemi”. Te słowa Bożej obietnicy sprawiły, że Abram z całą rodziną i dobytkiem znów ruszył drogę. Do Kanaanu.

Dla wszystkich

Metody, którymi dotąd posługiwał się Bóg dla opanowania rozlewającego się coraz powszechniej zła nie zdały egzaminu. Postanowił więc zadziałać inaczej. Wychować sobie jedną rodzinę, jeden szczep, który zobaczy w Nim nie Boga zazdrosnego o swoje prerogatywy, wiecznie czegoś zakazującego, ale kogoś, kto jest człowiekowi naprawdę życzliwy; Boga, który wstawi się za swoim ludem i będzie się nim opiekował. Boga, który dotrzymuje danego słowa nawet jeśli trzeba będzie dokonywać cudów – dać potomka starcowi i jego niepłodnej żonie, a potem rozmnożyć ich tak, że oprą się naporowi swoich sąsiadów. I co chyba najważniejsze,  Boga, który dotrzyma swojego słowa niezależnie od tego, czy osoba której to słowo dał będzie na Jego łaskawość zasługiwała. Bo choć u Abrama zadziwia jego wielka wiara, jego życie dalekie jest od – mierzonej standardami raju i Ewangelii – moralnej doskonałości.  

Bóg wybiera sobie jednego człowieka, z którego zamierza stworzyć cały naród. W obietnicy danej Abramowi wyraźnie pobrzmiewa jednak element uniwersalistyczny: wybór Abrama ma służyć nie tylko jemu i jego rodzinie. Ma być drogą do udzielenia błogosławieństwa ludom całej ziemi. Ta niejasna zapowiedź spełni się, gdy potomek Abrahama, Jezus Chrystus, przez swoją śmierć na krzyżu wybawi wszystkich ludzi od śmierci wiecznej i otworzy na powrót ramy zamkniętego grzechem Adama raju.  

Nie tylko dla nieskazitelnych

Abram, wzór wiary, otrzymawszy od Boga zapewnienie, że ziemia do której przywędrował będzie jego, zaczął składać Bogu ofiary. Nie stał się jednak z dnia na dzień wzorem wszelkich cnót. Niedostatki w jego życiu moralnym widać wyraźnie w opowiadaniu o jego pobycie w Egipcie. Bojąc się o swój los postanawia ukryć, że Saraj jest jego żoną.  Więcej, pozwala by stała się żoną faraona. Ta jego postawa często budzi zgorszenie dzisiejszego czytelnika. Zakłopotanie tym postępkiem  pobrzmiewa także wśród komentatorów tekstu, którzy próbują tłumaczyć  zachowanie Abrama już to  panującymi w tamtych czasach zwyczajami już to faktem, że Saraj rzeczywiście była jego krewną. Chyba niepotrzebnie. Abram po prostu był dzieckiem swoim czasów.

Musiał być człowiekiem wielkiej wiary, skoro dla Bożych obietnic porzucił spokojne życie w mieście dla niepewnej doli nomady. Ale szacowny Abram, mimo sędziwego wieku, nie był człowiekiem nieskazitelnym. Bóg realizując swoje plany niekoniecznie wybiera takich, którzy są takiego wyboru najbardziej godni. Można nawet przypuszczać – mając w pamięci różnych bliblijnych bohaterów –  że nie kieruje się jakimiś szczególnymi umiejętnościami powołanego. Na tle ludzi nieporadnych szczególnie ostro widać zaangażowanie w sprawę samego Boga. Wybiera, bo taka jest Jego wola. Wybiera, bo tak chce. Bo z niejasnych dla człowieka powodów znajduje w kimś upodobanie. Nawet jeśli mierząc ludzką miarą są to ludzie niezbyt się do wielkich misji nadający.

Dla nas, ludzi XXI wieku, mających też w pamięci ewangeliczną jawnogrzesznicę, gwałtownika Piotra czy prześladowcę Szawła to ważna wskazówka. Bóg nie patrzy tylko na postępowanie człowieka, ale też  na jego serce. Nawet jeśli daleko mi do moralnej doskonałości, bierze mnie pod uwagę w swoich zbawczych planach. W swojej nieprzewidywalności może mi nawet, choć niegodnemu, wyznaczyć jakieś bardzo istotne zadanie.