Niecierpliwość

Andrzej Macura

publikacja 13.03.2010 15:07

Czy Bóg naprawdę chce i czy może wypełnić swoje obietnice? A może źle go zrozumiałem? Może powinienem – jak Saraj – wziąć sprawy w swoje ręce? A może z nieznanych mi bliżej powodów Bóg, choć w chrzcie uczynił mnie swoim dzieckiem, już ze mnie zrezygnował?

Niecierpliwość Andrzej Macura „Będziesz ojcem wielu narodów”, „uczynię cię niezwykle płodnym”. Podobne obietnice już słyszał. Dwadzieścia cztery lata wcześniej. Jeszcze w Charanie.

„Kiedy wreszcie spotkam swojego ukochanego, tego jedynego, wyśnionego?” – pytają czasem zniecierpliwione nastolatki. I wypatrują go wśród wielu spotykanych mężczyzn, zawiedzione, że ciągle go nie znajdują. Zapominają, że jeśli ma to być ten jedyny, wyśniony, to nie może być pierwszym lepszy z brzegu. Niekoniecznie musi być kolegą z równoległej klasy. Być może spotka go dopiero na studiach. Albo w swojej pierwszej pracy. Niecierpliwość powoduje, że w międzyczasie wykonuje wiele nerwowych ruchów, nieraz wszystko komplikujących. Podobnie jest w historii Abrama.

Obietnice, obietnice

„Uczynię Cię wielkim narodem”,  usłyszał Abram w dniu swojego powołania, kiedy wychodził z Charanu. Miał wtedy 75 lat. „Uczynię Twoje potomstwo liczne jak proch na ziemi” usłyszał po rozstaniu z Lotem. Mija czas. Człowiek w jego wieku ma prawo myśleć już raczej o śmierci, nie o wychowywaniu dziecka. I znów po spotkaniu z  Melchizedekiem słyszy od Boga: „Nie bój się Abramie. Ja jestem Twoim obrońcą. Twoja nagroda bardzo się pomnoży”. Nie dziwi jego odpowiedź: „Panie Boże, co mi dasz? Przecież ja jestem bezdzietny, a cały mój majątek weźmie w spadku po mnie Damasceńczyk Eliezer. Ponieważ nie dałeś mi potomka, mój sługa będzie dziedziczył po mnie”.  Bez wielkich pretensji do Boga, spokojnie, z wielkim realizmem. I pewnie z nutą żalu. Miało być tak pięknie, ale niech już będzie jak jest. Jakoś sobie poradzę.

Nie dziwi, że gdy Bóg znowu mówi mu, że jego potomstwo będzie liczne jak gwiazdy na niebie, zapytał o znak. Dlaczego po raz kolejny miałby uwierzyć na słowo? Bóg mu go daje. To dym i ogień, który przechodzi między połowami złożonych przez Abrama na ofiarę zwierząt. I słowa, które usłyszał pogrążony w głębokim śnie: Twoi potomkowie będą przybyszami w obcej ziemi, będą uciskani przez czterysta lat, ale wyjdą stamtąd z wielkim dobytkiem. Twojemu potomstwu daję ten kraj od Rzeki Egipskiej po rzekę Eufrat. Ty zaś odejdziesz w pokoju do twoich przodków”.

Są w tej scenie dwa mało zrozumiałe elementy. Najpierw wzmianka o nadlatujących nad złożone w ofierze zwierzęta ptakach i  staraniach Abrama, by je odgonić. Jeśli nie ma głębszego znaczenia, byłaby zrozumiała w relacji naocznego świadka, ale raczej nie w opowiadanej po wiekach rodzinnej sadze. To chyba przypomnienie: tak, inicjatywa ciągle była po stronie Boga; zadaniem Abrama było cierpliwie czekać. Jednak owo oczekiwanie w tym, na co człowiek ma wpływ, nie może być jedynie biernym oddaniem się biegowi zdarzeń. Czyn Abrama nie ma wpływu na Bożą obietnicę i jej realizację. Ale jest oddaniem Bogu czci. Skoro Jemu ofiarował zwierzęta, słusznie uznał, że musi zadbać, by dostały się Bogu, nie ptakom.

Drugim trudnym do wyjaśnienia elementem tej sceny jest wzmianka o lęku i wielkiej ciemności, które ogarnęły Abrama, gdy zapadł w sen. Może to przypomnienie, że życie bywa koszmarem, a Bóg jest tym, który w ów koszmar wprowadza promień nadziei?

Po swojemu

Dziesięć lat czekania to sporo. Nic dziwnego, że i Saraj zaczęła się niecierpliwić. Nie wiemy, czy życie pod namiotem jej odpowiadało, czy wolała spokojniejsze w mieście. Poszła za swoim mężem, za jego niejasnymi mrzonkami. I nawet trudno powiedzieć, czy wierzyła jego widzeniom, czy raczej miała je za fanaberie starszego pana. W każdym razie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce: skoro ona nie może mieć dzieci, a Bóg obiecuje jej mężowi liczne potomstwo, to trzeba znaleźć ukochanemu inną kobietę. Wedle panujących wówczas zwyczajów istniała taka możliwość. Wystarczyło, by dziecko mężowi urodziła niewolnica żony. Ona, Saraj, mogłaby je adoptować.

Europejczykowi XXI wieku może trudno zrozumieć, że dla ludzi tamtych czasów dziecko było błogosławieństwem, a bezdzietność hańbą i tragedią. Może dlatego, że dzieci, wnuki i prawnuki były – i w sumie są – najlepszym sposobem zabezpieczenia sobie pogodnej starości. Nic dziwnego, że Hagar, niewolnica, która zaszła w ciążę z mężem swojej pani, doświadczyła czegoś na kształt społecznego awansu. I zaczęła swoją panią lekceważyć. Za pozwoleniem Abrama upokorzona przez Saraj uciekła. Powróciła dzięki Bożej interwencji: anioła, który zawrócił ją z drogi i obiecał jej liczne potomstwo. Czy myślała, że w ten sposób staje się współspadkobierczynią obietnicy danej Abramowi? Nie wiemy. W każdym razie plany Boże były inne. Skoro już jednak Abram zrobił po swojemu, Bóg nie przekreślił całkowicie jego kalkulacji. Niejako ubogacił swoje plany. „Będzie walczył ze wszystkimi, a wszyscy z nim. Będzie utrapieniem dla wszystkich swoich braci” – zapowiada anioł. I da początek innemu narodowi, Izmaelitom.

„Kiedy chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach” – mówią niektórzy. To nie tak. Bóg widzi szerzej, lepiej, ale rozumie i szanuje nasze kalkulacje. Historia Abrama, Saraj i Hagar pokazuje, że w odpowiedzi na ludzkie czyny Bóg potrafi swoje plany zmodyfikować. Jego obietnic nic nie może jednak przekreślić. „Kto we mnie wierzy, ma życie wieczne” – powiedział Pan Jezus. Czy jakiś grzech wierzącego może przekreślić całą jego nadzieję?

Dwadzieścia cztery lata później

Gdy Izmael się urodził, Abram miał już 86 lat. Jedenaście lat wcześniej wyruszył z Charanu.  I kolejnych kilkanaście lat czekał na następny Boży znak. „Ja jestem Bogiem Wszechmocnym. Żyj ze mną w zażyłości i bądź bez skazy” - usłyszał. I dowiedział się, że nie będzie już Abramem, lecz Abrahamem, a jego żona będzie odtąd nazywana Sarą (czyli księżniczką). „Będziesz ojcem wielu narodów”, „uczynię cię niezwykle płodnym”, „dasz początek narodom”, „od ciebie będą pochodzić królowie”, „zawrę przymierze z tobą, a po tobie z twoim potomstwem”. Podobne obietnice już słyszał. Dwadzieścia cztery lata wcześniej. Jeszcze w Charanie. Najbardziej zaskoczyła go jednak obietnica dotycząca Sary: „Pobłogosławię jej i sprawię, że urodzi Ci syna”. Czy może dziwić, że się roześmiał? Czy obietnica, że prawie stuletni mężczyzna i dziewięćdziesięcioletnia kobieta będą mieli dziecko nie brzmi niedorzecznie? „Oby tylko Izmael cieszył się Twoją obecnością” – odpowiedział. Jakby chciał powiedzieć: „Boże, wiem, że jesteś dla mnie łaskawy, że się starasz, ale nie trudź się i nie obiecuj mi po próżnicy rzeczy niemożliwych”.

Tym bardziej zdumiewa, że przystał na kolejne żądanie Boga. Obrzezanie siebie i wszystkich mężczyzn ze swojego otoczenia. Mało prawdopodobne, że przekonały go kolejne obietnice. Nawet obietnica przymierza z jego potomstwem. Wszak po dwudziestu czterech latach czekania miał tylko jednego syna i chyba na poważnie już nie liczył na Izaaka („Niech Bóg wejrzy z uśmiechem”). Jest w jego wierze coś zadziwiającego. Owo ciągłe powtarzanie Bogu swojego „tak” mimo braku podstaw do nadziei na spełnienie własnych oczekiwań.

Odtąd obrzezanie miało stać się znakiem przynależności do ludu, który zawarł z Bogiem przymierze. Jak zauważają komentatorzy, wiązało się z płodnością – wielkim Bożym darem – i ofiarą – krwią, której wymagało uczynienie tego znaku. Abraham na żądanie Boga gotów jest na ofiarę – własny ból, ewentualne utyskiwania swoich ludzi. Nawet jeśli nie wszystko idzie po myśli człowieka, warto robić, czego Bóg oczekuje.

Człowiek dziś też nieraz pyta o Boże obietnice. Też czuje się zawiedziony. Bo ich wypełnienie się odwleka. „Bóg Cię kocha” słyszy nieraz na katechezie czy kazaniach. „Bóg Cię kocha”, powtarzają rozentuzjazmowani świeżo nawróceni chrześcijanie. Stara się wypełniać Boże oczekiwania, choć nieraz sporo to kosztuje. A tu kłopoty codziennego życia, choroby, ostatecznie śmierć. Czy Bóg naprawdę chce i czy może wypełnić swoje obietnice? A może źle go zrozumiałem? Może powinienem – jak Saraj – wziąć sprawy w swoje ręce? A może z nieznanych mi bliżej powodów Bóg, choć w chrzcie uczynił mnie swoim dzieckiem, już ze mnie zrezygnował?

Można próbować odwoływać się do tych nielicznych chwil, w których Bóg w jakiś nadzwyczajny sposób zdawał się obiecywać tak wiele. Ale pozostaje czekać. I ufać, że cokolwiek się stanie, jestem w ręku Boga.