Bóg w akcji

Andrzej Macura

publikacja 20.03.2010 20:30

Kim jest Bóg? Źle jeżeli ograniczamy się do zamknięcia Go w jednym pojęciu. Najlepiej zobaczyć kim jest, gdy widzi się go działającego.

Bóg w akcji Andrzej Macura Uciekać w takie góry? Lepiej było uprosić, by Bóg nie zniszczył Soaru

Pewien oficer, chwaląc atmosferę panującą w czasie uroczystych obiadów dla zaproszonych gości podczas piekarskich pielgrzymek mężczyzn, dziwił się jednemu drobiazgowi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego podczas tych obiadów gospodarz – proboszcz – stał w drzwiach i dyskretnie kierował pracą krzątającej się obsługi. W wojsku dowódca jednostki siedział zawsze na honorowym miejscu. Choćby goście byli wyżsi szarżą. Nie wiedziałem, jak to wyjaśnić. Na pewno nie w duchu 18. rozdziału Księgi Rodzaju. Choć sytuacja jest podobna.  

Bóg się wprasza

Najgorętsza pora dnia nie jest dobrym czasem na wędrówki. Słońce wysysa wszystkie siły i może człowiekowi wypalić nawet rozum. Abraham siedział w cieniu swojego namiotu i musiał go zdumieć widok trzech wędrowców. Co w nich takiego było, że w jednym rozpoznał samego Boga?

„Przechodzę obok, wpadnę do Abrahama. Przy okazji porozmawiam z nim o Sodomie i Gomorze. Wszak głupio by było, gdyby on, człowiek tak ważny, o wszystkim dowiedział się po fakcie”. Taki mniej więcej tok rozumowania Boga przedstawia autor 18. rozdziału Księgi Rodzaju. Od czasu wygnania człowieka z raju o takiej zażyłości między Stwórcą a stworzeniem nie było mowy. Ta scena przypomina: Bóg nie jest – a raczej nie jest tylko – kimś dalekim, kto z oddali spogląda na świat i wszystkie jego sprawy. Potrafi być bliski. Jakby Jego i człowieka nie dzieliła ogromna przepaść. On stwórca, człowiek Jego stworzenie. Obraz takiego Boga szczególnie wyraźny będzie w Nowym Testamencie, gdy Syn Boży stanie się człowiekiem. Już tu jednak widać: przesadą jest powtarzające się nieraz w szkolnych opracowaniach stwierdzenie, że w Starym Testamencie Bóg jest daleki, obcy i groźny, dopiero w Nowym ukazuje swoje łagodne oblicze. Tak naprawdę, gdy wczytać się tekst Biblii, pojmowanie Boga przez autorów Starego i Nowego Testamentu wcale aż tak bardzo się nie różni. Czego scena z gościną u Abrahama jest dowodem.

Warto też zwrócić uwagę na postawę Abrahama. Powinna ona stać się chyba wyznacznikiem stosunku człowieka do nie tworzącego zbytniego dystansu Boga. To ogromny szacunek. Abraham nie tylko wypełnia wszystkie zasady gościnności – zaprasza, by wędrujący rozsiedli się w cieniu drzew, podaje wodę, by dla lepszego odpoczynku mogli sobie obmyć nogi, i każe szybko przygotować dla nich coś do jedzenia. Nie byle co. Chleb z najczystszej mąki i mięso dorodnego cielęcia. Razem z serem i mlekiem podaje je swoim gościom, sam zaś stoi przed nimi. Bóg wprosił się do niego na gościnę, ale on czuł, że niestosownym byłoby ucztować razem z Nim. Dlatego stoi jak sługa. I czeka. Jest do dyspozycji.

Tak, to prawda. Jest  w Apokalipsie  zapowiedź wspólnego zasiadania do posiłku uwielbionego Chrystusa i każdego, kto usłyszy Jego głos i otworzy Mu drzwi swego serca. W scenie gościny Boga u Abrahama dystans jest większy. Ale nie z inicjatywy Boga. To sam Abraham czuje, że Bogu, choć tak bliskiemu, zawsze należy się największy szacunek. Gdy staję do modlitwy, Bóg pozwala mi być blisko siebie. Nie powinienem jednak nigdy zapominać, kim jestem ja, a kim jest On.

Jeszcze jedna obietnica

Sądząc po tym, jak często autor natchniony pisze o śmiechu Abrahama i Sary, musieli być to ludzie pogodni. Ale jak tu się nie uśmiechnąć, kiedy ktoś obiecuje rzecz niemożliwą? Stała niedaleko za Abrahamem i słyszała, co Gość mówi do jej męża. Słysząc zapowiedź – któryż to już raz – że urodzi syna – zareagowała normalnie, po ludzku. Potem, uświadomiwszy sobie, że chodzi o obietnicę daną przez samego Boga, przeraziła się. Próbowała ukryć prawdę. Ale przed Bogiem nic się nie ukryje.

I co? Właściwie nic. Nie było żadnej kary. Nie było cofnięcia obietnicy. Może dlatego, że Sara szybko się zreflektowała? Nie wiadomo. To chyba jednak wielka pociecha dla tych, którzy dręczeni skrupułami boją się czasem, że jakimś drobiazgiem mogliby Boga rozgniewać. Życzliwość Boga wobec człowieka nie jest wynikiem jakiegoś kaprysu. U Boga to coś stałego, fundamentalnego. Zawsze chce dla człowieka jak najlepiej. Jeśli obiecuje ochrzczonym życie wieczne, to z byle powodu tej obietnicy nie wycofa. Człowiek musi być jednak świadomy, przed kim stoi. Kto składa mu obietnicę. Trwanie w głupich postawach na pewno relacji z Bogiem nie ułatwia.

Mam wpływ na losy świata

Kim jest Bóg? Jaki jest? Te pytania w różnych formach zadają ludzie wszystkich wieków. Trudno opisać Boga jakąś jedną definicją. Ale Biblia nieraz dostarcza okruchów, składających się na obraz prawdziwego Boga. Tak jest i w tym opowiadaniu. „Zejdę więc i zobaczę, czy rzeczywiście postępują tak, jak głosi oskarżenie, które do mnie doszło” – mówi Bóg o mieszkańcach Sodomy i Gomory. Bóg jest sprawiedliwy. Nie wyrokuje według pogłosek. Nie przypisuje ludziom winy, zanim się wpierw o niej nie upewni – chciałoby się nieco antropomorficznie o Nim stwierdzić.  A już mniej antropomorficznie można by po prostu powiedzieć, że Bóg zna ludzkie serca i nie wyrabia sobie o kimś zdania pochopnie.

Dalsza lektura tego fragmentu Księgi Rodzaju dodaje do tego obrazu Boga jeszcze jeden szczegół: Bóg nie jest zawzięty.

Abraham bał się o mieszkającego w Sodomie swojego bratanka Lota. Zrozumiałe, że chciał go z karzącej ręki Boga uratować. Stąd ośmiela się targować z Bogiem. Tak, mimo całego szacunku, jaki przy tym Bogu okazał, był to targ. Najpierw Abraham liczył, że znajdzie się w Sodomie 50 sprawiedliwych. Bóg obiecał, że ze względu na nich, nie zniszczy miasta. Ostatecznie po dłuższym targu Bóg zgodził się nie niszczyć miasta, jeśli znajdzie w nim choć 10 sprawiedliwych. Wielki był Abraham, skoro umiał przekonać najmądrzejszego Boga. Dla nas to wielka pociecha. Nasze prośby pewnie też mogą realnie wpływać na losy innych ludzi. Modlitwą możemy wpływać na nieodwołalne wyroki Boga.

Małość Lota

Lot też był gościnny. Zaprosił dwóch aniołów do swojego domu. Też, jak wcześniej Abraham, ugościł ich. Choć nieco skromniej. Nie był jednak wzorem cnót. Gdy mieszkańcy miasta przyszli poswawolić z jego gośćmi, niby stanął w ich obronie. Ale zaproponował im paskudną wymianę: dwie córki do zabawy zamiast nich. Potem, choć widział jak dziwną mocą dysponowali jego goście, ociągał się z ratowaniem własnego życia. Nie udało mu się przekonać przyszłych zięciów. I gdyby nie interwencja aniołów, którzy prawie siłą wyrzucili go wraz z żoną i córkami  z Sodomy, pewnie dalej na własną zgubę czekałby nie wiadomo na co.

Potem, podobnie jak Abraham, też się targował. Ale nie o czyjeś życie, ale o własną wygodę. Nie chciał uciekać w góry, wolał wybrać małe miasto Soar. O dziwo, i do tej prośby Bóg się przychylił. Tylko żonę Lota, która lekceważąc polecenie Aniołów obejrzała się wstecz, spotkała sroga kara: zamieniła się w słup soli.

Wydawało się, że Lot rozstając się z Abrahamem wybrał lepiej. Czas pokazał, że ten wybór był błędem. Wszystko obróciło się przeciw niemu. Na starość przyszło mu zamieszkać razem z dwiema córkami w jaskini. A i córki, zepsute pewnie życiem w Sodomie, nie okazały się zbyt roztropne narażając ojca na dodatkowy grzech i wstyd. Kazirodztwo.

A Bóg? Karząc Sodomę i Gomorę za jej niegodziwości okazał się nie tylko sprawiedliwy. Pokazał, że postępowanie człowieka  tu i teraz nie jest mu wcale obojętne. Nie są mu też obojętne ludzkie losy. Ze względu na Abrahama oszczędził Lota i jego rodzinę. Choć nie wszystkich, wskutek ich uporu, udało się uratować. Smutne to, ale czasem i Bóg bywa bezradny wobec oporu człowieka. Zadającym pytanie o to, gdzie był Bóg, gdy budowano obozy koncentracyjne i bombardowano miasta patrząc na koniec Sodomy i Gomory można śmiało powiedzieć: wszystko do czasu. To nie zło ma ostatnie słowo.