Bóg – Artysta

S. M. Michaela Zych

publikacja 12.06.2018 07:00

Apostołowie żyją w każdej chwili z Jezusowym pokojem w sercu, bo wiedzą, że są jedynie narzędziami w dłoni Boskiego Artysty.

Fascynuje mnie Jezusowe posłuszeństwo Ojcu Józef Wolny /Foto Gość Fascynuje mnie Jezusowe posłuszeństwo Ojcu
Doskonale ukazuje to opis odnalezienia 12-letniego Jezusa w świątyni (Łk 2,41-52)

Karol Wojtyła w dramacie „Brat naszego Boga” włożył w usta św. br. Alberta te słowa: «Trudno pomyśleć, ażeby dwóch ludzi miało iść tak blisko siebie tą samą drogą. Czy to by godziło się z Jego bogactwem? Pan Bóg bogaty jest w swoich drogach. (…) Bóg jest zbyt dobry. Bóg jest zbyt bogaty. Zbyt bogaty.» Tak, Bóg jest zbyt bogaty, aby się powtarzać, aby prowadzić identyczną ścieżką dwoje ludzi, aby tworzyć kopie swoich wcześniejszych dzieł. On dla każdego z nas ma inne dary i inną drogę, a tożsamość i powołanie, którym nas obdarzył przy stworzeniu, wyprzedzają dar naszego życia. Co więcej jedynie Bóg – jako nasz Stwórca – zna sens całego naszego życia, a więc także znaczenie tych wydarzeń, których dziś jeszcze nie rozumiemy albo na które zwyczajnie nie mamy wpływu. Tylko On wie jakim dziełem ma się stać nasze życie, tzn. zna cały jego projekt, niczym artysta, który zanim zabierze się do dzieła, już dostrzega je całe oczami wyobraźni. Bóg przecież widział wszystkie dni przeznaczone dla nas, zanim jeszcze jakikolwiek z nich zaistniał (por. Ps 139,16). On patrząc na nas, widzi nie tylko to jakimi jesteśmy dziś, ale już ogląda nas w sobie jako «dzieło ukończone», czyli takimi, jakimi będziemy w niebie. Bardzo lubię właśnie tak patrzeć na Boga w odniesieniu do mojego życia: że mój kochający Tata jest największym Artystą, a właściwie jedynym Artystą tworzącym moje życie i mnie samą. Zachwyca mnie obraz Boga jako garncarza zapisany w księdze Jeremiasza (zob. Jr 18,2-6): Boga kształtującego mnie swoimi dłońmi, nieustannie trzymającego mnie w nich, a tym samym panującego nad wszystkim, co się wydarza...

Dla niektórych ludzi porównanie relacji między nami a Bogiem do relacji artysta-narzędzie może wydać się nieadekwatne i kojarzyć się z pewnym ubezwłasnowolnieniem, bo przecież żaden malarz biorąc do ręki pędzel nie pyta go o zgodę na to, czy zechciałby namalować dany obraz. Ale w rękach Boga nigdy nie jesteśmy narzędziami pozbawionymi wolności i prawa decydowania o sobie. Przeciwnie: jesteśmy Jego przyjaciółmi, partnerami, którzy świadomie decydują się z Nim współpracować albo świadomie tej współpracy odmawiają. Prawdą jest to, że Bóg chce się nami posłużyć w zrealizowaniu swojego projektu, ale przecież projektem Ojca jest wieczne szczęście swoich dzieci, czyli nasze zbawienie! To jest Jego największe pragnienie i wszystko inne jest temu pragnieniu podporządkowane.

Określenie siebie w relacji do Boga jako narzędzia doskonale podkreśla natomiast różnicę pomiędzy mentalnością naszą a mentalnością Stwórcy, na którą zresztą On sam zwraca uwagę: «bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami... Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi» (Iz 55,8-9). Narzędzie bowiem nie zna zamysłu artysty, ani nie widzi kolejnych faz realizacji dzieła, które on już w swojej wyobraźni dostrzega. W tym sensie możemy śmiało powiedzieć, że prawdziwy Artysta jest tylko jeden: Bóg, a my wszyscy jesteśmy niczym narzędzia w Jego ręku, tzn. podczas gdy On widzi całe dzieło, które chce przez nas stworzyć – my nie znamy nawet jego szkicu. To On wie którędy, kiedy, dlaczego i po co, podobnie jak artysta zna cel każdego pociągnięcia pędzla czy każdego napisanego przez siebie słowa. Nasza codzienność jest utkana z wydarzeń, spotkań, otrzymywanych łask..., które są niczym kolory farb. One znaczą nas swymi barwami tak, jak pędzel zanurzony w farbie zostaje zabarwiony jej kolorem, aby dzięki temu tworzyć określone dzieło. Nie zawsze wszystko rozumiemy, a czasem nawet rozumiemy bardzo mało, ale jedno jest pewne: w tych wszystkich wydarzeniach zanurza nas dłoń dobrego, miłującego Ojca i czyni to po to, aby stworzyć z nas prawdziwe arcydzieło. Nie musimy znać całego zamysłu, aby dzięki tej wiedzy poczuć się bezpiecznie. Już sama dłoń Ojca – której ciepło czasem możemy odczuć w spotykanych osobach, miejscach, wydarzeniach… – wystarcza, aby dać nam poczucie bezpieczeństwa i głęboki pokój. Sens wszystkiego, co się wydarza zawarty jest w Jego miłującej obecności. Czymże jest przejście ciemną doliną, skoro dla Niego mrok jest jak światło i żadna ciemność nie jest ciemna (por. Ps 139,12)? Co z tego, że ja nie widzę mojej drogi, skoro widzi ją Ten, który mnie prowadzi? Czasem trzeba przecież jeszcze poskładać narzędzie, zanim się go użyje; czasem trzeba coś w nim oczyścić, jak oczyszcza się pędzel po jednej farbie przed zanurzeniem go w drugą; a czasem po prostu przygotować tak, jak np. temperuje się ołówek, aby móc nim dalej rysować… Jednakże Ten, który to wszystko z nami czyni, jest naszym dobrym Ojcem: «Ojciec mój jest właścicielem winnego krzewu... oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy» (J 15,1-2). On wie, ile czasu potrzebujemy na przygotowanie i czego tak naprawdę w tym czasie potrzebujemy. Nie tylko my sami chwila po chwili jesteśmy sobie darowani przez Boga, podtrzymującego nas w istnieniu (por. Ps 139,13), ale zarazem cała rzeczywistość wokół nas – także ta ciężka tak bardzo, jak Jezusowy kielich – jest Jego darem dla nas (por. J 18,11b).

Fascynuje mnie Jezusowe posłuszeństwo Ojcu, które nie jest jedynie wykonywaniem pewnych czynów, ale jest Jego sposobem życia przejawiającym się w całkowitym oddaniu i bezgranicznym powierzeniu siebie niebieskiemu Tacie. To jest Jego sposób bycia sobą samym: bycia Synem Bożym. Doskonale ukazuje to opis odnalezienia 12-letniego Jezusa w świątyni (Łk 2,41-52). On jako człowiek odkrywa wówczas swoją tożsamość Bożego Syna i z tego powodu zatrzymuje się przy swoim Ojcu. Jednocześnie nie czyni nic, aby tę poznaną tożsamość ukazać innym, aby samemu objawić się Izraelowi, lecz znaleziony przez Maryję i Józefa wraca z nimi do Nazaretu. Chrystus wie, że wszystko pochodzi od Ojca i wszelkie działanie w Nim ma swój początek, tzn. że jak Jego tożsamość jest darem Ojca, tak również jej realizacja będzie dziełem tegoż Ojca, a nie owocem Jego własnych inicjatyw czy też operatywności innych ludzi. Z tego powodu Pan Jezus pozostawia Jemu wybór czasu, miejsca oraz sposobu wypełnienia swej własnej tożsamości. Zachwyca mnie i zarazem pociąga za sobą ta Jezusowa „aktywna bierność”, dzięki której On umożliwia swemu Ojcu być pierwszym i pozwala Jemu wszystko zaczynać. Syn Boży świadomie decyduje się być „narzędziem” prowadzonym przez Ducha Świętego niczym przez dłoń Ojca, aby wypełnić Jego wolę. To Ojciec otwiera przed Nim drzwi, daje znaki, ukazuje przez spotkania, wydarzenia, co ma czynić. Chrystus jest całkowicie zasłuchany w Jego głos, rozeznaje i odpowiada Ojcu, pozwala się prowadzić, ale nigdy – nawet dla Ojca – niczego nie zaczyna sam.

My natomiast często myślimy w sposób odwrotny do Jezusa i tym samym również postępujemy odwrotnie niż On, tzn. gdy tylko poznamy kim jesteśmy i jaką misją dla świata jest nasze życie, natychmiast zaczynamy nad tym usilnie pracować. Mówimy sobie, że Bóg tego chce, więc musimy to zrobić za wszelką cenę i robimy to, niekiedy nawet – jak to widzimy spoglądając na historię Kościoła – za cenę nieposłuszeństwa Kościołowi. Każdy z nas jest wciąż na nowo kuszony do tego, aby nie czekać na Bożą godzinę i na działanie Ojca, ale zacząć działać jako pierwszy. Bardzo subtelnie diabeł i nam próbuje podsunąć swój sposób myślenia: zacznij coś robić, masz przecież możliwości... (zob. Mt 4,1-11). Tymczasem Jezus pokazuje nam swoim życiem, że troska o zrealizowanie naszej tożsamości i ukończenie dzieła jakim jest nasze ziemskie życie to troska Ojca-Artysty, a nie narzędzia. Jezus nas uczy, że naszą jedyną troską miała by być troska o maksymalną uległość, że w życiu chodzi przede wszystkim o ofiarowanie się Temu, który nas uprzedza w obdarowywaniu i w dawaniu nam siebie samego, chodzi po prostu o pełne otwarcie się na Boga, o oddanie się Mu bez zastrzeżeń. Wystarczy pozwolić się prowadzić Jego Duchowi tak, jak dziecko pozwala się prowadzić Tacie za rękę. Tak przecież poszedł za głosem Boga Abraham – ojciec wszystkich wierzących: «wyruszył, nie wiedząc dokąd zmierza» (Hbr 11,8), ale był pewien, że Ten, który go wezwał, zna doskonale drogę, którą go prowadzi i jej cel. Wszystko czego potrzebuje Ojciec, to abyśmy się stali uległymi Jego natchnieniom – niczym narzędzie poddające się bez żadnych oporów ręce artysty – i pozwolili Mu posługiwać się nami według swojego projektu miłości. Czyż święci nie tak właśnie przezywali swoje życie? Św. Matka Teresa z Kalkuty nazywała siebie małym ołówkiem w ręku Boga, którym Bóg pisze jej dzieło. Bł. Jakub Alberione pod koniec życia widząc ogromne dzieło, które Bóg stworzył za jego pośrednictwem, mówił o sobie, że Pan go wybrał i przez niego zrealizował swoje dzieło, podobnie jak artysta bierze jakikolwiek pędzel za marne grosze, pędzel ślepy wobec dzieła, które jest do wykonania.

W rzeczywistości możemy być posłuszni jedynie temu, przez którego czujemy się kochani, tzn. o kim wiemy, że chce naszego dobra. Gdy odkryję w Bogu mojego własnego Ojca, który mnie miłuje bardziej niż ja jestem w stanie miłować samego siebie, czyli Ojca, który pierwszy czyni wszystko, abym stał się tym, kim pragnął mnie mieć od stworzenia świata, to wówczas stanę się Mu ufnie posłusznym. Pokój serca rodzi się z pewności, że ten Ojciec przez wszystko, co się dzieje w naszym życiu – zarówno to, czego chce jak i to, czego nie chce, ale co dopuszcza szanując wolność moją i innych – prowadzi nas do zrealizowania naszej tożsamości. Tylko ten, kto tego nie doświadcza, musi sam starać się o zrealizowanie siebie i z tego powodu staje się pełnym napięcia działaczem.

Czy jakieś narzędzie w ręku artysty musi się napinać, aby stworzyć dzieło? Czy musi walczyć o jego wykonanie? Nie. To sam artysta stara się o swoje dzieło i jeśli trzeba to także o nie walczy. Bój o spełnienie Bożego dzieła nie jest – i nigdy nie będzie – zadaniem narzędzia, ale artysty. Nawet gdy Bóg objawia nam zamiary swojego serca, swoją szczególną wolę wobec naszego życia, i powie to bardzo konkretnie, to i tak realizacja należy do Niego. Czy ktoś widział jak odłożony pędzel skacze i stara się sam namalować obraz, bo już wie, jaki obraz ma być namalowany? Czy ktoś widział jak ołówek zaczyna sam siebie prowadzić i zapisywać na kartce słowa, bo wie co ma być na niej napisane? Czym jest pędzel bez dłoni, która go prowadzi? Co może uczynić sam z siebie? Nic. Czym jest ołówek bez dłoni, która nim pisze. Co zdoła napisać sam z siebie? Nic. Jezus już nam to powiedział: «beze Mnie nic nie możecie uczynić» (J 15,5). On nie mówi, że bez Niego niewiele możemy uczynić, ale mówi jasno: «beze Mnie nic». Nic znaczy nic, a nie niewiele. Podobnie mówił sam o sobie w relacji do Ojca: «Ja sam z siebie nic czynić nie mogę…» (J 7,30a).

Tak jak tożsamość Jezusa została dana oraz  doprowadzona do spełnienia przez Jego Ojca, tak samo stanie się i z naszą: nie my, ale nasz Bóg doprowadzi do spełnienia w nas tego, do czego nas stworzył. Doskonale była tego świadoma Najświętsza Maryja Panna. Ona na zwiastowanie anioła (zob. Łk 1,26-38) nie odpowiada, że uczyni jak powiedział, zabierając się od razu do realizacji objawionego Jej Bożego planu, ale mówi: «Jestem służebnicą Pańską; niech mi się stanie według twego słowa», tzn. oddaje się Tobie, cała jestem Twoja, a Ty uczyń jak mówisz; Ty uczyń we mnie i przeze mnie to, czego ode mnie pragniesz; Ty uczyń to, o czym dla mnie marzysz; Ty zrealizuj to, do czego mnie stworzyłeś… W Maryi wszystko było odpowiedzią: każde działanie, każde słowo, każda minuta… Jak bardzo trzeba słuchać, aby każda nasza chwila była odpowiedzią, a nie działaniem wychodzącym jedynie z nas? Maryja w żadnej chwili swojego życia nie była protagonistą, ale zawsze Służebnicą, zawsze tylko i aż „narzędziem” powierzającym się z bezgraniczną ufnością dłoniom Boskiego Artysty…

Ilekroć poznawszy swoje talenty i dary walczymy o ich wykorzystanie oraz zrealizowanie za wszelką cenę, tylekroć – nawet jeśli dopniemy swego – niesiemy w sobie pewne napięcie i niepokój o to, aby nie stracić owocu „zyskanego” swoim ogromnym wysiłkiem. Jesteśmy tak spętani efektami tego, co czynimy, że żadna z osób, która się z nami spotka nie wyczuwa tej dziecięcej i ufnej wolności w naszym działaniu. Tymczasem pozostawiając Bogu Artyście rozpoczęcie wypełnienia dzieła, które dla nas przeznaczył oraz sposób wykorzystania talentów, którymi nas obdarował, doświadczamy, że znajdują się nagle – często zupełnie nieoczekiwanie i niespodziewanie – sposoby ich zrealizowania, a my w tym wszystkim zostajemy napełnieni głębokim pokojem i radosną wdzięcznością. Realizujemy wówczas swoją tożsamość bez napięcia, bez strachu przed utratą tego, czym zostaliśmy obdarzeni, ponieważ jesteśmy pewni, że czuwa nad tym Ten, który nam to dał. Gdy coś w naszym życiu się kończy lub coś trzeba pozostawić, nie odbiera nam to ani odrobiny wcześniejszej radości, bo po prostu wiemy, że teraz Bóg zanurzy nas w coś nowego, innego, pięknego… niczym malarz zanurzający swój pędzel w nowej farbie. Ta wolność i odczucie swobody jest niezwykłe. Nie troszczymy się o owoce, ale czynimy to, co do nas należy, wiedząc, że te owoce właściciel zbierze w swoim czasie. Towarzyszy nam beztroskość lilii i ptaków (por. Mt 6,25-34), beztroskość dziecka, które może radować się trwającą chwilą i zachwycać się działaniem Ojca tu i teraz, które może żyć w nieustannej wdzięczności (por. Mt 11,25-26). Radujemy się Bogiem w każdej okoliczności, nawet tej, która jest dla nas - niczym dla św. Pawła i Sylasa - więzieniem. Apostołowie skuci w więziennym lochu kajdanami o nic nie proszą – ani o uwolnienie, ani o nawrócenie swoich prześladowców… – ale zwyczajnie uwielbiają Boga (zob. Dz 16,25). Oni są pewni, że nic się nie stanie w ich życiu zanim nie nadejdzie – podobnie jak w życiu Jezusa – właściwa godzina wyznaczona przez Ojca (por. J 7,30). Żyją w każdej chwili z Jezusowym pokojem w sercu, bo wiedzą, że są jedynie narzędziami w dłoni Boskiego Artysty (zob. J 14,27). Tego pokoju nic i nikt im nie zdoła odebrać. Również my, gdy uznamy, że jesteśmy tylko narzędziami, a jedynym Artystą jest Bóg, odnajdziemy niewysychające źródło pokoju serca. Tak jak żadne narzędzie nie martwi się o to, czy zdąży wykonać dzieło, które zaplanował artysta, tak samo my już nie musimy martwić się o to, czy wystarczy nam życia na ziemi, abyśmy stali się tymi, kim Bóg chce nas mieć oraz uczynili to, co On pragnie przez nas dokonać. Nikt z nas nie umrze za wcześnie, ani nikt nie umrze za późno. Nasze życie jest w rękach Boga. To On jest jedynym Panem czasu i historii, jest Alfą i Omegą, do Niego należy czas i wieczność. Nie musimy martwić się, że pewne osoby odchodzą, ani też, że zbliża się czas naszego odejścia. Każdy z nas dostaje tyle czasu ziemskiego życia, ile potrzebuje, aby w nim i przez niego spełniło się pragnienie Ojca. Artysta doskonale wie, kiedy należy odłożyć dane narzędzie, bo zostało spełnione wszystko, co miało być wykonane za jego pośrednictwem. Nie zawsze samo dzieło jest wówczas ukończone. Przecież Boski Artysta może odłożyć jedno narzędzie i wziąć inne, aby nim swoje dzieło dokończyć. Nie jest ważne to, do zrealizowania których swoich dzieł, albo do jakiej części swojego dzieła, Bóg się nami posłuży. Ważne jest, że Jego dzieła są realizowane i że się nami posługuje (por. J 4,37-38).