Św. Jan i Maryja

S. M. MICHAELA ZYCH

publikacja 27.09.2018 08:10

«A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.» (J 19,25-27).

Św. Jan i Maryja HENRYK PRZONDZIONO /Foto Gość Dlaczego św. Jan nie wymienia samego siebie wśród osób stojących pod krzyżem?

Oto scena nazywana Jezusowym testamentem z krzyża. Przyzwyczailiśmy się do stwierdzenia, że św. Jan był na Golgocie pod krzyżem Chrystusa. Zapewne mamy także w pamięci wspomnienie tych słynnych obrazów wielkich malarzy, na których Maryja jest przedstawiona jako stojąca z jednej strony krzyża, a Jan – z drugiej. Tymczasem interesujące jest, że sam św. Jan wymieniając w swojej Ewangelii osoby stojące pod krzyżem nie umieszcza tam siebie. W 19 rozdziale jego Ewangelii czytamy: «obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena» (J 19,25). Oto wszyscy, którzy – według ewangelisty Jana – stali pod krzyżem. Co przeszkadzało Janowi, aby na końcu tego grona wymienił także siebie? Nic. A jednak tego nie czyni, pomimo, że prawdą jest, iż ten apostoł był obecny przy śmierci swego Mistrza i wiemy o tym właśnie z jego Ewangelii. Gdzie zatem usytuował samego siebie w tej scenie? Czytając kolejny wers widzimy, iż umieścił siebie jako stojącego obok Maryi: «Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia» (J 19,26). Dlaczego ukazał siebie właśnie tam, a nie w grupie tych, którzy stali pod krzyżem? Jaki był tego powód i co chciał nam tym przekazać?

Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania spójrzmy na ów Janowy opis w kontekście pozostałych Ewangelii i przypomnijmy sobie fakty z godzin poprzedzających ukrzyżowanie Syna Bożego. Otóż ewangeliści Marek i Mateusz wyjawiają, że po pojmaniu Pana Jezusa w Ogrójcu wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli (por. Mt 26,56; Mk 14,50). Żaden z tych ewangelistów nie pisze natomiast, gdzie uciekli. Możemy jedynie domyślać się, że udali się do swoich domów, do swoich bliskich, albo do innego miejsca, które uważali za bezpieczne dla siebie. Popatrzmy teraz w tym kontekście na rozważany przez nas fragment Ewangelii.

Jan nie wymieniając siebie między osobami stojącymi pod krzyżem niejako przyznaje, że też uciekł w chwili pojmania Mistrza, że Go zostawił jak wszyscy inni apostołowie i że sam z siebie – nawet jeśli czuł się przez Niego umiłowany (por. J 13,23) – nie był w stanie iść za Nim na Kalwarię. Apostoł chce wszystkim, którzy kiedykolwiek będą czytać jego Ewangelię powiedzieć: «ja znalazłem się na Kalwarii, bo trzymałem się Maryi. Zobaczcie mnie tam, gdzie mnie widział Jezus spoglądający z krzyża: obok Niej». Tym samym św. Jan «zdradza nam» dokąd uciekł z Ogrójca po aresztowaniu Chrystusa: pośpieszył do Maryi, Jego Matki. Jako swoje schronienie wybrał jednak nie tyle Jej dom, ale Jej osobę. Dlatego też, gdy Ona wyszła z domu, aby towarzyszyć Synowi, Jan podążył za Nią. Apostoł chce w ten sposób oznajmić, że na szczyt Golgoty nie doszedł mocą swej miłości i wiary w Jezusa – ani nawet świadomością bycia umiłowanym przez Niego – ale doszedł tam tylko i wyłącznie dzięki Jego Matce, dzięki Jej wierze, nadziei i miłości. Jan oparł się na Maryi i to Ona podtrzymywała go na krzyżowej drodze i zaprowadziła aż na szczyt Kalwarii. Z tego powodu Jan nie wymienia samego siebie wśród osób stojących pod krzyżem. Chce w ten sposób jeszcze bardziej uwidocznić swoje umiejscowienie obok Maryi, przy Niej i tym samym podkreślić swoją łączność z Nią.

To Ona jest bowiem Tą, która zachowuje w swoim sercu i rozważa słowa Boga oraz wydarzenia (por. Łk 1,29; 2,19). Nie czyni tego jedynie swoją mocą, ale to Duch Święty – którym została napełniona w chwili zwiastowania i z którym pozostała zjednoczona – przypominał Jej to, co mówił Jezus (por. J 14,26). Tym samym zachowywała w swoim sercu również trzykrotnie powtarzane przez Jezusa słowa o tym, że po cierpieniu i śmierci zmartwychwstanie trzeciego dnia. Rozważanie tych słów i wiara w nie, dały Jej siłę, aby iść za cierpiącym Synem na Kalwarię. Ona nieprzerwanie wierzyła, że spełni się każde słowo, które Pan powiedział (por. Łk 1,45). Z tej wiary, rodziła się w Niej nadzieja. Dlatego św. Jan ewangelista wymienia Maryję jako pierwszą z grona osób stojących pod krzyżem. Możemy powiedzieć, że Maryja szła przez noc krzyża i śmierci Syna z obietnicą zmartwychwstania, podobnie jak urzędnik królewski szedł przez całą noc jedynie ze słowem Jezusa zapewniającym, że jego syn żyje (por. J 4, 49-53). Św. Jan Paweł II w encyklice «Redemptoris Mater» nazwał tę jej obecność przy cierpiącym i umierającym Synu «najgłębszą w dziejach człowieka „kenozą” wiary» i zarazem obrazem potęgi działania Ducha Św. w Niej (zob. RM 18). W godzinie największej ciemności – gdy mrok ogarnął całą ziemię (zob. Mt 27,45; Mk 15,33; Łk 23,44) jedynie w Maryi pozostaje światło wiary, w nocy zwątpienia tylko w Jej sercu nadal płonie nadzieja i w słonym morzu nienawiści z Niej nadal nie przestaje wypływać słodka rzeka miłości.

Czego uczy nas apostoł Jan ukazując nam osobę Maryi jako «miejsce» swojej ucieczki?

Najpierw uczy nas przyjęcia tego, że także w naszym życiu będą momenty takiego lęku o własne życie oraz cierpienia – również tego spowodowanego naszym własnym grzechem – że w pierwszej chwili uciekniemy od Boga zostawiając Go samego albo schowamy się przed Nim niczym Adam w raju (por. Rdz 3,8-10). Jednocześnie apostoł objawia nam, że jest takie miejsce, gdzie dobrze jest uciekać: Maryja. Uczy nas, że gdy zaczyna brakować nam sił w podążaniu za Jezusem wąską drogą (por. Mt 7,13-14), gdy czujemy, że już dłużej – z różnych przyczyn – nie potrafimy Mu być wierni, trzeba nam uciec do Jego Matki. Jedynie Ona zawsze pozostaje – jak Ją nazywamy w Litanii loretańskiej – Panną wierną i tylko złączeni z Nią, pociągani Jej wiernością i ufnością, możemy kroczyć za Chrystusem drogą krzyżową i nie stracić nadziei na Zmartwychwstanie. Św. Jan sytuując siebie na Kalwarii obok Matki Jezusa objawia nam, że wytrwanie przy Panu w chwilach cierpienia nie pochodzi – i jednocześnie nigdy nie będzie pochodziło – z nas samych, ale jest owocem naszej relacji z Maryją. Ona jest przeogromną «łaską», ofiarowaną nam przez Boga po to, abyśmy pozostali Mu wierni mimo naszej słabości, abyśmy nawet po zdradzie zostali dzięki Niej znów do Niego przyprowadzeni: «Oto syn Twój… oto Matka Twoja» – mówi umierający Jezus Maryi i Janowi, a w osobie tegoż apostoła również każdemu z nas.

Ewangelista konkluduje ten testament Bożego Syna stwierdzeniem, że «od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie». Wziął do siebie, a więc dał Jej dostęp do tego wszystkiego, co w nim: do całego swego umysłu, serca i woli, czyli do każdej bez wyjątku myśli, uczucia, pragnienia, zamierzenia, marzenia i czynu, do tego wszystkiego, co w nim dobre i piękne, jak i do tego, co chore i grzeszne. Apostoł Jan stał się tym samym cały Jej. A Maryja? Ona pozwoliła się Janowi wziąć jako swemu nowemu synowi, a więc zgodziła się wejść we wszystkie jego sprawy, ale nie jako sprawy jedynie jednego z uczniów Jej Syna, ale jako sprawy już swojego własnego dziecka.

A co czyni Maryja ze sprawami swojego dziecka? To samo, co czyniła z tym wszystkim, co dotyczyło Jej poczętego z Ducha Świętego Syna: rozważa je wszystkie w swoim sercu. Czy zdaję sobie sprawę, że nic z tego, co dziś przeżywam nie pozostaje obojętne Maryi, ponieważ jestem Jej dzieckiem? To w Jej sercu moje sprawy łączą się z Bożymi, bo Ona patrzy na moje życie w świetle wcielonego Słowa Bożego. To przez Jej macierzyńskie serce spływa do mnie Boże światło na każdą sytuację mojego życia. Dlatego wziąć Maryję do siebie to nie tylko odsłonić i dopuścić ją do wszystkiego, co jest we mnie. To jedynie pierwszy krok. Kolejnym jest pozwolenie, aby nami pokierowała, czyli posłuchanie i przyjęcie owocu Jej rozważań naszych spraw, to czerpanie od Niej inspiracji do czynów, to pozwalanie aby każdego dnia wszystkie nasze myśli, pragnienia, zamiary i czyny przechodziły przez Jej serce, by tam się oczyszczały. Ona z macierzyńskim ciepłem będzie nam ukazywała to wszystko, co w naszym życiu nie jest zgodne z pragnieniem Ojca, co jest niepodobne do życia Jej Syna, co w nas zasmuca Ducha Świętego i hamuje wzrost Jego owoców (por. Ga 5,22-23). To przy Niej – pełnej miłości do Boga i bliźniego – staną się w końcu wyraźnie widoczne nasze codzienne kompromisy, połowiczność naszej miłości do Boga, faryzejskie postawy, egoizm… itd.

Popatrzmy jeszcze na osobę Jana w dzień zmartwychwstania Jezusa i w dalsze dni, opisane przez niego w Ewangelii. Albowiem to jest już Jan, który ma u siebie Maryję. Co w nim dostrzegamy? Dostrzegamy jak bardzo konkretnie żyje wiarą, nadzieją i miłością.

Wiarą (zob. Hbr 11,1): on widząc płótna i chustę w pustym grobie Jezusa, jako jedyny uwierzył w zmartwychwstanie (por. J 20,8). Tymczasem z ludzkiego punktu widzenia to właśnie on powinien – w porównaniu z pozostałymi apostołami – mieć z tym największą trudność, gdyż widział na własne oczy przebicie Jezusowego boku (por. J 19,33-35). Interesujące jest, że uczniowie po śmierci Nauczyciela nie pamiętają już Jego zapowiedzi zmartwychwstania (por. Łk 24,18-26), ale przypomina ją sobie właśnie ten uczeń, który wziął do siebie Maryję. Możemy powiedzieć, że wraz z Maryją wziął do siebie na nowo wszystkie słowa Mistrza i wiarę w ich spełnienie, bo przecież te słowa i ta wiara były w Jej sercu. To Maryja przypominała Janowi – jeszcze nienapełnionemu Duchem Świętym – Chrystusowe słowa i ubogacała go swoją wiarą. To od Niej Jan znów je słyszał, to od Niej uczył się je rozważać. Dzięki Jej obecności Jan na nowo odnalazł te słowa Pana, o których zapomniał.

Nadzieją (zob. Hbr 6,18-19): wiara w zmartwychwstanie sprawiła, że po odejściu od pustego grobu Jan czekał na spotkanie ze Zmartwychwstałym. Żył odtąd nadzieją spotkania z Nim i to dzięki tej nadziei wyglądał Go wśród żywych. Kto bardziej niż Maryja – Ta, która pierwsza otworzyła się na przychodzącego Chrystusa w ubogim Nazarecie (por. Łk 1, 26-38) – mógł nauczyć Jana oczekiwania na Pana w codziennych, zwykłych zajęciach? Apostoł – teraz rozważający z Maryją wydarzenia, które przeżył z Mistrzem – potrafi Go rozpoznać nawet z daleka (zob. J 21,4-6). Po cudownym połowie Jan jako pierwszy z apostołów odkrywa kim jest Ten, który stoi na brzegu. To właśnie on oznajmia Piotrowi: „To jest Pan!” (por. J 21,7).

Miłością (zob. Hbr 13,12-13): po spotkaniu z Chrystusem Jan zwyczajnie idzie za Nim (zob. J 21,20). Towarzysząc Maryi na krzyżowej drodze apostoł odkrył, że miłość to obecność i dzielenie losu umiłowanego. Później w swoim liście napisze: «Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci.» (1J 3,16).

A jaka jest moja wiara, nadzieja i miłość? To w tych cnotach jak w lustrze ukazuje się prawda o tym, jaka jest moja relacja z Maryją. Czy zatem rzeczywiście już zabrałem Ją do siebie, tzn. pozwoliłem Jej wejść do wszystkich moich spraw, pragnień, myśli, uczuć i działań, czy też ciągle jest Ona kimś obok mnie i obok mego życia? Czy moje codzienne życie mówi o mnie to, co przez wieki mówiło życie tak wielu świętych «totus Tuus, Maria – cały Twój, Maryjo»?