publikacja 23.11.2018 06:00
Księdza Tarcisio poznałem kilkanaście lat temu. Niepozorny, skromny, starszy człowiek, nie odmawiał posługi, nie wyróżniał się niczym, chyba że pełnym życzliwości uśmiechem.
Fr James Bradley / CC 2.0
Dla Jezusa św. Paweł był gotów wyrzec się zysków i tytułów, nawet własnej sprawiedliwości
Byleby tylko posiąść sprawiedliwość Chrystusa, sprawiedliwość krzyża, która kocha krzywdziciela, nie opiera się złu i pozwala się obryzgać cudzym grzechem
Nigdy bym nie przypuszczał, że ktoś taki po tym, co przeżył, będzie w stanie zachować w sobie cichą łagodność. Co przydarzyło się ks. Tarcisio?
Jako proboszcz w jednej z podweneckich parafii miał zawsze serce hojne wobec biedaków i okaleczeńców. Przychodzili do niego chłopcy, od których cuchnęło wręcz żądzą rujnowania sobie życia narkotykami. Dawał im jeść, wspierał słowem, także finansowo. Pewnego razu postanowił im więcej nie pomagać. Jego dobre serce, a zwłaszcza materialne wsparcie, było niecnie wykorzystywane. Żadnej poprawy. „Pożałujesz tego” – usłyszał w odpowiedzi na odmowę finansowego wsparcia. Ks. Tarcisio został wnet oskarżony przez owych chłopców o molestowanie seksualne. W jednej chwili stracił wszystko: parafię, możliwość wykonywania czynności kapłańskich, kontakt z ludźmi, zaufanie i dobre imię. Poddano go niekończącym się procedurom.
Przyniosły one w końcu oczyszczenie z zarzutów. Ale nikt już mu nie zaproponował objęcia nowej parafii, wygłoszenia konferencji, pozostał naznaczony. „Dotknięcie obelgą i katuszą” okazało się skuteczne. Wreszcie kolega z lat seminaryjnych zaprosił ks. Tarcisio do swej parafii, by pomagał mu w duszpasterstwie licznych wspólnot neokatechumenalnych. I tak zostało. Niewielu zna jego „bolesne tajemnice”. Przede wszystkim dlatego, że ks. Tarcisio na nikogo się nie skarżył, nikogo nie obciążał winą, nikogo nie zakwasił trucizną osądów i rozgoryczenia. Choć bezmiar krzywdy poturbował jego kapłaństwo i reputację.
Pedofilia to potworna plaga. Należy z nią walczyć jak z każdą próbą krzywdzenia niewinnych i bezbronnych. Czasem jednak procedury mogą w jednym szeregu ustawić zwyrodnialca i ofiarę pochopnej oceny. Iluż by chciało, aby w powszechnej świadomości utrwalił się mechanizm podejrzenia: wszystkie klechy to zboczeńcy. Zbyt łatwo z ust nawet elokwentnych publicystów katolickich sączy się jad uogólnień. Kto uchroni chłopców, którzy odpowiedzieli na wołanie Boga, poszli do seminarium i pokazali się w sutannie na ulicy, przed bluzgiem: pedofile maszerują? Świat jest okrutny w traktowaniu tych, którzy „są niewygodni”.
„Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego” – mówili bezbożni. Tym sprawiedliwym jest Chrystus. Dla Niego św. Paweł był gotów wyrzec się zysków i tytułów, nawet własnej sprawiedliwości: dobrej opinii i uznania dla siebie, byleby tylko posiąść sprawiedliwość Chrystusa, sprawiedliwość krzyża, która kocha krzywdziciela, nie opiera się złu i pozwala się obryzgać cudzym grzechem. Kościół to nie tylko afery, zgorszenie i wstyd, ale także tacy ludzie jak ks. Tarcisio. Cisi nosiciele Bożej sprawiedliwości.