Błogosławiony cwaniak

Andrzej Macura

publikacja 25.04.2010 13:41

Bóg nie zawsze wspiera tylko kryształowo uczciwych. A bez Jego błogosławieństwa człowiekowi nic nie wychodzi jak trzeba.

Błogosławiony cwaniak Henryk Przondziono Agencja GN Pstre, nakrapiane i czarne. Tylko takich sztuk hodowlanych zwierząt zażądał jako zapłaty za 14 lat służby Jakub...

Rozważania na temat powstania Księgi Rodzaju, które znaleźć można w początkowych artykułach niniejszego cyklu o Księdze Rodzaju mogą się wydawać niewiele wnoszącą pisaniną. No bo jakie – teoretycznie – znaczenie ma to, że księga ta jest kompilacją kilku wcześniejszych tradycji? Ich wagę dostrzega jednak ten, kto rzeczywiście próbuje Księgę Rodzaju czytać. Redaktor nie usunął niekonsekwencji, jakie złożenie w całość kilku różnych narracji ze sobą niesie. Tak jest np. na początku 28. rozdziału tej księgi. Gdy czytelnik jest przekonany, że Jakub udaje się do Charanu, by uciec przed swoim bratem, nagle w opowiadaniu pojawia się zupełnie inny powód podróży. Oto Rebeka mówi do Jakuba „Sprzykrzyło mi się życie z córkami Cheta” – nawiązując do małżeństwa swojego starszego syna z dwiema Chetytkami. „Jeżeli jeszcze Jakub weźmie sobie którąś z córek Cheta (...) to już nie będę miała po co żyć (27, 46). Jak było naprawdę?

Redaktor Księgi Rodzaju pewnie zadawał sobie to samo pytanie. Wszak dokonywał kompilacji  wiele setek lat po tym, kiedy działy się opisywane w tradycjach wydarzenia.  I, o dziwo, nie skreślił jednego z wątków. Wybrał oba. Bo oba były dla niego przejawem szacownej tradycji. Gdyby Kościół  zdecydował się później na podobny krok, mielibyśmy jedną Ewangelię, pełną podobnych niekonsekwencji. Na szczęście za natchnione uznał wszystkie cztery, nie wchodząc w rozróżnienia, która z nich bardziej wiarygodnie opisuje szczegóły działalności Jezusa. Ale i Księgę Rodzaju możemy dziś czytać w podobnym duchu: zamiast zżymać się na niekonsekwencje, zobaczyć całe jej bogactwo i dostrzec przesłanie, które ze sobą niesie. Bóg potrafi wpisać się w historię każdego, nawet mało szlachetnego człowieka tak, by stała się ona częścią Bożego planu.

Małżeństwo jak handlowy kontrakt

Przyzwyczajeni do filmowych romansów, w których małżeństwo może być jedynie owocem zakochania się od pierwszego wejrzenia, możemy burzyć się na panujące w tamtych czasach zwyczaje. Nieważne było, czy Jakubowi spodobałaby się jakaś Chetytka (zrównana tu z Kananejką). Matka nie mogłaby na nią patrzeć, a i ojciec nie byłby zadowolony. Jakub musiał więc udać się po żonę w daleką podróż do Paddan-Aram, do rodziny swojej matki. To trochę tak, jakby udawał się na zakupy. „Towar tutaj nie jest dobry, poszukaj  lepszego”. Czy miłość nie miała żadnego znaczenia? Może i miała. Ale rodzina to było małe przedsiębiorstwo. Zatrudniające rodziców, dzieci, ich żony, sługi, służące. A w dobrym przedsiębiorstwie nie ma miejsca na utarczki. Dlatego i Ezaw, widząc postawę swoich rodziców, postanowił wziąć sobie jeszcze jedną żonę. Izmaelitkę. Chyba miał nadzieję, że dzięki niej nie będzie już przez rodziców postrzegany jedynie przez pryzmat swoich dwóch nielubianych żon. Inne czasy, inne obyczaje. Na pewno historia ta nie powinna być jednak usprawiedliwieniem dla tych rodziców, którzy chcieliby wybierać swoim dzieciom życiowych partnerów. Ostatecznie i Jakub, i Laban wybierali sami.

W dobie monogamizmu praktyka posiadania wielu żon budzi zgorszenie. Może tylko niektórzy mężczyźni, powołując się na swoje wielkie serce, w skrytości ubolewają, że nie mogą swojej miłości przelać na wiele różnych kobiet. W tamtych czasach praktyka posiadania wielu żon była raczej powszechna. I nawet Bóg nie czynił z tego powodu nikomu żadnych wstrętów. A monogamista Izaak był na tym tle wybitnym wyjątkiem. Warto jednak przypomnieć: pierwotny zamysł Boga był inny. Pierwszym bigamistą był dopiero Lamek – postać kojarząca się jak najgorzej. Wielożeństwo jest więc oznaką zepsucia pierwotnej doskonałości. Tym wyraźniejsza staje się tu Boża strategia: nie wymagać zbyt wiele, powoli kształtować. Ta prawda jest bardzo ważna zwłaszcza dla tych, którzy albo gorszą się postępowaniem bohaterów Starego Testamentu, albo domagają się dziś ścisłego trzymania się starotestamentalnego prawa czy obyczajów.

Wielożeństwo rodziło oczywiście problemy. Między innymi rywalizację o względy męża. I o dziwo – jak pokaże historia Jakuba, Lei i Racheli – na pewno grały w niej rolę nie tylko sympatie, ale i tak prozaiczne wydawałoby się sprawy jak to, ilu synów dała mężowi żona. Czyli ile wniosła w rodzinne przedsiębiorstwo. Bo nie było wtedy żadnych ubezpieczeń społecznych, rent i emerytur. To dzieci stanowiły zabezpieczenie rodziców. Gdyby na dzisiejsze małżeństwa spojrzeć  choć trochę podobnie, a nie tylko jak na spełnienie snu o wiecznym chodzeniu zakochanym (czyli ok. 15 cm nad ziemią),  może nie tak często dochodziłoby do rozwodów. Bo przecież dorośli, dojrzali ludzie, kiedy połączyła ich kiedyś  jakaś nić sympatii, nie powinni nagle zacząć skakać sobie do oczu. To tylko zawiedzone, a nierealne oczekiwania sprawiają, że dorośli faceci i całkiem dojrzałe kobiety nagle postanawiają układać sobie życie od początku z kimś innym.

Prorocze sny

Wędrujący do Charanu Jakub nie miał jakichś specjalnych wymagań. Był przyzwyczajony do wędrownego życia pasterza, więc niespecjalnie przejął się, gdy w drodze zastała go noc. Wystarczył kamień położony pod głową. Jednak tej nocy stało się coś, co mocno musiało wpłynąć na jego życie. Miał dziwny sen.

„Niech się spełnią Twoje sny” – słyszymy czasem przy odbieraniu życzeń. Niektórzy, miewający koszmary na pewno woleliby, żeby to życzenie się nie spełniło. Prawdą jednak jest, że sny potrafią mocno zaniepokoić. Czym są? Luźno i chaotycznie posklejanymi strzępkami wspomnień, marzeń i wniosków? Oknem do innych światów? Znakiem, jakie daje człowiekowi Bóg?

Skoro nie można odpowiedzieć na pytanie o ich naturę, warto przynajmniej wiedzieć, jak się do nich ustosunkować. Jeśli miałyby skłonić do zła – w tym także do bycia przesądnym, kierowania się w życiu snami  – należy je odrzucić. Jeśli prowadzą do dobra, są natchnieniem dla rozsądnych pomysłów – warto za ich intuicją pójść.

Jakub widział schody, po których aniołowie wchodzili i schodzili z nieba. Dlatego miejsce to – zwyczajem sobie współczesnych – oznaczył stelą. Później, już jako Betel, miało się ono stać ważnym miejscem kultu. Nie zawsze zgodnego z mojżeszową ortodoksją. Ważniejsze jednak, że przyśnił mu się też  sam Bóg. I potwierdził to, co obiecał niegdyś jego dziadkowi Abrahamowi – że to będzie jego ziemia, że będzie miał liczne potomstwo i że przez nie otrzymają błogosławieństwo ludy całej ziemi. Więcej, Bóg z tego snu obiecał, że będzie się nim opiekował na obczyźnie, a  w przyszłości pozwoli mu szczęśliwie wrócić do kraju rodziców.

Wierzyć, nie wierzyć? To mógł być zlepek wspomnień, o których słyszał od ojca połączony z jakimiś własnymi marzeniami. Jakub wybrał chyba najlepsze rozwiązanie: „Jeśli Bóg będzie ze mną i będzie mnie strzegł na drodze, którą idę, jeśli będzie mnie karmił i ubierał, i jeśli szczęśliwie wrócę do domu mojego ojca, to Pan będzie moim Bogiem”. W jego słowach niepokój musi budzić, że on, wybrany przez Boga, nie za bardzo w Niego wierzy. O mocy Boga swojego dziada i ojca chce się dopiero przekonać. Z drugiej strony dobrze, że pod wpływem snu wybiera racjonalną opcję. Nie rzuca się w mrzonki, ale chce się przekonać, czy we śnie rzeczywiście mówił do niego Bóg. Nie byłoby dobrą rzeczą sprawdzać Boga. Zwłaszcza gdyby domagać się różnych znaków wielokrotnie. Ale tu chodziło o dziwny sen i jakieś rodzinne podania. Wiara w Boga musi opierać się na czymś więcej. Musi być choć trochę racjonalna. I Bóg to wie. Inaczej natychmiast by się na Jakuba obraził.

Z rodziną dobrze na zdjęciu

Co znaczy, że Lea miała smutne oczy? Co się dzieje w głowie samotnej panny, trudno zrozumieć. Zwłaszcza gdy jest to postać z tak odległej kultury i zamierzchłych czasów. Ale skoro w przeciwstawieniu do niej autor natchniony napisał o jej siostrze, że „była zgrabna i piękna”, jej uroda prawdopodobnie nie zachwycała. Jakub od pierwszej chwili pokochał Rachelę. Lea stała się jego żoną wskutek matactw ojca obu dziewczyn, Labana. Tego samego, który wcześniej tak łatwo wyprawił z domu swoją siostrę, a matkę Jakuba, Rebekę.

Dobry wuj przyjął Jakuba do siebie. Niby nie chciał, by pracował u niego za darmo, więc zaproponował mu jakąś zapłatę. Miała nią być, prócz jedzenia i dachu nad głową,  Rachela. Po siedmiu latach służby. W gruncie rzeczy był jednak Laban niezłym cwaniakiem.

Kiedy sługa Abrahama przybył po Rebekę, brat chętnie ją oddał, bo został hojnie obdarowany. Teraz też nie chce oddać córki za darmo. A że Jakub uciekając przed Ezawem pewnie nie zdążył wziąć ze sobą nic cennego, Laban nie miał oporów, by przyjąć w prezencie darmową pracę siostrzeńca-parobka. Prawda, dobra żona to skarb. Daje rodzinie dzieci i swoją nieocenioną pracę. Ale płacić ojcu odszkodowanie za zabranie córki z domu to chyba przesada. Przynajmniej jak na dzisiejsze standardy.

Zwyczaj ponad wszystko

 Miała być Rachela, ale gdy Jakub rano się obudził, stwierdził, że obok niego jest smutna Lea. Bo – jak tłumaczył Laban – taka tradycja, że najpierw wychodzi za mąż starsza. Dość wyraźnie to pokazuje, że nie o odszkodowanie za zabranie pracowitych córek Labanowi chodziło. Nie miał nic przeciwko wypchnięciu obu z domu, bo przecież pewnie – w jego kalkulacjach – ich utrzymanie wychodziło drożej niż niewolnic czy sług. Ale dobry i darmowy pracownik Jakub to był prawdziwy skarb. Zwłaszcza że zgodnie z obietnicą, Bóg błogosławił Jakubowi w jego poczynaniach.

Tak Jakub stał się mężem nie tylko Racheli, ale zyskał mały harem. Dwie siostry i ich niewolnice. Wszystkie cztery dały mu sporo dzieci. Bo przecież i dzieci niewolnic – zgodnie z tamtymi obyczajami – były jakoś dziećmi ich właścicielek. Tak wskutek knowań Labana i trzymania się – jak na dzisiejsze czasy – niezbyt moralnych zwyczajów, niespostrzeżenie zaczęła się spełniać Boża obietnica, dana Abrahamowi: Twoje potomstwo będzie jak piasek na brzegu morza.

Jest jednak w zwyczaju tamtych czasów jeden piękny rys: traktowanie dzieci jak skarbu. Nie ma mowy o żadnej antykoncepcji. Wręcz przeciwnie, Rachela boleje nad swą niepłodnością. Traktuje jako hańbę. A gdy nadarza się okazja, za mający jej przywrócić płodność krzew mandragory oddaje swojego ukochanego na kilka dni siostrze. I ciesząc się z syna Józefa ma nadzieję, że to nie ostatnie jej dziecko.

Kto kogo przechytrzy?

Pstre, nakrapiane i czarne. Tylko takich sztuk hodowlanych zwierząt zażądał jako zapłaty za 14 lat służby Jakub. Służby dzięki Bożemu błogosławieństwu niezwykle owocnej. A że chodziło też o majątek dwóch córek Labana, mogło mu się wydawać, że tym razem zaniecha on swoich sztuczek. Nic z tego. I tym razem Laban chciał być mądrzejszy. I zanim Jakub zdołał wybrać ze stada swoje sztuki, teść już dał je swoim synom. Zięć nie pozostał mu dłużny. Posługując się jakąś dziwaczną z perspektywy dzisiejszej wiedzy praktyką, sprawił, że i tak wyszedł na swoje. Ciągle bowiem był z  nim Bóg. Tak jak obiecał, swoim błogosławieństwem wspierał wszystkie wysiłki Jakuba. Także te niezbyt uczciwe.

Może nie zawsze Bóg wspiera tylko kryształowo uczciwych. Ale faktem pozostaje, że bez Jego błogosławieństwa człowiekowi nic nie wychodzi jak trzeba. Nie zawsze to błogosławieństwo przekłada się na bogactwo. Czasem przychodzi także bieda i cierpienie.  Jest jednak w życiu takiego człowieka coś, co pozwala wierzyć w szczęśliwy koniec wszystkich problemów. Zaprawdę szczęśliwi ubodzy, smutni, cisi, szukający sprawiedliwości, miłosierni czy pokój czyniący, gdy towarzyszy im Boża opieka.