Chcieć nie chcąc

ajm

publikacja 21.03.2019 00:15

Szczerość naszych intencji pokazuje się nie w deklaracjach, ale czynach.

Wycieczkowiec i łódka Andrzej Macura CC-SA 4.0 Wycieczkowiec i łódka
Znamienne: niby jesteśmy wierzący, niby szanujemy i kochamy Boga. Tyle że różne doczesne sprawy stawiamy wyżej od Niego i zasad Ewangelii. Zaabsorbowani doczesnością, posiadaniem uciechami, zabawami możemy się nie zorientować, że nasze szanse na szczęśliwość wieczność zmarnowaliśmy

Rozmyślania na kanwie Łk 14, 12-14.
Tekst z cyklu „W drodze do Jerozolimy”.

Komu nie marzą się dalekie podróże i smak dzikiej przygody? Ano, całkiem sporej grupie ludzi. Ich rzesza rośnie, gdy okazuje się, że marzenia mogłyby się ziścić. Przychodzi otrzeźwienie: że to niebezpieczne, że uciążliwe. No i kosztowne. Że lepiej pojechać do Zakopanego, Mikołajek czy Ustki. Albo, gdy więcej pieniędzy na koncie, pobyczyć się na plaży w jakimś popularnym zagranicznym kurorcie i sącząc colę z lodem delektować się nic nie robieniem. Nic w tym złego. Każdy ma prawo wybierać taką będącą w zasięgu jego możliwości formę spędzania wolnego czasu, dzięki której wypocznie najlepiej. Nawet jeśli nad jakąkolwiek podróż przedkłada prace na działce czy wędkowanie w pobliskich stawach. Tu jednak ujawnia się stara prawda: między deklaracjami, że chcę, a tym że chcę naprawdę – jest ogromna różnica.

W trzech poprzednich odcinkach cyklu zatrzymaliśmy się z Jezusem, który w swojej podróży do Jerozolimy przybył do domu pewnego przywódcy faryzeuszów. Najpierw przypomniał, że w zasadach prawa, także Bożego prawa,  trzeba widzieć człowieka; że taki był pierwotny zamysł Boga nakazującego, by w szabat odpocząć.  Zauważając, jak przybyli na ucztę goście troszczyli się o swoje godności Jezus mówił z kolei o potrzebie skromności i bezinteresowności. Na koniec owej uczty przyszło to, co z perspektywy czasów Jezusa trzeba chyba uznać za najważniejsze: opowiada On zebranym przypowieść o ludziach lekceważących zaproszenie na ucztę. Zawiera ona gorzki wyrzut: Izrael, choć jest ludem Bożym, potrafi Bogiem gardzić. Między deklaracjami a praktyką życia w tym wypadku zionie ogromna przepaść.

Słysząc to, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: «Szczęśliwy jest ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym». Jezus mu odpowiedział: «Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: "Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!" Drugi rzekł: "Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!" Jeszcze inny rzekł: "Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść". Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: "Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!"  Sługa oznajmił: "Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce". Na to pan rzekł do sługi: "Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony.  Albowiem powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty"».

Tak, szczęśliwi, którzy będą ucztować w królestwie Bożym. Sęk w tym, że zaproszeni tylko deklarują swoją gotowość przyjścia. Gdy przychodzi co do czego, znajdują różne wymówki, by jednak się nie zjawić. W wersji Łukaszowej przypowieść ta nie jest aż tak dramatyczna jak w wersji Mateusza: tam zaproszeni gardzą przyjściem na ucztę do swego władcy. I w tej Ewangelii przypowieść odnosi się jednak oczywiście do Izraela i jego przywódców. To oni są tymi, którzy gardzą Bogiem. To oni, słysząc o zaproszeniu, jakie daje im przez swego Sługę (i Syna oczywiście) Jezusa, wymawiają się niby ważniejszymi sprawami. Dlatego Bóg postanawia zamknąć przed nimi możliwość skorzystania z uczty, a zaprosić na nią kogo popadnie. Ba, nawet zmusić niektórych do wzięcia  w niej udziału, byle nie skosztowali jej ci, którzy choć zaproszeni, zapraszającym ich Bogiem wzgardzili. Tak, królestwo Boże wkrótce zostanie Izraelowi zabrane, a nowym ludem Bożym, ludem godnym tego królestwa, stanie się Kościół. Po wiekach można jednak powiedzieć, że przypowieść ta odnosi się w jakiś sposób także do nas, zaproszonych na ucztę w niebie chrześcijan XXI wieku.

Oczywiście do nieba chcemy trafić wszyscy (z małymi wyjątkami). Kto by nie chciał po śmierci być tam, gdzie nie będzie cierpień, krzywd, trudu czy łez? Gdy jednak trzeba porzucić swoje „dziś” i ruszyć w drogę wierności Ewangelii, by znaleźć się na uczcie w niebie, wynajdujemy wiele powodów, dla których zwlekamy z decyzją albo i w ogóle z pójścia rezygnujemy. Kupiłem pole, kupiłem woły, poślubiłem żonę – brzmią nasze wymówki. Ważniejsze są dla nas sprawy materialne, ważniejsze są cielesne uciechy. Zostaliśmy zaproszeni? No jasne, ale Bóg powinien zrozumieć, że teraz jesteśmy bardzo zajęci, nie mamy czasu. Mamy – o zgrozo – ważniejsze i ciekawsze od jakiejś uczty u Boga sprawy.

Znamienne: niby jesteśmy wierzący, niby szanujemy i kochamy Boga.  Tyle że różne doczesne sprawy stawiamy wyżej. Sęk w tym, że gdy przyjdzie opamiętanie, gdy zabawki się znudzą i uznamy, że uczta z Bogiem w niebie to jednak coś, może się okazać, że dla nas zabrakło już na niej miejsca.  Choć wydawało się nam, że tacy ważni jesteśmy, że dla nas Bóg ucztę przełoży na inny, dogodniejszy dla nas termin – i pewnie jeszcze w pas będzie się nam kłaniał –  to uczta jednak w terminie się odbędzie. I znajdą się na niej różni, w naszych oczach niegodni niej ludzie. Ale nas tam nie będzie.

Zobacz też wszystkie (dotąd opublikowane) odcinki cyklu