Odrobina zdrowego strachu

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 24.03.2019 06:00

Stary Testament zbyt naiwnie ujmował związek między czyjąś tragedią a jego życiem.

Odrobina zdrowego strachu Tricia / CC 2.0 Trzeba uważać, by nie stworzyć obrazu Jezusa jako łagodnego rabbiego, który akceptuje wszystkich i wszystko bez zastrzeżeń. To byłaby karykatura. Ilustracja: tzw. buddy Christ, Chrystus-kumpel znany z filmów Kevina Smitha

1. Uważano, że Bóg już w doczesnym życiu karze człowieka za grzech (chorobą, wypadkiem, śmiercią) lub nagradza (zdrowiem, majątkiem, powodzeniem). Jezus dokonuje korekty tego myślenia, ale bynajmniej nie przekreśla tego, że Bóg za dobro wynagradza, a za zło karze. Chrystus odnosi się do dwóch tragicznych wydarzeń, które zbulwersowały Jego słuchaczy. Pierwsze to masakra dokonana przez Piłata, drugie to tragedia budowlana. Naturalnym odruchem człowieka w przypadku nieszczęścia jest szukanie winnych. Jezus nie zajmuje się jednak oskarżaniem Piłata, co zjednałoby Mu łatwo sympatię Żydów. Nie podejmuje też kwestii odpowiedzialności nadzorców budowy w Siloe. Nie zastanawia się nad grzechami ofiar. Wykorzystuje obie te tragedie do tego, aby wstrząsnąć sumieniami swoich słuchaczy. Chce skierować ich wzrok na własne serca. Przyznajmy, że wolimy raczej dywagować o podłości polityków i innych ludzi niż o swoich błędach. Mędrkowanie o tym, ile to brudu jest w świecie, w polityce, w Kościele itd., bywa świetną zasłoną dymną, która pozwala nam nie widzieć swoich grzechów. Tę zasłonę Jezus chce zerwać.

2. Dlatego wypowiada dwukrotnie mocne zdanie: „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie”. Czy Jezus chce nas przestraszyć? W jakimś sensie tak. Na pewno chce, żebyśmy zrozumieli wagę swoich wyborów. Chce, byśmy nie zapomnieli, że Bóg jest nie tylko miłosiernym Ojcem, ale i sprawiedliwym Sędzią. Mocno dziś w Kościele podkreśla się miłosierdzie Boże. I słusznie. Trzeba jednak uważać, by nie stworzyć obrazu Jezusa jako łagodnego rabbiego, który akceptuje wszystkich i wszystko bez zastrzeżeń. To byłaby karykatura. Miłość oznacza często mówienie twardych słów tym, których kochamy. W imię prawdy. Lekarz mówiący do pacjenta: „jeśli nie rzucisz dziś palenia, umrzesz”, jest dobrym doktorem. Straszy go? Owszem. Ale ten lęk może uratować mu życie. Kościół, który przestaje mówić ludziom „jeśli się nie nawrócicie, zginiecie”, staje się solą bez smaku, nie kocha ludzi. O ile w przypadku lekarza chodzi o życie doczesne, o tyle w przypadku Kościoła chodzi o ryzyko utraty zbawienia wiecznego. Czy jednak my jeszcze wierzymy w coś takiego jak życie wieczne, Sąd Boży, niebo, piekło?

3. Przypowieść o figowcu dobrze ukazuje relację między miłosierdziem Boga a Jego sprawiedliwością. Bóg, nasz Stwórca, oczekuje owocu. Spodziewa się czegoś po nas. I ma do tego święte prawo. Czeka cierpliwie nawet wtedy, gdy zamiast owocu rodzimy ciernie. Miłosierdzie Boga wyraża się w tym czekaniu, w powstrzymywaniu kary, w dawaniu nam kolejnej szansy, w okładaniu nawozem (sakramenty, słowo Boże, sumienie, inni ludzie, wydarzenia – wszystko, co pomaga w nawróceniu). Ale miłosierdzie nie przekreśla sprawiedliwości. Jeśli człowiek mówi „nie” dobremu Bogu, wtedy skazuje siebie na śmierć. „W przyszłości możesz go wyciąć”. To ostrzeżenie może budzić strach. I bardzo dobrze. Lepiej bowiem, by człowiek nawrócił się do Boga, chociażby ze strachu przed piekłem, niż żeby przegrał wieczność.