Z krwi i kości

GN 26/2019

publikacja 25.07.2019 06:00

O Piotrze, Pawle i sporach, które targały pierwszym Kościołem, opowiada ks. prof. Mariusz Rosik.

Z krwi i kości Maciej Rajfur /Foto Gość

Marcin Jakimowicz: W Litanii do Wszystkich Świętych Piotr i Paweł „wylądowali” w tym samym wezwaniu. Na jednym oddechu śpiewamy: „Módlcie się za nami”. A przecież to były dwie różne osobowości, inne temperamenty, charaktery…

Ks. prof. Mariusz Rosik: W Kościele utarła się tradycja, że – z małymi wyjątkami – świętych wspominamy zazwyczaj w rocznicę ich śmierci. Piotr i Paweł ponieśli śmierć męczeńską w tej samej fali prześladowań wszczętych przez Nerona. Różne osobowości, różne wykształcenie, różne pochodzenie, różne temperamenty, ale jedna śmierć – z miłości do Tego, który wywrócił ich życie do góry nogami. W pierwotnym Kościele bardzo wyraźnie rysowały się dwa nurty, z których wywodzili się wierzący w Chrystusa. Pierwsi byli wcześniej wyznawcami judaizmu, drudzy – religii pogańskich. Połączyła ich jedna wiara, choć korzenie były różne. Pisząc do mieszkańców Galacji, Paweł stwierdza: „Mnie zostało powierzone głoszenie Ewangelii wśród nieobrzezanych, podobnie jak Piotrowi wśród obrzezanych” (Ga 2,7). Najbardziej znaczące wydarzenia w życiu pierwszego Kościoła w latach bezpośrednio po zmartwychwstaniu Chrystusa skupiają się w dużej mierze wokół Piotra i Pawła, notabene bohaterów Dziejów Apostolskich. Już sam fakt, że właśnie oni odgrywają główną rolę w Łukaszowej księdze o początkach Kościoła, może usprawiedliwiać wymienianie ich imion na jednym oddechu w litanii.

W środowisku kościelnym na temat antyklerykałów i ludzi omijających świątynie szerokim łukiem pada często wiele warczących słów. Nie pozwalamy Szawłom zostać Pawłami?

Szaweł nigdy nie został Pawłem. To dość powszechne, choć w moim przekonaniu nieprawdziwe przekonanie wielu wierzących. Nie ma w Dziejach Apostolskich sceny, która opisywałaby zmianę imienia Szawła na Paweł. Nowe imię winno wskazywać nową misję. Abram stał się Abrahamem, czyli ojcem wielu narodów. Piotr stał się Kefasem, czyli skałą, na której budowany jest Kościół. Imię Paweł oznacza „mały”. Czyżby misja Pawła była czymś mało znaczącym? Zdecydowanie nie. Apostoł Narodów funkcjonował pod trzema imionami. Na terenach Palestyny, gdzie mówiono po aramejsku, zwracano się do niego Szaul, czyli Szaweł. Gdy udawał się w podróże misyjne na tereny języka greckiego, wołano go Paulos, czyli Paweł. Gdy w Rzymie zwracano się doń po łacinie, mówiono Paulus, czyli znów Paweł. Wróćmy jednak do pytania. Niestety, zdarza się, że język chrześcijan wobec osób wrogo nastawionych do wiary przyjmuje niekiedy znamiona mowy nienawiści. Czasem dzieje się tak w obrębie samego Kościoła! To z pewnością nie ułatwia ewangelizacji. Czasem zastanawiam się, czy powrót syna marnotrawnego byłby możliwy, gdyby zamiast otwartych ramion ojca spotkał na drodze najpierw starszego brata…

Z ludzkiego punktu widzenia Piotr, który popełniał nieustanne duchowe faux pas, a w ostateczności zwiał spod krzyża, jest ostatnią osobą, na której można budować Kościół. Jezus bardzo zaryzykował?

Tak. Bo nie miał innego wyjścia. Tak samo jest i dziś. Święty Bóg w realizacji swych planów posługuje się grzesznymi ludźmi, bo nie ma innego wyjścia. Tylko tacy chodzą po tym świecie.

„Dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” – czytamy o Pawle. Niezła rekomendacja. To nie był zwykły „antyklerykalizm”? Spotkał Ksiądz w swej praktyce duszpasterskiej ludzi, którzy trafili do Kościoła, a wcześniej przez lata gorliwie go zwalczali?

Paweł prześladował chrześcijan, bo był człowiekiem prawym, wiernym Prawu. Przewidywało ono ukamienowanie za grzech bluźnierstwa, a Paweł tego właśnie dopatrzył się w postawie Szczepana. Znam kobietę, która prowadzi dziś parafialne warsztaty dla młodzieży. Odsiedziała wyrok za zabójstwo męża w czasie, gdy zupełnie nie liczyła się z Bogiem. Znam dawnego dealera narkotyków, który dziś jest muzykiem w grupie odnowy charyzmatycznej. I nienawidzącą księży kobietę, przez lata zajmującą się wróżbami, która obecnie co dzień pół godziny czyta Biblię. Choć te świadectwa są spektakularne i bardzo przemawiają do młodych, ja od pewnego czasu bardzo cenię cichą wierność Chrystusowi, która trwa przez lata przez nikogo niezauważana… To na niej stoi Kościół.

Nasz podzielony Kościół z tęsknotą zerka na wspólnoty pierwszych chrześcijan. A przecież tam również dochodziło do ostrych sporów…

I to jakich! W pierwszych gminach niejednokrotnie bywało gorzej niż dziś. W Koryncie wierzący przymykali oko na grzech kazirodztwa, po pijanemu uczestniczyli w Eucharystii, ciągali się po pogańskich sądach i tworzyli zwalczające się nawzajem frakcje. Paweł kłócił się z Barnabą o to, kogo zabrać na wyprawę misyjną. Helleniści zarzucali Hebrajczykom zaniedbywanie wdów, które notabene często oddawały się plotkarstwu. Niektórych trzeba było wykluczyć z Kościoła za błędne nauki. Obecność grzechu w pierwszych gminach wcale jednak nie usprawiedliwia naszego braku radykalizmu w walce ze złem.

Paweł − osoba spoza grona apostołów, widząc przybycie do Antiochii słynnego Kefasa, który usłyszał od Jezusa: „Na tobie zbuduję Kościół” – pisze wprost: „Otwarcie mu się sprzeciwiłem”. O co poszło?

Zaczęło się od jedzenia wieprzowiny. Piotr, który zawsze bardzo przejmował się opinią innych o sobie, zachowywał przepisy koszerności wśród judeochrześcijan, a łamał je na ucztach z etnochrześcijanami. Paweł słusznie uznał to postępowanie za obłudę.

Apostoł Narodów nie przebiera w słowach. „O nierozumni (dosłownie: głupi) Galaci!”. Dlaczego był tak stanowczy? Już widzę miny rodaków po lekturze „Listu do Polaków”…

Paweł był człowiekiem z krwi i kości. Gdy krew się w nim burzyła, nie przebierał w słowach. Często z premedytacją używał mocnych wyrażeń. Zwłaszcza wtedy, gdy chodziło o kwestie zasadnicze. Dla faryzeusza, którego całe życie skupiało się na zachowaniu religijnych przepisów, podejście do Prawa było kwestią zasadniczą. Prawo zniewalało człowieka, bo nikt z ludzi nie był w stanie go zachować. Chrystus przyszedł po to, aby nas wyzwolić z tej niewoli. Kto doświadczył tej wolności, a jednak wracał do dawnego życia, ten musiał być naprawdę głupi.

I Piotr, i Paweł mieli doświadczenie cudownego uwolnienia z więzienia. A jednak gdy ponownie trafiali „za kraty”, nikt nie przyszedł ich uwolnić. Nie widzieli żadnego anioła, nie opadły podwójne łańcuchy. To musiała być dla nich solidna lekcja zaufania i pokory…

Do czasu. Na drodze duchowego wzrostu doszli do momentu, w którym wcale nie zależało im na życiu doczesnym. Właśnie dlatego Paweł zwierza się Filipianom, że już chciałby umrzeć, bo być z Chrystusem to coś o wiele lepszego, niż pozostawanie na tym świecie. Dla mnie umrzeć to zysk – pisał. To totalne przewartościowanie życia doczesnego i rozumienia szczęścia. Granica nie biegnie już na linii życie–śmierć, ale na linii: być złączonym lub odłączonym od Chrystusa. Kto jest w komunii z Jezusem, ten jest najszczęśliwszy na świecie, i to bez względu na to, czy jest to świat doczesny, czy przyszły.

Apostoł Narodów nazywający się „poronionym płodem”? Dziś w Kościele nie spotykamy takiej retoryki… Erudyta Paweł naprawdę miał tak mocne doświadczenie niegodności i słabości?

Płód poroniony to płód, który przychodzi na świat martwy. A przecież Paweł miał świadomość, że został powołany przez Boga już w łonie matki (Ga 1,15). Powołany w łonie matki umarł, by narodzić się martwym i zostać ożywionym przez spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym. To nie tylko opis doświadczenia niegodności, ale także odpowiedź tym, którzy uważali, że nie powinien nazywać się apostołem, gdyż nie należał do Dwunastu. Co z tego – pyta retorycznie Paweł – że nie byłem jednym z Dwunastu, skoro Bóg wskrzesił mnie do misji apostolskiej pod bramami Damaszku?

Obaj ginęli w stolicy imperium pośród zapierających dech w piersiach budowli wzniesionych na cześć cesarzy. Wydawało się, że misja się nie powiodła. Dziś na kościołach Rzymu widać las krzyży, a imionami cesarzy nazywa się często psy. Sam słyszałem jak sąsiadka wołała „Nerona”…

Za Nerona nad Rzymem też widać było las krzyży. Wisieli na nich niewinni ludzie. Dziś widać tysiące krzyży na monumentalnych budowlach sakralnych… Taki jest bieg historii. To jednak żaden powód do chluby. Jezus powiedział, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła i miał na myśli Kościół powszechny, nie lokalny. Jesteśmy świadkami zniknięcia z mapy chrześcijaństwa wspólnot, które stanowiły niegdyś serce założonej przez Chrystusa Eklezji. Co pozostało z Kościoła w Efezie lub Kolosach? To przecież serce Kościoła pierwotnego! Co stało się z siedmioma kościołami Apokalipsy w Azji Mniejszej? Zamieniły się w meczety. Gdzie prężne kościoły Afryki Północnej z Hipponą i Kartaginą na czele? Historia kołem się toczy…

Paweł pisze, że dopełnia w swym ciele braki udręk Chrystusa dla dobra Kościoła (Kol 1,24). O co chodzi? Czy ofiara Jezusa nie była wystarczająca?

Mam nieodparte wrażenie, że mówiąc „Chrystus”, Paweł ma na myśli Jego Mistyczne Ciało, czyli Kościół. Ofiara Jezusa była doskonała, jednak Apokalipsa naszpikowana jest zapowiedziami cierpień Kościoła w czasach ostatecznych. Wiele z nich się jeszcze nie spełniło, czyli ich brakuje, aby mogła nastąpić paruzja. Cierpiąc prześladowania, Paweł dopełnia brakujących cierpień Kościoła, przyspieszając perspektywę powtórnego przyjścia Chrystusa.

Bliskie są mi słowa Pawła o stworzeniu, które „z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych”. A jakie słowa podnoszą ostatnio ks. prof. Mariusza Rosika?

„Tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy…” (Rz 14,1).

ks. prof. Mariusz Rosik - biblista, zapalony podróżnik, mieszka we Wrocławiu.