Ojciec czy Handlarz?

S. M. MICHAELA ZYCH

publikacja 03.12.2019 05:10

„Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!»…” (J 2,13-16).

Wypędzenie przekupniów ze świątyni DcoetzeeBot Wypędzenie przekupniów ze świątyni
Obraz El Greca z 1575 r.

Scena, w której Jezus wypędza sprzedawców ze świątyni, może rodzić w nas różne uczucia i myśli oraz przywodzić na pamięć różne interpretacje. Dziś spróbujmy spojrzeć na tę scenę w kluczu słów, które w niej wypowiada sam Pan, wskazując na przyczynę i cel takiego swojego postępowania. Chrystus z biczem w dłoni przeganiając bankierów i handlarzy mówi: „nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!”. Co te słowa oznaczają? Dla Jezusa jerozolimska świątynia jest domem Ojca i tak miałby się czuć każdy wchodzący do jej wnętrza: jak w domu swojego Ojca. Tymczasem... świątynia stała się targowiskiem. Ludzie do niej przychodzą i – jak to bywa na targu lub w sklepie – nic tam już nie jest za darmo. W świątyni, do której wchodzi Syn Boży wszystko trzeba sobie kupić, jednym słowem: coś za coś, albo nic. Jaki obraz Boga kreowała w ludziach tak funkcjonująca świątynia?

Otóż ona budowała w człowieku – i z każdą kolejną wizytą jeszcze bardziej w nim utrwalała – obraz Boga, który jest Handlarzem, który sprzedaje swoje łaski za złożone ofiary. Żydzi – w większości całkiem nieświadomie – przesiąkali takim nieprawdziwym obrazem swego Stwórcy. Dlatego Jezus widząc całą sytuację zapłonął tak wielkim gniewem. Jego gniew nie był skierowany przeciwko ludziom, ale przeciwko owemu fałszywemu obrazowi Boga. Syn Boży wypędzając sprzedających ze świątyni, wywracając stoły i rozrzucając monety bankierów chciał raz na zawsze zniszczyć w ludziach ten karykaturalny wizerunek Boga i odsłonić im Jego prawdziwą twarz.

Jakiego Boga ukazuje Jezus tym gestem i słowem? Objawia, że Bóg – w odróżnieniu od kapłanów świątyni – nie sprzedaje swoich łask tym, którzy usiłują Go przekupić praktykami religijnymi. On nie jest żadnym handlarzem, ale Ojcem, który wszystko to, co potrzebujemy do życia i szczęścia, daje nam za darmo (por. Łk 11,11-13)! Co więcej, On obdarowuje nas bez jakiejkolwiek naszej zasługi. Czyni to tylko i wyłącznie z jednej prostej przyczyny: ponieważ jest naszym Ojcem, a my jesteśmy Jego dziećmi. Nie istnieje żaden inny powód naszego obdarowania przez Boga. „On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,45), ponieważ kocha każdego z nas miłością bezinteresowną i pełną miłosierdzia.

To właśnie takiego Boga przyszedł objawić Jezus. On każdym swoim słowem i gestem ukazywał Ojca miłującego swoje dzieci całkowicie za darmo. Syn Boży wcielił się, abyśmy mogli na własne oczy zobaczyć i własnymi zmysłami doświadczyć (por. 1J 1,1-3), że Bóg jest dobrym i troskliwym Ojcem dla każdego bez wyjątku. Ta prawda o Bogu nie zgadzała się jednak z obrazem Stwórcy, który stworzyli sobie faryzeusze i uczeni w Prawie: Boga handlującego swoimi łaskami i błogosławieństwem. Dlatego też – aby nie stracić swojego bezpiecznego schematu – skazali Bożego Syna na śmierć. Św. Jan ewangelista wyraźnie podaje jako powód zabicia Jezusa fakt, że Boga nazywał Ojcem i że w sobie ukazywał Jego konkretną troskę o swe dzieci: troskę, która nigdy nie ustaje i dlatego nawet dzień odpoczynku, jakim jest szabat nie może być pozbawiony Jego troskliwego działania (J 5,16-18).

Za ukazanie takiego Boga Jezus został ukrzyżowany. Paradoksalnie jednak to właśnie w chwili Jego śmierci rozdarła się zasłona świątyni i oblicze miłującego Boga odsłoniło się do końca. Jezus umierający na krzyżu objawił wszystkim, że Bóg nie jest jednym ze starożytnych bożków, którzy potrzebują od ludzi nieustannych ofiar, ale jest Miłością i to Miłością tak wielką, że sam staje się ofiarą dla swojego stworzenia (por. Ga 2,20). Ta Jego ofiara jest jedna na zawsze i ona sama wystarczy, aby nas oczyścić z grzechów i jednocześnie uświęcić (por. Hbr 10,12-14). Dlatego też ten Bóg już nie chce – a co więcej ani nie potrzebuje – od nas żadnej ofiary. Jedyne czego pragnie to otwarcie się na Jego miłosierną miłość i przyjmowanie jej w siebie, aż wypełni nas całkowicie i aż Jego miłosierdzie zacznie się z nas przelewać na każdego spotkanego człowieka (zob. Oz 6,6; Mt 9,13).

W ukrzyżowanym Panu widzimy Boga, który nic nie bierze od człowieka, ale na odwrót: wszystko mu daje i to całkowicie za darmo, aż po rozdanie samego siebie w eucharystycznym Chlebie (por. Mt 26,26-28; J 6). Dlatego wpatrywanie się w eucharystycznego Jezusa „prostuje” nasz wykrzywiony obraz Boga. Albowiem ten żywy Chleb nic nie potrzebuje dla siebie. On jest, aby był spożywany za darmo. Trwając w ciszy przed tym Chlebem, odkrywamy nareszcie, że Bóg od zawsze istniał dla nas, na długo przed tym, nim my zaistnieliśmy dla Niego. Tu pojmujemy, że Bóg został na ziemi, nie po to, aby nad nami panować, ale aby nas obdarować sobą. W tym trwaniu przed świętą Hostią staje się jasne, że jedyne, co Bóg od nas bierze, to nasz grzech i nic więcej. On go zabiera, aby spalić w ogniu swego miłosierdzia i w ten sposób przywrócić nam życie w pełni (por. J 10,10).

A jak ja czuję się przed tym Chlebem? Jak w domu swego Ojca czy jak w sklepie? Z jakim Bogiem spotykam się codziennie? Z miłującym mnie za darmo Tatą czy z Handlarzem łask i błogosławieństw? Potrafię przyjść do Niego z pustymi dłońmi, pewien, że aby otrzymać, wystarczy poprosić (por. Łk 11,9)? Czy też zabieram na tę wizytę dary na wymianę: dobre uczynki, odmówione modlitwy, zachowane przykazania, małe i wielkie dzieła… aby mieć Mu czym zapłacić? Staję w Bożej obecności pełen pokoju, płynącego z przekonania o Jego bezinteresownej miłości, czy też czuję się pełen strachu o to, jeśli przyniesionego dobra, ofiar i modlitw wystarczy do otrzymania upragnionej łaski?

Przypomnijmy sobie starszego syna z przypowieści o miłosiernym Ojcu (zob. Łk 15,11-32). Ów syn zapatrzony w siebie próbuje zarobić na dary Ojca. Postrzega je jako słuszną zapłatę za swoją pracę i wierność. Tymczasem Ojciec nie skupia się ani na jego pracy, ani nawet na jego wierności – choć je dostrzega – lecz koncentruje się cały i wyłącznie na jego obecności: „moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie…”. Dla Ojca liczy się przede wszystkim obecność i bliskość dziecka, a nie to, co temu dziecku udało się dla Niego wykonać. Ojciec nie ma nic, co byłoby tylko Jego. Mówi przecież synowi: „wszystko moje do ciebie należy”, a wszystko znaczy naprawdę wszystko. W swej mowie pożegnalnej Jezus jeszcze raz przypomni apostołom o tym, co dla Ojca jest najważniejsze i poprosi ich tylko o jedno: „trwajcie we Mnie…” (J 15,4). Obecność i bliskość, która jest stałym zjednoczeniem, nieustannym byciem jedno – tego najbardziej pragnie Ojciec.

Nie oznacza to wcale, że Bóg nie chce naszej pracy lub że nie chce naszej wierności Jego przykazaniom. Chce tego, ale dopiero wtedy, gdy poczujemy, że jesteśmy w domu, a nie na targu! Chce naszej pracy i wierności jako wyrazu wdzięczności za dary, a nie jako zarabiania sobie na Jego łaski. Wszystko nam już zostało dane w Chrystusie i to za darmo. Całkowicie wszystko (zob. 1Kor 1,30-31). Niebo – jak powie św. Paweł – już jest nasze (por. Rzym 8,17). Jeśli żyjemy wiernie przekonani, że tak zasłużymy sobie na niebo, to znaczy, że ciągle jeszcze nie czujemy się dziećmi, do których wszystko, co ma Ojciec już dawno należy. Potrzeba żyć wiernie, ale z bojaźnią dziecka, które świadome ceny otrzymanego daru (zob. 1P 1,18-19), troszczy się po prostu swoją wiernością, aby go nie stracić. Zewnętrznie jedno i drugie życie wygląda tak samo wiernie, ale wewnątrz, w sposobie myślenia, jest kolosalna różnica. Dlatego Jezus opowiadając o swoim ponownym przyjściu mówi: „Tej nocy dwóch będzie na jednym posłaniu: jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć razem: jedna będzie wzięta, a druga zostawiona” (Łk 17,34-35). Jeśli pracuję i jestem wierny, aby nie stracić podarowanego mi nieba, będę wzięty do niego. Ale jeśli to czynię, aby dopiero sobie na nie zarobić, zostanę zostawiony. Niebo to dom Ojca (zob. J 14,2), a nie supermarket, na zakupy w którym trzeba sobie najpierw zarobić. Jezus wyrzuca wszystkich handlarzy wołając: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!” Albowiem Bóg nie jest Handlarzem lecz Ojcem. To dlatego nawet ten, kto w ostatniej chwili skruszony poprosi w imię Jezusa o miłosierdzie, usłyszy to samo, co usłyszał złoczyńca na krzyżu: „dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23,43). I możemy dodać śmiało: nie za twoje dobre czyny, ale za darmo, ponieważ ty jesteś dzieckiem tego Ojca, który jest w niebie (zob. Mt 6,9).