Miłość to obecność

S. M. MICHAELA ZYCH

publikacja 13.03.2020 04:20

Tylko taka miłość może podźwignąć tego, który upadł. Tylko taka miłość może w upadłym człowieku zaowocować pragnieniem powstania.

Miłość to obecność John Morgan / CC 2.0 Dla Maryi skończył się już czas współcierpienia z Synem. Jezus już nie cierpi, ale w sercu Maryi ból nie ustał: wraz z Jego śmiercią podwoił się w sposób niewypowiedziany. Teraz właśnie – gdy trzyma w ramionach martwe ciało Syna, ciało, które z Jej ciała pochodzi – całe cierpienie przelało się w Jej serce.

Z Encykliki Ojca Świętego Jana Pawła II „Redemptor Hominis”:

„Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi Mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa. I dlatego Chrystus-Odkupiciel objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi. Człowiek odnajduje w Nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swojego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca, musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie „przyswoić”, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym. Jakąż wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego i tak potężnego Odkupiciela, skoro Bóg „Syna swego Jednorodzonego dał”, ażeby on, człowiek, „nie zginął, ale miał życie wieczne”.

Stacja I – Wyrok
Wyrok śmierci wydany na Pana Jezusa ukazuje, że w życiu nie zawsze odpowiedzią na miłość jest miłość, na dobro – dobro, a na prawdę – prawda. Oto Chrystus za miłość, którą rozdzielał otrzymuje od ludzi nienawiść; za dobro, które czynił – zło krzyża; za prawdę, którą przyniósł – kłamliwy proces. Tłum krzyczy głośno: „Ukrzyżuj!”, a Ci, którzy do momentu pojmania wiernie szli za Nim, opuścili Go. Być może nadal zastanawiali się, dlaczego Jezus w Getsemani nie bronił się i pozwolił się związać, czemu teraz nie sprzeciwia się niesprawiedliwemu wyrokowi, skoro jest Synem Bożym. Otóż Chrystus – pozwalając na pojmanie i przyjmując w milczeniu wyrok śmierci – obronił siebie i w pełni sprzeciwił się niesprawiedliwości. Miłując krzywdzicieli wystąpił przeciwko ich nienawiści i obronił siebie jako Miłość. Bo czy On - Miłość wcielona mógłby choć przez chwilę dla obrony siebie pozwolić, by prowadziła Nim nienawiść? Wówczas nie byłby już Miłością! Rezygnując z odwetu, w sobie zadał śmierć wrogości i sprzeciwił się złu. W ten sposób obronił siebie jako Dobro. Bo czy On - Dobro wcielone mógłby choć raz uczynić zło, i potem znów czynić już tylko dobro? Przecież wtedy nie byłby Dobrem! Wiernością prawdzie Jezus sprzeciwił się panowaniu kłamstwa i obronił siebie jako Prawdę. Bo czy On - Prawda wcielona mógłby wyrzec się prawdy i jeden raz poprzeć kłamstwo, by przeżyć? Przecież wtedy tym jednym ustępstwem, uśmierciłby siebie na zawsze jako Prawdę!

Stacja II – Wzięcie krzyża
Pan Jezus – ponieważ ukochał człowieka – przyjmuje od niego krzyż. Zgodnie ze sprawiedliwością, każdy powinien wykonać to, co należy do jego obowiązków, a więc sam nieść swój krzyż i ponosić konsekwencje własnych myśli oraz działań. Tymczasem człowiek swój własny krzyż przekłada na Boga, aby go niósł za niego. To nie jest sprawiedliwe. Jezus jako Prawda dobrze o tym wiedział. Miał pełną świadomość tego, czyj jest to ciężar i kto powinien go dźwigać. Jednak Chrystus przez postawę swego kochającego serca, przez swoje „chcę” wykorzystał niesprawiedliwość ludzi do objawienia im swojego miłosierdzia. Dobrowolnie bierze na siebie wszystkie konsekwencje zła, błędów i grzechów, za które odpowiedzialny jest człowiek. Bierze nasz ciężar i bierze go za nas, ponieważ kocha. Jezus uczy nas, że dopiero miłość i prawda połączone ze sobą owocują miłosierdziem. Nie wystarczy sama miłość, bo bez prawdy stanie się iluzją miłości i nie wystarczy sama prawda, bo bez miłości zamiast dawać życie, zabije. Dopiero kochając i będąc jednocześnie w pełni sprawiedliwym, można okazać miłosierdzie: zdjąć ciężar z drugiego i wziąć go na swoje ramiona. Dopiero kochając i zarazem znając wielkość zadłużenia, można dług darować. Jezus bierze na siebie ciężar, który powinien spaść na nas, bo w Nim miłość i prawda są zjednoczone.

Stacja III – Pierwszy upadek
Nadeszła chwila, w której Syn Boży po raz pierwszy upadł na ziemię. Czemu On zgodził się na takie poniżenie? Przecież jako Bóg wszechmogący nie musiał upadać. Zatem dlaczego leży na ziemi przygnieciony ciężarem krzyża? To my w darowanej nam wolności wybraliśmy dla Niego drogę upadków, ponieważ upadliśmy jako pierwsi. Upadliśmy, bo zabrakło nam miłości i ufności wobec Ojca. Jezus upadł z nadmiaru miłości do nas, aby w miejscach naszych pierwszych upadków być przy nas obecnym. Czy mógł nie wejść do końca w sytuację naszego upadku, skoro do końca nas umiłował? Chrystus upadł, abyśmy wiedzieli, iż rozumie nasz ból i wstyd, który czujemy przy każdym upadku. Powstał, byśmy mieli pewność iż nie jest Mu obcy nasz trud powstawania. On kocha, więc chce być zawsze przy nas obecny. Nie tylko wtedy, gdy równo idziemy drogą, ale także wtedy, gdy upadamy, zwłaszcza wtedy. Pan Jezus chce abyśmy w samotności naszego upadku odkryli Jego bliską obecność, abyśmy wśród wielu potępiających spojrzeń napotkali Jego dobre, wyrozumiałe spojrzenie, abyśmy znaleźli Jego dłoń tuż przy swojej i pozwolili się podnieść. Pierwszy upadek Syna Bożego objawia w ten sposób nieodwołalność Bożej miłości. Żaden nasz upadek nie jest w stanie jej zniszczyć, ani nie może jej zaprzeczyć. Wręcz przeciwnie: w naszym upadku ukazuje się jej nadmiar, bo Bóg przy nas pozostaje, a „tam, gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska”.

Stacja IV – Spotkanie z Matką
Oto wreszcie na krótką chwilę spotkały się oczy Syna i Matki, która od początku drogi wiernie Mu towarzyszyła ukryta w tłumie. W bezmiarze złych spojrzeń wreszcie pojawia się dobre, rozumiejące Jezusa spojrzenie, wśród serc przepełnionych nienawiścią – jest Jej kochające serce. Cóż szczególnego czyni tutaj Maryja prócz tego, że jest? Nie może przecież zdjąć krzyża z ramion Syna, ani też nieść go razem z Nim. Nie jest nawet w stanie opatrzyć Jego ran, by przez to choć trochę ulżyć Mu w cierpieniu. Jej bezradność wzrasta z każdym krokiem i staje się wyraźniejsza. Bezradność zazwyczaj namawia do odejścia: do pozostawienia miejsc, w których nic nie można zrobić, do opuszczenia osób, którym nie jest się w stanie pomóc. Jednak choć bezradność w Maryi rośnie, to jednak Jej nie prowadzi. Ją dalej prowadzi miłość. Ona z Synem współcierpi, z Nim przeżywa mękę, pozostaje. Odkrywa w ten sposób przed nami tajemnicę i istotę miłości: miłość to obecność, a dopiero wtedy, gdy już nic nie można uczynić, wtedy można najpełniej być. To miłość jest bowiem tym, co nas tworzy, co sprawia, że prawdziwie jesteśmy. Natomiast bez miłości – mimo największych i najpiękniejszych czynów – jesteśmy wciąż niczym, jak ów dźwięk cymbała, który głośno rozbrzmiewa, lecz szybko ginie, ginie bezpowrotnie i na zawsze.

Stacja V – Szymon z Cyreny
Szymon zostaje przymuszony do pomocy Jezusowi. Nie czyni tego z miłości. Z niechęcią podsuwa swe ramię pod krzyż Jezusa, bo przecież miał do wykonania wiele pilniejszych zajęć, a poza tym był dość zmęczony wracając z pola. Szymonowi brakuje czystej intencji, lecz mimo to Zbawiciel z wdzięcznością przyjmuje jego pomoc. Syn Boży wie, iż wkrótce Szymon odkryje wartość drogi, do której go przymuszono. Wie, że intencje Szymona będą oczyszczać się wraz z kolejnymi krokami dźwigania jednego krzyża. W czasie tej drogi Szymon z Cyreny zauważy, że to nie on dźwiga krzyż Chrystusa, ale Chrystus jego. W czasie tej drogi Szymon uświadomi sobie, że to on powinien zawisnąć na tym drzewie, a jednak nie zostanie do niego przybity, gdyż Jezus zajmie Jego miejsce. Tak jak na początku z niechęcią przybliżał się, by pomóc Jezusowi i jak nie chciał, by On wspierał się na nim, tak u kresu odkryje, że to on wspiera się na Jezusie i doznaje od Niego wsparcia nieporównywalnie większego od tego, jakiego Mu udziela dźwigając z Nim krzyż.

Stacja VI – Weronika
Weronika, która podchodzi i z kobiecą delikatnością czule ociera chustą twarz Jezusa, jest znakiem obecności Ojca. Miłość, która przez nią dotarła do Jezusa była częścią miłości Ojca, dotykiem Jego czułej dłoni na spuchniętej od bicia, poranionej i krwią zalanej twarzy Syna. Ta scena pokazuje, że także na drodze największego cierpienia Ojciec daje swoim dzieciom chwile ukojenia, że Ojciec potrafi nawet ze słonego morza ludzkiego zła wydobyć słodkie krople dobra, które gaszą pragnienie serca. Czyn Weroniki jest dowodem na to, że również wśród ludzi, którzy zafałszowali w sobie obraz Boży są tacy, w których ten obraz – dzięki wewnętrznej odwadze serca i wysiłkowi woli – nieustannie się odnawia. Tak, miłość, dobro i prawda wymagają ogromnej odwagi i ogromnego wysiłku. Odwagi, aby wyrwać się z tłumu i wysiłku, by pójść pod prąd, w kierunku przeciwnym niż ten tłum podąża. Nienawiść, zło i kłamstwo, czy też trwanie w powszechnie panującej obojętności, nie wymagają ani odwagi, ani zbytniego wysiłku. Wydają się łatwiejsze, jak przejście przez szeroką bramę, więc wielu przez nią przechodzi. Jaka jednak czeka ich przyszłość? Przecież takie postępowanie odczłowiecza, bo czyni nas - stworzonych na obraz i podobieństwo Boga - coraz mniej podobnymi do Niego. Tylko dzięki miłości, dobru i prawdzie objawia się w nas Boże Oblicze, ponieważ Bóg jest Dobrocią, Miłością i Prawdą. „Bądźmy więc doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec niebieski.”

Stacja VII – Drugi upadek
Jezus upada po raz drugi pod ciężarem naszego krzyża. Z każdym krokiem Jego siły stają się słabsze, czuje coraz większe wyczerpanie. Im mniej sił w człowieku, tym większe pragnienie odpoczynku, ochłody, ulżenia sobie. Trudno w takim stanie zebrać w sobie resztki sił, aby powstać. Łatwiej trwać w upadku, odpoczywając na zimnej ziemi i chłodząc choć przez chwilę swoje ciało, które ból rozpalił gorączką. Jeszcze łatwiej byłoby zrzucić ciężar z pleców, zostawić krzyż i pójść swoją drogą. Nie ma bowiem wówczas nawet tej nikłej pewności - która pomagałaby wstać - że już się więcej nie upadnie. Przeciwnie: osłabienie podpowiada wtedy tym wyraźniej, że nie warto wstawać, bo przy tak słabych siłach już kolejny krok zakończy się upadkiem. Jezus mimo osłabienia powstaje, mimo braku pewności dojścia, nie zrzuca krzyża, lecz ponownie go podnosi. Skąd bierze tyle sił? Dlaczego nie zawraca z drogi? Gdzie znajduje się tajemnica Jego wytrwałości? Owa tajemnica jest w Jego sercu. To serce kocha tego, za którego niesie ciężar. Kocha bezinteresownie, tzn. niezależnie od jego postępowania. To bezinteresowność czyni dar miłości nieodwracalnym. Tylko taka miłość może podźwignąć tego, który upadł, tylko taka miłość może w upadłym człowieku zaowocować pragnieniem powstania.

Stacja VIII – Płaczące niewiasty
Jezus pomimo własnego cierpienia i wyczerpania dostrzega idące w pochodzie kobiety. Słyszy ich płacz. Jak zawsze swym wzrokiem sięga głębiej, dlatego dostrzega powierzchowność wylewanych nad Nim łez. Chrystus widzi, że łzy owych niewiast nie płyną ze skruszonych serc, lecz są to jedynie łzy litości. Takich łez Syn Boży nie potrzebuje. Mówi więc do nich: „ Nie płaczcie nade mną, ale nad sobą!” Chrystus pokazuje, że nie Jego życie trzeba opłakiwać, ale swoje własne. Prawdziwe łzy wypływają z serca człowieka, który widząc mękę Syna Bożego, dostrzega źródło Jego cierpień we własnym grzechu. Wtedy zauważa, że przez grzech stał się drzewem uschniętym, nie posiadającym w sobie życia i tym samym niezdolnym do wydawania owoców. Jednocześnie widzi Chrystusa z otwartymi ranami – drzewo zielone, które dla niego zostało nacięte. Jezus bowiem zgodził się na cierpienie, aby w swoje rany, przyjąć nasze suche gałęzie i na powrót obdarzyć je życiem. Dopiero, w takim widzeniu rodzą się prawdziwe łzy: łzy żalu nad sobą umarłym i łzy wdzięczności za nadzieję nowego życia w Nim.

Stacja IX – Trzeci upadek
Oto kolejny upadek Pana Jezusa. Ciężar krzyża wydaje się nie do uniesienia, a jednak Chrystus znów powstaje, bierze krzyż i rusza w dalszą drogę. Nie wiedział, co będzie dalej, ile jeszcze czeka Go upadków nim dotrze na szczyt Golgoty i nie miał pewności czy z kolejnego da radę powstać, jak powstał z tego. Taka sytuacja, to ulubione miejsce dla działania diabła. Szatan zawsze wykorzystuje najsłabsze miejsca, aby kusić człowieka. Momenty naszych upadków są wiec uprzywilejowanym czasem jego działania. Czy Chrystus nie czuł zniechęcenia, skoro my je czujemy przy naszym kolejnym upadku? Przecież On był doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo z wyjątkiem grzechu. Jego także diabeł kusił propozycją łatwiejszej drogi. Próbował Go skłonić do pójścia na skróty, tym mocniej i wyraźniej im bliżej był celu. Jemu także szatan podsuwał myśli o porzuceniu krzyża, aby ludzi nadal trzymać w niewoli grzechu, pod swoją władzą. Jezus upadając na swej drodze wie doskonale - jak każdy z nas - że większą od słabości fizycznej jest słabość serca ogarniętego przez zwątpienie i zniechęcenie. Diabeł podsuwa je tym natrętniej, im słabiej się czujemy, i będzie tak czynić aż do naszej śmierci. Ta męka duchowa jest o wiele straszniejsza od bólu fizycznego. W niej jedynym ratunkiem jest Ojciec. Chrystus zwycięża wszelkie pokusy zawierzając siebie Ojcu. Choć zewnętrznie kolejny upadek i wysiłek powstania odbierał Mu siły, to jednak wewnętrznie wywoływał skutek odwrotny, bo akt ufności wobec Ojca, pomnażał moc Jezusa. W ten sposób Syn Boży ukazał nam, jak w słabości może się doskonalić nasza siła.

Stacja X – Odarcie z szat
Jezus zostaje odarty ze swoich szat. Nie pozostawiono Mu nic. Chrystus – drugi Adam – choć grzechu nie popełnił, doświadcza nagości pierwszego Adama, który w raju nie zaufał Bogu. Oto skutki także naszego grzechu, które On przyjmuje na siebie: odebranie godności, nagość, wstyd... Chrystus odczuł wówczas w pełni, jak bardzo grzech ogałaca człowieka, bo odbiera mu godność dziecka Bożego, niszczy w nim Boże podobieństwo. W Jezusie Chrystusie obnażonym z szat odbiła się nagość stojących w oddali ludzi, odbiła się nagość tych, którzy z Niego szaty zdzierali, tych, co między siebie je dzielili i losy rzucali o Jego tunikę. W Jezusie Chrystusie obnażonym z szat wciąż odbija się nagość każdego z nas. My – podobnie jak oni – wpatrując się w siebie, nie potrafimy zobaczyć swojej nagości. Dopiero patrząc na Niego dostrzegamy - jak w lustrze - skutki swych grzechów, widzimy ogołocenie i pustkę wywołane brakiem miłości, swoje niepodobieństwo do Ojca. Lecz jednocześnie tu i tylko tu w Jego oczach możemy przy całej swej nagości odnaleźć zgubioną tożsamość dzieci Bożych, niezniszczalną pewność, że pomimo naszego grzechu Bóg nie przestał być naszym Ojcem. Albowiem Chrystus, który wziął na siebie naszą nagość – skutek naszych grzechów, nie przestał być Synem Bożym.

Stacja XI – Ukrzyżowanie
Pan Jezus pozwala się przybić do krzyża, który ustawiają na Golgocie. Jego ciało zostaje rozciągnięte na drzewie. Obok znajdują się jeszcze dwa krzyże, z pozoru takie same, a w rzeczywistości całkiem inne. Krew sączy się z ran Chrystusa, z przebitych gwoźdźmi dłoni i stóp, podobnie jak z ciał pozostałych skazańców. Jednak tylko z krzyża Jezusa słychać wołanie: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią!” Czy słyszę to błaganie? Czy widzę, że Jego ramiona są wyciągnięte także nade mną? Czy rozumiem, że wstawia się również za mną? To w tych słowach jest cała moja nadzieja i nadzieja każdego człowieka na odpuszczenie wszystkich grzechów i darowanie wszelkich win. Albowiem On - ukrzyżowany z powodu naszych grzechów - prosił Ojca o przebaczenie dla nas. Ta prośba Syna Bożego już w ukrzyżowanym łotrze zrodziła odwagę, by zawołać: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa!” Czy i w nas budzi odwagę, by wołać do Niego jak ów łotr? Bowiem tylko przez Jezusa ukrzyżowanego, z Nim i w Nim dostępujemy usprawiedliwienia. Otrzymujemy je darmo, z Jego łaski, niezależnie od pełnienia uczynków.

Stacja XII – Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
Tak niepodobny do człowieka jest Chrystus na tym drzewie: twarz zniekształcona, ciało zmasakrowane... słychać Jego ciężkie oddechy. Spodobało się Bogu zmiażdżyć Go cierpieniem za grzechy swego ludu, za grzechy każdego z nas. Najpiękniejszy z synów ludzkich, a tak bardzo został wyniszczony i tak nieludzko oszpecono Jego wygląd, że nie miał już wdzięku, by chciano na Niego popatrzeć. Odwracali więc głowy i kpili, że innych wybawiał, a siebie nie może wybawić. Nie rozumieli, że On mógł siebie ocalić, że wcale nie musiał tak cierpieć. Patrzyli, a nie widzieli. Słuchali, a nie słyszeli. Zobaczyli tylko to, co dla oczu widzialne: że umiera zawieszony na drzewie. Nie dostrzegli tego, co wewnątrz: że życie swoje im – pogrążonym w śmierci - oddaje, bo do końca ich umiłował. W ten sposób zewnętrzną brzydotę oraz hańbę krzyża Chrystus upiększa od wewnątrz miłością, a pustkę śmierci napełnia obecnością Ojca: „Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego!” Ziarno na krzyżu musiało obumrzeć i zostać zmiażdżone, aby stać się Chlebem, Chlebem Żywym na naszych ołtarzach. Każdy ołtarz to nawa Kalwaria. Tu objawia się miłość do końca, jeśli nie patrzymy na to, co zewnętrzne, ale wchodzimy do serca Boga ukrzyżowanego w Synu. W tym Chlebie jest nam darowane Jego życie wciąż i wciąż, nieprzerwanie. Tu otrzymujemy Życie prawdziwe, Boże, które zniszczyliśmy w sobie grzechem. Albowiem w tym Chlebie obecny jest Baranek Boży, który gładzi grzech świata i ofiaruje nam swoje życie. Dlatego każdy, kto spożywa
ten Chleb nie umrze, będzie żył na wieki...

Stacja XIII – Zdjęcie z krzyża
Dla Maryi skończył się już czas współcierpienia z Synem. Jezus już nie cierpi, ale w sercu Maryi ból nie ustał: wraz z Jego śmiercią podwoił się w sposób niewypowiedziany. Teraz właśnie – gdy trzyma w ramionach martwe ciało Syna, ciało, które z Jej ciała pochodzi – całe cierpienie przelało się w Jej serce. Czy zgadzając się w Nazarecie na Boże słowo zwiastowane przez Anioła mogła przewidzieć ten ogrom cierpienia, w którym przyjdzie się Jej zanurzyć? Nie, bo gdzież byłoby miejsce na zawierzenie, gdyby wszystko wiedziała wcześniej? W tamten dzień przyjęła słowa z wiarą, zgadzając się na takie ich znaczenie, jakie nada im Ten, od którego pochodzą. Poczęcie Syna Bożego było dla Niej tajemnicą wiary i tajemnicą miłości Boga, który oddaje Siebie. Otrzymała Jezusa w Nazarecie jako dar miłości Ojca. Tej miłości zawierzyła wówczas raz na zawsze, tej miłości wtedy powierzyła siebie. Jej dalsze życie było już tylko odnawianiem wierności Bogu, który jest Miłością. Śmierć Syna Bożego była dla Niej tą samą tajemnicą, co Jego poczęcie w Jej łonie: tajemnicą wiary i tajemnicą miłości. Czy więc mogła dać inną odpowiedź niż: „Fiat”?

Stacja XIV – Złożenie do grobu
Jezus został złożony do grobu, złożony tam, gdzie już życia nie ma, gdzie śmierć króluje i odbiera ostatnią nadzieję ocalenia. Czy to już naprawdę koniec? Czy Miłość, Dobro i Prawda na wieki są już pogrzebane? Wszystko wskazuje na to, że tak. Nawet najbliżsi uczniowie Chrystusa tak uważają. Wracają do swoich starych zajęć – tych z przed spotkania z Mistrzem – ponieważ dla nich Jego śmierć zakończyła realną obecność Nauczyciela w ich życiu. Pozostała im jedynie pamięć o wspólnie spędzonych chwilach, która teraz – w chwili składania martwego ciała Mistrza do grobu – jest pełną bólu świadomością nieodwracalnego rozdzielenia. Ból ten jest tym większy, im większa była ich miłość do Jezusa. Mrok ogarnął całą ziemię. Kamień, którym zatoczono wejście do grobu zgasił całą nadzieję apostołów. Któż z nich w tej chwili ciemności pamiętał jeszcze obietnicę Pana: „Syn człowieczy będzie cierpiał, zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie”? Wszyscy o niej zapomnieli, wzrok swój utkwili w śmierci, zatrzymali swe spojrzenie na grobie. Wszyscy, z wyjątkiem Matki. W tym wielkim mroku jedynie w sercu Matki tliła się jeszcze iskra nadziei. Dla Niej grób Syna nie był końcem, ale oczekiwaniem na wypełnienie Jego słów, które zachowywała w sercu: „Po trzech dniach zmartwychwstanę!”.