Meditatio. Co Bóg mówi do mnie?

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 03.12.2010 10:21

Uważna lektura (lectio) prowadzi do odczytania Słowa na poziomie mojego życia. Sednem medytacji jest pokorne odkrywanie, jak widzi mnie Bóg, czyli prawdy o mnie.

Pismo Święte Henryk Przondziono/Agencja GN Pismo Święte

W naszym adwentowym cyklu idziemy droga lectio divina, modlitewnego czytania Biblii, wypracowanego w monastycznej tradycji Kościoła. Po etapie lectio, czyli uważnego czytania, w którym szukaliśmy obiektywnego sensu tekstu, przychodzi czas na kolejny krok – meditatio. Idziemy wgłąb. Stawiamy sobie pytanie: Co Bóg przez te słowa mówi do mnie? Akcent pada tu na „do mnie”, czyli na bardzo osobiste odniesienie słów Bożej prawdy do mojego życia.

Zjedz tę księgę!
Biblijnym wzorem postawy medytacji jest Maryja. Po słowach anioła w scenie zwiastowania „rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie” (Łk 1“,29”•). WApokalipsie św. Jana głos z nieba wydaje polecenie: „Idź, weź księgę otwartą w ręce anioła (…). Weź i połknij ją” (10,8-9). Obraz spożywania Słowa oddaje to, o co chodzi w czasie medytacji. Słowo Boga ma przeniknąć moje życie, mam je przetrawić na duchowy pokarm. O ile w lectio konieczna jest praca umysłu, o tyle w meditatio Słowo powinno być czytane, smakowane sercem. Przy czym przez „serce” rozumiemy nie tyle siedlisko uczuć, co raczej duchowe centrum człowieka, miejsce podejmowania decyzji, doświadczenia wolności i odpowiedzialności. Przejście od umysłu do serca to bardzo istotny krok. Umysł ma tendencję do bycia autonomicznym, potrafi „produkować” wzniosłe refleksje całkowicie oderwane od życia, a nawet dorabiać teorię do złego postępowania. Dlatego Słowo musi koniecznie dotrzeć do serca.

Mrówka i pszczoła
Medytacja składa się z trzech części, pierwszą fazę porównać można do pracy mrówki. Chodzi o mozolne zbieranie poszczególnych słów, zdań. To trochę jak układanie puzzli lub kamyczków mozaiki. Można pomagać sobie kluczowym słowem danego tekstu, które odnaleźliśmy w lectio. Warto to czynić samodzielnie, czyli odłożyć już w tym momencie komentarze czy odkrycia innych osób. Bóg mówi teraz do mnie! Kto stawia pierwsze kroki w medytacji, temu będzie trudniej. Potrzebna tu jest ogromna pokora i cierpliwość. Nieraz jakieś jedno słowo wywoła poruszenie, trąci jakąś strunę w moim wnętrzu, dotknie czegoś we mnie, jakiejś starej historii, jakiejś rany. Takie momenty są bezcenne, ale nie da się ich wymusić. Trzeba trwać w postawie: „mów Panie, bo sługa Twój słucha”.
Drugi etap meditatio jest porównywany do pracy pszczoły. Aby powstał miód, pszczoła musi zebrać pyłek z kwiatów, a potem poddać go działaniu własnych enzymów. Słowo zebrane w pierwszej fazie medytacji musi zostać przetrawione przez moje „enzymy”, czyli moje życie (smutki, lęki, zmęczenie, miłość, radość itd.). Słowo świętego Boga przychodzi do słabego człowieka uwikłanego w grzech, rozproszonego, chwiejnego, chorego. Dlatego nie ma się co dziwić, że nie przeżywamy ekstazy, że chce nam się bardziej spać, niż lewitować. Jest w nas wiele złych słów, które nas dotknęły, podcięły skrzydła, zraniły. Krążą w nas także złe słowa czy myśli, które kierujemy ku innym. Mnisi zalecali, aby powtarzać jakieś jedno Słowo z Biblii wielokrotnie, np. „Pokój wam”, „Nie bój się” itd. W ten sposób słowo Boga oczyszcza nasz umysł i serce ze złych słów.

Słowo wywołuje kryzys
W ostatniej fazie medytacji dochodzi do konfrontacji Słowa z życiem. Z moim życiem! Dochodzi do zderzenia Bożego pokoju z moim niepokojem, Bożej świętości z moją grzesznością, Bożego światła z moimi ciemnościami. Bóg będzie stawiał znaki zapytania w wielu konkretnych punktach mojego życia. Będzie mnie pytał: „A po co ci to?”, „Czemu to dla ciebie takie ważne, dla mnie to nie ma znaczenia” lub odwrotnie: „Dlaczego lekceważysz coś, co jest dla Mnie najważniejsze?”. W tym momencie pojawiają się dobre natchnienia do podjęcia jakichś decyzji, rośnie pragnienie głębszego życia. Oczywiście nie wszystko w naszym życiu Bóg musi kwestionować, przeciwnie, nieraz powie: „Dobrze wybrałeś, trwaj w tym, nie poddawaj się, nie trać ducha!”. Nasze uczucia są sygnałami z naszego najgłębszego „ja”. Nie powinniśmy ich tłumić, ale raczej zastanowić się, dlaczego takie czy inne emocje pojawiają się pod wpływem Słowa.
„Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?” (Łk 24,32) – pytali uczniowie, którzy nie rozpoznali Jezusa przez całą drogę do Emaus. U końca medytacji nasze serce powinno zapłonąć pragnieniem: „Panie, zostań z nami, ma się ku wieczorowi”. Droga do Emaus bywa długa i trudna.
Medytacja w chrześcijaństwie nigdy nie jest jakimś mechanicznym ćwiczeniem ciała czy świadomości. Jest raczej pokornym siadaniem u stóp Pana na wzór ewangelicznej Marii. Z nadzieją na dar głębokiego spotkania. Łaska Boga jest pierwsza. Zawsze. Do nas należy być otwarty m na jej przyjęcie, wyciągać pokornie ręce. Trzy powyższe wskazówki są tylko pewną podpowiedzią pokazującą właściwy kierunek. Ale każdy z nas ma swój styl. Ważne, by wytrwać. Łaska działa nawet wtedy, kiedy wydaje się nam, żeśmy przesiedzieli nad otwartą Biblią bez najmniejszego poruszenia i żadnej wzniosłej myśli.