Często słyszy się pytanie: dlaczego Bóg tak stworzył człowieka, że ten upada?

Włodzimierz Zatorski OSB

publikacja 19.11.2021 11:30

Chcielibyśmy mieć pewność, „trzymać coś w garści” albo „stać na twardym gruncie”. Z niebem nie da się tego osiągnąć. Ono jest czystą otwartością i do takiej otwartości wzywa.

Często słyszy się pytanie: dlaczego Bóg tak stworzył człowieka, że ten upada? Unsplash

Kiedy już otwarliśmy oczy na odwieczną, cierpliwą łagodność nieba, kiedy odczuliśmy już prawdziwą rzeczywistość, światłość, której ani ciemność, ani zgiełk tego świata nie może zniszczyć, rodzi się pragnienie przebywania w niej: Panie, dobrze, że tu jesteśmy (Mt 17,4). Chcielibyśmy tę rzeczywistość utrwalić, zatrzymać i pozostać w niej na stałe: postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza (Mt 17,4). Ale odwieczne niebo nie da się uchwycić i zatrzymać. Ono po prostu jest i trwa jak doskonały symbol Boga Jahwe, Jestem, który Jestem. Obejmuje nas ono wszystkich, ale samo nie daje się objąć. Stale jest przed nami do odkrycia, poznania, stale jeszcze większe i wspanialsze, przekraczające naszą wyobraźnię i pojmowanie. Trzeba nam stać w jego otwartości i w niej wytrwać. Wytrwać, jakbyśmy widzieli Niewidzialnego – jak autor Listu do Hebrajczyków określa postawę Mojżesza (por. Hbr 11,27).

To jednak jest trudne, niepokoi i budzi lęk. Chcielibyśmy mieć pewność, „trzymać coś w garści” albo „stać na twardym gruncie”. Z niebem nie da się tego osiągnąć. Ono jest czystą otwartością i do takiej otwartości wzywa. Zdaje się nam, że tego nie zniesiemy. Pojawia się pokusa sprawdzenia, czy na pewno w tym niebie jest Bóg, który o nas pamięta? Czy nie stoi za nim pustka, którą sami musimy wypełnić? Pojawia się pokusa uproszczenia sobie życia. Zamknięcia się w czymś konkretnym, uchwytnym, na co można wskazać. Takiej pokusie uległ pod Synajem naród wybrany. Zniecierpliwiony długą nieobecnością Mojżesza, który na szczycie czterdzieści dni rozmawiał z Bogiem, zrobił sobie cielca i powiedział: Izraelu, oto twój bóg (Wj 32,8). Dzisiaj zamiast odlanego z metalu posągu także stwarzamy sobie wyobrażenie Boga prawdziwego: budujemy solidny gmach jasnych, prostych i jednoznacznych kryteriów oceny siebie, innych i świata w ogóle. Dlatego trzeba nam prosić Boga: „Ojcze, który jesteś w niebie, nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie!”

Lęk przed pokusą

Wielu z nas bulwersuje myśl, że Bóg dopuszcza, abyśmy byli kuszeni. Sformułowanie: „Nie wódź nas na pokuszenie...” – dosłowne tłumaczenie łacińskiego: et ne nos inducas in tentationem – niepokoi jeszcze bardziej. Współczesnemu człowiekowi sugeruje, jakoby Bóg miał człowieka kusić – „wieść na pokuszenie”. Oczywiście nie taki jest sens słów Pana Jezusa. Biblia Tysiąclecia tłumaczy ten fragment z języka greckiego, suponując nadto tło semickie autentycznych słów Pana: nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie (Mt 6,13). To tłumaczenie jest bardziej zgodne z tym, co pisze św. Jakub w swoim liście:
Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi. To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci (Jk 1,13n).

Podobny sens ma przestroga Jezusowa z Getsemani: Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie (Mt 26,41).
Formułę „nie wódź nas na pokuszenie” pozostawiono po reformie liturgicznej w odmawianym Ojcze nasz ze względu na tradycję, aby nie zmieniać brzmienia pacierza odmawianego w Polsce od wieków.

Niemniej nadal samo sformułowanie: nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, jest dla wielu kłopotliwe. Chcielibyśmy w ogóle nie mieć problemów z pokusami. To one leżą u początków grzechu, a co za tym idzie są powodem upadku i nieszczęścia. Często słyszy się pytanie: dlaczego Bóg tak stworzył człowieka, że ten upada?

Często słyszy się pytanie: dlaczego Bóg tak stworzył człowieka, że ten upada?   Krzysztof Kozłowski /Foto Gość "Próby, doświadczenia, pokusy ukazują prawdziwą wewnętrzną motywację naszego działania. Są dla człowieka szansą odkrycia prawdy o sobie" - zwraca uwagę o. Włodzimierz Zatorski.

Pokusy odgrywają jednak, co wydaje się paradoksem, istotną rolę w życiu duchowym. U Ojców Pustyni nieraz czytamy o potrzebie walki z pokusami. Jeden z apoftegmatów mówi wprost: „Nikt nie może wejść do królestwa niebieskiego nie wypróbowany. Zabierz pokusy, a nikt nie będzie zbawiony” (1 Apo, 5). To powiedzenie występuje także w agrafach, czyli w słowach nieodnotowanych w Ewangeliach, a przypisywanych Jezusowi.

Próba wierności

W Liście św. Jakuba czytamy:
Błogosławiony mąż, który oprze się pokusie: gdy zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują (Jk 1,12).

Podobnie w Starym Testamencie w Księdze Mądrości Syracha czytamy:
Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenie (Syr 2,1).

Ta zasada, nadal aktualna, odnosiła się także do Syna Bożego. We wszystkich Ewangeliach Synoptycznych opisana jest scena kuszenia Pana Jezusa na pustyni. Mateusz rozpoczyna ten opis następująco: Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła (Mt 4,1). Podobnie piszą pozostali synoptycy. Walka duchowa na pustyni jest sprowokowana przez Ducha, czyli przez Boga (!). Chrześcijanin wie, że idzie drogą Jezusa i dlatego powinien się spodziewać w swoim życiu doświadczeń: Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować (J 15,20). Podobnie jest i z pokusami. Abba Antoni, zapytany o najważniejszy trud, jaki trzeba podejmować w życiu, powiedział kiedyś do równie znanego Abby Pojmena: „Winę swoją na siebie zawsze brać przed Bogiem, a pokus spodziewać się aż do ostatniego oddechu” (1 Apo 4).

Kuszenie Pana Jezusa na pustyni pokazuje, jak pokusa staje się okazją potwierdzenia wierności Bogu. Pokusa stawia człowieka wobec wyboru. Jeżeli człowiek jej ulega, wikła się w grzech, jeżeli ją przezwycięża w imię wierności Bogu, nie tylko daje świadectwo, że wybrał Boga, ale też ten wybór pogłębia, wzmacnia przyjaźń z Bogiem. Syracydes pisze o tym, gdy mówi o drogach mądrości:
Z początkach powiedzie go trudnymi drogami,
bojaźnią i strachem go przejmie,
zada mu ból swoją nauką,
aż nabierze zaufania do jego duszy
i wypróbuje go przez swe nakazy;
następnie powróci do niego po drodze gładkiej i rozraduje go,
i odkryje mu swe tajemnice.
A jeśliby zszedł na bezdroża, opuści go
i wyda go potężnej klęsce
(Syr 4,17–19; zob. też Pwt 8,2n.16; Jk 1,12).

Próba według Mędrca Starego Testamentu jest wpisana w swoistą pedagogię Boga względem człowieka. Podobną myśl odnajdujemy w modlitwie Judyty:
Albowiem jak niegdyś doświadczył ich w ogniu, wystawiając na próbę ich serc, tak i teraz nas nie ukarał, lecz chłoszcze Pan tych, którzy zbliżają się do Niego, aby się opamiętali (Jdt 8,27).

Tak to widzi człowiek z perspektywy własnego doświadczenia. Niemniej formuła przypisująca Bogu wystawianie człowieka na próbę jest pewnym skrótem myślowym, charakterystycznym dla myślenia żydowskiego, w którym wszystko odnoszono bezpośrednio do samego Boga – pierwszej przyczyny, pomijając całe skomplikowane powiązanie przyczynowo-skutkowe na ziemi. Bóg sam nikogo nie musi wystawiać na próbę, bo najlepiej wie, co się kryje w sercu człowieka. Próba i doświadczenie jest potrzebne człowiekowi po to, aby poznał prawdę o swoim sercu. Najczęściej bowiem ma o sobie fałszywe wyobrażenie. Widać to wyraźnie choćby w skłonności do osądzania innych. Tego dotyczy wypowiedź Pana Jezusa:
Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? (Mt 7,3).

W tym kontekście można zrozumieć psalmistę, który wręcz prosi Boga o próbę, by okazać Mu swą wierność:
Oddaj mi, Panie, sprawiedliwość, bom nienagannie postępował
i nie byłem chwiejny, pokładając nadzieję w Panu.
Doświadcz mnie, Panie, wystaw mnie na próbę,
wybadaj moje nerki i serce:
Bo mam przed oczyma Twoją łaskawość
i postępuję w Twej prawdzie
(Ps 26, 1–3).

Próba odsłania prawdziwe uczucia i wybory, jak w przysłowiu: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. W Księdze Mądrości Syracha odnajdujemy radę dotyczącą zdobywania przyjaźni: Jeżeli chcesz mieć przyjaciela, posiądź go po próbie, a niezbyt szybko mu zaufaj! (Syr 6,7). Próba taka nie powinna dotyczyć tylko przyjaciela, którego „trzeba sprawdzić” lub którego sprawdza samo życie, dotyczy każdego z nas. Skąd wiemy, że nasze wybory i deklaracje są rzetelne? Chcielibyśmy „udowodnić” sobie i innym, że jesteśmy prawi, szczególnie wobec nieprawości innych. Tego właśnie pragnie psalmista w przytoczonym fragmencie modlitwy.

Czytaj dalej na następnej stronie

Potrzebę próby dostrzegamy, gdy szczerze spojrzymy na siebie samych. Wymaga to dużej odwagi i pokory, której często nam brak. Istnieje w nas silna potrzeba przekonania, że jesteśmy dobrymi i prawymi ludźmi. I pragniemy tak być postrzegani przez innych. Aby zbudować pozytywny obraz własnej osoby, jesteśmy gotowi na wiele. Zwykle spychamy swoje złe skłonności w nieświadomość. Nie dostrzegamy ich, a nawet nie chcemy dostrzegać. Budujemy sobie pozytywny obraz samego siebie – jako człowieka uczciwego, niewinnego, a na dodatek miłego dla innych. Jeśli już rozpatrujemy jakieś krzywdy, to zwykle te, których sami doznaliśmy. Źle nas rozumiano, fałszywie posądzano.

Trzeba dopiero doświadczenia, które odsłania przewrotność serca, aby to fałszywe wyobrażenie prysło. Takie było doświadczenie Apostołów, którzy rozproszyli się po pojmaniu Jezusa, choć wszyscy deklarowali wierność aż do śmierci. Wszystkie Ewangelie opisują to wydarzenie, szczególnie podkreślając zaparcie się Piotra (zob. Mk 14,26–31. 66–72 i par.). Obecność we wszystkich Ewangeliach dowodzi dużego znaczenia tych zdarzeń dla pierwszych pokoleń chrześcijan. Kościół od początku nie ukrywa słabości człowieka, przeciwnie, pokazuje, jak ludzie, mimo swej słabości, stają się mocni w Chrystusie. Po nawróceniu i odrodzeniu, po tym jak uwierzyli w Zmartwychwstałego, po tym jak się Mu powierzyli, nie muszą już sobie ani komukolwiek innemu nic udowadniać. Dla nich już bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk (Flp 1,21). W Liście do Galatów napisze jeszcze precyzyjniej:
Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Ga 2,20).

Dlatego ważne są dla niego nie ludzkie oceny (por. 1 Kor 4,3), tylko więź z Chrystusem: wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę (Flp 3,7) – napisał on w innym miejscu.

Próby, doświadczenia, pokusy ukazują prawdziwą wewnętrzną motywację naszego działania. Są dla człowieka szansą odkrycia prawdy o sobie. W Drugim Liście św. Piotra, we fragmencie dotyczącym rozwoju życia chrześcijańskiego, czytamy:
Dlatego bardziej jeszcze, bracia, starajcie się umocnić wasze powołanie i wybór! To bowiem czyniąc, nie upadniecie nigdy (2 P 1,10).
Nieustanny trud wyboru, przezwyciężanie trudności i odrzucanie pokus było od początku życia chrześcijańskiego podstawą pracy nad sobą. Pan Jezus bynajmniej nie chce nam całkowicie odebrać tego trudu – przeciwnie – chce, byśmy walczyli i zwyciężali. Świętemu Pawłowi na jego prośbę o oddalenie wysłannika szatana, który go policzkował, odpowie Chrystus: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali (2 Kor 12, 7.9).

Z doświadczenia najczęściej wyrasta prawdziwa mądrość życiowa. Pokusa może stać się okazją do wytrwałego kształtowania siebie w zgodzie z Bożym powołaniem, w zgodzie z wewnętrznym człowiekiem w nas (por. Rz 7,22). W decyzjach i wyborach wykuwamy prawdziwe „ja”. Święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian, pisząc o sądzie ostatecznym, widzi go jako wielką próbę pokazującą prawdziwą wartość ludzkich wyborów:
Tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień Pański; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego budowla wzniesiona na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień (1 Kor 3,13–15).

Bóg stawia przed nami trud nieustannych wyborów, potwierdzania wierności. Nie zwolnił z tego nawet Jezusa, swojego Syna. Pisze autor Listu do Hebrajczyków: I chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał (Hbr 5,8). Dlatego też Chrystus może powiedzieć na końcu:
Nadchodzi władca tego świata. Nie ma on jednak nic swego we Mnie. Ale niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał (J 14,30n).

A w innym miejscu:
Jam zwyciężył świat (J 16,33).

Jednocześnie w Synu Bóg sam potwierdza swoją wierność wobec człowieka. Wolą Boga Ojca było bowiem wydanie Syna za życie świata (por. J 3,14), w czym zrealizowała się prawda o miłości do końca (J 13,1). Pan Jezus nauczał swoich uczniów:
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13).

I sam zgodnie z tą zasadą dowiódł swojej najwyższej miłości i przyjaźni. W tradycji chrześcijańskiej mówi się o „błogosławionej winie”, która doprowadziła do takiego gestu miłości, ona to bowiem sprowokowała objawienie się Bożej miłości.


Fragment pochodzi z książki o. Włodzimierza Zatorskiego: „Kiedy mówimy Ojcze nasz…”

Włodzimierz Zatorski OSB – urodził się w Czechowicach-Dziedzicach. Do klasztoru wstąpił w roku 1980 po ukończeniu fizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pierwsze śluby złożył w 1981 r., święcenia kapłańskie przyjął w 1987 r. Założyciel i do roku 2007 dyrektor wydawnictwa Tyniec. W latach 2005–2009 przeor klasztoru, od roku 2002 prefekt oblatów świeckich przy opactwie. Autor książek o tematyce duchowej, między innymi: “Przebaczenie”, “Otworzyć serce”, “Dar sumienia”, “Milczeć, aby usłyszeć”, “Droga człowieka”, “Osiem duchów zła”, “Po owocach poznacie”. Od kwietnia 2009 do kwietnia 2010 przebywał w pustelni na Mazurach oraz w klasztorze benedyktyńskim Dormitio w Jerozolimie. Od 2010 do 2013 był mistrzem nowicjatu w Tyńcu. W latach 2013-2015 podprzeor. Pełnił funkcję asystenta Fundacji Opcja Benedykta. Zmarł 28 grudnia 2020 r.