Koniec świata!

Marcin Jakimowicz

GN 47/2022 |

publikacja 24.11.2022 00:00

Drogi katoliku, nadchodzą Zaślubiny Baranka, a nie krwawa jatka! Apokaliptyczny okrzyk: „Przyjdź!” jest wyrazem ogromnej tęsknoty, a nie zawołaniem masochistów.

Widok na Jerozolimę z Góry Oliwnej. To tu, według biblijnych proroctw,  ma odbyć się Sąd Ostateczny. Roman Koszowski /foto gość Widok na Jerozolimę z Góry Oliwnej. To tu, według biblijnych proroctw, ma odbyć się Sąd Ostateczny.

Nie jestem naiwny. Wiem, co sprzedaje się w mediach. Wiem, jaką klikalność zapewniają wzbudzające w nas emocje newsy, komentarze i konferencje oparte na manipulacji lękiem. Powiem jednak szczerze: jestem już tym zmęczony. Zwłaszcza jeśli ta lękowa narracja dotyczy paruzji, a więc powrotu Tego, który jest miłością i miłosierdziem.

Strach sprzedaje się najlepiej. Tytuł „Dramat Roberta Lewandowskiego” przeczyta więcej osób niż opowieść o tym, że zabrał dzieci do ogrodu botanicznego. Gorzej, jeśli ta tendencja przenika do katolickiej publicystyki, która zaczyna… straszyć wydarzeniami końca świata. Wówczas słowo „apokalipsa” zaczyna kojarzyć się z filmowym zapachem napalmu o poranku, a nie opowieścią o triumfie Baranka. A przecież nawet bolesne oczyszczenie Kościoła, które jest zmianą brudnych szat na suknię weselną, możemy odczytać w kluczu godów Baranka i zaślubin Oblubienicy.

Głowa do góry!

Sam Jezus, pisząc o poprzedzających paruzję zawirowaniach, podpowiada: „Gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy”, a Apokalipsa kończy się zapewnieniem: „Przyjdę niebawem”. Kiedy? Bóg raczy wiedzieć. I jedynie On. Nie znamy dnia ani godziny. Co więcej: daty paruzji nie zna nawet sam Jezus. „Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (Mt 13,32).

„Daleko jeszcze?” – zadajemy pytanie osła ze „Shreka”, a Bóg, obserwujący nasze dylematy, uśmiecha się: „Dla Mnie jeden dzień jest jak tysiąc lat i odwrotnie. Minęły raptem dwa dni, a wy już wpadacie w histerię…”.

Oczekiwanie na powrót Chrystusa ożywiało pierwszy Kościół. „Nie przeminie to pokolenie” – szeptano po domach. Sam Jezus, Jan w Apokalipsie i Paweł piszący do Rzymian wymieniali konkretne poprzedzające paruzję znaki czasu (słowo to powróciło z mocą, odkąd Jan XXIII użył go w encyklice „Pacem in terris”).

Wojny i zarazy

Źródłem rozeznawania znaków czasu jest słowo Boże i oficjalne nauczanie Kościoła. Tymczasem w wielu wypowiedziach punktem wyjścia są objawienia prywatne, z których część nie została uznana. Przykład? Przypisywane ojcu Pio orędzie o „Trzech dniach ciemności”, którego… nigdy nie wypowiedział.

Jasne, Jezus wspomniał o wojnach, o trzęsieniach ziemi, ale nie one są osią Jego nauczania o powrocie! Podnoszenie przez internetowych „jeźdźców Apokalipsy” wizji pandemii czy wojny na Ukrainie jako kolejnych plag zesłanych przez Boga jest manipulacją i brzmi trochę jak telewizyjna reklama: kumple kupują piwo na mecz. „A jaki dziś jest mecz?” „Zawsze w telewizji jakiś się znajdzie”.

Zawsze znajdzie się jakaś wojna czy epidemia, którą można postraszyć zalękniony lud. Wystarczy prześledzić żniwo, jakie przed wiekami pozostawiała po sobie cholera czy dżuma, poczytać kroniki o miastach, w których ocalała jedna trzecia mieszkańców. W latach 1500–1750 Kraków nawiedziły aż 92 epidemie, a „morowe powietrze”, czyli czarna ospa szalejąca od 1651 do 1652 roku, było przyczyną śmierci 25 tysięcy mieszkańców (następna zaraza, która wybuchła w 1676 roku, zabrała kolejne 22 tysiące). Jak brzmią podnoszone po 24 lutego argumenty o „pladze wojny” w obliczu tego, co stało się ze skazanym na „ostateczne rozwiązanie” narodem żydowskim, gdy ledwo ostygły piece krematoriów? Lękowa narracja bierze się z poczucia bezradności, a nie z wiary w to, że ostatnie słowo należy do Boga. Lęk nie jest językiem Królestwa.

Nie bójcie się!

– Próby bicia na alarm, że bliski jest koniec świata, służą jedynie wzbudzaniu niepotrzebnego lęku – opowiada ks. prof. Leszek Misiarczyk, patrolog z UKSW. – A jednak nie możemy nie odczytywać znaków czasu. Chrystus zapowiada prześladowania uczniów, zachwianie się wielu w wierze, wzajemną nienawiść, wzrost nieprawości: „Wówczas wielu zachwieje się w wierze; będą się wzajemnie wydawać i jedni drugich nienawidzić”. Temat ten powraca dziś w rozmowach rodzinnych, przyjacielskich, publicystyce, mediach. Jednym ze znaków zapowiadanych przez Chrystusa jest utrata wiary, a trudno zaprzeczyć faktom, że w Europie, a ostatnio również w Polsce, maleje liczba osób praktykujących. Już św. Jan Paweł II pisał w adhortacji „Ecclesia in Europa”, że „Europejska kultura sprawia wrażenie »milczącej apostazji« człowieka sytego, który żyje tak, jakby Bóg nie istniał”. Wydawało się nam, że odstępstwo od wiary będzie miało miejsce pośród prześladowań wierzących, a okazało się, że zagrożenie pojawiło się… z wnętrza Kościoła, poprzez grzeszne, pedofilskie zachowania niektórych duchownych i nieumiejętne radzenie sobie z tym przez ich zwierzchników. Czy to próba ostateczna przed powrotem Chrystusa na ziemię? Nie wiemy. Kościół musi przejść drogę krzyżową swego Mistrza. Różnica jest taka, że Chrystus cierpiał niewinnie, a my przyczyniliśmy się sami do tego, że jesteśmy traktowani w taki właśnie sposób. Kardynał Robert Sarah określił to „Wielkim Piątkiem Kościoła”. Nie wiemy, czy jest to ostatni Wielki Piątek przed paruzją, i nie to jest najważniejsze.

Ostatnia prosta?

Zdumiewające jest to, że w pogoni za sensacyjnymi znakami czasu nie zauważamy jednego z najważniejszych: gwałtownie rosnącej od kilkunastu lat liczby żydów mesjanistycznych, czyli tych, którzy uznają, że Rabbi Jeszua jest mesjaszem, na którego czekali od tysięcy lat. Ksiądz dr Peter Hocken pisał: „Duch Święty uświadomił mi, że całe Jego działanie jest ukierunkowane na powtórne przyjście Jezusa. Jednym z najważniejszych znaków czasu są mesjanistyczni żydzi, czyli odrodzenie tej gałęzi, która nie funkcjonowała w Kościele od wielu lat”. Gdy prezentowano kard. Ratzingerowi owoce pracy międzynarodowej, ekumenicznej inicjatywy TJCII (W kierunku Soboru Jerozolimskiego II), stwierdził: „Jeżeli jesteście Izraelem, który powraca, to znaczy, że dochodzimy do ostatniego etapu historii”.

Wyobraźmy sobie burmistrza jednego z polskich miast, który mówi: „Chcę przygotować nasze miasto na przyjście Mesjasza”. Już widzę to kłopotliwe chrząkanie na sali, burzę w necie i szydercze memy. Teddy Kollek, pierwszy burmistrz Jerozolimy, powiedział: „Stanąłem przed najbardziej odpowiedzialnym zadaniem, jakie człowiek mógł otrzymać: mam przygotować miasto na przyjście Mesjasza”.

Na naszych oczach

Mesjasz powróci na pewne jerozolimskie wzniesienie (818 metrów n.p.m.). Na Górę Oliwną. Skąd o tym wiemy? „Skoro w Jezusie spełniło się co najmniej 300 proroctw Starego Testamentu, dlaczego nie miałyby się spełnić te, które zapowiadają Jego powrót? Patrzymy na stulecie objawień fatimskich, rocznicę koronacji obrazu jasnogórskiego, odczytujemy je, rozeznajemy, a skoro patrzymy na historię Kościoła w kluczu rocznic i jubileuszów, dlaczego nie na Izrael? – pyta dr Mariusz Orczykowski, rektor seminarium franciszkanów w Krakowie. – Czy wcielenie Jezusa było jedynie symboliczne? Nie! To była konkretna realizacja proroczych obietnic: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu”. Jeśli proroctwa o wcieleniu odczytujemy konkretnie, dlaczego mamy problem z odczytywaniem zapowiedzi dotyczących paruzji? A proroctwa mówią: miejscem Jego przyjścia będzie jerozolimska Góra Oliwna”. „W owym dniu Pan dotknie stopami Góry Oliwnej, a Góra Oliwna rozstąpi się w połowie od wschodu ku zachodowi i powstanie wielka dolina. (…) Wtenczas nadciągnie Pan, mój Bóg, i z Nim wszyscy święci. Będzie to jeden jedyny dzień – Pan tylko wie o nim” – prorokował Zachariasz.

Jezus, płacząc nad Jerozolimą, zawołał: „Nie ujrzycie Mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie” (Mt 23,39), czyli uzależnił paruzję od tego wołania. To dlatego tak powinno nam zależeć na świętości Izraela i na tym, by w Jezusie odkrywał Mesjasza.

– Nie było jeszcze takiego momentu w historii, w którym tak wyraźnie widzielibyśmy, jak spełniają się zapowiedziane przez Biblię proroctwa – opowiada Karol Sobczyk, lider wspólnoty Głos na Pustyni. – Nie mówię o wybuchach wulkanów, tsunami, bo takie zjawiska wydarzały się w historii. Mówię o znakach, które obserwuje dopiero nasze pokolenie: o biblijnych obietnicach dotyczących Izraela. Bóg obiecał, że Żydzi powrócą do swej ziemi. Od 1948 roku Izrael ma własne państwo. Obiecał, że Jerozolima połączy się z Izraelem. To proroctwo również się spełniło. Obserwujemy również dynamiczne zjawisko żydów mesjanistycznych.

„Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą” (Łk 21,24) – zapowiedział Jezus. Czy to słowo nie wypełniło się przed 55 laty? Po wojnie sześciodniowej, gdy przewaga wojsk arabskich nad Izraelem w samolotach, czołgach i działach dostarczanych przez Sowietów wynosiła 3:1, a egipski prezydent Gamal Abdel Naser rzucił: „Już samo istnienie Izraela stanowi agresję”?

Żadną miarą!

W 11 rozdziale Listu do Rzymian Paweł, piszący o Izraelu, podkreśla, że dary łaski i obietnice są nieodwołalne. Izrael wciąż pozostaje „źrenicą Jego oka” – jak czytamy u Zachariasza. „Czyż Bóg odrzucił swój lud? – dramatycznie pyta były faryzeusz, Żyd z krwi i kości, i odpowiada: „Żadną miarą!”.

Nie wiemy, kiedy nadejdzie Mesjasz. Gdy apostołowie pytali: „Czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?”, Jezus odpowiedział: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile” (Dz 1,7). Gdy kilkanaście lat temu rozmawiałem z filozofem Rafałem Tichym, zapytałem go: – Gdy biblijne proroctwa pod koniec XVIII wieku czytał francuski ksiądz, też mógł powiedzieć: „Na moich oczach spełnia się Apokalipsa: wokół pożogi, prześladowania, rzeź”. Podobnie uczestnicy wypraw krzyżowych, męczennicy na rzymskich arenach… Odpowiedział: – I każdy z nich miał prawo tak myśleć! Bo skoro my nie wiemy, kiedy nadejdzie Chrystus, to od dwóch tysięcy lat każde trzęsienie ziemi, każda wojna, kryzys Kościoła są antycypacją tych znaków ostatecznych. Nie wiemy, czy to jest ta miara znaków, która oznacza, że On już stoi u drzwi.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.