Mędrcem pięknie być

Szukaj sensu z Koheletem. Andrzej Macura

publikacja 23.03.2011 10:41

Nie bądź przesadnie sprawiedliwy – pisze Kohelet. Zaskoczenie. Jak to? Dopiero potem przychodzi refleksja. No tak. Przecież skrupulatna sprawiedliwość to cecha bliska psychopatom.

Mędrcem pięknie być Andrzej Macura Mądrość to marność i pogoń za wiatrem. Prawda. W obliczu końca nic nie ma sensu. Ale przynajmniej dzięki niej można pięknie żyć.

Tak jest często, gdy czytam Koheleta. Najpierw jego myśl zda się błądzić daleko od mojego doświadczenia. Wydaje się obca, jakby wyjęta z innego świata. Nie rozumiem. Myślę, że przesadza, że nie ma racji. Że niepotrzebnie gmatwa myśl. Dopiero po chwili, gdy czytam raz drugi i trzeci, przychodzi – przynajmniej częściowe –  zrozumienie. Odkrywam wtedy, że jego problemy tak często bywają moimi. Zna życie. Prawdziwy mędrzec.

Lepszy jest koniec mowy niż jej początek,
lepszy jest umysł cierpliwy niż pyszny.

Zgadzam się z tym jego spostrzeżeniem. Zgadzają się też zresztą chyba wszyscy słuchający długich wystąpień, których doniosłość rozumie tylko sam mówca. Koniec takiej mowy to zawsze jej najcenniejszy moment. Ale i z drugą myślą Koheleta trudno się nie zgodzić. Pyszny głównie się nadyma. Obraża się, że inni nie rozumieją jego wielkości. Gdy ma władzę, szuka poklasku możnych, a podwładnych traktuje jak pionki na szachownicy. Człowiek cierpliwy wie, że rzeczy wielkie wymagają mozolnej pracy. Tłumaczenia, motywowania i powtarzania po wielokroć wszystkiego od początku. Ale tak właśnie postępuje mędrzec.

Mądrą radę odnajduję i w kolejnej myśli Koheleta:

Nie bądź pochopny w duchu do gniewu,
bo gniew przebywa w piersi głupców.

Gniew odbiera rozum. I trochę mało mają go chyba też ci, którzy narzekają na współczesność, gloryfikując dawne czasy. Kohelet radzi:

Nie mów: «Jak się to dzieje,
że dawne dni były lepsze niż obecne?» -
Bo nieroztropnie o to się pytasz.

Nieroztropnie? Dawniej nie było lepiej?

To był mój pierwszy zagraniczny wyjazd. Rok 1988. Najpierw był wystany w wielodniowej kolejce paszport. Potem, na Łysej Polanie,  drobiazgowe sprawdzanie naszych plecaków. A co tam macie? Nic do oclenia? A pokażcie! A co to za moneta? A ile jest warta? Znaleziony w portfelu jednego z kolegów, zostawiony po jakiejś egzotycznej wyprawie na pamiątkę pieniążek, stał się przedmiotem dociekliwych pytań celników. Choć przekraczaliśmy granicę z bratnim krajem, czuliśmy się niemal jak przestępcy. Podobne wrażenia towarzyszyły nam przy powrocie. Kupione w sklepie narciarskie buty kolega schował przed czujnym okiem celników… na własne nogi. Ale poczucie dziwaczności świata, w którym żyjemy towarzyszyło nam podczas całego pobytu w Słowackich Tatrach. Zamiast pieniędzy, mieliśmy vouchery. Całkiem sporo. Można je było wymienić za drobną prowizją u kelnerów na prawdziwe czechosłowackie korony i kupić, co się chciało. Najśmieszniej było w jakimś barze w Starym Smokowcu. „No nie rozdrabniajcie się. Takie duże chłopy i nie zjedzą nawet po połówce kurczaka?” Na próżno próbowaliśmy przekonać stojącego za barem, że w naszych żołądkach więcej się nie zmieści. Uparł się, że mniej nie sprzeda, więc musieliśmy się opchać jak bąki. Gdzie absurd? Byliśmy paręnaście kilometrów od Polski, w której w tym czasie trudno było wykupić nawet przydziałowe dwa kilogramy mięsa miesięcznie.

Kilka lat później, gdy dobrodziejstwo strefy Schengen jeszcze nas nie objęło, znów polazłem na Słowację. Przyzwyczajony, że granica jest świętością nadłożyłem z godzinę drogi, by do Polski wrócić, jak nakazywał uświęcony obyczaj, przez przejście graniczne. Pół dnia szedłem wzdłuż granicy, zazwyczaj po jej polskiej stronie  i pewnie nikt by nie zauważył, że wracam ze Słowacji. Ale granica to granica. Zaskoczyło mnie tylko, że na przejściu jakiś młodzieniec na rowerze dziwił się oburzeniu pogranicznika, że skoro wraca do Polski, powinien też mieć pieczątkę z przejścia, przez które na Słowację wyjechał. Zdumiewające, ale za przestępstwo przejechania przez zieloną granicę nikt go nie aresztował. Parę lat wcześniej na pewno tak by się nie skończyło.  A co zjadłem w barze po polskiej stronie, nawet już nie pamiętam. Ot, normalność.  

Może w innych okolicznościach dziejowych przeszłość mogłaby być lepsza niż teraźniejszość. W tych konkretnych „stare, dobre czasy”  były lepsze tylko w tym sensie, że byłem nieco młodszy, po głowie błąkało się więcej zwariowanych pomysłów i kości  jeszcze tak nie bolały. Poza tym te dawne czasy były paskudne. Taka jest prawda. Gdy człowiek ją przyjmuje, a nie żyje złudzeniami, może mądrzej spojrzeć na to, co jest.

Dlatego już ufam mędrcowi Koheletowi, gdy czytam:

Lepsza jest mądrość niż dziedzictwo,
z większym pożytkiem dla tych, którzy widzą słońce.
Bo w cieniu mądrości, jak w cieniu pieniądza;
a większa jest jeszcze korzyść z poznania mądrości:
darzy życiem tego, który ją posiada.

Darzy życiem? No tak. Kto jej nie dotknął, kto jej nie przeczuł, może tylko wegetować. A co to za życie... Mądrość zaś pozwala zrozumieć świat. A przez to znaleźć dobry sposób na pędzenie swych dni. Radzi Kohelet:

Przypatrz się dziełu Bożemu!
Bo któż naprostować może to, co On skrzywił?
Gdy ci się dobrze wiedzie, ciesz się z tego,
a wiedzie ci się źle, wtedy to rozważ:
zarówno jedno jak i drugie sprawia Bóg,
ponieważ człowiek nie może dociec
niczego zgoła, co będzie potem.

Mówią, że człowiek jest kowalem swojego losu. To tylko część  prawdy. Wiele zależy od szczęścia. Często nie jest żadną zasługą człowieka, że znalazł dobrą pracę. I często nie jest jego winą, że takowej nie znalazł. Jednym się udaje, drugim nie. Jednym Bóg poszczęścił, drugim nie. Nie z powodu czyichś zasług, czy za karę. Ot, tak. Po prostu. Pisze Kohelet:

Wszystko widziałem za marnych dni moich:
tu sprawiedliwy, który ginie przy swej sprawiedliwości,
a tu złoczyńca, który przy złości swej długo żyje.

Bo wszystko ostatecznie zależy od Boga. To On wywyższa i poniża, darzy łaską i może ją odebrać.

A Kohelet radzi dalej:  

Nie bądź przesadnie sprawiedliwy
i nie uważaj się za zbyt mądrego!
Dlaczego miałbyś sobie sam zgotować zgubę?

„Bądźcie roztropni jak węże a nieskazitelni jak gołębie” – powie wieki później Pan Jezus. Pragnienie sprawiedliwości w kwestii karania winnych przeradza się czasem w bezduszne okrucieństwo. A zadufanie w sobie i bezmyślne schlebianie swojej mądrości prowadzi do najgłupszych pociągnięć. Człowiek przekonany o własnej cudowności jest często śmieszny. Tak, to krok ku zgubie. Ale zmierzają ku niej i ci, którzy bezwzględnie walczą o swoją pozycję nie respektując żadnych zasad. Radzi Kohelet:


Nie bądź zły do przesady
i nie bądź głupcem.
Dlaczego miałbyś przed czasem swym umrzeć?

Bo to też zmierzanie do zagłady.

Dobrze, jeżeli się trzymasz jednego,
a od drugiego ręki swej też nie odejmiesz,
bo kto się boi Boga,
tego wszystkiego uniknie.

Nie próbuj więc być zbyt sprawiedliwy i pewny swojej mądrości, ani nie bądź tyranem, który wszystkimi pomiata, ale bój się Boga; bądź roztropny jak wąż, ale nieskazitelny jak gołębica. Bądź mądry. Bo:

Mądrość czyni mądrego silniejszym
niźli dziesięciu mocarzy, którzy są w mieście.
Bo nie ma na ziemi człowieka sprawiedliwego,
który by [zawsze] postępował dobrze, a nigdy nie zgrzeszył.

Jeśli sprawiedliwość nie jest połączona z mądrością, prowadzi na manowce. Wynaturza się w ciągłe wynajdowanie winnych. Dlatego Kohelet radzi dalej:

Nie zwracaj też uwagi
na wszystkie rozmowy, jakie się prowadzi,
ażebyś czasem nie usłyszał,
jak ci złorzeczy twój sługa.
Bo często przecież, jak sam wiesz,
ty także innym złorzeczyłeś.

Mądrość to marność i pogoń za wiatrem. W obliczu końca nic nie ma sensu. Ale przynajmniej dzięki niej można pięknie żyć.